„Die Welt” informuje, że kanclerz Olaf Scholz zablokował dostawę niemieckich systemów rakietowych dla Ukrainy. Chodzi w tym wypadku o rakiety IRIS-T klasy powietrze – powietrze. Kijów złożył już trzy tygodnie temu aplikację o wydanie pozwolenia sprzedaży, ale jak do tej pory Berlin nie udzielił odpowiedzi, co zdaniem dziennikarzy jest skutkiem sprzeciwu niemieckiego kanclerza.
Ta informacja nie stanowi chyba dla nikogo zaskoczenia, choć warto ją zestawić z ostatnimi doniesieniami z „frontu wojny sankcyjnej” Unii Europejskiej z Rosją. Otóż w ramach tzw. ”siódmego pakietu” sankcji zdecydowano się znieść ograniczenia w zakresie eksportu do Rosji części zamiennych do samolotów. Już nawet nie wnikając w techniczne kwestie czy nie otwiera to możliwości zakupu przez Moskwę podzespołów o podwójnym przeznaczeniu, takich które mogą być montowane również w samolotach wojskowych, warto przypomnieć, że Moskwa odmówiła zwrotu leasingowanych przez siebie samolotów, zgodnie zresztą z decyzją Putina. Każdy kto w tej formule nabył np. samochód, doskonale wie, iż z prawnego punktu widzenia nie jest jego właścicielem i gdyby odmówił zwrotu pojazdu byłby uznany za przestępcę. Rosji tego rodzaju standardy, jak widać gołym okiem, nie dotyczą a Komisja Europejska nie dostrzega niczego zdrożnego w zaopatrywaniu złodzieja, bo takim mianem należy określać Moskwę, w niezbędne części zamienne. Jednocześnie Komisja zdecydowała się odblokować, czyniąc tym samym kolejny wyłom w reżimie sankcyjnym, niektóre rachunki bankowe rosyjskich instytucji finansowych po to aby umożliwić Rosjanom eksport żywności oraz, uwaga!, nawozów mineralnych. Europejczycy nie są w tej materii gorsi od Amerykanów, którzy znacznie wcześniej wyłączyli rosyjskie nawozy spod reżimu sankcyjnego, a kilka dni temu US International Trade Commission (ITC) wydało opinię, że wysokie cła wwozowe na rosyjskie nawozy azotowe na amerykańskim rynku nie są niezbędne, co otwiera w najbliższej przyszłości drogę wznowienia ich importu. Warto przypomnieć, że Moskwa jeszcze w czerwcu wezwała Stany Zjednoczone, jeśli poważnie Waszyngton chce przeciwdziałać kryzysowi żywnościowemu na świecie do zniesienia sankcji na produkowane na Białorusi i w Rosji nawozy mineralne. Jesteśmy zatem na najlepszej ku temu drodze, a sankcje Zachodu, o których zarówno Joe Biden jak i Olof Scholz mówią, że są bezprecedensowe (co nota bene jest prawdą) bardziej niż spójny system zaczynają przypominać ser szwajcarski. A może tak właśnie winno być, może to my licząc na to, że będziemy mieć do czynienia z jakimś blokiem niezłomnych, sojuszem państw, które do końca będą utrzymywać twarde restrykcje po to, aby „przydusić” Moskwę jesteśmy naiwni i wierzymy w nie tyle co nierealny świat a w uproszczoną jego wizję?
Porozumienie ws. zboża
W tym kontekście warto oczywiście zapytać się o przyszłość niedawnego porozumienia w kwestii eksportu ukraińskiego zboża, które zostało podpisane w formacie czterostronnym – Rosja, Ukraina, ONZ i Turcja. Otóż wykładnię rosyjskiej polityki w tym zakresie zaprezentował minister Ławrow przy okazji wizyty w Egipcie. Powiedział on, że celem Rosji nie jest wcale doprowadzenie do sytuacji, w której sankcje wobec Moskwy byłyby zniesione, bowiem Rosja jest zainteresowana wyłącznie handlem z „zaprzyjaźnionymi państwami”, a to oznacza, że kluczowym z jej punktu widzenia jest zmiana obecnej sytuacji, w której ograniczenia Zachodu pośrednio uniemożliwiają realizację dostaw do kraju takich jak właśnie Egipt. Chodzi w tym wypadku o uwolnienie spod reżimu sankcyjnego rosyjskich instytucji finansowych, które ten handel obsługują a także umożliwienie rosyjskim lub pracującym dla nich statkom, aby te swobodnie mogły zawijać do portów państw trzecich, które nie przyłączyły się do restrykcji Zachodu. Tych jest większość, i jak napisał niedawno Fiodor Łukianow, jeden z dyrektorów programowych Klubu Wałdajskiego komentując niedawna wizytę Putina w Teheranie „Zachód nie zdołał przyciągnąć do koalicji antyrosyjskiej żadnego z krajów spoza własnej wspólnoty.” Warto zwrócić uwagę na tekst redaktora periodyku Rossija v Globalnej Politikie, jest on bowiem dość typowy, podobnych głosów w ostatnich dniach ze strony rosyjskich analityków było znacznie więcej, by wymienić choćby artykuł Dmitrija Trenina czy Andrieja Suszencowa, w których przedstawiono cele rosyjskiej polityki zagranicznej „na obecnym etapie”.
Po pierwsze, jak dowodzi Łukianow, rozmowy Putina w stolicy Iranu potwierdziły, że Rosja nie zamierza redukować swej obecności na Bliskim Wschodzie, a jej zaangażowanie w Syrii, w związku z wojną na Ukrainie jest obecnie nawet ważniejsze niźli wcześniej. Nawiasem mówiąc podróż Ławrowa do Egiptu i porozumienie w sprawie ukraińskiego zboża pokazują wyraźnie, iż Moskwa uważa ten kierunek polityki zagranicznej za niezwykle dla swej przyszłości istotny. „W związku z tym – argumentuje Łukianow - uwaga wszystkich skupiona jest na eksporcie zboża z portów azowskich i czarnomorskich, Ankara zajęła centralną pozycję w rozwiązaniu tej kwestii. (…) Na poziomie bilateralnym zarówno Iran, jak i Turcja są najważniejszymi państwami na niezwykle ważnym obecnie dla Rosji kierunku – południu.” Drugim punktem stałym rosyjskiej polityki zagranicznej najbliższych lat jest, jak pisze Łukianow, znaczna redukcja relacji z Zachodem. Obecnie Rosja jest w stanie konfrontacji, Trenin nawet pisze o „wojnie hybrydowej”, ale niezależnie od terminologii dziś większość rosyjskich analityków, polityków tym bardziej, jest przekonanych, że sankcje Zachodu nie zostaną szybko zniesione, powrót do starego modelu relacji jest w gruncie rzeczy niemożliwy, a to oznacza, że z punktu widzenia Moskwy rośnie znaczenie całej reszty, czyli świata, który nie myśli o sobie w kategoriach przynależności do szeroko rozumianej rodziny państw Zachodu. „O niego w rzeczywistości toczy się walka. Dla Zachodu ważne jest, aby kraje niezachodnie przyłączyły się do bojkotu Rosji. Moskwa potrzebuje czegoś przeciwnego. I właśnie ten kierunek jest teraz niekwestionowanym priorytetem. Zachodowi nie udało się pozyskać do koalicji antyrosyjskiej żadnego z krajów spoza własnej wspólnoty” - tyle Fiodor Łukianow. Argumentuje on również, że Moskwa nie może popełnić omyłki przyjmując zasadę „kto nie z nimi ten z nami”. To, że państwa azjatyckie, z Ameryki Płd. (nawiasem mówiąc te, które tworzą format Mercosur nie zgodziły się ostatnio na wideokonferencję z Zelenskim) nie przejawiają ochoty aby przyłączyć się do antyrosyjskich sankcji, wcale nie jest równoznaczne z perspektywą tworzenia przez Rosję jakiegoś bloku antyzachodniego. W tym wypadku najczęściej zwycięża perspektywa pragmatyczna, w Kairze, Jakarcie czy Buenos Aires, nie mówiąc już o Delhi, mają po prostu swoje interesy, o które zamierzają dbać a to może oznaczać, iż na niektórych polach lepiej i wygodniej tym państwom współpracować z Moskwą niż ze stolicami państw kolektywnego Zachodu. A to oznacza „inna matematykę relacji” jak pisze Łukianow i umożliwia Moskwie manewrowanie.
Warto zrozumieć tę logikę, bo wydaje się, że mamy skłonność do myślenia w kategoriach my – oni, kiedy to blokowi państw Zachodu przeciwstawia się mniej lub bardziej zwarty, ale jednak obóz państw związanych w Rosją. Zdaniem rosyjskich analityków obecnie nie ma ani jednego obozu Zachodu, choć stopień jego jedności jest większy niźli spodziewali się przed wojną, ani tym bardziej nie ma jednego bloku antyzachodniego. Jest raczej mozaika partykularyzmów, lokalnych, państwowych, interesów które będą się zmieniać, ewoluować i podlegać redefinicji. Taki nowy model relacji, obiektywnie rzecz biorąc, uprzywilejowuje państwa większe, dysponujące wszystkimi atrybutami tradycyjnie rozumianej siły państwowej (armia, dyplomacja, poziom kultury strategicznej elit, zasoby) w rodzaju Rosji, ale również Stanów Zjednoczonych, osłabia państwa które uwierzyły w koniec historii i pozbyły się sił zbrojnych albo nadmiernie w innych obszarach uzależniły od innych. Jeśli zatem w tych kategoriach spojrzymy na nowy porządek relacji globalnych, to po pierwsze będzie on już teraz zawsze w znacznie większym stopniu charakteryzował się obecnością konfliktów. Oznacza to, że wojna na Ukrainie może być w nowym porządku globalnym wydarzeniem przełomowym, bo rozpoczęła nową epokę, ale wcale nie wyjątkowym czy ostatnim. Po drugie w tych nowych relacjach nie ma trwałych sojuszy, jest raczej gra interesów. Może okazać się, że w danej sytuacji następuje zbieżność interesów strategicznych głównych graczy, tak jak to jest obecnie w przypadku Rosji i Chin. Nie należy jednak z tego wywodzić, iż mamy do czynienia z jakimś aliansem. Wręcz przeciwnie, jak argumentuje na łamach tygodnika Profil Wasylij Kaszin pracownik naukowy Instytutu Dalekiego Wschodu RAN, jeden z głównych rosyjskich specjalistów od polityki zagranicznej Chin, obecnie ani Moskwie ani Pekinowi, mimo pogłębiania w ostatnich latach współpracy na polu wojskowym, nie zależy na budowie „twardego” aliansu wojskowego. „Formalny związek Moskwy i Pekinu – argumentuje Kaszin - oznaczać będzie odrzucenie jakichkolwiek perspektyw przynajmniej częściowego przywrócenia stosunków z Zachodem w dającej się przewidzieć przyszłości. Taki ruch boleśnie odczuje część społeczeństwa w Rosji i spowoduje jeszcze poważniejszy rozłam w społeczeństwie chińskim”. Nie oznacza to, że za kilka lat ta sytuacja nie ulegnie zmianie, jest to w opinii Kaszina możliwe, ale głownie jeśli działania Zachodu czy to wobec Rosji czy Chin staną się bardziej agresywne. Mamy w tym wypadku do czynienia zarówno z racjonalizacją, na użytek rodzimej publiczności, obecnej sytuacji w której Chiny nie przychodzą z pomocą Rosji jak i z podkreślaniem, na co też warto zwrócić uwagę, faktu iż z perspektywy obydwu krajów obecne bliskie, choć bez formalnych zobowiązań sojuszniczych, relacje, są wygodniejsze. I to jest obecnie generalne przekonanie rosyjskich elit. Jak zapowiedział Denis Manturow, niedawno mianowany wicepremier rosyjskiego rządu, niedługo Rosja odejdzie od polityki „paralalnego importu”, co oznacza, że docelowym modelem funkcjonowania państwa i gospodarki nie będzie „Rosja wyspa”, kraj izolowany gospodarczo i technologicznie, oblężony przez wrogów, który z wprowadzonymi ograniczeniami będzie walczył właśnie w ten sposób, ale raczej państwo – półwysep, który będzie układał swą przyszłość rozwojową w sytuacji funkcjonowania sankcji, ale również tego, że nie będzie to pełna izolacja. Niektóre państwa przyłączą się do ograniczeń, inne częściowo. W niektórych sferach Moskwa będzie musiała liczyć na siebie, w innych uda się jej odbudować powiązania i łańcuchy zaopatrzenia. Deklaracje Manturowa są ważne, bowiem od początku wojny w Rosji trwała dyskusja między zwolennikami modelu mobilizacyjnego gospodarki, w którym większa, a nawet dominująca rola należałaby do państwa a tymi, którzy twierdzili, że we współczesnym świecie taka polityka skończyć się musi zastojem i w dłuższej perspektywie klęską. Wprowadzone przez rząd Miszustina regulacje w zakresie importu paralelnego, czyli zgody na organizację, na masowa skalę, importu do Rosji części zamiennych i podzespołów bez wiedzy i zgody wytwórców interpretowane było jako posunięcie zmierzające w stronę modelu gospodarki zamkniętej, właśnie „Rosji wyspy”. Deklaracje Manturowa, oczywiście o ile przyjąć, że są one zapowiedzią rzeczywistych zmian a nie tylko retorycznym wystąpieniem w tym kontekście są istotne i wpisują się w dominująca w rosyjskim establishmencie wizję przyszłych relacji w świecie. Rządzi się ona dialektycznym podejściem, w którym konflikt, nawet wojenny, sąsiaduje z interesami, tak jak to jest nawet dziś w przypadku polityki Moskwy wobec Ukrainy. Intensywna wojna nie przeszkadza przecież wykorzystywać Gazpromowi ukraińskiego systemu przesyłowego i płacić Kijowowi za tranzyt, porozumienie w sprawie odblokowania handlu zbożem nie przeszkadza kilka godzin później wystrzelić rakiety na port w Odessie. Liczy się nie tyle porozumienie, co ciągłe pokazywanie „kto jest silniejszy”, kto może redefiniować obowiązujące zasady, albo zmuszać przeciwnika do zmiany własnych zasad z korzyścią dla siebie. Taką właśnie politykę uprawia obecnie Moskwa wobec zarówno państw Unii Europejskiej jak i szerzej, bloku Zachodu. W takim ujęciu, a trzeba pamiętać, że Rosjanie myślą, iż jest to model do którego należy przyszłość, liczy się zdecydowanie, szybkość reakcji, brak zahamowań i nieskrępowanie sztywnymi zobowiązaniami sojuszniczymi.
W nowy modelu relacji międzynarodowych państwa aspirujące do samodzielnej roli, czy to w ujęciu globalnym, ale również rosnący gracze regionalni, zawsze są do pewnego stopnia w swej polityce osamotnieni. Żaden system sojuszy nie obejmuje wszystkich obszarów i nie obsługuje całości interesów. Nawet w tak trwałych i mających długą historię blokach wojskowo – politycznych jak NATO, ma miejsce stała redefinicja wpływów, pozycji, polityki. Konflikt jest immanentną, naturalną cechą, a we współczesnym świecie już obecnie i w najbliższej przyszłości w stopniu znacznie większym strategie rywalizacyjne będą sąsiadowały z podejściem kooperacyjnym. W tym sensie liczenie na to, że blok państw Zachodu przyjmie jedną, najlepiej niezłomną, politykę wobec Rosji, wydaje się, niestety podejściem naiwnym, z pewnością, w świetle takiej interpretacji, anachronicznym. A to oznacza, że wchodzimy, również jako Polska, w epokę geostrategicznej samotności, w której więcej zależeć będzie od naszych decyzji, naszej determinacji, umiejętności, jedności, siły przebicia i strategii narracyjnych, ale również elastyczności. Nie jestem zwolennikiem polityki, która w kwestii rosyjskiej prowadzi Wiktor Orban, wielokrotnie zresztą o tym pisałem, ale wydaje się, że w Budapeszcie dobrze zdają się odczytywać ducha nadchodzących czasów. Osobną i otwartą kwestią pozostaje to, czy w przypadku państwa małego i słabego, a takim są Węgry, obecna strategia Budapesztu przyniesie w dłuższej perspektywie korzyści. Rysujące się zmiany nie oznaczają uwiądu relacji sojuszniczych, ale zmianę ich natury na bardziej dynamiczną, tak jak bardziej dynamiczne są czasy w których obecnie żyjemy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/607934-o-nowym-modelu-rosyjskiej-polityki-zagranicznej