W ostatnich dniach mogliśmy obserwować ciekawą rozgrywkę między Rosją a Kazachstanem, której wynik jest o tyle pouczający, iż pokazuje słabości Moskwy.
CZYTAJ TEŻ:
— Program wolnorynkowej rewolucji na Ukrainie. „Warszawa winna być zainteresowana współuczestnictwem”
— Rosja – pożegnanie z Imperium. „Świat w nadchodzących latach będzie podlegał bardzo szybkim zmianom”
Działania Kazachstanu
W czerwcu, w trakcie Petersburskiego Forum Ekonomicznego, prezydent Tokajew, przemawiając - zresztą w obecności Putina - powiedział, że Kazachstan nie uzna „niepodległości” tzw. republik ludowych Donbasu, a ponadto, skrytykował publicznie rosyjskich polityków i propagandystów. Już wówczas uznane zostało to w Rosji za afront i w odpowiedzi, jak można przypuszczać, zdecydowano „pokazać” prezydentowi Kazachstanu gdzie jego miejsce. Otóż w porcie w Noworosyjsku, gdzie dociera rura międzynarodowego konsorcjum KTK, przez którą transportowana jest ropa z kazachskiego złoża Tengiz - i przez który eksportowane jest 85 proc. ropy tego 11 w skali świata producenta - „odkryto” pozostałości po II wojnie światowej, co uzasadniało pilne rozpoczęcie prac, a w związku z tym unieruchomiono specjalistyczne terminale, co znacznie ograniczyło eksport ropy. Co prawda, rosyjski dziennik ekonomiczny Kommiersant informował, że niewybuchy zidentyfikowano jeszcze w ubiegłym roku, ale w związku ze „specjalną operacją” nie zdążono ich wcześniej usunąć. Rosjan zdenerwowała też decyzja władz Kazachstanu, które postanowiły zmienić nazwę swojej ropy po to, aby odbiorcy w świecie nie mylili jej z objętą sankcjami rosyjską Urals. W Moskwie tę ostatnią decyzję odebrano jako potwierdzenie wcześniejszych deklaracji Tokajewa, który mówił, iż Kazachstan nie będzie państwem pomagającym Rosji w obchodzeniu międzynarodowych sankcji. W reakcji na posunięcia Moskwy Kazachstan zablokował tranzyt rosyjskiego węgla (1700 wagonów), co potwierdza, iż dobrze zrozumiano rzeczywistą genezę odnalezienia niewybuchów. Ale to nie koniec, a raczej dopiero początek całej historii. Przed tygodniem, dość niespodziewanie, rosyjski organ zajmujący się nadzorem nad ropo i gazociągami odkrył „naruszenia ekologiczne” w pracy firmy KTK i wydał postanowienie, w którym zakazywał eksploatacji terminala, przez który eksportowana była kaspijska ropa. Wstrzymanie eksportu miało być czasowe - 30 dniowe - zapewne po to, aby władze w Kazachstanie zastanowiły się, czy prowadzą korzystną dla swego kraju politykę. Ta z kolei decyzja, zapewne zupełnie przypadkowo, została podjęta po spotkaniu Tokajewa z Charles Michelem, po którym ten pierwszy zapowiedział wzrost wydobycia ropy i wzrost jej eksportu do Europy, która znalazła się w ostrym kryzysie energetycznym. Dzień po tym, jak sąd w Noworosyjsku zablokował eksport kazachskiej ropy, zapewne również zupełnie przypadkowo, na największym polu wydobywczym Tengiz miała miejsce zagadkowa eksplozja – wybuchł rurociąg transportujący surowiec. Reagując na sytuację Tokajew powiedział, że w związku z tym, co się dzieje, jedna z państwowych firm odpowiedzialna za transport ropy opracuje alternatywne szlaki eksportu z ominięciem Rosji. Chodzi w tym wypadku o przyłączenie się do Transkaspijskiego Korytarza Transportowego, który prowadzi przez m.in. Azerbejdżan, Gruzję i Turcję, ale nie tylko, bo również zapowiedziano inwestycje w portach Morza Kaspijskiego i powiększenie zdolności przesyłowych ropociągu biegnącego z Atyrau do miejscowości Alashankou, leżącej w chińskiej prowincji Xinjiang. Ta ostatnia zapowiedź musiała zapewne zaniepokoić Rosjan w nie mniejszym stopniu co fakt, iż Tokajew oficjalnie zwrócił się o pomoc do Amerykanów.
Rosyjskie próby wywierania presji
Wczoraj (11.07) sąd apelacyjny w Krasnodarze dość niespodziewanie postanowił unieważnić wydany na 30 dni zakaz eksploatacji ropociągu, co jest komentowane jako ustępstwo wobec Kazachstanu. W tym wypadku mamy do czynienia z dość czytelną mechaniką. Rosjanie próbują przeforsować korzystne dla siebie decyzje i zmiany odwołując się - zawsze tak robią - do wywierania presji. Odkrywane są groźne dla konsumentów drobnoustroje, zagrożona jest sytuacja ekologiczna - bo przecież wiadomo, że Rosja słynie ze swej troski o stan przyrody, następują niespodziewane awarie, przerwy techniczne etc. Kiedy druga strona nie ustępuje, presja jest albo zwiększana, albo rosyjscy urzędnicy dochodzą do wniosku, że mogą stracić zbyt dużo i w związku z tym, wycofują się. Dobrze to widać na przykładzie tzw. tranzytu do Kaliningradu, ale również - o czym się w Polsce niewiele mówi - równolegle mającej miejsce batalii związanej z zaopatrzeniem Spitsbergenu. Litwini się nie ugięli w obliczu presji Berlina, zapowiedzieli utrzymanie swojej interpretacji czterech pakietów sankcji Unii Europejskiej, w świetle których tranzyt z Federacji Rosyjskiej do Kaliningradu nie może być traktowany na odmiennych, „ulgowych” warunkach, a dodatkowo uzyskali wsparcie w decyzjach od rządu Estonii, który nakazał własnym służbom celnym skrupulatne kontrole tego, co się przewozi w ramach tzw. małego ruchu granicznego. Rosyjskie media argumentują, że jest to poważne uderzenie w gospodarkę nadgranicznych miasteczek i osad, których mieszkańcy żyli z indywidualnego „importu”. Teraz Rosjanie, w związku z nieugiętą postawą Wilna, zapowiadają „bolesne” - jak powiedziała rzeczniczka MSZ-u Zacharowa - kontrsankcje. Spekuluje się, że może chodzić o odcięcie państw bałtyckich od rosyjskiego systemu energetycznego, o czym mieli ponoć rozmawiać ostatnio przez telefon Putin i Łukaszenka.
Zdecydowane działania Norwegii
Podobna sytuacja miała też miejsce na granicy Norwegii i Federacji Rosyjskiej. Oslo realizuje politykę wprowadzania antyrosyjskich sankcji w „lustrzanej” do regulacji unijnych postaci. Oznacza to, że podobnie jak inne kraje UE, Norwegia zabroniła przejazdu przez swoje terytorium przejazdu rosyjskich ciężarówek. I te regulacje Moskwa starała się w ostatnich tygodniach osłabić argumentując, że w świetle międzynarodowego porozumienia z 1920 roku musi dostarczyć zaopatrzenie dla swej kolonii na Spitsbergenie. Rosjanie na tej norweskiej wyspie o strategicznym znaczeniu utrzymują - ze względów politycznych - nierentowną kopalnię, z której węgiel jest zresztą, zużywany na miejscu. Norwegowie jednak nie ustąpili i ostatecznie wypracowano rozwiązanie, które nie stanowi obejścia ogólnych restrykcji, bo rosyjskie ciężarówki nie mogą wjechać, a równocześnie daje Oslo możliwość kontroli co i w jakich ilościach Rosjanie dostarczają na tę arktyczną wyspę. Stało się to możliwe dzięki temu, że to norweskie firmy transportowe przejęły na granicy 2 kontenery i zawiozły je do oddalonego o 800 km portu w Tromsø, skąd popłynęły one na Spitsbergen. Rosjanie nie mieli tu dużo do gadania, bo to światowe mocarstwo nie ma odpowiedniej floty, aby dostarczać zaopatrzenie np. bezpośrednio morzem z Murmańska.
Opisywane przykłady są istotne nie tylko dlatego, że pokazują, na ile rosyjskie władze „są twarde”. Moskwa zawsze negocjuje z takich pozycji, co nie oznacza, że zawsze wygrywa. Jeśli po drugiej stronie ma nieugiętego negocjatora, który ma jeszcze wymierne argumenty i możliwości oddziaływania, wówczas niezłomność Rosjan szybko się topi. Jest to też ważne zupełnie z innego powodu. Otóż - jak słusznie argumentuje Władislaw Inoziemcow - Moskwa zmieniła w sposób zasadniczy, co w polskim dyskursie publicznym nie zostało chyba dostrzeżone, politykę wobec tzw. kontr-sankcji. Otóż, o ile po roku 2014 wysiłki Moskwy były skoncentrowane przede wszystkim na tym, aby objęte nimi towary i artykuły importowane z Zachodu nie wjechały do Rosji, to teraz wręcz przeciwnie, rząd Miszustina wydał zgodę na tzw. import paralelny, którym objęto setki grup towarowych. Chodzi po prostu o to, że rosyjski sektor produkcyjny nie poradzi sobie - ani w krótkiej, ani w dłuższej perspektywie - bez importu zaopatrzeniowego. Nie pieniądze są dla Moskwy problemem, bo tych Rosja ma aż nadto w związku z sytuacją na światowym rynku energetycznym, ale to, że nie można za nie wiele kupić. W efekcie ta góra gotówki (dolarów) umacnia kurs rosyjskiej waluty, bo dziś dolar kosztuje 59 rubli, a ekonomiści twierdzą, że w normalnych realiach rynkowych byłoby to niewiele ponad 35 rubli. To zaś „zabija” inne, nastawione na eksport, sektory rosyjskiej gospodarki, takie jak przemysł metalurgiczny czy drzewny. Braki części zamiennych i podzespołów już unieruchomiły 18 z 20 rosyjskich montowni samochodowych, co oznacza, że rosyjską gospodarkę czeka nie tylko recesja, ale również inflacja. W związku z taką sytuacją kluczowe stają się działania Moskwy na rzecz osłabienia blokad importu. Państwem kluczowym w tym układzie staje się Turcja, której władze chcą zarabiać na całym procederze, ale równocześnie zwiększać stopniowo swe możliwości. Widać to wyraźnie zarówno w kwestii wsparcia starań Kazachstanu, o których pisałem w pierwszej części tego artykułu, ale również i w innych sprawach, jak choćby działaniach na rzecz odblokowania eksportu zboża z Ukrainy. Równie istotna jest Gruzja, która staje się obecnie kluczowym punktem na mapie rosyjskiego importu paralelnego. Władze w Tbilisi uprościły w maju zasady przekraczania swojej granicy przez ciężarówki, co jest wyraźnym sygnałem wysłanym do Moskwy w stylu „jesteśmy otwarci” na współpracę. Ta postawa rządu Gruzji wzbudza rozdrażnienie, zarówno w Brukseli, jak i w Waszyngtonie, co wydaje się zapowiadać gorące lato polityczne w tym kaukaskim państwie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/606291-trzy-przyklady-na-to-ze-rosje-mozna-pokonac