„Dlaczego inne kraje mają płacić za niemiecki polityczny koniunkturalizm i gospodarczą pazerność? Robiąc interesy z Putinem wiedzieli, w co się pakują” – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl eurodeputowana Izabela Kloc (PiS).
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Pojawia się coraz więcej głosów, że Niemcy czeka tej zimy potężny kryzys energetyczny. Szef Europejskiej Partii Ludowej Manfred Weber zaproponował, by Unia Europejska zmusiła kraje członkowskie do dzielenia się gazem z takimi krajami jak Niemcy. Jeżeli by to nastąpiło, to co oznaczałoby w praktyce?
Izabela Kloc: Słowa Webera to szczyt bezczelności i hipokryzji oraz mentalność „Kalego” w jednym. Niemcy nie chcą podzielić się z Ukrainą ciężkim uzbrojeniem, choć nie jest tajemnicą, że produkują najwyższej klasy sprzęt wojskowy. Nie robi na nich wrażenia, że z każdą niedostarczoną na front haubicą rośnie tragiczny bilans tej barbarzyńskiej wojny. Natomiast kiedy przed Niemcami stoi widmo chłodnych i ciemnych, zimowych wieczorów, inne kraje mają okazać serce i podzielić się z nimi gazem. W imię czego? W imię solidarności, której Niemcy nie chcą okazać mordowanemu narodowi ukraińskiemu? Poza tym, dlaczego inne kraje mają płacić za niemiecki polityczny koniunkturalizm i gospodarczą pazerność? Robiąc interesy z Putinem wiedzieli, w co się pakują.
Z drugiej strony pozostawienie Niemiec samych z tym problemem nie leży w interesie całej unijnej wspólnoty. To największy i najbardziej wpływowy kraj Unii Europejskiej. Z 40 milionów niemieckich gospodarstw domowych połowa jest ogrzewana gazem, a 55 procent z nich otrzymuje go z Rosji. Około 37 proc. importowanego do Niemiec gazu jest przeznaczone do użytku przemysłowego, a 15 proc. zużywa przemysł chemiczny i farmaceutyczny. Jeśli niemiecki przemysł pogrąży się w kryzysie odczują to także pozostałe państwa członkowskie. Ewentualna pomoc mogłaby zostać udzielona, ale pod dwoma kluczowymi warunkami. Po pierwsze, musi być zachowana zasada dobrowolności. Po drugie, Niemcy muszą odrobić zadanie domowe, czyli zadbać o własne bezpieczeństwo energetyczne. Powinni przeanalizować wszystkie dostępne opcje, w tym powrót do elektrowni jądrowych i węglowych. Pamiętajmy, że Niemcy na własne życzenie znalazły się w upokarzającej sytuacji, kiedy muszą innych prosić o gaz. Przez wiele lat prowadzili lekkomyślną politykę energetyczną, polegającą na nadmiernym uzależnieniu od rosyjskich surowców i opieraniu się na energii odnawialnej. Teraz muszą przemyśleć swoją strategię i nie popełniać ponownie tych samych błędów. Parafrazując stare przysłowie: Niemiec mądry po szkodzie.
Czy Niemcy w jakikolwiek sposób przygotowują się do zimy? Czy też liczą na powrót do rosyjskich surowców?
Elity polityczne w Berlinie muszą być świadome niebezpieczeństw, przed którymi stoją, choć trudno im będzie naprawić wszystkie wpadki i błędy poprzednich dekad. Reaktywacja elektrowni węglowych i publiczna dyskusja o możliwości powrotu do energetyki jądrowej sygnalizują, że nawet zieloni ministrowie pogodzili się z rzeczywistością. Powrót do rosyjskich surowców byłby geopolitycznym błędem stulecia. Niemcy, a co za tym idzie cała Unia Europejska, stałyby się wasalami Putina. Dla nas jest to scenariusz nieakceptowalny, ale trudno jest się rozeznać w prawdziwych intencjach Berlina. Być może to co, dla nas jest błędem stulecia dla niektórych jawi się jako interes stulecia.
Kanclerz Olaf Scholz ostro zareagował na żądania posłów AfD i Lewicy, domagających się czasowego uruchomienia zamkniętego w wyniku sankcji rurociągu Nord Stream 2 – nazwał AfD „partią rosyjską”. Wierzy Pani w szczerość tych opinii? W końcu SPD nie jest ugrupowaniem atakującym rosyjskie interesy w Europie.
Olaf Scholz atakuje AFD i Lewicę za prorosyjskość choć sam jest w Unii Europejskiej największym sprzymierzeńcem i adwokatem Putina. Wśród europejskich partii, SPD ma najbardziej niechlubną kartę jeśli chodzi o interesy z Kremlem. To nie jest przypadek, że z tego środowiska wywodzi się były kanclerz Gerhard Schröder, który sprzedał honor swój i swojego kraju za ruble Putina. Obaj, jeszcze w czasach „żelaznej kurtyny” byli gorącymi zwolennikami zbliżenia z NRD, która była państwem do głębi zinfiltrowanym i sterowanym przez Moskwę. Patrząc na przeszłość obu panów w jakiś sposób można tłumaczyć obecną postawę Olafa Scholza jako kanclerza, który usiłuje przekonać świat, że wojna na Ukrainie jest tylko „wybrykiem” Putina, a nie elementem rosyjskiej, rozpisanej na dekady strategii. Wiadomo, że w tej chwili nie ma mowy, aby uruchomić Nord Stream 2. Nie można jednak wykluczyć, że kanclerz Niemiec i całe jego socjalistyczne zaplecze grają na przeczekanie. Liczą na to, że wojna skończy się jakimś kompromisem z Rosją, a powrót do „normalności” odbędzie się poprzez odbudowę relacji gospodarczych, czyli – jak mawiają Niemcy – Wandel durch Handel.
Czy żądania uruchomienia NS2 – mimo że na razie oficjalnie potępione – nie stanowią przygotowania gruntu pod rzeczywiste uruchomienie istniejącej, nowej nitki gazociągu, która warto przypomnieć nie została zdemontowana? Czy to nie jest sposób na powolne oswajanie opinii publicznej z taką możliwością?
Opinia publiczna już jest oswajana z taką możliwością. W niemieckich mediach silny jest wciąż przekaz o konieczności zwiększenia pomocy militarnej dla Ukrainy, ale na pierwsze strony gazet i telewizyjne paski trafiają coraz częściej informacje o energetycznym Armagedonie, który nadejdzie zimą. Pojawiają się czarne scenariusze, w których Rosja całkiem zakręci kurek z gazem. Niemieccy przywódcy przekonują, że są przygotowani na każdy wariant sytuacyjny, ale brak konkretów niepokoi opinię publiczną. Nawoływanie - na razie przez AFD i Lewicę - do uruchomienia Nord Stream 2 wynika z przekonań tych partii, ale przez rząd może być potraktowane, jako medialną „wrzutkę” testującą społeczne reakcje na ten pomysł. Na razie sytuacja na niemieckim rynku energetycznym jest kryzysowa i dynamiczna, ale nie ma jeszcze dramatu. Nie można wykluczyć, że groźba uruchomienia Nord Stream 2 zostanie użyta jako forma nacisku na inne państwa członkowskie, które mało entuzjastycznie podejdą do niemieckiej prośby o podzielenie się gazem.
Roberta Metsola podczas ostatniego posiedzenia PE wezwała do przyspieszenia transformacji energetycznej. Czy to jest jedyny pomysł UE na poradzenie sobie ze zbliżającą się katastrofą energetyczną?
Pakiet klimatyczny „Fit for 55” otrzymał kolejny cios podczas ostatniego posiedzenia Parlamentu Europejskiego, kiedy parlamentarzyści głosowali za włączeniem gazu i energii jądrowej do tak zwanej taksonomii. To wytyczne Unii Europejskiej wskazujące instytucjom finansowym, które inwestycje są zielone. Deputowani promujący ekologiczny radykalizm są wściekli i wiem dlaczego. Nazywają ten akt „greenwashingiem”, czyli procederem, kiedy zwykła, „brudna” działalność gospodarcza otrzymuje zieloną etykietę. Innymi słowy, oskarżają Parlament Europejski o hipokryzję. Uważam, że prawdziwym źródłem hipokryzji jest sytuacja, w jakiej znalazła się Europa, ustawiając ambicje klimatyczne na absurdalnym poziomie. Publiczna dyskusja na temat Zielonego Ładu nigdy nie miała technicznego, gospodarczego, zdroworozsądkowego tła. Zawsze miała czysto ideologiczny kontekst. W jej ramach arbitralnie decydowano, co jest zielone, co zrównoważone i na czym polega ochrona klimatu. Za naukową fasadą skryła się cywilizacyjna rewolucja, która chce do góry nogami wywrócić życie, jakie znamy i akceptujemy. Teraz ta rewolucja zaczyna pożerać własne dzieci, co najlepiej widać po rozczarowanych i sfrustrowanych minach zielonych europarlamentarzystów. Nie mam zamiaru przemawiać do ich sumień. Apeluję natomiast do deputowanych z politycznego centrum, do największych grup w Parlamencie Europejskim. Oni wciąż są zakładnikami fałszywie pojętego „postępu”, ale wielu z nich dostrzega, że nadszedł dziejowy moment na zrzucenie zielonego jarzma.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/605695-kloc-dlaczego-inne-kraje-maja-placic-za-pazernosc-niemiec