Wolfgang Schmidt, szef Urzędu Kanclerskiego i minister do zadań specjalnych w rządzie Olafa Scholza występując na konferencji zorganizowanej przez European Council for Foreign Relations powiedział, że Niemcy wspierają tylko te sankcje wymierzone przeciw Federacji Rosyjskiej, które szkodzą bardziej Moskwie niźli Europie, NATO nie zaangażuje się w konflikt na Ukrainie, a Unia Europejska tworzy instytucjonalne ramy niemieckiej polityki.
Odejście od rosyjskiego gazu
Stefan Meister, analityk niemieckiego think tanku strategicznego DGPA komentując te słowa napisał, iż oznaczają one brak zgody na embargo na zakup rosyjskiego gazu oraz rezygnację Berlina z przywództwa w Europie. Obie te kwestie warte są poważniejszego potraktowania. Kwestia odejścia Europy od importu rosyjskiego gazu zyskała w ostatnich dniach nowy wymiar, zwłaszcza po tym, jak Gazprom poinformował o kolejnym zmniejszeniu ilości przesyłanego gazu. Jak powiedział na jednym z posiedzeń niedawnego Forum Ekonomicznego w Petersburgu Aleksiej Miller, szef Gazpromu, zmniejszenie dostaw spowodowane zostało brakiem wystarczającej liczby sprężarek, produkcji niemieckiego Siemensa, które nie dotarły do Rosji po remoncie, bo w związku z sankcjami ich transport zablokował rząd w Kanadzie. Ale cała sprawa ma też swój drugi wymiar, bo rosyjskie władze, w tym wicepremier Nowak, nadzorujący sektor wydobywczy, zadeklarowali zmianę polityki Moskwy jeśli chodzi o dostawy do Niemiec i szerzej, Europy Zachodniej. Wicepremier Nowak poinformował, że już 95 proc. europejskich nabywców rosyjskiego gazu zdecydowało się, tak jak chciała Moskwa, płacić w rublach za dostawy. W Rosji odebrano to w kategoriach słabości, z tego też powodu Moskwa zdecydowała się pójść dalej. Jeśli chodzi o sprężarki Siemensa, których brak spowodował zmniejszenie dostaw gazociągiem Nord Stream 1 o 40 proc., to Miller powiedział, iż jest to problem Niemiec a nie Rosji. Jego firma nie ma zamiaru, choć mogłaby to zrobić, demontować podobnych urządzeń znajdujących się w stacjach sprężania gazu przy gazociągu Nord Stream 2, bo to Niemcy, jeśli chcą dostać paliwo przed zimą, muszą martwić się o to, aby gazociąg mógł sprawnie funkcjonować. Jeśli zdecydowali się remontować sprężarki w Kanadzie i w związku z tą decyzją zostały one aresztowane, to „muszą poszukać nowego miejsca” na naprawy i dostarczyć je do Rosji. Z kolei wicepremier Nowak zapowiedział, że teraz Rosja będzie dostarczać gaz zgodnie z zasadą towar – pieniądze – towar, co w jego interpretacji oznacza: najpierw sprzedajemy produkcję, potem ją wydobywamy, a o jej odbiór muszą się martwić kupujący. „Nasz towar, nasze zasady”, dodał rosyjski wicepremier. Zarówno zapowiedzi Millera, jak i formuła Nowaka sprowadzają się do jednego, a mianowicie wykorzystanie uzależnienia Niemiec i innych krajów Europy Zachodniej od Rosji po to, aby te państwa zaczęły rozmontowywać mechanizm sankcji.
Europejska opinia publiczna
Rosja będzie odwoływała się, chcąc ograniczyć sankcje, nie tylko do argumentów związanych z eksportowanymi przez siebie surowcami energetycznymi. Niedawno Putin mówił o gotowości odblokowania eksportu ukraińskiej żywności, oczywiście jeśli ograniczenia zostaną zniesione, albo znaczenie złagodzone. Wydaje się, że jednym z powodów rozpoczęcia przez Kreml gry tego rodzaju są informacje na temat podziałów europejskiej opinii publicznej. Ostatnie badania przeprowadzone na zlecenie Europejskiej Rady ds. Polityki Zagranicznej wskazują, że z grubsza rzecz biorąc w Europie ukształtowały się dwa obozy, z których jeden można nazwać blokiem sprawiedliwości, a drugi blokiem pokoju. Zwolennicy pierwszego, których wśród Europejczyków jest około 20 proc., opowiadają się za zwycięstwem Ukrainy w wojnie i ukaraniem Rosji, w tym popierają utrzymywanie sankcji. Stronnicy pokoju (35 proc. wskazań) zaniepokojeni pogarszającymi się warunkami życia i perspektywą trudnej zimy, są zwolennikami pokoju „już teraz”, nawet jeśli miałoby to oznaczać ustępstwa wobec agresywnej Rosji. Około 20 proc. ankietowanych to ludzie nie mający w tej kwestii wyrobionych poglądów, określani mianem swinging voters, którzy mogą przyłączyć się do jednego z tych dwóch w królestwie opinii publicznej stronnictw. Nie miejmy wątpliwości, zdecydowana większość Europejczyków, uważa Rosję za agresora, a Ukrainę za ofiarę i sympatyzuje z broniącymi się przed napaścią Ukraińcami, co nie przeszkadza im opowiadać się za natychmiastowym zakończeniem wojny, nawet na krzywdzących dla Kijowa warunkach. Ten rozkład sympatii między umowną „partią sprawiedliwości” i „partią pokoju” jest jednak różny na wschodzie i na zachodzie Europy, co pozwala zrozumieć powody odmiennych stanowisk politycznych. I tak we Włoszech 52 proc. ankietowanych można zaliczyć do obozu pokoju, podczas gdy jedynie 16 proc. do zwolenników twardej polityki wobec Rosji. W Niemczech jest to 49 proc. do 19 proc., we Francji 41 proc. do 20 proc., zaś w Rumunii 42 proc. do 23 proc.. Wśród Polaków umowny obóz sprawiedliwości ma 41 proc., ale trzeba zaznaczyć, że z grona państw objętych badaniem (brak wyników w kwestii nastrojów w państwach bałtyckich, w Czechach i na Słowacji) jedynie w naszym kraju liczba zwolenników twardej polityki wobec Rosji, w tym utrzymania sankcji, jest większa niźli grupa tych, którzy opowiadają się za pokojem tu i teraz. Generalnie, jak zauważają komentujący wyniki tego sondażu eksperci tego think tanku, Europie grozi polaryzacja w kwestii polityki wobec Rosji, a także zdominowanie w najbliższym czasie debaty publicznej w państwach Unii Europejskie przez kwestie związane z narastającymi problemami wewnętrznymi, jako że większość respondentów, również w Polsce, jest zdania, iż rządy ich państw przykładają zbyt duża uwagę do sytuacji na Ukrainie kosztem zaniedbywania problemów własnych krajów.
Wydaje się, że zwłaszcza w przypadku Berlina, stanowisko opinii publicznej, np. 55 proc. wyborców Socjaldemokratów opowiada się za szybkim zawarciem pokoju na Wschodzie, jest istotnym czynnikiem wpływającym na politykę gabinetu Scholza. Peter Rough, ekspert think tanku Hudson Institute napisał, że pierwotna stanowczość, przynajmniej na poziomie deklaracji, Berlina w związku z Rosją wyraźnie słabnie w ostatnich tygodniach. Amerykański ekspert pisze wręcz, że w niemieckiej stolicy krążą pogłoski o mających jakoby miejsce tajnych rozmowach z Moskwą, które mogłyby przyczynić się do zakończenia wojny. Jeszcze ciekawiej interpretuje on ostatnie decyzje w sprawie wzmocnienia NATO-wskiego korpusu na Litwie, dla którego to Niemcy są „państwem ramowym”. Przypomnę, że w ubiegłym tygodniu Jens Stoltenberg poinformował, że zamiast oczekiwanego przez Wilno wzmocnienia tych sił, nawet do poziomu dywizji, Sojusz Północnoatlantycki zdecydował się na ich rozbudowę do wielkości brygady, ale nawet nie w formie rotacyjnej. W NATO zdecydowano o stworzeniu „jednostek dedykowanych”, które będą na co dzień stacjonować w państwach je tworzących, w przypadku Litwy chodzi głównie o Niemcy, ale będą w stanie podwyższonej gotowości, tak aby w momencie wzrostu zagrożenia być w stanie szybko przemieścić się w miejsce docelowej dyslokacji. Nie wnikając w szczegóły tego rozwiązania trudno oprzeć się myśli, iż wzmocnienie to, jeśli w ogóle zgodzić się z tezą, że mamy do czynienia ze wzmocnieniem wschodniej flanki, jest łagodnie rzecz nazywając dość odległe od tego, czego oczekiwano w Wilnie, Rydze czy Tallinie. Rough pisze, i to jest w jego analizie chyba najciekawsze, że taką formułę przyjęto z tego powodu, że Berlin uważał, iż wzmocnienie wschodniej flanki odczytane będzie w Moskwie w kategoriach działania eskalacyjnego, co może utrudnić ewentualne kontakty.
Kryzys niemieckiej polityki
Wojna na Ukrainie doprowadziła do oczywistego kryzysu niemieckiej polityki, a co za tym idzie, znaczenia Berlina. Podważone zostały zdolności niemieckich elit do oceny sytuacji, a przede wszystkim intencji takich graczy jak Rosja. Zakwestionowany został niemiecki model gospodarczy, co w dłuższej perspektywie mieć może głębsze niźli dzisiaj sądzimy konsekwencje. Niemiecka kultura strategiczna, czy myślenie o sprawach bezpieczeństwa w nowych realiach, wydają się anachroniczne i nie odpowiadające duchowi nadchodzących czasów. Nawet w kwestiach fundamentalnych, czyli bezpieczeństwa atomowego, jedynym o czym dziś są w stanie myśleć przedstawiciele niemieckiego establishmentu, to - jak powiedział Wolfgang Ischinger - pozyskanie francuskich gwarancji nuklearnych, które mogłyby zastąpić coraz mniej pewne i coraz mniej pożądane amerykańskie.
Jak napisał Jeremy Cliffe, publicysta lewicowego New Statesman, Europa, której liderzy przez ostatnie lata mówili wiele o strategicznej suwerenności kontynentu powinna, paradoksalnie, wyjść z obecnego kryzysu wywołanego agresją Rosji na Ukrainie wzmocniona i zacząć podążać drogą do tego celu. Trudno bowiem o bardziej dobitną ilustrację tez o potrzebie wzrostu nakładów i działań na rzecz własnego bezpieczeństwa. Tylko że dziś niewiele wskazuje, aby idea strategicznej suwerenności w ogóle zaczęła się materializować. W tej kwestii w Europie zapadło zastanawiające milczenie, co zdaniem brytyjskiego publicysty spowodowane jest żywotnością, zwłaszcza na Zachodzie, starych map mentalnych, przyzwyczajenia do formuły działania, która w nowych czasach nie tylko nie odpowiada na rysujące się wyzwania, ale również nie zaspokaja aspiracji wschodzących graczy. Berlin, Paryż mówiąc o pogłębieniu europejskiej integracji do stopnia, który pozwoliłby uzyskać suwerenność strategiczną kontynentu, mają na myśli model, w którym to Zachód wyznaczałby kierunek, w którym miałaby podążać Wspólnota, a Wschód bez sprzeciwu i w pokorze przyjmowałby wyznaczoną mu rolę junior partnera. Tylko że model tego rodzaju mało już kogo interesuje. I na tym też polega kryzys niemieckiego przywództwa w Unii Europejskiej, którego zapewne nie da się przezwyciężyć w nadchodzących miesiącach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/603432-kryzys-niemieckiego-przywodztwa