Gdy w niemieckich szkołach atakowani są niemieccy Żydzi, ale powodem jest konflikt na Bliskim Wschodzie, to trudno podjąć przeciwko temu działania, ponieważ często nie jest to uznawane za antysemityzm - pisze publicysta i moderator działający na polu edukacji politycznej Christoph Giesa w gościnnym tekście dla tygodnika „Spiegel”.
Po wydarzeniu dotyczącym współczesnych form antysemityzmu, które regularnie organizuję w szkołach wraz z żydowskim raperem Benem Salomo, podeszła do nas dziewczynka, która przedstawiła się jako Żydówka
— pisze Giesa.
Ze łzami w oczach opowiadała nam, jak sobie radzi jako jedyne jawnie żydowskie dziecko w swojej szkole. Zastraszanie przez kolegów było na porządku dziennym. Nie chodziło o Holokaust, ale o konflikt między Izraelczykami a Palestyńczykami. Jak potwierdziła obecna na sali nauczycielka, część grona pedagogicznego nie postrzega tego mobbingu jako dużego problemu i nic z tym nie robi.
Autor podkreśla, że „sprawa jest jedną z wielu. Jest to wynik tego, jak w Niemczech postępuje się z antysemityzmem - i jak antysemityzm jest dyskutowany w niemieckiej opinii publicznej. Dręczycielami są często młodzi ludzie z arabską historią migracyjną. Religia może odgrywać w tym rolę, ale nie musi”.
Gdy w niemieckich szkołach atakowani są niemieccy Żydzi, ale powodem jest konflikt na Bliskim Wschodzie, to trudno podjąć przeciwko temu działania. Bo często nie jest rozpoznawany jako antysemityzm
— zauważa publicysta. Ale także dlatego, że juste millieu (umiarkowany kurs w polityce), z którego rekrutuje się w niemałej części kadra nauczycielska, ma serce dla +sprawy palestyńskiej+. Nie jest to samo w sobie naganne, ale w połączeniu z powierzchowną wiedzą prowadzi często do trudności w odróżnieniu uzasadnionych obaw od propagandy”.
Raz po raz „syryjskie dzieci-uchodźcy wyrażają swoją nienawiść do Żydów i formułują to, co jest dla nich nienegocjowalne: zniszczenie Izraela. Dzieci z korzeniami w Libanie, które nazywały islamską organizację terrorystyczną Hezbollah, zakazaną nie tylko w Niemczech, +bojownikami o wolność+ - i otrzymywały za to wsparcie od kolegów i nauczycieli. Banalizacja, a czasem gloryfikacja Holocaustu, Hitlera i SS - przez uczniów z historią migracji arabskiej. Pokazane nam przez jedną z uczennic, otrzymane od rodziców, podburzające filmy, w których nawoływano do mordowania Żydów” - opisuje autor tekstu poznane przypadki.
Giesa podkreśla, że „o takich zdarzeniach słyszymy na około jednej piątej naszych imprez. Hańbą jest niewiedza - a może i niechęć, żeby wiedzieć - tych, którzy w przeciwnym razie stanęliby w obronie każdej dyskryminowanej lub zmarginalizowanej grupy na świecie. Nie może tak pozostać”.
Zdaniem publicysty „presja na polityczną prawicę w sprawie zwalczania antysemityzmu i rasizmu (…) jest od lat duża. I słusznie. To samo musi dotyczyć politycznej lewicy w odniesieniu do występującego tam antysemityzmu”.
To, czego potrzebujemy, to zdolność politycznej prawicy do dyskutowania o antysemityzmie z szeregów społeczeństwa migracyjnego bez natychmiastowego używania rasistowskich lub kulturowo rasistowskich kategorii. I potrzebujemy zdolności politycznej lewicy do nazwania antysemityzmu, nawet jeśli pochodzi on z jej własnych szeregów (…)
— postuluje Christoph Giesa.
kk/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/606721-antysemityzm-w-niemieckich-szkolach-tlem-bliski-wschod