Już za niecałe dwa tygodnie odbędzie się w Madrycie kolejny, niezwykle istotny choćby z powodu trwającej w Europie wojny, szczyt państw NATO, po którym spodziewano się historycznych decyzji. Czy tak będzie?
Po wczorajszej konferencji prasowej Jensa Stoltenberga można mieć co do tego zasadnicze wątpliwości. Sekretarz Generalny Paktu Północnoatlantyckiego przyznał, że był „nadmiernie optymistyczny” deklarując przed kilkoma tygodniami, iż jeszcze przed tegorocznym szczytem uda się zakończyć wewnętrzne, w Sojuszu Północnoatlantyckim, dyskusje związane z nadaniem Szwecji i Finlandii statusu „krajów zaproszonych” do NATO i uruchomić oficjalną procedurę przyjęcia. Teraz Stoltenberg mówi, że szczyt madrycki „nigdy nie był terminem ostatecznym” (deadline) i odmawia podania precyzyjnej daty kiedy obydwa państwa mogłyby stać się kandydatami. Pozytywne decyzje, jego zdaniem, zostaną podjęte, ale z pewnością nie tak szybko, jest jeszcze wiele pracy i kontrowersji, głównie na linii Ankara – Sztokholm, Helsinki. Z faktu, że Stoltenberg w toku całej konferencji prasowej skrzętnie unikał tradycyjnego terminu Turkey, a używał znacznie lepiej przyjmowanego w Ankarze sformułowania Türkiye, a także wielokrotnie podkreślał znaczenie Turcji w Sojuszu Północnoatlantyckim, wywieść można, że blokady, jeśli chodzi o członkostwo Szwecji i Finlandii są niemałe i sprawy przebiegają wcale nie „po maśle”.
Ale to nie jedyna nieprzyjemna informacja, którą Stoltenberg, starający się zachować pozytywny nastrój, zmuszony został tego dnia zakomunikować. Powiedział, omawiając kwestie wzmocnienia wojskowej obecności NATO na Wschodzie i odpowiadając na pytanie hiszpańskiego dziennikarza o przyszłość umowy Rosja – NATO, że „umowa ta nie ogranicza naszych możliwości zwiększania naszej obecności we wschodniej części Sojuszu.” Jest to ciekawa kwestia, zwłaszcza w związku z faktem, że przez lata jej zapisy interpretowane były w ten sposób, iż Sojusz Północnoatlantycki zobowiązywał się w niej nie dyslokować na stałe znaczących sił do państw przyjętych w ramach rozszerzenia z 1999 roku. W istocie zapisy umowy można odczytywać na różne sposoby. Literalne brzmienie odpowiedniego jej fragmentu (NATO powtarza, że w obecnym i przewidywalnym środowisku bezpieczeństwa Sojusz będzie realizować swoją zbiorową obronę i inne misje poprzez zapewnienie niezbędnej interoperacyjności, integracji i zdolności do wzmacniania, a nie poprzez dodatkowe stałe stacjonowanie znaczących sił bojowych) nie są „żelaznym zobowiązaniem” w tej materii, ale przez lata interpretowane były właśnie w ten sposób, co było elementem wewnątrz-NATO-wskiego konsensusu. Dlaczego teraz zaczyna się podnosić tę kwestię? Chyba ze względu na oczekiwania Państw Bałtyckich, których rządy kilka tygodni wprost sformułowały swe oczekiwania. Chciałyby one, aby w każdym z nich dyslokowana była dywizja sojusznicza, licząca sobie w zależności od tego, jak jest skonstruowana, trzy lub cztery brygady. Drugim, nie mniej istotnym powodem podnoszenia tej sprawy, jest pojawiające się od kilku tygodni oczekiwanie, że w świetle rosyjskiej agresji NATO wypowie tę, dziś już w oczywisty sposób, anachroniczną umowę. Słowa Stoltenberga należy zatem odczytywać w odniesieniu do tych oczekiwań i w obydwu kwestiach, tj. wypowiedzenia traktatu Rosja – NATO jak i dyslokowania znaczących sił na wschodnią flankę w postaci stałego a nie rotacyjnego kontyngentu, to co powiedział Sekretarz Generalny zapowiada, że zwolennicy głębszych zmian w polityce Sojuszu muszą przygotować się na zawód. Umowa z Rosją nie zostanie, wedle wszystkich znaków na niebie i ziemi, wypowiedziana, bo niektórzy liczący się członkowie NATO (można domyślać się którzy) są przekonani, że zinstytucjonalizowany dialog z Moskwą (w umowie są zapisy o powołaniu stałej rady) jest wartością, a wypowiedzenie porozumienia zostanie odczytane przez Rosję w kategoriach działań eskalacyjnych.
A zatem będziemy nadal związani zarówno literą porozumienia jak i tradycyjną linią jego interpretacji. Jest to też kluczowo istotne jeśli chodzi o kwestie nuklearne, bo o ile w materii dyslokacji stałych sił do państw wschodniej flanki zapisy tej konwencji są mało precyzyjne, o tyle w sprawach związanych z odstraszaniem atomowym już nie. „Państwa członkowskie NATO potwierdzają – tak brzmi stosowny fragment - że nie mają zamiaru, planu ani powodu do rozmieszczania broni jądrowej na terytorium nowych członków, ani nie mają potrzeby zmiany jakiegokolwiek aspektu postawy nuklearnej NATO lub polityki nuklearnej – i nie przewidują żadnej przyszłej potrzeby żeby to zrobić.” Zobowiązanie to nie dotyczy, jak widać, Rosji, ani nawet Białorusi, której dyktator w ostatnich miesiącach kilkakrotnie straszył dyslokacją rosyjskiego arsenału nuklearnego i systemów rakietowych podwójnego przeznaczenia na własne terytorium. Jeśli w NATO nie ma woli politycznej aby wypowiedzieć tę umowę, to z faktu tego należy wyciągnąć równie oczywisty wniosek, że ewentualne rozszerzenie programu nuclear sharing na Polskę nie spotkałoby się z poparciem naszych Sojuszników.
Dyslokacja na wschodnią flankę
Sprawa dyslokacji wojsk na wschodnią flankę jest jeszcze poważniejsza. Otóż Stoltenberg zapowiedział powołanie specjalnych „dedykowanych” jednostek do wielkości brygady, które będą w podwyższonej gotowości, będą też odbywały regularne ćwiczenia i manewry w Państwach Bałtyckich, co oznacza podniesienie ich interoperacyjności i lepszą znajomość terenu, ale stacjonowały będą w państwach z których się wywodzą. Musimy mieć tu jasność. Te nowe jednostki, wraz ze znajdującymi się np. na Litwie w ramach rotacyjnej obecności, mają stanowić łącznie siłę jednej brygady. Dziennikarz litewskiej telewizji publicznej z niedowierzaniem pytał czy to oznacza, że zamiast zwiększonej, a najlepiej stałej obecności, jedynym na co może liczyć Wilno to, prócz tych sił, które już znajdują się na Litwie i są w obecnych realiach zdecydowanie zbyt małe (batalion), to stacjonujące setki kilometrów od linii ewentualnego frontu formacje które powinny być w stanie szybko się przemieścić? Na tak postawione pytanie uzyskał pozytywna odpowiedź Stoltenberga, który podkreślał jeszcze, że na współczesnym polu walki znacznie istotniejsze jest zbudowanie magazynów i składów, w pobliżu ewentualnego pola bitwy, bo to oznacza, że personel będzie można szybko przerzucić. Trudno polemizować z tym ostatnim poglądem, jednak warto zauważyć co innego. Po pierwsze decyzje o wzmocnieniu obecności wojskowej na wschodniej flance są z perspektywy Wilna, Rygi i Tallina, najprawdopodobniej niezadowalające. Stolice te domagały się dywizji, otrzymują siły co najmniej trzykrotnie mniejsze, jeszcze na dodatek w znaczącej części stacjonujące setki kilometrów na Zachód. Pozostawiam otwartą kwestię czy taka NATO-wska projekcja siły zwiększa siłę odstraszania Rosji. Ale w tym wypadku mamy do czynienia również z fundamentalnymi pytaniami o charakterze politycznym, które zwłaszcza w związku z doświadczeniami wojny na Ukrainie i postawy państw NATO, zwłaszcza Niemiec, trzeba stawiać. Siły dyslokowane w ramach wysuniętej obecności Sojuszu Północnoatlantyckiego na wschodnią flankę dlatego mają znaczenie, że już pierwszego dnia ewentualnej wojny wchodzą one do walki, zwiększając zarówno możliwości broniących się, jak i prawdopodobieństwo, że wysyłające je państwa znajdą się w efekcie w wojnie z agresorem, czyli w tym wypadku z Rosją. To z tego powodu ma znaczenie fakt, że Amerykanie są w Orzyszu, ale nie ma ich np. w łotewskim Ādaži, gdzie z kolei są nasi żołnierze. Ale jeśli w ten sposób spojrzymy na NATO-wską obecność na Litwie, gdzie państwem wiodącym są Niemcy, to jaką mamy gwarancję, biorąc pod uwagę dotychczasową postawę Berlina, że te jednostki stacjonujące w niemieckich koszarach, które miałyby szybko zasilić szkieletową brygadę będą w ogóle w stanie to zrobić i dostaną rozkaz aby się tam przemieścić? Berlin w ostatnich tygodniach stracił wiele ze swej sojuszniczej wiarygodności i wszelkie konstrukcje – protezy, mające zastąpić stałe dyslokowanie oddziałów do państw zagrożonych rosyjskim uderzeniem, muszą budzić pytania i pobudzać do dyskusji.
Ostatnią kwestią jest wreszcie dokument strategiczny (Strategic Cocept and NATO 2030), który ma zostać przyjęty na szczycie w Madrycie. Zapytany przez tureckiego dziennikarza, czy w zwłaszcza w świetle zmiany sytuacji i wzrostu zagrożenia, którego źródłem jest Rosja, może on powiedzieć, że „w NATO jest porozumienie” co do zmiany dokumentów strategicznych Sojuszu Stoltenberg odpowiedział również w niezwykle intrygujący sposób. „NATO nie ma luksusu – zaznaczył Sekretarz Generalny - wyboru tylko jednego wyzwania lub tylko jednego zadania, musimy robić wiele rzeczy jednocześnie. Tak więc ten szczyt dokładnie to odzwierciedli.” Przekładając te, na pierwszy rzut oka, oczywiste deklaracje na język realnej polityki zrozumiemy, iż w Sojuszu Północnoatlantyckim nie ma konsensusu na rzecz odejścia od polityki 360°, choćby zaznaczenia, że niektóre wyzwania są bardziej palące niźli inne. To symptomatyczne, bo wydawałoby się, że w obliczu największej wojny w Europie od 80 lat, choćby tylko przesunięcie akcentów i wskazanie na rosnące zagrożenie ze strony Rosji byłoby czymś naturalnym. Ale jak widać nie. Bezpieczeństwo np. w regionie Morza Śródziemnego i Sahelu jest zapewne w optyce niektórych sojuszników kwestią równie ważną jak zmaganie się z rosyjskim imperializmem. Jest to istotna informacja, zwłaszcza w kontekście wcześniejszych słów Stoltenberga na temat wysuniętej obecności na wschodniej flance. Teoretyzując, nie można wykluczyć sytuacji, kiedy te stacjonujące w Niemczech siły mające szybko uzupełnić brygadę NATO-wską na Litwie zostaną w obliczu zaostrzenia sytuacji użyte np. w Afryce Północnej, co może wykorzystać czyhająca na okazję Moskwa. Symptomatyczne jest też to, że Stoltenberg zręcznie uniknął odpowiedzi na pytanie czy sojusznicy w NATO osiągnęli zgodę w kwestii przyznania Sekretarzowi Generalnemu większych uprawnień. Przed ubiegłorocznym szczytem NATO mówiło się o specjalnym budżecie będącym w gestii Sekretarza Generalnego, z którego środki miałyby zostać przeznaczone m.in. na inwestycje w składy i magazyny na wschodniej flance. Wówczas pomysł ten zablokowała Francja, a teraz nie ma nawet o tym mowy. Może Stoltenberg zapomniał „o temacie”, ale raczej nie możemy spodziewać się wzmocnienia pozycji Sekretarza Generalnego, tym bardziej w sytuacji kiedy mamy do czynienia z rozwiązaniem prowizorycznym, bo kadencja obecnego została przedłużona o rok, zapewne po to aby uniknąć kłopotu z uzgodnieniem nowej kandydatury.
Brak optymistycznych informacji
W sumie, informacje, które Stoltenberg podał na dwa tygodnie przed kolejnym szczytem NATO nie są bardzo optymistyczne. Postęp niewątpliwie ma miejsce, NATO jest znacznie bardziej spójnym aliansem niż jeszcze rok temu ale zasadnicze pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Czy tempo zmian w Sojuszu Północnoatlantyckim odpowiada sytuacji w której wraz z wybuchem wojny znalazła się Europa? W tym kontekście warto też nieco uwagi poświęcić kolejnej, trzeciej już konferencji Ramstein, ponad 50 państw zainteresowanych dostarczaniem broni Ukrainie. I po tym spotkaniu mieliśmy briefing dla mediów w którym uczestniczył szef Pentagonu Lloyd Austin oraz szef kolegium połączonych sztabów generał Mark Milley. Jednak, to na co warto w tym wypadku zwrócić uwagę to przede wszystkim jej znacznie bardziej roboczy charakter. Austin podkreślał, że państw chcących pomagać Ukrainie jest już 50, co jest formułą znacznie szerszą niż NATO. Informował też o kolejnym wartym 700 mln dolarów pakiecie pomocy wojskowej dla Ukrainy, a razem z generałem Milleyem podkreślali codzienny, roboczy charakter kontaktów z władzami w Kijowie. Atakowany przez dziennikarzy o to, że międzynarodowa pomoc napływa zbyt wąskim strumieniem, Milley w pewnym momencie powiedział:
Dostarczyliśmy im więcej niż chcieli.
Zaznaczając, że rozmawia z generałem Załużnym, dowodzącym ukraińskimi siłami zbrojnymi nawet, jeśli zachodzi taka potrzeba, kilka razy dziennie, podobnie zresztą, jak dowodzący wojskami NATO-wskimi w Europie generał Tod Wolters. Na co warto jeszcze zwrócić uwagę w wystąpieniu Milleya? Po pierwsze zaznaczył on słabnące tempo rozpoczętego przez Rosjan już dwa miesiące temu natarcia w Donbasie, a także i to druga, znacząca informacja, przyznał, że w ocenach amerykańskich sztabowców Moskale stracili już od 20 do 3 proc. swej zdolności bojowej, co jest o tyle istotne, że w świetle amerykańskich założeń oddział, który straci więcej niż 25 % zdolności bojowej przestaje być użytecznym na polu boju. Wszystko to wzięte razem z deklaracjami, które również padły, o dostawie na Ukrainie bardziej zaawansowanych systemów, oznacza, że Kijów ma więcej czasu, bo natarcie Rosjan będzie słabło, może wręcz stanąć w miejscu, co jest równoznaczne z tym, że będzie można nieco bardziej spokojnie przygotować się do wyrównania potencjałów, szczególnie w zakresie siły ognia. I w tym wypadku również warto przytoczyć opinię amerykańskiego generała, który zauważył, że na współczesnym polu walki nie chodzi o parytet ilościowy ale o umiejętność zbudowania systemu uderzeniowego wykorzystującego środki oddziaływania o różnych charakterze i zasięgu.
NATO nie przestaje działać
Pozostawiając nieco z boku kwestie wojskowe warto podkreślić, że model działania, który przyjęli Amerykanie organizując konferencje w Ramstein odpowiada, jak sądzę, nowemu modelowi sojuszniczemu. Mamy raczej do czynienia z koalicjami chętnych, państwami które są zdecydowane działać i w obliczu szybko zmieniającej się sytuacji nie mają zamiaru angażować się w czasochłonne negocjacje sojusznicze. NATO nie przestaje funkcjonować, ale staje się bardziej ciałem politycznym, wytyczającym generalne kierunki i przyjmującym dokumenty o charakterze politycznym, a nie naoliwioną machiną wojskową, która musi w przyspieszonym tempie reagować na zachodzące wydarzenia. Ten system, który już nie raz opisywałem w ubiegłym roku, określany jest mianem hub and spoke (piasta – szprychy). Stany Zjednoczone są oczywiście piastą, centrum układu, szprychami są państwa ramowe, tak jak np. Wielka Brytania w Estonii, czy Francja w Rumunii, a finalnie gros obowiązków związanych z bezpieczeństwem realizują państwa najbardziej zagrożone, oczywiście wspierane przez sojuszników. Różnica jest oczywiście nie tylko w hierarchii odpowiedzialności (najpierw państwa frontowe), ale również w tym, że system działa nie musząc osiągać trudnego konsensusu na poziomie całego aliansu. To nam pozwala rozumieć dlaczego najbliższy szczyt NATO w Madrycie nie musi być postrzegany w kategoriach kluczowego wydarzenia dla naszego bezpieczeństwa, bo takim, w świetle tego co mówił Stoltenberg, nie będzie, oczywiście o ile układ piasta – szprychy jest odpowiednio naoliwiony i działa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/603001-nato-kontra-ramstein-3