Po rozmowach Joe Bidena w Arabii Saudyjskiej na stronach Białego Domu ukazał się wspólny komunikat, w którym możemy przeczytać, że Rijad zwiększa o 50 proc. w lipcu i w sierpniu poziom planowanego wydobycia ropy naftowej, a także zapowiedziano „dalsze kroki” w celu stabilizowania sytuacji na światowym rynku ropy naftowej. Co to wszystko oznacza z punktu widzenia większej gry, bo przecież podróż Bidena na Bliski Wschód była jej częścią, przede wszystkim rozgrywki z Rosją?
Rosyjska ropa
W ocenie Światowej Organizacji Energii, w tym roku dostawy ropy wyniosą średnio 100,1 mln baryłek na dobę. Popyt rośnie, nawet mimo wysokich cen. Z szacunków tej organizacji formułowanych jeszcze przed podróżą Bidena wynikało, że wzrost dostaw z Kazachstanu i z Libii będzie kompensował spadki z Rosji. Moskwa nie wykorzystuje obecnie limitu wydobycia przyznanego jej przez kartel OPEC. Jest ono obecnie o 920 tys. baryłek dziennie mniejsze od tego limitu i wynosi obecnie 9,74 mln baryłek. Rosyjskie prognozy mówią o tym, że na początku przyszłego roku, w związku z wchodzeniem w życie sankcji, utrudnień i po prostu dążeniem państw europejskich do uniezależnienia się od dostawcy, do którego nie ma się zaufania, spadek wydobycia ropy może wynieść nawet 3 mln baryłek na dobę.
Co to wszystko oznacza z perspektywy Rosji, a przede wszystkim jej finansów publicznych? Otóż warto pamiętać, że intensywne działania Waszyngtonu mające na celu zwiększenie podaży ropy na świecie mają miejsce w czasie, kiedy w Chinach wprowadza się nowe ograniczenia związane z Covid-19. Obecnie, jak się ocenia, 112 mln obywateli Państwa Środka poddanych jest różnego rodzaju restrykcjom, co powoduje zwolnienie tempa wzrostu tamtejszego PKB do nienotowanego od lat poziomu. W efekcie, ceny ropy spadają, bo eksperci szacują zmniejszenie popytu. Drugim - nieuwzględnianym póki co, ze względu na to, że działania te są jeszcze w fazie niezaawansowanej - elementem nowej sytuacji może być amerykański plan ograniczenia ceny rosyjskiej ropy na rynkach światowych. Amerykanie chcą w tym wypadku wykorzystać wpływy państw Zachodu w firmach asekurujących frachty, bo to ten rynek, a nie podaż ropy, kontrolują. Transporty nie byłyby ubezpieczane ponad pewien pułap cenowy, co nie zablokowałoby transportu rosyjskiego surowca, ale zwiększyło presję na rabaty. Z informacji na temat rozmów w Japonii Jannet Yelen, amerykańskiej sekretarz skarbu - bo to ona w tych wysiłkach odgrywa główną rolę - wynika, że Waszyngton „celuje” w pułap cenowy dla rosyjskiej ropy w widełkach 40 – 60 dolarów za baryłkę. Tak aby Moskwa nadal była zainteresowana w eksporcie swego surowca, ale nadwyżka finansowa uzyskiwana z tego tytułu była na tyle skromna, że nie pozwalałaby kontynuować bez przeszkód wojnę na Ukrainie.
Rosyjski budżet a dochody z ropy
Rosyjscy eksperci powątpiewają w powodzenie amerykańskiego scenariusza, ale tym nie mniej warto się zastanowić, co dla rosyjskiego budżetu oznaczałoby spadek dochodów z eksportu ropy naftowej o 1/3? W tym wypadku ważny jest przede wszystkim szerszy ekonomiczny kontekst. Dziś sytuacja jest taka, że w efekcie znacznego wzmocnienia rubla i sankcji, inne niźli węglowodorowe sektory rosyjskiego eksportu mają dramatyczne problemy z plasowaniem swej produkcji na światowych rynkach. Dobrym przykładem jest w tym wypadku rosyjski sektor stalowy. Andriej Leonow, wiceprezydent związku producentów „Rosyjska stal”, powiedział agencji TASS, że produkcja spadła w związku z sankcjami już od 20 do 50 proc., w zależności od rodzaju. Co gorsze, koszty wzrosły o niemal 50 proc., za to ceny rynkowe zmniejszyły się o 35 proc. Umocnienie rubla i międzynarodowe sankcje powodują, że eksport jest nieopłacalny, a zapotrzebowanie rynku wewnętrznego nie gwarantuje zbytu całości produkcji. W 2021 roku rosyjska „czarna metalurgia” wyprodukowała 76 mln ton stali, z czego na eksport 43,5 mln. Utrata chłonnych rynków Europy Zachodniej oznacza, że już obecnie kombinat w Magnitogorsku zmuszony został do zatrzymanie dwóch z posiadanych ośmiu pieców i zmniejszył produkcję o 30 proc., a Sewierstal, kontrolowany przez oligarchę Mordaszowa, stracił 20 do 25 proc. swych obrotów. Oczywiście dominujące dziś w rosyjskiej gospodarce trendy mogą nie być długotrwałe (o ile sankcje zostaną osłabione lub zniesione), ale w związku z nimi sytuacja budżetu już ulega zmianie. Z szacunków rosyjskiego Ministerstwa Finansów wynika, że w tym roku 47 proc. dochodów budżetu federalnego pochodzić będzie z eksportu węglowodorów - przede wszystkim ropy naftowej - i w najbliższych latach ten wskaźnik, najwyższy od 2014 roku, nie zmieni się. Rosja zatem nadal siedzieć będzie na „węglowodorowej igle”, co nie tylko oznacza kompletne fiasko polityki realizowanej w ostatnich latach, ale również w związku z wahaniami cen na rynkach światowych (o sankcjach już nie wspominając) Moskwa będzie miała problemy z projektami wieloletnimi - a te są niezbędne, jeśli brać na poważne deklaracje o zwrocie w stronę rynku azjatyckiego. W formułowanych jeszcze przed wojną przez rosyjski rząd prognozach na ten rok zakładano, że udział dochodów z eksportu węglowodorów w budżecie będzie kształtował się na poziomie ok. 38 proc. Ale to nie jedyny problem Moskwy. Otóż jak wynika z oficjalnych informacji po pierwszym półroczu rosyjski budżet ma nadwyżkę dochodów nad wydatkami w wysokości 1,4 bln rubli. Ale bardziej szczegółowe analizy pokazują znacznie mniej optymistyczny obraz. Nadwyżka jest przede wszystkim wynikiem dobrego pierwszego kwartału, w drugim, wojennym, poziom wydatków był równy dochodom. Wysokie ceny na węglowodory spowodowały wzrost dochodów z tego tytułu w rosyjskim budżecie, ale wszystkie inne źródła dały w pierwszym półroczu łącznie 9 proc. mniej. W efekcie, jak zapowiedział kierujący rosyjskim ministerstwem finansów Anton Siluanow, ten rok Rosja zamknie deficytem budżetowym w wysokości 2 proc. PKB. Nie jest to kwota wielka, szczególnie w przypadku kraju mającego otwarte możliwości plasowania swego długu na rynkach międzynarodowych, ale Moskwa nie jest w takiej sytuacji. Oficjalne rosyjskie statystyki wskazują na jeszcze jedno potencjalnie niebezpieczne zjawisko. Od początku wojny na Ukrainie podatkowe długi przedsiębiorstw wobec budżetu wzrosły o 66 proc. Co ciekawe, największe problemy z opłacaniem podatków odnotowały firmy sektora wydobywczego węglowodorów. Jak wynika z oficjalnych statystyk poziom zadłużenia wobec budżetu za dwa miesiące (marzec i kwiecień) w tym przypadku wzrósł 5-krotnie, z 4,3 do 20,1 mld rubli.
Problemy Gazpromu
Sytuacja w rosyjskim sektorze gazowym nie jest lepsza. Po unieruchomieniu gazociągu Nord Stream 2 i znacznym zmniejszeniu transportu przez Ukrainę Gazprom jest zmuszony zmniejszać wydobycie. W kwietniu rosyjski koncern zmniejszył produkcję o 10 proc., w maju o kolejne 14 proc., a w czerwcu już o 30 proc., co jest największą jednorazową redukcją wydobycia od 33 lat. Eksport spada jeszcze szybciej. W czerwcu Gazprom przesłał do „państw dalszej zagranicy” - jak w rosyjskiej nomenklaturze określa się m.in. odbiorców w Unii Europejskiej - 7,9 mld m³, o 49 proc. mniej niż rok wcześniej. Jeśli te trendy utrzymają się, to w skali roku eksport rosyjskiego giganta gazowego na europejskie rynki wyniesie 72 mld m³ i będzie najniższy od roku 1980. Silnie zadłużona na międzynarodowych rynkach firma, a tak jest w przypadku Gazpromu, która nie jest w stanie rolować swych zobowiązań zaciąganiem nowych może okazać się bankrutem. Niedawne posunięcie rosyjskich władz, które zdecydowały o tym, że koncern nie wypłaci w tym roku dywidendy, która zaplanowana była na poziomie 52,3 rubli na akcję, a jednocześnie rząd podnosząc podatek od eksportu węglowodorów zabrał Gazpromowi nadwyżkę finansową. Koncern kosztowało to 416 mld rubli i może świadczyć, że Kreml sięga do rezerw i nie liczy na międzynarodowe finansowanie swego sektora wydobywczego. Ma to o tyle istotne znaczenie, że Gazprom nie jest w stanie przekierować swej produkcji na rynki azjatyckie bez znaczących inwestycji. Mówią o tym wiele przedstawiciele Kremla, ostatnio na ten temat zabrał głos Nikołaj Patruszew, sekretarz Rady Bezpieczeństwa (nota bene jego syn, wymieniany jako jeden z następców Putina, wszedł właśnie do rady dyrektorów Gazpromu), ale analizy rosyjskich ekspertów wyraźnie pokazują, że są to plany bardziej propagandowe niż realne. Międzynarodowa Agencja Energii ocenia, że eksport rosyjskiego gazu do Europy spadnie do roku 2025 o połowę i w miejsce dowojennych 155 mld m³ na tym najlepszym rynku Moskwa będzie w stanie uplasować co najwyżej 70 mld m³. Jest to i tak scenariusz łagodnego wypychania Rosji z Europy, wariant radykalny - który jak się wydaje ma miejsce teraz - zakłada, że tak daleko idący spadek eksportu nastąpi wcześniej. Gdyby obecne trendy się utrzymały, to odchodzenie państw starego kontynentu od rosyjskiego gazu będzie nawet szybsze, a to oznacza, że surowca nie będzie komu sprzedać, bo przez lata Rosja lekceważyła rynek LNG i dziś niemal nie posiada infrastruktury do jego sprężania i floty specjalistycznych statków do jego transportu, a gazociągi wiodące na wschód trzeba będzie dopiero zbudować. Pytanie tylko, jaki to będzie miało ekonomiczny sens, skoro na eksporcie 15 mld m³ gazu ziemnego do Chin, a rosyjskie władze przy każdej okazji podkreślają perspektywiczność i znaczenie tego rynku, Rosja zarobiła w ubiegłym roku 4,5 mld dolarów? Eksperci szacują, że aby być w stanie kompensować sobie utratę rynku europejskiego azjatyckim Rosja potrzebowała będzie co najmniej 10 lat, nie mówiąc już o niezbędnych nakładach na inwestycje, a te są niemałe, szacowane na 10, do nawet 30 mld dolarów. Moskwa tego czasu dziś nie ma, co oznacza, że wypowiadane przez Putina przy każdej możliwości deklaracje na temat światowego kryzysu energetycznego, którego Zachód nie wytrzyma, to w sporej części blef. Jeśli ktoś nie wytrzyma, to w pierwszym rzędzie rosyjski budżet i gospodarka, nie mówiąc już o sektorze pracującym na rzecz wojny.
Problemem jest oczywiście to, że strategia „duszenia” Rosji, którą metodycznie zdają się wdrażać Amerykanie, nie przynosi szybkich efektów. W tym wypadku trzeba będzie czekać przez długie miesiące, a może nawet lata. I z tym, przede wszystkim w Europie, a szczególnie w Berlinie, jest problem. Nie chodzi wyłącznie o odporność tamtejszych społeczeństw, które nie chcą ograniczeń w imię wolności kraju postrzeganego jako peryferyjny, a tak jest w przypadku Ukrainy. Niemcy, które przewagę swej gospodarki budowały przez dziesięciolecia na dostępie do tanich surowców energetycznych, dziś znajdują się w sytuacji kryzysowej, z której - w obliczu dominacji ideologii ekologizmu - nie mają wyjścia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/606864-strategia-duszenia-rosji