Na łamach periodyku The Foreign Affairs Dmytro Kułeba, ukraiński minister spraw wewnętrznych, przedstawił teorię zwycięstwa swego kraju w wojnie z Rosją.
Zmuszenie Rosjan do dokonania wyboru
Z wojskowo-strategicznego punktu widzenia chodzi, z jednej strony, o kontynuowanie kontrofensywy na południu kraju tak, aby zagrozić będącemu pod rosyjską okupacją Chersoniowi i następnie Melitopolowi, zaś na froncie w Donbasie o zatrzymanie ofensywy Moskali, co musi zostać poprzedzone zniwelowaniem ich przewagi ogniowej, głównie artyleryjskiej.
Wówczas, jak napisał Kułeba, Rosjanie zostaną zmuszeni do dokonania wyboru - albo obrona strategicznie ważnych dla nich zdobyczy na południu, albo utrzymanie pozycji w Donbasie. „Kiedy dojdziemy do tego momentu – napisał ukraiński minister spraw zagranicznych - Putin prawdopodobnie poważniej podejdzie do negocjacji w sprawie zawieszenia broni. Naszym celem nadal będzie wyprowadzenie sił rosyjskich z Ukrainy, a utrzymywanie presji może skłonić Putina do zaakceptowania wynegocjowanego rozwiązania, polegającego na wycofaniu wojsk rosyjskich ze wszystkich okupowanych terytoriów”. Warto zwrócić uwagę, że w wystąpieniu Kułeby nacisk został położony na dążeniu do uzyskania najlepszych pozycji negocjacyjnych dla Kijowa i generalnie warunków rozpoczęcia rozmów pokojowych z Rosją, a nie dążeniu do wyparcia Moskali z zajętych terytoriów. Nie mamy oczywiście do czynienia z deklaracjami dopuszczającymi zaakceptowanie przez Ukrainę status quo, co oznaczałoby pozostawienie Rosjanom zajętych terytoriów, raczej chodzi w tym wypadku o dążenie do osiągnięcia przełomu na froncie, co miałoby skłonić Putina do rozpoczęcia poważnych negocjacji, a te - w dłuższej, ale nie rozciągniętej w nieskończoność perspektywie - mogłyby doprowadzić do wycofania się Rosjan na linię z 24 lutego.
Kluczowe znaczenie dostaw broni i sprzętu
Warunkiem powodzenia tego planu jest zwiększenie skali i tempa dostaw zachodniego sprzętu wojskowego, którego strumień obecnie, jak napisał Kułeba, „jest zbyt wąski i zbyt mały”, a także zaostrzenie nałożonych na Moskwę sankcji gospodarczych. Listę potrzeb Kijowa sformułował otwarcie Mychajło Podoliak, doradca prezydenta Zełenskiego, który napisał niedawno, że Ukraina potrzebuje 1000 haubic 155 mm, 500 czołgów, 400 wyrzutni rakietowych, 2000 wozów opancerzonych i 1000 dronów po to aby, i tu padło dyplomatyczne sformułowanie, „zakończyć wojnę”.
W tym kontekście warto postawić pytanie, czym zakończyła się niedawna konferencja Ramstein 3, w której uczestniczyło 50 państw zainteresowanych udzielaniem pomocy wojskowej dla Ukrainy? Z perspektywy Kijowa możemy mówić raczej o rozczarowaniu, a nie przełomie. Anna Malar, wicemister obrony, powiedziała mediom, że strony – donatorzy zaproponowały jedynie 10 proc. tego, o co prosili przedstawiciele Ukrainy. Na dodatek deklarowane przez Amerykanów dostawy sprzętu w postaci wyrzutni rakietowych HIMARS zostały obwarowane warunkami o charakterze politycznym. Władze Ukrainy musiały złożyć oficjalne gwarancje, że przy użyciu tych środków nie będą atakować celów znajdujących się na terenie Federacji Rosyjskiej. Powód tej „ostrożności” jest oczywisty - Amerykanie nadal obawiają się ewentualnej eskalacji wojny ze strony Rosji, a to oznacza, że zarówno skala, jak i charakter pomocy wojskowej dla Ukrainy będzie ograniczony.
„Partia” zwolenników pokoju
W państwach Europy Zachodniej rośnie w ostatnich dniach umowna partia zwolenników pokoju. I tak we Włoszech przed dzisiejszym głosowaniem w Senacie trwają ożywione dyskusje w kwestii wysyłania broni na Ukrainę, bo będący częścią koalicji rządzącej populistyczny Ruch 5 Gwiazd opowiada się za ich wstrzymaniem po to, aby w ten sposób „przymusić” Kijów do rozpoczęcia rozmów pokojowych. Nawet jeśli rządowi Mario Draghi uda się przełamać te opory, to rysująca się w ostatnich tygodniach zmiana nastawienia opinii publicznej, coraz bardziej zaniepokojonej rosnącymi kosztami życia, jest niepokojącym sygnałem dla Ukrainy. Ostatnie wybory parlamentarne we Francji, które skończyły się upokarzającą porażką bloku prezydenta Macrona, a sukcesem zarówno populistycznej lewicy, jak i prawicy z bardzo mocnym przesłaniem prorosyjskim, są w tej materii również sygnałem o następującej zmianie nastawienia. To powoduje, że w Niemczech rośnie w siłę umowna partia Russlandversteher – tych, którzy „rozumieją Rosję” i opowiadają się za czymś w rodzaju powtórki Formatu Mińskiego. Ostatnie wypowiedzi czołowych niemieckich polityków socjaldemokratycznych w rodzaju Wolfganga Schmidta, szef Urzędu Kanclerskiego i ministra do zadań specjalnych w rządzie Olafa Scholza, który występując na konferencji zorganizowanej przez European Council for Foreign Relations powiedział, że Niemcy wspierają tylko te sankcje wymierzone przeciw Federacji Rosyjskiej, które szkodzą bardziej Moskwie niźli Europie, NATO nie zaangażuje się w konflikt na Ukrainie,a Unia Europejska tworzy instytucjonalne ramy niemieckiej polityki, wskazują na to, że skłonność do wspierania ukraińskiego wysiłku wojennego ulega wyraźnemu zawężeniu. W podobnym duchu wypowiadał się też w ostatnim czasie Jens Plötner, głowny doradca ds. polityki zagranicznej kanclerza Scholza - co ciekawe, przestrzegający przed „wrzuceniem Rosji i Chin do jednego koszyka”, co zapewne wzbudziło zaniepokojenie w Waszyngtonie.
Jak rozwinie się sytuacja na Ukrainie?
W ukraińskich mediach znaleźć można ciekawy wywiad z Wiktorem Kewliukiem, pułkownikiem rezerwy, obecnie ekspertem Centrum Strategii Obronnych. Jest on zdania, że zgłaszane publicznie przez Michaiło Podoliaka „zapotrzebowanie” Ukrainy na sprzęt zachodni jest bardziej działaniem z zakresu pr-u czy formą wywarcia presji na sojuszników, aby w ten sposób ciągle ich mobilizować do wysiłku na rzecz Kijowa. Tym nie mniej, otwartą i godną dyskusji jest - jego zdaniem - kwestia potencjału niezbędnego do tego, aby strona ukraińska mogła wyzwolić podbite terytoria. Obecnie, zdaniem ukraińskiego eksperta, sytuacja wygląda w ten sposób, że na froncie długości 2450 km aktywne działania wojenne toczą się na 1105 km, co i tak powoduje, że mamy do czynienia z bardzo długim polem bitwy. Jak argumentuje, „już ze wskaźników przestrzennych jasno wynika, że nie da się zakończyć wojny jedną wielką kontrofensywą, przynajmniej ze względu na niemożność stworzenia operacyjnego zagęszczenia wojsk wystarczającego do osiągnięcia powodzenia, choć wskaźnik ten stopniowo tracił swoją główną rolę w tej wojnie. Moim zdaniem wyzwolenie Ukrainy nastąpi poprzez szereg kolejnych operacji kontr-ofensywnych w różnych kierunkach. (…) Punktem wyjścia będzie zakończenie bitwy o Donbas”. W jego opinii, najbardziej dziś prawdopodobny scenariusz rozwoju sytuacji wygląda następująco: intensywne walki w Donbasie potrwają jeszcze 20 do 30 dni, potem - ze względu na wyczerpanie stron - nastąpi „przerwa operacyjna”. Zostanie ona wykorzystana przez obie strony, ale w opinii ukraińskiego eksperta, nawet najbardziej optymistyczny dla Kijowa scenariusz winien zakładać, że walki o wyzwolenie zajętych przez Rosjan ziem, w tym Krymu, gdyby zapadła decyzja o takiej skali działań, będą trwały co najmniej przez najbliższe 10 miesięcy. Frank Ledwidge, ekspert wojskowy z University of Portsmouth, jest w sumie podobnego zdania. Napisał on, że zakończenie bitwy o Donbas to jedynie koniec kolejnej fazy tej wojny. Aby Ukraina mogła osiągnąć przewagę, potrzebne będzie jeszcze wiele miesięcy i kilka niezwykle trudnych, z wojskowego punktu widzenia, operacji, w tym odblokowanie Odessy.
Dwa spojrzenia na zakończenie konfliktu
Perspektywa szybkiego rozstrzygnięcia wojny na Ukrainie na polu boju jest odległa, a to powoduje, że mamy do czynienia, w szeroko rozumianym bloku państw Zachodu, z dwoma spojrzeniami, czy dwiema perspektywami, jeśli chodzi o polityczne zakończenie tego konfliktu. W stolicach państw Europy Zachodniej szala zaczyna przechylać się, jak się wydaje, na stronę zwolenników tezy o potrzebie zawarcia pokoju już teraz. Zbliżająca się zima i narastające problemy gospodarcze będą oznaczały wzmocnienie presji na szukanie rozwiązania pokojowego. A jak to wygląda z perspektywy amerykańskich zwolenników wspierania Ukrainy? Wymowne w tym względzie jest wystąpienie znanego politologa Fareeda Zakarii, który na łamach The Washington Post opublikował artykuł, którego główna teza zawarta jest w tytule – już czas zacząć myśleć o końcówce na Ukrainie. Chodzi o zakończenie wojny i amerykański ekspert, który nie jest zwolennikiem, aby „nie upokarzać Rosji”, wzywa do refleksji na ten temat. Zakaria w swych rozważaniach odwołuje się do znanego porównania wojny do partii szachów, którym posługiwał się w swej książce poświęconej temu, jak wojny się kończą, Gideon Rose. Po otwarciu, czyli pierwszej fazie wojny, najczęściej następuje druga jej faza - w której właśnie jesteśmy - kiedy obie strony jeszcze wierzą w swoje zwycięstwo, jeszcze nie rozwinęły się operacyjnie i nie spróbowały zrealizować wszystkich swych planów. Ale zazwyczaj dość szybko w takich sytuacjach dochodzi do fazy kulminacyjnej, po której następuje rozstrzygnięcie. Modelowo możliwe są dwie sytuacje – albo jedna ze stron osiąga oczywistą dla walczących przewagę, co skłania drugą stronę do rozpoczęcia negocjacji, albo w wyniku wyczerpania i wyniszczenia sił, tak jak to było w Wojnie Koreańskiej, mamy do czynienia z faktycznym zamrożeniem konfliktu czy zwyczajnym uśpieniem działań zbrojnych. Zakaria jest zwolennikiem utrzymania, a nawet zwiększenia pomocy wojskowej Zachodu dla Ukrainy, ale jednocześnie, wychodząc z realistycznej oceny sytuacji, proponuje Kijowowi, aby zacząć myśleć o zakończeniu wojny. Ze strategicznego punktu widzenia dziś sytuacja bowiem wygląda tak, że żadna ze stron nie ma widoków na zdobycie decydującej przewagi, a skala dotychczasowych strat Ukrainy, jeśli chodzi o substancję przemysłową kraju i perspektywy rozwoju, są już obecnie tak duże, że nawet w scenariuszu ukraińskiego zwycięstwa możemy mieć do czynienia co najwyżej z pyrrusową jego formułą. Z tego zaś wypływa wniosek, zarówno co do potrzeby poszukiwania formuły zakończenia wojny, ale też nie stawiania przez Kijów zbyt daleko idących celów politycznych. Za takie Zakaria uznaje np. głosy o odzyskaniu „manu militari” Krymu i Donbasu. Amerykański ekspert nie jest przeciwnikiem zabiegania o ich odzyskanie, ale bardziej w wyniku zabiegów dyplomatycznych, a nie kontynuowania wojny. To zaś - jego zdaniem - oznacza, że właśnie teraz Waszyngton, również państwa sojusznicze i oczywiście Ukraina, winny wspólnie sformułować cele polityczne tej wojny, co sprowadza się w gruncie rzeczy do poszukiwania odpowiedzi na pytanie: kiedy i z jakimi kartami w ręku trzeba będzie usiąść do rokowań z Rosją. Dziś, jak się wydaje, stanowiska zarysowane na Zachodzie sprowadzają się do mówieniu albo o zawieszeniu broni już teraz (Paryż, Berlin), albo dopiero po odepchnięciu Rosjan na linię 24 lutego (Londyn, Warszawa). Waszyngton, do pewnego stopnia również Rzym, szukają stanowiska kompromisowego między tymi dwiema, skrajnymi liniami. Warunki kompromisu nie zostały jeszcze sformułowane, ale wydaje się, że intensywna praca już się zaczęła. Kijów, o czym napisał minister Kułeba, również zdaje się przyjmować tę optykę, co oznacza, że być może koniec intensywnej fazy wojny na Ukrainie jest bliższy, niźli się to nam wydaje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/603596-wykuwanie-kompromisu-w-kwestii-wojny-na-ukrainie