Ben Wallace, brytyjski minister obrony, zapowiedział wysłanie na Ukrainę systemów rakietowych M 270 o zasięgu 80 km i dużej precyzji rażenia celów. Jak powiedział, „Rosja zmieniła swoją taktykę, więc i nasza pomoc musi ulec zmianie”, dodając przy tym, że „te wysoce wydajne systemy rakietowe umożliwią naszym ukraińskim przyjaciołom lepszą ochronę przed brutalnym użyciem artylerii dalekiego zasięgu, którą siły Putina bezkarnie wykorzystywały do niszczenia miast”.
Mamy przy okazji do czynienia z czymś na kształt „dialogu strategicznego” między Brytyjczykami a Rosjanami. W sobotę Władimir Putin zagroził, że Moskwa rozszerzy listę celów uderzeń rakietowych na Ukrainie jeśli Zachód dostarczy Kijowowi systemy dalekiego zasięgu. Ale, co ciekawe, rozmawiając z Pawłem Zarubinem, dziennikarzem z kanału informacyjnego Rosja 1, powiedział, iż dostawy amerykańskich HIMARS-ów „niczego nie zmieniają”, przede wszystkim dlatego, że z wyliczeń rosyjskich wojskowych wynika, iż z 515 systemów rakietowych, którymi Ukraina dysponowała w dniu rozpoczęcia wojny, w toku działań zostało zniszczone 380. Pewna ich część, według słów Putina została naprawiona, jeszcze nieznana liczba „wyciągnięta z magazynów”, miały też miejsce dostawy z państw Zachodu, ale całościowy obraz jest taki, że potencjał Ukrainy jest dziś mniejszy niż na początku wojny, dlatego dostaw, które teraz mają miejsce Moskwa nie uznaje za działania eskalacyjne. Znacznie bardziej stanowczy w deklaracjach na temat rosyjskiej odpowiedzi był Dmitrij Miedwiediew, który w rozmowie ze stacją telewizyjną Al Jazeera powiedział, że jeśli strona ukraińska zaatakuje cele położone na terenie Federacji Rosyjskiej to Moskwa „nie będzie miała innego wyjścia” jak tylko odpowiedzieć niszcząc ośrodki podejmowania tego rodzaju decyzji. Doprecyzował, że w tym wypadku chodzi o Ministerstwo Obrony i Sztab Generalny, i wcale, w jego opinii, nie muszą się one znajdować w Kijowie. Ta dwuznaczność wypowiedzi wiceszefa rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa była, jak można przypuszczać, zamierzona. Część komentatorów jest nawet zdania, że słowa byłego prezydenta Federacji Rosyjskiej można odczytać jako groźbę ataków na cele znajdujące się poza granicami Ukrainy, ale to wydaje się chyba zbyt daleko idącymi wnioskami.
Odblokowanie ukraińskich portów
W tym co mówi Miedwiediew warto też zwrócić uwagę na jego sformułowanie o atakowaniu celów leżących na terenie Federacji Rosyjskiej, bo może w tym wypadku chodzić o węzły komunikacyjno – zaopatrzeniowe na terenach rosyjskich przylegających do Donbasu, ale też o Krym. Ten ostatni wątek wart jest uwagi, bo wraca kwestia odblokowania ukraińskich portów po to, aby wznowić eksport ukraińskiego zboża. Rosjanie na tego rodzaju propozycje, w tym formułowane przez kanclerza Scholza i prezydenta Macrona, odpowiedzieli w swoim stylu, tj. zbombardowali największy prywatny terminal zbożowy w Mikołajewie, należący do oligarchy Firtasza, który od lat przebywa w Austrii unikając ekstradycji do Stanów Zjednoczonych. W toku przywoływanej już przeze mnie rozmowy Putina z dziennikarzem Zarubinem powiedział on również, że istnieje co najmniej 5 potencjalnie drożnych kanałów eksportu ukraińskiego zboża. Są to, w jego ocenie, porty Morza Czarnego i Azowskiego kontrolowane przez Rosję, porty Ukraińskie, ale w tym wypadku należałoby rozminować tory wodne do nich prowadzące, linie kolejowe do Polski, wykorzystanie transportu Dunajem i wreszcie, w opinii rosyjskiego prezydenta, najlepszy i najtańszy kanał, czyli połączenia kolejowe z Białorusią i dalej portami Państw Bałtyckich. Putin zasugerował też, że kwestia głodu na świecie w związku z blokadą ukraińskiego eksportu pszenicy jest sztucznie przez Zachód wykorzystywana, bo - jak zauważył - rocznie produkuje się w skali globu 800 mln to zboża, a zatem 20 mln ton ukraińskiej pszenicy, co stanowi 2,5 proc., nie może stanowić przełomu. Mamy w tym wypadku do czynienia z ciekawą grą polityczno – wojskową. Otóż strona ukraińska nie jest zainteresowana rozminowaniem torów wodnych, bo - jak wynika z niedawnych informacji Sztabu Generalnego - zagrożenie morskim desantem na Odessę jest nadal realne, podobnie Kijów sceptycznie podchodzi do perspektywy rozmów i ewentualnego odblokowania w ich efekcie granicy z Białorusią.
Ponowne uderzenie na Kijów?
Dziś pojawił się komunikat, że Rosjanie na Białorusi znów gromadzą znaczne wojska, w tym lotnictwo uderzeniowe i systemy Iskander. Niewykluczone, że dzisiejsza wizyta Łukaszenki w Soczi ma związek z tą koncentracją. Ewentualne powtórne uderzenie na Kijów może mieć na celu skłonienie strony ukraińskiej do wycofania części oddziałów walczących na kierunku donieckim, gdzie Rosjanom nie idzie dobrze, po to aby opanować tereny tzw. republiki ludowej LNR. Deklaracje polityczne, pozornie nie związane z działaniami wojennymi, mają, w takim ujęciu przygotować grunt ułatwiający uderzenia wojskowe. Sporo to mówi o relacji sił, bo Moskwa uciekając się do takich tricków, sygnalizuje, że nie ma dominującej przewagi i nie jest zdecydowana na eskalację konfliktu, ale też lepiej pozwala zrozumieć mechanizm działania stron wojny, gdzie cele i środki polityczne w organiczny sposób przeplatają się z wojskowymi.
W tej wymianie poglądów między liderami państw świata Zachodu a przedstawicielami rosyjskiej elity warto dostrzec ciekawy mechanizm. Otóż Rosjanie jasno określają, co będą uważać za eskalację konfliktu. Chodzi o wzrost możliwości militarnych strony ukraińskiej na tyle, aby była ona w stanie przeprowadzić kontruderzenia na większą skalę, bo tak należy rozumieć deklaracje Putina, że z perspektywy Moskwy nie są problemem dostawy sprzętu dla Ukrainy o ile w ich efekcie nie osiągnie ona większego potencjału wojennego niż miała 24 lutego. Podobnie należy też interpretować deklaracje Miedwiediewa, który komunikuje Zachodowi, że atak na Krym czy inne obszary Federacji Rosyjskiej zostaną odczytane jako eskalacyjne, ale już nie wymienia w tym kontekście terenów Donieckiej i Ługańskiej „republik ludowych”.
Samoloty dla Ukrainy
Warto też dostrzec mechanikę działania po stronie sojuszników Ukrainy. Nie chodzi wyłącznie o wypowiedzi brytyjskiego ministra obrony. Publicznie głos zabrał również ostatnio generał David Baldwin, dowodzący kalifornijską Gwardią Narodową. Powiedział on, że należy wrócić do kwestii przekazania Ukrainie post-sowieckich myśliwców Mig. Portal Politico, który opisał konferencję prasową Baldwina, wiąże jego słowa z mającą miejsce w marcu dyskusją na temat możliwości przekazania przez Polskę Ukrainie naszych myśliwców, za co, w ramach polityki roll-over, mielibyśmy otrzymać amerykańskie F-16. Pułkownik Brandon Hill, rzecznik prasowy Gwardii Narodowej stanu Kalifornia, a trzeba pamiętać, że jest to formacja od lat szkoląca żołnierzy z Ukrainy, poszedł jeszcze dalej mówiąc, że od zawsze celem amerykańskiej polityki było doprowadzenie do „interoperacyjności” ukraińskich i NATO-wskich sił zbrojnych, w związku z tym należy poważanie w Pentagonie i w Białym Domu rozważyć przekazanie Kijowowi również samolotów produkcji zachodniej nowszej generacji.
Zarówno słowa i decyzje ministra Bena Wallace, jak i wypowiedzi generała Baldwina pozwalają nam zrozumieć, w jaki sposób działa w amerykańskim systemie politycznym mechanizm podejmowania decyzji. Drogę „wytyczają” sojusznicy przekazujący Ukrainie sprzęt zarówno nowszej generacji, jak i o lepszych parametrach. Posunięcia te, a trzeba pamiętać, że niedawno rząd Danii zdecydował o udostępnieniu Ukrainie samobieżnych systemów rakietowych do zwalczania okrętów, powodują, iż w amerykańskim środowisku wojskowo – politycznym, ale także wśród opinii publicznej, powstaje presja wywierana na administrację, aby ta „nie pozostawała w tyle”. Ta presja wzmacniana jest wystąpieniami w rodzaju wypowiedzi generała Baldwina, które mają ten dodatkowy walor, że oferują rozwiązania „leżące na stole”, bo - jak zauważył on w toku konferencji prasowej - podlegli mu oficerowie i podoficerowie od kilku tygodni codziennie pracują nad tym, w jaki sposób Ukraina może pozyskać nowe systemu uzbrojenia. Jeśli zatem Polska chce pójść krok naprzód, to musi samodzielnie, nie oglądając się na Amerykanów, podjąć decyzję, również licząc się z ryzykiem, bo słowa Miedwiediewa mogą być w różny sposób interpretowane, o przekazaniu naszych Mig-ów. Dyplomatyczny chwyt, do którego odwołała się Warszawa w kwietniu, był wówczas z naszej perspektywy posunięciem korzystnym, jednak teraz sytuacja się zmieniła i pora, tak sądzę, wykazać się inicjatywą.
Współpraca Polski i Ukrainy
Tym bardziej, że na Ukrainie mają miejsce zmiany, których skali jeszcze nie dostrzegamy. Wołodymyr Wjatrowycz, w przeszłości, za administracji Poroszenki, szef ukraińskiego odpowiednika IPN-u, obecnie deputowany do Rady Najwyższej, polityk uznawany za niechętnego zbliżeniu Kijowa i Warszawy, który blokował rozwiązanie kwestii prac ekshumacyjnych na Wołyniu, opublikował kilka dni temu w jednym z ukraińskich portali artykuł, który warto, aby w Polsce został dostrzeżony. Napisał on, że „przemówienie prezydenta Dudy utwierdza w przekonaniu, że Ukraińcy i Polacy wyciągnęli wnioski z przeszłości. Oczywiście musimy uważać na konflikty, aby nigdy się nie powtórzyły. Ale nie zapominajmy wspólnych zwycięstw”. Wjatrowycz wzywa do polsko – ukraińskiej wspólnej „walki za naszą i waszą wolność” przypominając historyczne epizody, kiedy ta kooperacja dawała w starciu z Rosją efekty. Pisze nie tylko o współpracy Piłsudski – Petlura, ale również o mniej znanych w Polsce kartach, kiedy to nasza antykomunistyczna partyzantka powojenna wspólnie walczyła w oddziałami OUN-UPA przeciw NKWD i polskim komunistom. Przypomina słowa Mariana Gołębiewskiego, dowódcy Obwodu Hrubieszów AK, cichociemnego, bohatera naszej niepodległości, jednego z założycieli konspiracyjnego Ruchu i w latach siedemdziesiątych ROPCiO, który w czasie wojny walcząc z nacjonalistami ukraińskimi, zarówno na Wołyniu, jak i Chełmszczyźnie, w powojennych realiach był wielkim orędownikiem politycznego i wojskowego porozumienia z UPA i wspólnej, tym razem przeciw Sowietom, walki. Wjatrowycz przypomina porozumienie, w wyniku którego oddziały polskie i ukraińskie zaatakowały i zdobyły w 1946 roku Hrubieszów likwidując posterunki NKWD. Swe rozważania ukraiński polityk kończy stwierdzeniem, że Andrzej Duda wygłaszał swe przemówienie w parlamencie Ukrainy w rocznicę urodzin Semena Petlury, który był wielkim zwolennikiem unii polsko – ukraińskiej i cały wywód zamyka wiele mówiącym passusem, w którym pisze, że ma „nadzieję, że dotychczasowa współpraca, oparta na zrozumieniu trudnej historii, będzie silniejsza niż w poprzednim stuleciu i w końcu się zjednoczymy”. Warto te głosy skrupulatnie odnotowywać, bo wydaje się, że mamy po stronie ukraińskiej do czynienia ze znaczącym przewartościowaniem dotychczasowych sądów i przekonań. Jest to ważny trend, bo pozwala nam też zrozumieć, kierując się racjonalną kalkulacją, na czym polega polska pozycja na Ukrainie teraz, po 100 dniach wojny. Jest ona budowana dzięki zaangażowaniu wojskowemu i politycznemu. To nie gospodarka, sprawność negocjacyjna, z pewnością też nie siła kapitałowa, wpływa na to, że wielu przedstawicieli polskiej opinii publicznej, w tym i ja, jest zdania, że na naszych oczach następują zmiany o charakterze historycznym, a może nawet epokowym. I to nasza polityka, determinacja i odwaga działania zdecydują czy będziemy mieć do czynienia z trendem trwałym, czy tylko ważnym i korzystnym, ale przejściowym wzmożeniem czasu wojny. Potrzebne są w związku z tym, i o ich podjęcie apeluję, odważne decyzje, wytyczające linię naszych działań na dziesięciolecia. Tak jak w maju 1950 Robert Schumann i Jean Monnet opracowali plan polityczny, który siedem lat później doprowadził do powstania pierwszych organizacji dających początek Unii Europejskiej, tak i my winniśmy zacząć myśleć o deklaracji ideowej zapowiadającej powołanie polsko – ukraińskiego państwa federacyjnego, które może ziścić się za lat 10, ale już dziś powinno porządkować naszą i ukraińską politykę, także - co jest zdecydowanie ważniejsze – to, jak nasze narody myślą o sobie nawzajem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/601592-kwestia-polsko-ukrainskiego-panstwa-federacyjnego