Sergiej Mironow, lider partii Sprawiedliwa Rosja mającej swoją reprezentację w Dumie, polityk uchodzący za przyjaciela Putina, napisał kilka dni temu, że stołeczna służba odpowiadająca za estetykę Moskwy wysłała doń wniosek, w którym domaga się zdjęcia z siedziby jego formacji ogromnego banera z literą „Z”, zawierającego poparcie dla „operacji specjalnej”. Jak napisał, komentując tę decyzję, moskiewscy urzędnicy umotywowali swój wniosek „wieloma wnioskami obywateli”, którzy domagali się zdjęcia prowojennego banera. Sprawa ta jest o tyle ciekawa, że jak informuje The Moscow Times, w szeregu rosyjskich miast zaobserwowano, że władze likwidują plakaty i banery wspierające wojnę, najczęściej zawierające symbolikę w postaci litery Z. Zjawisko takie, prócz Moskwy, zauważono również w Nowosybirsku, Petersburgu i Kirowie i zdaniem przywoływanego przez portal socjologa Abbasa Galiyamowa mamy do czynienia z czymś w rodzaju „rebrandingu” na poziomie narracji publicznej kwestii związanych z wojną na Ukrainie, nadal określaną oficjalnie mianem „specjalna operacja”. W tym wypadku może chodzić o to, że w obliczu trwającego już czwarty miesiąc konfliktu trudno poważnie przekonywać i podtrzymywać narrację, która zdominowała oficjalny przekaz, że wojna na Ukrainie jest krótkotrwałym, chirurgicznym zabiegiem. Zmienia się też nastawienie rosyjskiej opinii publicznej, co powoduje, że władze korygują swoją politykę. Ostatni sondaż Centrum Lewady pokazuje w jakim kierunku ewoluują poglądy Rosjan. Nadal 56 proc. bardzo uważnie i uważnie śledzi co dzieje się na ukraińskim froncie, jednak od marca wskaźnik ten spadł o 8 proc. Z największą uwagą obserwują sytuację ludzie w wieku 55+, w tej grupie też na najwyższym poziomie utrzymuje się przekonanie, że Rosja wojnę wygra. Co ciekawe w badaniach odnotowano interesujące trendy. Otóż od ostatniego miesiąca wzrosła liczba respondentów którzy uważają, że „operacja” na Ukrainie zakończy się zwycięstwem Rosji (w kwietniu tak deklarowało 68 proc. ankietowanych, w maju już 73 proc.), ale pojawiła się znacząca, bo licząca sobie ok. 1/3 badanych (przyrost w ciągu miesiąca o 8 proc.) grupa ludzi, którzy mówią, że każdy Rosjanin, nawet zwykli „szarzy ludzie”, ponoszą moralną odpowiedzialność za to co dzieje się na Ukrainie, czyli za śmierć ludności cywilnej i brutalność nacierających wojsk. Andriej Kolesnikow, rosyjski socjolog, ekspert Centrum Carnegie napisał komentując pojawienie się tego trendu, że „naród znajduje się w kryzysie psychologicznym” w związku z wojną. Większość zareagowała na nową sytuację patriotycznym wzmożeniem, ale wraz z upływem czasu pojawiają się wątpliwości co w dłuższej perspektywie może mieć istotne znaczenie. Warto też zwrócić uwagę, że coraz większa liczba ankietowanych spodziewa się przedłużonego konfliktu. 37 proc. badanych jest zdania, że wojna potrwa „jeszcze pół roku”, a 44 proc. uważa, iż nawet dłużej, z czego 21 proc. spodziewa się długiego trwającego jeszcze co najmniej rok konfliktu. Właściwie nie uległa zmianie liczba tych (w kwietniu było to 73 proc. badanych, w maju 75 proc.), którzy są przekonani, że w ostatecznym rachunku wojnę wygra Rosja.
Wydaje się zatem, że mamy do czynienia z działaniem rosyjskich władz, które uwzględniając zarówno nastawienie i oczekiwania opinii publicznej, jak i realną sytuację na froncie, mają na celu przygotowanie Rosjan do realiów przedłużającego się konfliktu. Nie musi to oznaczać pełnoskalowej wojny o dużym poziomie intensywności działań, raczej warto podkreślać to, że władza kładzie nacisk na zbudowaniu zbitki pojęciowej – jeśli Rosja ma wygrać konflikt na Ukrainie, to Rosjanie muszą przygotować się na dłuższą wojnę a nie operację specjalną, co oznacza też, że powrót do normalności, czyli relacji ze światem przypominających realia sprzed 24 lutego szybko nie nastąpi. Zagrożenia dla takiej polityki leżą nie w wymiarze propagandowym, czy narracyjnym, ale w obszarze realnych, codziennych, procesów głównie o charakterze ekonomicznym, których władza nie jest w stanie kontrolować. W związku z tym, aby Rosjanie byli w stanie jeszcze bardziej, w milczeniu, zacisnąć pasa, władza musi przekonać ich, że tego rodzaju postawa jest warunkiem odniesienia zwycięstwa, którego przecież bardzo chcą.
A jak wyglądają, po trzech miesiącach wojny, realne procesy ekonomiczne i społeczne mające miejsce w Rosji? Z oficjalnych opublikowanych przez Rosstat, odpowiednik naszego GUS danych wynika, że poniżej progu ubóstwa żyje dziś w państwie Putina 14,3 proc. ludności, czyli w liczbach bezwzględnych 20,9 mln ludzi. Rok temu było to o 100 tys. osób mniej, co oznacza, że na negatywne efekty związane z pandemią Covid-19 nakładają się, choć skala tego zjawiska jest jeszcze nieznana, skutki wojny na Ukrainie i blokady ekonomicznej ze strony Zachodu. Igor Nikołajew, ekonomista pytany przez dziennikarzy Moskiewskiego Komsomolca, dziennik przecież nie opozycyjny a wręcz przeciwnie, bardzo pro-putinowski, mówi, że na początku nowego tysiąclecia, kiedy rosyjska gospodarka rozwijała się najszybciej w Europie ówczesne władze stawiały sobie za cel w ogóle zlikwidować problem biedy w Rosji do roku 2020, potem program zaczęto korygować przesuwając tę granicę na rok 2024, a ostatnio, już za rządów Miszustina, po raz kolejny ją zmieniono. Teraz pojawił się rok 2030 jako kolejna data kiedy Rosja zlikwiduje problem biedy, co stanie się, jak uznano, kiedy liczba ludzi w społeczeństwie mających dochody poniżej oficjalnego progu ubóstwa spadnie do poziomu 6,5 proc. W minionym, 2021 roku, liczba osób biednych miała spaść w Rosji o 1,3 mln ludzi, ale jak wynika z oficjalnych statystyk tego też nie udało się osiągnąć. Rzuca to, być może, nieco światła na przyczyny rosyjskiej inwazji na Ukrainę, bowiem w Rosji w ostatnich latach kwestie nierówności dochodowych i generalnie biedy, stawały się w coraz większym stopniu źródłem politycznych kontrowersji, co oznacza, że Kreml, widząc fiasko swego kolejnego programu socjalnego mógł zdecydować się „pójść do przodu” i przy użyciu wojny racjonalizować dlaczego statystyczny Rosjanin musi żyć w biedzie.
Te rozważania są ważne, ale jeszcze ciekawszym jest pytanie do czego mogą doprowadzić Rosję długofalowe trendy, zarówno o charakterze gospodarczym jak i społecznym. Warto przy okazji zwrócić uwagę na niedawne deklaracje Putina, który powiedział na spotkaniu z młodymi przedsiębiorcami, że „gospodarka Rosji nie będzie zamkniętą” i dodał też, że „nie wejdziemy dwa razy na te same grabie” wyjaśniając, iż Moskwa nie popełni błędów z czasów ZSRR kiedy to tworząc żelazną kurtynę władze kraju działały w gruncie rzeczy na jego szkodę. Jest to wyraźny komunikat adresowany, jak można przypuszczać, do tej części rosyjskiej elity władzy i pieniądza, która jest zainteresowana eksportem surowców i ewentualne ograniczenia w tym obszarze postrzegałaby w kategoriach zagrożenia dla własnych interesów. To, że w Rosji nie ma liczących się protestów antywojennych, a elita nie spiskuje otwarcie przeciw Putinowi nie oznacza, że sytuacja w szeroko pojętym obozie władzy jest stabilna. Tatiana Stanovaja, rosyjska politolog, przenikliwie analizująca na bieżąco ten obszar, jest zdania, że w dłuższej perspektywie niepowodzenie „specjalnej operacji” musi odbić się na pozycji Putina. Jak argumentuje „w Rosji kształtuje się nowa rzeczywistość polityczna, i to nie ewolucyjnie, ale w wyniku wewnętrznego załamania spowodowanego wojną z Ukrainą”. Na czym to polega? Po pierwsze szeroko rozumiane elity władzy, a pod tym określeniem Stanovaja rozumie zarówno klasę polityczną jak i biznesową, zostały zaskoczone decyzją Putina o rozpoczęciu wojny. W przeciwieństwie do praktyk z przeszłości teraz rosyjski prezydent zdecydował sam, bez szerokich konsultacji w obozie władzy, co najwyżej w wąskim kręgu bliskich współpracowników. Ten fakt w połączeniu z ewidentnym niepowodzeniem „operacji specjalnej” wpłynie na sytuację i układ sił w obozie władzy. Gdyby wojna na Ukrainie okazała się krótką i zwycięską to z pewnością pozycja Putina zostałaby wzmocniona, co równałoby się wprowadzeniu w Rosji faktycznego samowładztwa rozumianego nie w kategoriach ustrojowych, ale jako mechanizm podejmowania decyzji. Jednak teraz mamy do czynienia ze zjawiskiem odwrotnym, co musi z czasem wywołać narastający ruch kwestionowania „nieomylności” Putina. Kreml jak się wydaje do tego rodzaju zmiany zaczął się już przygotowywać, bo jak diagnozuje sytuację rosyjska politolog, „początkowy zryw, związany z ostrą niechęcią do Zachodu i niespodziewaną stabilnością rosyjskiego systemu finansowego, zastępuje przygnębienie i brak zrozumienia, jak kraj będzie się rozwijać w nowych realiach”. Jej zdaniem Putin starając się realizować w polityce wewnętrznej w czasach wojny linię middle of the road znalazł się w pułapce, między obozem przeciwników wojny i zwolenników mobilizacji po to aby wojnę wygrać. Ukształtował się, jej zdaniem, paradoksalny konsensus poglądów, że albo należało wojnę z Ukrainą szybko wygrać, albo z punktu widzenia rosyjskich interesów lepiej jej było w ogóle nie zaczynać.
„Dziś wielu w obozie władzy – argumentuje Stanovaja - wydaje się, że Putin wziął na siebie zbyt wiele, ale okazał się zbyt niezdecydowany, by to unieść. Prezydent wydaje się utknął między dwoma światami – nie stać go na zakończenie wojny (co byłoby postrzegane jako klęska Rosji), ale nie odważy się też doprowadzić jej do końca”.
Zarówno umowna „partia wojny” zaczyna uważać, że Putin jest słabym przywódcą, bo brakuje mu determinacji aby wojnę wygrać, a to byłoby możliwe gdyby Kreml zdecydował się pójść krok dalej i ogłosić mobilizację, jak i podobnie myśli „partia pokoju” czyli ludzie będący zdania, że najgorszą opcją jest tlący się konflikt, który niczego Rosji nie daje grozi zaś potencjalnie bolesną izolacją. Nie oznacza to, że Putin powinien obawiać się jakiegoś zamachu, o czym głośno ostatnio głównie w zachodnich mediach. Rosyjska elita władzy jest zbyt zatomizowana, podzielona i wewnętrznie skłócona, aby być w stanie zawiązać jakiś antyputinowski spisek. Tu gra toczy się o zupełnie inną stawkę. Otóż osłabienie pozycji Putina, który w oczywisty sposób „pomylił się” jeśli chodzi o siłę oporu Ukrainy i reakcję Zachodu a teraz nie jest w stanie w sposób jednoznaczny wytyczyć nowej linii politycznej kraju będzie skutkowało, zdaniem rosyjskiej politolog, zwiększeniem samodzielności lokalnych elit. Częściowo w wyniku własnych decyzji, częściowo dlatego, że centrum władzy nie będzie w stanie rozwiązać wszystkich problemów na lokalnym poziomie będąc zajęte wojną. Ostatnio zapowiedzią tego rodzaju ewolucji sytuacji była ostra reakcja Putina na supliki gubernatora Obwodu Kaliningradzkiego Antona Alichanowa, który poskarżył się na problemy z logistyką i zaopatrzeniem w związku z wojną. Putin w ostrych słowach odpowiedział, że „wojna nie ma tu nic do rzeczy” co musiało zostać odczytane, argumentuje rosyjska politolog, jako wyraźny sygnał wysłany do lokalnych elit, że Kreml nie ma zamiaru ratować sytuacji pogarszającej się w niektórych rosyjskich regionach w związku z wojną. Ma to być wyłączny obszar odpowiedzialności „na miejscu”, co musi w dłuższej perspektywie wywołać wzrost samodzielności prowincjonalnych ośrodków władzy.
„Transformacja potrwa miesiące – argumentuje - ze względu na rosnącą kruchość przywództwa Putina zwiększy się liczba konfliktów wewnątrz-elitarnych, wzrośnie autonomia samych elit. Nie oznacza to, że Rosji czeka przewrót antyputinowski – raczej elity będą bardziej skłonne do bardziej zdecydowanej obrony swoich interesów bez oglądania się na coraz bardziej izolowanego Putina”.
I to dochodzimy, jak się wydaje do wyjaśnienia dlaczego Kreml nie zdecydował się na ogłoszenie mobilizacji powszechnej. Nie tylko dlatego, o czym wiadomo od lat, że w Rosji w praktyce zniszczono system szkolenia rezerw, a prawo umożliwiające masowy pobór zmieniono dopiero po rozpoczęciu wojny. Powód wydaje się przede wszystkim polityczny. Otóż rosyjski system władzy zbudowany jest w oparciu o „sułtanaty”, obszary odpowiedzialności lokalnych elit. Czasem jest to bardziej czytelne jak w przypadku Buriacji, Dagestanu czy Czeczenii, czasem bardziej zatarte i zamaskowane. Mobilizacja powszechna i eskalacja wojenna w praktyce oznaczać musiałaby po pierwsze zwiększenie uprawnień i samodzielności na poziomie lokalnym, a po drugie potencjalne zaognienie sytuacji w związku z rosnącą skalą ofiar, które choćby ze względów demograficznych nie rozkładałyby się równomiernie i byłyby regiony bardziej dotknięte. A zatem mobilizacja, z punktu widzenia wojskowego niewiele w krótkiej perspektywie dająca, niesie za sobą ryzyko zwiększenia liczby konfliktów na prowincji, wzmocnienia pozycji lokalnych elit i powstania odśrodkowych tendencji w rosyjskim systemie politycznym. Już teraz obserwujemy tego rodzaju procesy, jednak tu chodzi o ich skalę i tempo, a także przygotowanie opinii publicznej do myśli, że „operacja specjalna” przekształca się w długą wojnę, przeto konieczne będą wyrzeczenia, bieda i dalszy spadek poziomu życia. Taka zmiana nastrojów, która już zaczęła się zarysowywać, wymaga przygotowana i musi, z perspektywy Kremla, być realizowana powoli, zbytni pośpiech w tej materii zwiększyć może tylko samodzielność lokalnych układów, co zawsze, zwłaszcza w Rosji może okazać się zjawiskiem niepożądanym, a nawet groźnym. To wszystko wskazuje, że Putin będzie działał wolno i realizował zmiany małymi krokami, a wojna będzie się jeszcze długo tlić, jeśli oporu Ukrainy nie uda się złamać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/602494-putin-gra-elit-i-zakonczenie-operacji-specjalnej