W tym tygodniu, w związku ze szczytem państw G7 i NATO w Madrycie, mamy do czynienia z ciekawą rozgrywką dyplomatyczno–wojskową oczywiście wokół Ukrainy i perspektyw kontynuowania a może zakończenia wojny.
Reakcja Pieskowa
Zacznijmy od tego co dzieje się na terenach ukraińskich okupowanych przez Rosję. Otóż dwa dni temu w wybuchu samochodu zginął w Chersoniu Dmitrij Sawluczenko, odpowiadający w ramach rosyjskiej administracji za sprawy społeczne i kwestie rodziny, młodzieży i sportu. Nie to jest w tym wypadku istotne, że strona ukraińska zgładziła kolejnego kolaboranta, ale napływające informacje o nasileniu tego rodzaju działań. Amerykański Institute for the Study of War w swym ostatnim materiale poświęconym ukraińskiej wojnie formułuje tezę, że obecnie mamy do czynienia z próbą koordynowania przez ukraińskie siły zbrojne wojny partyzanckiej na zajętych przez Rosjan terytoriach. Nie to jednak jest w tej kwestii najważniejsze, ale reakcja Moskwy, a precyzyjnie rzecz ujmując Pieskowa, na to co się stało. Powiedział on, komentując zresztą deklaracje przedstawicieli tzw. administracji tymczasowej o tym, iż jesienią chcą oni przeprowadzić referenda w kwestii przyłączenia zajętych terenów do Rosji, że na razie „nie ma mowy o zniesieniu granicy państwowej między Federacja Rosyjską a tymi obszarami”. Dziennik Niezawisimaja Gazieta komentując stanowisko Pieskowa argumentuje, że na Kremlu w tej kwestii nie podjęto zapewne jeszcze decyzji. Ostrożność Moskwy jest spowodowana, m.in. tym, że skala kolaboracji na Chersońszczyźnie jest znakomicie mniejsza niźli w Donbasie w 2014 i 2015 roku, gdzie dość szybko powstała prorosyjska administracja. Teraz tego zjawiska nie ma, poza odosobnionymi przypadkami trudno mówić o aktywnej współpracy z siłami okupacyjnymi, a to oznacza, że Rosjanie chcąc stabilizować sytuację musieliby przysłać swoich urzędników, na co najwyraźniej nie mają ochoty. Jak się spekuluje również dlatego, że niezależnie od twardych wypowiedzi przedstawicieli rosyjskiego obozu władzy, na Kremlu nie odrzuca się najprawdopodobniej idei rozmów pokojowych z Ukrainą które mogłyby doprowadzić do zakończenia wojny, przynajmniej jej obecnej fazy. Gdyby już teraz ze strony Moskwy padły publiczne deklaracje o zamiarze przyłączenia do Federacji Rosyjskiej zajętych po 24 lutego obszarów, to perspektywa rozmów oddalałaby się, za to rosłyby szanse na nasilenie sankcji i wzrost wojskowej pomocy Zachodu dla Ukrainy.
„Próbne balony”
W kwestiach ewentualnych negocjacji mamy do czynienia, jak się wydaje, z pierwszymi „próbnymi balonami”. Mam tu na myśli artykuł opublikowany w The National Interest, którego Autor kreśli projekt 15–punktowego planu pokojowego. Warto przypomnieć, że jednym z wydawców tego konserwatywnego, ale utrzymującego tradycyjnie prorosyjską, w duchu szkoły realistycznej, linię jest Dimitri Simes i to tam Putin opublikował swój głośny esej na temat przyczyn wybuchu II wojny światowej, na który dzisiaj trzeba spojrzeć inaczej niż wtedy kiedy został opublikowany. Wówczas uważano, że jest on przejawem rewizjonizmu historycznego Władimira Władmirowicza, dzisiaj raczej należy to wystąpienie uznać za uzasadnienie, coś w rodzaju deklaracji ideowej, wielkiej rozgrywki geostrategicznej, której wojna na Ukrainie jest jedynie elementem i którą Putin zdecydował się rozpocząć. Wróćmy jednak do zakreślonego w The National Interest „planu politycznego”. Przewiduje on, że Ukraina stanie się państwem neutralnym, które zarzuci myśl o wejściu do NATO, uzna aneksję Krymu, zgodzi się na znaczącą redukcję swych sił zbrojnych (do 150 tys. armii regularnej i 100 tys. przeszkolonych rezerw), zniszczy pod rosyjskim nadzorem swe systemy uderzeniowe, a także przystanie na referendum w „republikach ludowych” Donbasu w kwestii ich przynależności państwowej. Co otrzyma w zamian? Moskwa wycofa się na linię 24 lutego (poza Donbasem) i poprze wejście Ukrainy do Unii Europejskiej. Obie strony wyrzekną się reparacji, sądów procesów również przed międzynarodowymi trybunałami (zbrodnie wojenne). Odbudowa Ukrainy będzie zadaniem Zachodu, a Moskwa otrzyma niejako „w prezencie”, decyzję NATO o nierozszerzaniu na Wschód i nieprzyjmowaniu do Sojuszu państw graniczących z Rosją (co oznacza, że Szwecja mogłaby przystąpić a Finlandia już nie), Amerykanie zdemontują znajdujące się w Polsce i Rumunii systemy Aegis Ashore. Jeśli zaś chodzi o kwestie systemu bezpieczeństwa w Europie Środkowej to David T. Pyne, publicysta The National Interest proponuje, aby Moskwa i Zachód przyjęły w tej materii ustalenia, których celem będzie powrót do stanu sprzed 2016 roku, czyli sprzed warszawskiego szczytu NATO. Oznacza to redukcję obecności wojskowej – Rosjanie wycofują się z Białorusi, a siły NATO z Państw Bałtyckich, Polski, Rumunii etc.
Nie ma potrzeby dyskutować propozycji amerykańskiego periodyku, bo nie to jest w tym wypadku istotne. Warto jednak podkreślić, że Pieskow był pytany na konferencji prasowej o reakcję Kremla na artykuł, co, jak można przypuszczać jest symptomatyczne i mówiąc, że przedstawiciele rosyjskiej władzy „jeszcze się z nim nie zapoznali” dodał, że stanowisko Moskwy znane jest Kijowowi i rozmowy pokojowe są możliwe jeśli Ukraina „wypełni wszystkie oczekiwania” Rosji. To oczywiście nic nie oznacza, bo możemy mieć do czynienia ze starym, jeszcze z początków konfliktu stanowiskiem, jak i oczekiwaniami, które zostały już częściowo zmodyfikowane. Czas pokaże czego rzeczywiście chce Moskwa, ale ostatnie deklaracje ze spotkania Putin–Łukaszenko, w którym mowa jest o dostarczeniu Mińskowi systemów Iskander zdolnych do przenoszenia ładunków jądrowych paradoksalnie pokazują dialektykę rosyjskiej polityki. Z jednej strony mowa jest o pogłębionej integracji, również w obszarze wojskowym, przygotowywaniu się przez Białoruś do ewentualnej wojny z Ukrainą (utworzenie południowego dowództwa, manewry, deklaracje o rozbudowie sił zbrojnych do poziomu 80 tys. żołnierzy) ale z drugiej strony cały czas mamy do czynienia z zapowiedziami tych kroków, a nie podjętymi już decyzjami. Sygnał wysyłany w ten sposób do Zachodu jest czytelny – macie do wyboru albo dalsze zaostrzanie sytuacji, co będzie skutkowało wzmocnieniem rosyjskiej obecności wojskowej, albo uwzględnijcie nasze interesy, a wtedy możliwe są inne opcje, współpraca, redukowanie obecności wojskowej etc.
Groźny precedens
Sytuacja białoruskiej gospodarki jest obecnie znacznie trudniejsza niż rosyjskiej. Eksport zmniejszył się w ciągu pierwszych 5 miesięcy tego roku w świetle oficjalnych danych o 43,5 proc., a przedstawiciele opozycji są zdania, że rządowe szacunki mówiące o spadku PKB w ciągu 5 miesięcy bieżącego roku o 3,4 proc. są znacznie zaniżone i raczej należałoby mówić o recesji już na poziomie przekraczającym 11 proc. To powoduje zaostrzenie retoryki Łukaszenki, który ostatnie decyzje Litwy o zablokowaniu tranzytu niektórych artykułów między Rosją a enklawą kaliningradzką porównał do faktycznego wypowiedzenia przez Zachód wojny. Do kwestii eksportu przez Rosję i Białoruś nawozów, a szerzej, sytuacji na światowym rynku żywności jeszcze wrócę, teraz chciałbym jednak nieco więcej uwagi poświęcić problemowi związanemu z litewskimi restrykcjami tranzytowymi.
Istota sporu, w największym skrócie rzecz przedstawiając wygląda następująco. Otóż w pierwszych, przyjętych przez Unię czterech pakietach sankcyjnych znajdują się sformułowania, które mogą być interpretowane w kategoriach zakazu tranzytu. W ostatnim, piątym, na co zwrócił zresztą uwagę gubernator Kaliningradu Anton Alichanow sformułowania są już jaśniejsze, i to w duchu korzystnym dla Rosji. To do pewnego stopnia wyjaśnia dlaczego Moskwa w odpowiedzi na decyzję Wilna o zablokowaniu tranzytu między Federacją Rosyjską a enklawą Kaliningradzką zareagowała tak twardo. Wyczuwając słabość stanowiska Brukseli Rosjanie postanowili rozstrzygnąć kwestię na własną korzyść, i jak się okazało słusznie zrobili, bo w reakcji na pogróżki Komisja Europejska szybko skorygowała swoje stanowisko na korzyść dla Moskwy. Jak informował Petras Auštrevičius litewski eurodeputowany, a jego słowa szybko podchwyciła rosyjska prasa urzędnicy w Brukseli już pod koniec ubiegłego tygodnia przygotowali wykładnię decyzji sankcyjnej (pakiet 1 – 4) w świetle której restrykcje nie obejmują tranzytu przez terytorium Litwy. Z tej opinii może być zadowolona Moskwa ale z pewnością nie Wilno i dlatego prezydent Nauseda już zapowiedział rozmowy na ten temat w Brukseli. W kwestii tej chodzi co najmniej o dwie sprawy, obie istotne. Oczywiście przyjęcie interpretacji Komisji Europejskiej oznaczałoby poczynienie kolejnego kroku w osłabianiu systemu sankcyjnego wobec Rosji (pierwszym była zgoda na opłatę za dostawy gazu w rublach), a przecież wiadomo, że Litwa jest zwolennikiem jego zaostrzania. Ale po drugie, przyjęcie wykładni Komisji oznacza w gruncie rzeczy też przyjęcie zasady o potrzebie utrzymania przez Litwę korytarza komunikacyjnego Rosji z enklawą kaliningradzką, obszaru do którego w osłabionym albo innym stopniu odnoszą się zasady aplikowane dla całego obszaru Unii. Tego rodzaju wyjątek, czy wyłom, stanowić może groźny precedens i zapewne dlatego Wilno nie ma większej ochoty aby godzić się z tego rodzaju interpretacją. Tym bardziej, że sprawa „korytarza komunikacyjnego”, obszaru de facto wyłączonego spod jurysdykcji państwa mającego jedynie tytularną kontrolę nad danym obszarem i faktycznie poddanego zewnętrznej jurysdykcji, może wrócić jako jedna z formuł zaspokojenia rosyjskich interesów na południu Ukrainy, ale przecież stanowi też fundamentalne zagrożenie dla suwerenności Litwy, tym bardziej po tym jak w Dumie dyskutuje się czy nie cofnąć uznania jej niepodległości. Nie jest to rozwiązanie zupełnie anachroniczne, które nie mogłoby zostać zastosowane w naszej części Europy. Warto pamiętać, że wojna między Azerbejdżanem a Armenią zakończyła się właśnie ustanowieniem takiego niekontrolowanego przez Armenię (gwarantem ma tu być Rosja) korytarza łączącego Azerbejdżan z enklawą nachiczewańską. Rosjanie się na taka konstrukcję zgodzili 2 lata temu, dlaczego nie mieliby rozpatrywać podobnego rozwiązania teraz? Dodatkowo Moskwie udałoby się rozmontować jednolity front Zachodu w kwestii dla niej najistotniejszej, czyli sankcji.
Teraz czekamy na ruch Zachodu
O tym, że jest to jeden z obecnych celów rosyjskiej polityki świadczą słowa rosyjskiego prezydenta na rozszerzonym posiedzeniu państw BRICKS. Rozszerzonym, bo Chińczycy sprawujący w tej organizacji obecnie przywództwo zaprosili na jej posiedzenie dodatkowo m.in. Indonezję, Argentynę, Egipt, Algierię, Uzbekistan, Senegal, Iran, Kambodżę i Etiopię. Krok ten jest dość czytelny. Otóż Pekin jest zainteresowany, zwłaszcza przed szczytem G7, że to raczej Zachód jest w dyplomatycznej izolacji a nie Rosja i Chiny, a co więcej Moskwa ma propozycję rozwiązania głównych problemów, jakim jest inflacja i braki w zaopatrzeniu w żywność, przed którymi stoją państwa – dotychczasowi importerzy z Ukrainy. Występując w toku rozszerzonego spotkania krajów BRICKS Putin sformułował naszym zdaniem zapewne karkołomną, ale w tym gronie dobrze przyjmowaną tezę. Otóż za dwa podstawowe problemy państw rozwijających się, a są nimi deficyt żywności i inflacja, w tym surowców energetycznych odpowiedzialny jest Zachód, a nie Rosja. To nie „specjalna operacja” na Ukrainie spowodowała narastające w wymiarze globalnym zjawiska kryzysowe, ale egoistyczna i nieroztropna polityka państw Zachodu w czasach pandemii Covid-19. To wówczas, chcąc ratować swą gospodarkę rządy skokowo zwiększyły dług publiczny, wypuszczając na rynek setki miliardy dolarów, „pustych” pieniędzy, co w efekcie spowodowało wzrost importu. W jego opinii najlepszym przykładem są tu Stany Zjednoczone, do pandemii będące eksporterem żywności, państwo, które obecnie przekształciło się w jego importera. Destabilizacja rynku żywności to dopiero, w opinii rosyjskiego prezydenta, początek serii błędów, a zdaniem Putina są one przejawem cynizmu i lekceważenia interesów krajów uboższych, Zachodu. Wprowadzając sankcje na Rosję i Białoruś, a działania te objęły również, a może przede wszystkim rynek nawozów mineralnych bogaci i syci przywódcy państw G7 jeszcze pogłębiają trudności świata rozwijającego się. Tym bardziej, że Rosja mogłaby poprawić sytuację tych państw w których już obecnie trwa kryzys żywnościowy, ma bowiem w tym roku dobry urodzaj i mogłaby eksportować nawet 50 mln ton ziarna (w ubiegłym roku było to 38 mln ton), ale nie może ze względu na sankcje, czy problemy z ubezpieczeniem rosyjskich frachtów.
Warunkiem zmaterializowania się tych propozycji jest przełamanie już nie tyle zachodnich sankcji, choć gdyby to się udało to Moskwa z pewnością byłaby zadowolona, co ograniczeń w zakresie ubezpieczenia rosyjskich frachtów. Gdyby ten krok się powiódł to Rosja byłaby w stanie, realizując dostawy dla Egiptu, Algierii, a za ich pośrednictwem i innych krajów importujących zboże, przezwyciężyć zbliżający się kryzys. Zapłaciłaby za to gospodarczo oczywiście Ukraina, która zostałaby tym razem zapewne na trwałe wyparta z głównych dla niej rynków eksportowych oraz Zachód, który zostałby w ten sposób nie tylko ośmieszony, ale cały rozwijający się świat zobaczyłby, że już obecnie gdzie indziej znajduje się centrum siły, decyzji i rozwoju. To zapewne przyspieszyłoby zarówno powstanie świata w których kolektywny Zachód odgrywałby mniejszą, już nie decydująca, rolę, jak i jednocześnie przyspieszyłoby koniec wojny na Ukrainie po myśli Rosji, jeśliby udało się wzruszyć system sankcyjny. Teraz czekamy na ruch Zachodu, a precyzyjnie rzecz biorąc Waszyngtonu, bo od jego determinacji, skuteczności i dyplomatycznej finezji może zależeć utrzymanie spoistości Zachodu w kwestii polityki wobec Rosji, a od tego w dłuższej perspektywie zależy w jaki sposób skończy się wojna na Ukrainie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/604268-dyplomatyczna-wojna-pozycyjna-moskwy