Na początku czerwca zorganizowałam akcję zbierania podpisów pod prośbą o usunięcie z wystawy w Domu Historii Europejskiej plakatu z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej w tęczowej aureoli. Pod listem podpisało się ponad 30 europosłów. Od tego czasu minął miesiąc, a nasza petycja nadal pozostaje bez odpowiedzi.
Parlament Europejski nie jest miejscem gdzie katolicy mogą czuć się komfortowo. Rzecz jasna, na papierze mamy oficjalne zapewnienia o wolności i prawach. Z drugie strony widzimy jednak realny proces konsekwentnego zawłaszczania instytucji unijnych przez wyznawców ideologii sprzecznych z chrześcijańskim systemem wartości. Chodzi przede wszystkim o skrajny feminizm, ideologię gender i źle pojętą ekologię, która gotowa jest poświęcić dobro człowieka w imię walki z klimatem.
Niestety te prądy ideowe zostały uznane w Brukseli za jedynie słuszne i są oficjalnie promowane.
Wystarczy otworzyć intranet, czyli wewnętrzne strony unijnych instytucji, by przekonać się, że nie są one neutralne światopoglądowo lecz aktywnie promują współczesną rewolucję kulturową. Zwłaszcza czerwiec obfitował w akcje wpisujące się w aktywność lobby LGBTI+. Najdalej poszedł Dom Historii Europejskiej, który na jednej z wystaw umieścił plakat z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej w tęczowej aureoli. Zainicjowałam zbiórkę podpisów pod prośbą o usunięcie tego niestosownego plakatu. List podpisany przez ponad trzydziestu posłów z różnych krajów do dziś pozostał bez odpowiedzi. O czymś to świadczy. Administracja unijnych instytucji nie liczy się z wrażliwością chrześcijan, a głośne przyznawanie się do konserwatywnych wartości nie sprzyja awansom zawodowym w tych strukturach.
Posłowie utożsamiający się z wartościami chrześcijańskimi próbują przeciwdziałać tym tendencjom, ale są w mniejszości.
W Parlamencie Europejskim dominują przedstawiciele kultury, którą można nazwać post-chrześcijańską, oderwaną od prawdy o transcendentności człowieka i daleką od europejskiej, chrześcijańskiej tradycji. Rolą chrześcijańskich europosłów jest przypominanie, że nie wszyscy myślą tak samo. Reprezentujemy obywateli, którzy nie godzą się na rewolucje obyczajowe i na inżynierię społeczną promowaną przez europejską lewicę. Nasz opór burzy komfort polityków głównego nurtu, którzy głęboko wierzą, że cała Unia Europejska stoi na straży ich postulatów.
Niektórzy posłowie funkcjonujący w swoich feministyczno-ekologicznych bańkach doznają szoku, gdy nagle ktoś im mówi, że np. prawo do aborcji nie jest fundamentem demokracji.
Spotkało to niedawno europoseł Samirę Rafaelę z Holandii. Wspólnie z koleżankami z grupy Renew wystosowała list do przewodniczącej Parlamentu Europejskiego z żądaniem natychmiastowego cofnięcia parlamentarnej akredytacji dla przedstawicieli lobby pro-life. Wysłała przy tym do wszystkich posłów dość agresywny apel stwierdzając, że dla obrońców życia nie powinno być miejsca w Parlamencie Europejskim, a wolność słowa nie powinna dotyczyć ich „destrukcyjnych i toksycznych” idei. Zdecydowanie zareagowałam na tego e-maila. Zaprotestowało także wielu podobnie myślących posłów, m.in. z Hiszpanii, Włoch, Chorwacji. Jej inicjatywa nagle okazała się wizerunkową porażką dzięki temu, że część posłów stanęło w obronie pluralizmu i wolności słowa, a więc tak naprawdę w obronie demokracji. Takie działania mają sens.
Politycy głównego nurtu są w stanie przegłosować największe bzdury, jak np. uchwałę stwierdzającą, że mężczyźni mogą zachodzić w ciążę, ale nie zawłaszczą sobie całego Parlamentu Europejskiego jako instytucji.
W ostatnim czasie „postępowa” większość w Parlamencie Europejskim z obsesyjną wręcz intensywnością zajmuje się promocją tzw. praw reprodukcyjnych. Jesteśmy świadkami prawdziwej fiksacji części posłów na punkcie swobodnego dostępu do aborcji na życzenie i to nie tylko w Unii Europejskiej, ale także w skali globalnej. W dokumentach przyjętych przez Parlament Europejskiego prawo do aborcji urasta do rangi fundamentu demokracji. Prawa reprodukcyjne i seksualne uznawane są za filary równości kobiet i mężczyzn, demokracji i eliminacji przemocy uwarunkowanej płcią. Używa się przy tym swoistej nowomowy.
Doskonale wiemy, że gdy mówi się tam o zdrowiu reprodukcyjnym to chodzi głównie o aborcję.
W swojej obsesji Parlament Europejski jest gotowy pouczać państwa nienależące do unijnej wspólnoty. Ostatnio lewica wylewa swoje frustracje na Stany Zjednoczone po historycznym i przełomowym wyroku Sądu Najwyższego, stwierdzającym, że amerykańska konstytucja nie gwarantuje prawa do aborcji. Środowiska feministyczne ogarnęła nerwowość i panika przed globalnymi konsekwencjami tego wyroku. Nagle przestała być dla nich ważna praworządność i poszanowanie wyłącznych kompetencji państw. Najważniejsza stała się aborcja, należąca - jak nam się wmawia - do podstawowych praw człowieka.
Ten wyrok pokazuje, że opór wobec nowego ateizmu i rewolucji obyczajowej ma sens i nie wszystko jest stracone.
W Parlamencie Europejskim staramy się wspólnie z konserwatywnymi posłami proponować rozsądne poprawki lub alternatywne projekty rezolucji pomimo, że szanse na ich przyjęcie są często minimalne. Niekiedy udaje się włączyć do dokumentów i pozytywnie przegłosować treści, z którymi się zgadzamy. Przykładem może być potępienie praktyk surogacji, jako sprzecznych z godnością człowieka, przy okazji rezolucji o wpływie wojny na Ukrainie na kobiety. Współpracując z wieloma posłami na forum Parlamentu Europejskiego zauważyłam jeszcze jedną, pozytywną tendencję.
Dla wielu z nich - wbrew temu, co często można usłyszeć w mediach - Polska jest pozytywnym wzorem.
Jesteśmy ważnym punktem odniesienia i wręcz symbolem walki o obronę wartości chrześcijańskich we współczesnych, zlaicyzowanych czasach. Europa potrzebuje właśnie takiej Polski. Dla wielu europejskich polityków jesteśmy źródłem nadziei. Zróbmy wszystko, aby ich nie zawieść.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/605492-unijne-instytucje-nie-licza-sie-z-wrazliwoscia-chrzescijan