Po stu dniach wojny na Ukrainie w wystąpieniach czołowych rosyjskich ekspertów specjalizujących się w tematyce międzynarodowej można dostrzec interesującą zmianę tonu. W pisanych przez nich artykułach mniej pewności co do rychłego zwycięstwa Moskwy, mniej apeli o konsolidację i mniej też argumentów w myśl których jedność Zachodu nie wytrzyma presji rysujących wyzwań a zatem trzeba tylko przetrwać, aby już jesienią zbierać polityczne tego owoce. Teraz pojawia się przekonanie, że nowa sytuacja w której znalazła się Rosja, realia sankcji i politycznej izolacji, to nie stan krótkoterminowy ale „na dłużej” a gniewna retoryka, w świetle której Zachód musi liczyć się z rosyjskimi interesami, zastępuje argumentacja w świetle której Zachodowi nie opłaca się w dłuższej perspektywie osłabienie Rosji w wyniku jej wojennej klęski.
Fiodor Łukianow zaczyna swe rozważania na ten temat od postawienia pytania co z punktu widzenia relacji strategicznych, długoterminowych, oznacza uzgodniony właśnie przez Unię Europejską kolejny, szósty pakiet sankcji, tym razem obejmujący embargo na ropę naftową dostarczaną za pośrednictwem tankowców. Z perspektywy rosyjskich interesów o charakterze taktycznym można argumentować, i Łukianow to robi, że embargo nie będzie Moskwy wiele kosztowało, bo cena ropy na światowych rynkach już w wyniku tej decyzji wzrosła co per saldo da Moskwie dodatkowe dochody. Nie został też zablokowany transport za pośrednictwem rurociągów (dzięki zabiegom Węgier) a dopiero to byłoby kłopotem, Rosja zyskała też na czasie, co pozwoli eksporterom przeorientować się na rynki azjatyckie, a także być może zakaz importu do Europy będzie od początku dziurawym, bo trudno znaleźć na światowych rynkach ropę (chodzi o jej parametry techniczne) będącą w stanie zastąpić rosyjski surowiec. W krótkiej, kilkunastomiesięcznej perspektywie, szósty pakiet sankcji UE nie będzie dla Rosji czymś bardzo dolegliwym, ale jak to wygląda z punktu widzenia strategii wieloletniej? Tu już Łukianow nie jest takim optymistą, bo pisze, że:
Jeśli hasła głoszone w Unii Europejskiej staną się rzeczywistością (a wycofywanie węglowodorów, w tym gazu, ogłoszono na długo przed kryzysem ukraińskim), to struktura energetyczna Eurazji mogłaby zostać całkowicie przebudowana. Od lat 60. geopolityczna struktura kontynentu opierała się na coraz szerszej współpracy ZSRR z Europą Zachodnią w sektorze naftowo-gazowym.
Odejście od tego 60-letniego kursu przez państwa Zachodu, które budowały swe przewagi gospodarcze dzięki zdaniu się na rosyjskie surowce energetyczne oznacza geostrategiczną zmianę o znaczeniu tektonicznym, która przemodeluje sytuację w Eurazji. W opinii Łukianowa w polityce państw zachodu nastąpi odejście od decyzji, które były podejmowane w oparciu o rachunek ekonomiczny a to już w średniookresowej perspektywie będzie oznaczało kres globalizacji i fragmentaryzację światowego porządku geoekonomicznego. Gdyby było inaczej to państwa Unii Europejskiej nadal kupowałyby tanie surowce energetyczne od Rosji, a nie przestawiały się na droższe z Bliskiego Wschodu i Stanów Zjednoczonych. Rosja zmuszona zostanie do przekierowania swego eksportu się na rynki azjatyckie, a państwa tego regionu będą z takiego obrotu spraw zadowolone, bo to one a nie Europa będą za lat kilka korzystały z premii, jaką daje dostęp do tanich rosyjskich surowców energetycznych.
Taki rozwój wydarzeń przyspieszy fragmentaryzację ekonomicznego porządku globalnego, ale z punktu widzenia Rosji należy z tego wyciągnąć wniosek, który na pierwszy rzut oka wygląda na paradoks. Otóż, jak argumentuje Łukianow „w ostatnich miesiącach stało się jasne, że rola Rosji w globalizacji jest znacznie większa niż się powszechnie uważało”. Jak dowodzi rosyjski ekspert, rosyjskie surowce energetyczne, dostępne i relatywnie tanie, były do tej pory czynnikiem budowania przewagi, w skali globalnej, gospodarek państw europejskiego Zachodu, teraz w związku z odwróceniem się od Rosji mogą zacząć działać na korzyść Azji zmieniając relację sił. To, co w jego rozważaniach uderza, to traktowanie Rosji w kategoriach państwa, które już nie jest w stanie, w tym obszarze, uprawiać samodzielnej polityki, mało tego, jak pisze „osobną kwestią jest na ile Rosja sprawnie i dalekowzrocznie była w stanie wykorzystać swoją rolę”. Balansowanie między Europą a Azją, co Putin starał się robić co najmniej od 2014 roku, w nowych realiach staje się niemożliwe, Moskwa zdana jest na relacje z państwami azjatyckimi, które bezwzględnie wykorzystają swe lepsze niż do tej pory położenie i większą siłę negocjacyjną. Straci też na tym, zdaniem Łukianowa Europa. Dlatego kończy on swoje wystąpienie czymś w rodzaju apelu pisząc, że „zmiana równowagi politycznej w Eurazji wpłynie na cały ład światowy, i nie na korzyść tych, którzy do niedawna byli jego liderem. Najciekawsze w tym względzie jest to, czy przywództwo państw zachodnich będzie nadal wspierało opisywany proces, czy też nastąpi w nadchodzącym okresie zmiana która do władzy wyniesie siły, kierujące się inną logiką postępowania.” Nie wnikając w kwestie czy diagnozy Łukianowa są słuszne (nie uwzględnia on np. znaczenia nowych technologii dla rozwoju gospodarczego) warto odnotować, że w tej diagnozie Rosja jest zupełnie pasywna. Nie ma przestrzeni na aktywną jej politykę, nie ma pewności czy na zwrocie w stronę Azji w ogóle Moskwa cokolwiek wygra, a nadzieje na wyjście z tej patowej sytuacji pokładać trzeba w oczekiwaniu na zmiany wewnętrzne w państwach europejskich. Trudno o bardziej dobitne podkreślenie bezsilności elit państwa, które jeszcze do niedawna myślało o sobie, że jest w stanie aktywnie kształtować nowy ład światowy i zając w nim pozycję jednego z filarów siły.
„Kissinger i walka o Rosję”
W gruncie rzeczy w podobnym tonie wypowiedział się też Timofiej Bardaczow, dyrektor programowy Klubu Wałdajskiego, który na stronie internetowej tego think tanku opublikował artykuł pod wiele mówiącym tytułem „Kissinger i walka o Rosję”. Punktem wyjścia jego rozważań jest wypowiedź byłego Sekretarza Stanu w szwajcarskim Davos, kiedy to zaapelował on o zawieszenie broni i rozpoczęcie negocjacji z Rosją. W opinii Bardaczowa powodem takiego postawienia sprawy jest zakorzeniony w pewnej części zachodnich ekspertów i polityków pogląd, że z punktu widzenia równowagi sił Rosja powinna nadal uczestniczyć w polityce europejskiej, obiektywnie rzecz biorąc, stabilizując ją przez sama swą obecność. Jednak, zdaniem rosyjskiego eksperta, to przeświadczenie jest uprawnione, Rosja historycznie rzecz biorąc była w Europie liczącym się czynnikiem równowagi, ale tylko w sytuacji, kiedy rozkład sił określony został w wyniku, często wieloletniego starcia wojennego. Tak było po Wojnach Napoleońskich, taka też sytuacja nastąpiła po II wojnie światowej. Tylko, że teraz, argumentuje, mamy do czynienia z zupełnie innymi okolicznościami – jesteśmy przed wojną, lub cyklem działań wojennych, a zatem ewentualne wciągnięcie Rosji do europejskiego „koncertu mocarstw” nie ustabilizuje sytuacji. To, że Kissinger opowiada się za tego rodzaju podejściem, jest też pochodną jego osobistych doświadczeń i sukcesów amerykańskiej polityki za czasów jego służby publicznej. Tylko znów, jak zauważa Bordaczow, było to możliwe w realiach po Kryzysie Kubańskim, który był pokojowa formułą sprawdzenia relacji sił między mocarstwami i spowodował przewartościowanie ich polityki w kolejnym dziesięcioleciu. Teraz żyjemy w nowych, szybko zmieniających się realiach światowego układu sił, których główną cechą jest wzrost znaczenia państw azjatyckich i relatywny spadek pozycji Europy, czy szerzej Zachodu. W opinii Bordaczowa decyzja Kremla o rozpoczęciu wojny na Ukrainie nie wynikała z motywów wewnętrznych, choć i te też odegrały swoją rolę, a raczej była skutkiem antycypowania przez Moskwę nowego układu sił w skali światowej.
Głównym zewnętrznym źródłem rosyjskiej pewności siebie jest obiektywna ocena stanu międzynarodowego środowiska politycznego i gospodarczego, w którym nawet całkowite zerwanie z Zachodem nie będzie śmiertelnie niebezpieczne dla Rosji z punktu widzenia jej głównych celów rozwojowych
– argumentuje Timofiej Bardaczow
Z tego punktu widzenia można nawet iść dalej, argumentując, że w dłuższej perspektywie wymuszone zerwanie z Zachodem, może okazać się dla Rosji zbawienne, bo przyszłość leży w Azji. Jest tylko jedno ale. Otóż, jak pisze Bordaczow rozpoczęcie przez Rosję wojny z Ukrainą nie pociąga za sobą „oczekiwania bezpośredniej pomocy materialnej ze strony Chin, która mogłaby zrekompensować straty w ostrej fazie konfliktu z Zachodem.” Moskwa zatem, w imię „świetlanej przyszłości” będzie walczyła z Zachodem sama i zapewne, takie prognozy snuje rosyjski ekspert, w imię zwycięstwa znajdzie się w sytuacji kiedy:
Elementarne potrzeby przetrwania zmuszą Rosję do pozbycia się tego wszystkiego, co wiąże ją z Europą. Właśnie o to apelują ci rosyjscy naukowcy i osoby publiczne, które podkreślają egzystencjalny charakter konfrontacji, która toczy się na naszych zachodnich granicach.
Element starcia Stany Zjednoczone – Chiny
Rosyjski ekspert jest zdania, że trwająca właśnie wojna to element starcia Stany Zjednoczone – Chiny, w których słabszymi i wysuniętymi na pierwszy ogień uczestnikami są zarówno Europa jak i Rosja. Zasoby Rosji stają się łakomą zdobyczą, bo budują przewagę w strategicznym rachunku sił. I w tym wypadku mamy do czynienia z paradoksalnym przedstawieniem sytuacji Rosji, co prawda razem z Europą, ale nie zmienia to ogólnej oceny, w pozycji przedmiotu rozgrywki mocarstw, państwa o które toczy się gra i które jest w gruncie rzeczy pozbawione przestrzeni dla politycznego manewru. Na Kremlu mogą się pocieszać, że znaleźli się „po stronie wygranych” bo znaczenie Azji w gospodarce światowej będzie rosło, ale trudno ukryć, iż to doszlusowanie do obozu zwycięzców następuje za cenę pozbycia się politycznej sprawczości i oznacza przekształcenie Rosji nie w światowe centrum siły, ale zaplecze surowcowe Chin, Indii i państw ASEAN.
Andriej Kortunow, dyrektor programowy Rosyjskiej Rady ds. Polityki Zagranicznej i Obronnej pisze, że po rozpoczęciu przez Rosje wojny z Ukrainą obserwujemy „przyspieszony proces konsolidacji Zachodu”, którego symptomy były widoczne już wcześniej ale teraz mamy do czynienia ze zjawiskiem trwałym. Jak argumentuje „kolektywny Zachód był w stanie wyciągnąć właściwe wnioski ze swoich ostatnich trudności, szybko się zmobilizować, odłożyć na bok sprzeczki i kłótnie ostatnich dziesięcioleci i wystąpić jako zjednoczony front przeciwko wspólnym przeciwnikom i konkurentom.” Zmiana ta jest zasługą administracji Joe Bidena i samego prezydenta, który „nie zasłużył na kpiące komentarze” jakimi przez ostatnie miesiące jego politykę kwitowano w Rosji bo szybko i sprawnie odbudował jedność Zachodu zmieniając w istotny sposób również wewnętrzne, w ramach tego bloku, stosunki. Obecnie są one w znacznie większym stopniu niż w przeszłości partnerskie, co zapowiada trwałość zjednoczenia i minimalizuje ryzyko ujawnienia się podziałów. Wojna na Ukrainie została przez Biały Dom wykorzystana, a nawet, jak dowodzi Kortunow okazała się „podarkiem od losu” dla Amerykanów, którzy wykorzystali ją do konsolidacji obozu swych sojuszników i utrwaleniu swego przywództwa. Łatwiej było skłonić Europejczyków do porzucenia myśli o „strategicznej autonomii” w obliczu bliskiego i realnego zagrożenia ze strony Rosji, niźli dalekiego i hipotetycznego chińskiego, a dodatkowym elementem, który sprzyjał konsolidacji było to, że stare klisze pojęciowe z czasów zimnej wojny nadal funkcjonują. A zatem pierwszym geostrategicznym efektem rosyjskiej „specjalnej operacji” było umocnienie jedności Zachodu, a nie jej osłabienie, co oznacza, że przeciwdziałanie Rosji będzie czynnikiem jednoczącym i z pewnością o znacznie dłuższej trwałości, niż ktokolwiek do tej pory w Moskwie sądził. Stanie się tak przede wszystkim z tego powodu, że na plan pierwszy wychodzą kwestie wojskowe, a w tym obszarze znaczenie i pozycja Stanów Zjednoczonych i amerykańskiego kompleksu przemysłowego pracującego na potrzeby wojska jest nieporównywalna z tym czym dysponuje Europa. Państwa starego kontynentu w obliczu wojny zwiększą swe budżety obronne, co z jednej strony umocni pozycję Ameryki jako koordynatora i integratora ewoluującego systemu bezpieczeństwa, a z drugiej będzie cennym „prezentem” dla tamtejszego sektora przemysłowego, którego znaczenia w polityce wewnętrznej nie należy umniejszać. W efekcie, jak argumentuje Kortunow, jedność Zachodu, wiodąca rola Ameryki w sojuszu i narastająca militaryzacja polityki staną się czynnikami modelującymi relacje z Rosją na długie lata. Te tendencje zostaną wzmocnione polityką na rzecz usuwania barier handlowych między Unią Europejską a światem anglosaskim, a także położeniem nacisku na wspólny, zwłaszcza w nowym otoczeniu międzynarodowym, wysiłek w zakresie postępu technologicznego i wynalazczości. Zachód się zjednoczył, będzie dążył do pogłębienia integracji, podejmie też próbę rozwiązania tzw. problemów globalnych, czyli np. kwestii klimatycznych, w czym większą rolę zapewne w ramach nowych partnerskich relacji będzie odgrywała Europa. Ale jednocześnie, jak zauważa Kortunow, trudno sobie wyobrazić, aby zrezygnował on z prób rozszerzenia strefy swych wpływów. Nie chodzi tu wyłącznie o Ukrainę, ale również o państwa, które w opinii Moskwy, miałyby chcieć niezależności od Zachodu i w związku z tym umożliwić Rosji reorientację geostrategiczną. Rosyjski ekspert pisze:
Konsolidacja świata zachodniego nie może obejść się bez prób przesuwania granic tego świata poza granice „historycznego Zachodu”. Zobaczymy wytrwałą walkę o „dusze” takich krajów jak Indie, Indonezja, Nigeria, RPA, Brazylia czy Meksyk. Flirtowanie z Turcją, budowanie mostów z Wenezuelą, próby negocjacji z Iranem itd. będą kontynuowane.
Nie ziści się podział na blok państw zachodnich i niezachodnich
Osłabieniu, w jego opinii, ulegnie retoryka dzieląca świat na państwa „liberalne” i „autorytarne” a w to miejsce pojawi się podział na państwa „odpowiedzialne”, konstruktywnie przyczyniające się do pozytywnych zmian w światowym porządku i państwa „nieodpowiedzialne”, destruujące relacje i zagrażające globalnej stabilności. Nie ziści się, i tu wyraźnie Kortunow polemizuje z dominującymi w rosyjskiej debacie poglądami, podział na blok państw zachodnich i niezachodnich, wschodzących graczy. Siła zintegrowanego Zachody spowoduje, że raczej będziemy mieli do czynienia z podziałem na „centrum” i państwa peryferyjne. W takiej sytuacji „duże kraje niezachodnie (Chiny, Indie, Brazylia, Indonezja, Nigeria itd.) będą musiały konkurować ze sobą w taki czy inny sposób o jak najkorzystniejsze warunki dla późniejszego wejścia do światowego jądra.” A tego rodzaju perspektywa zasadniczo zmienia sytuację Rosji, dla której może zabraknąć przestrzeni politycznej dla manewrowania między blokami, czy postawienia na jakiś umowny „sojusz anty-Zachodu”. W tym scenariuszu „odnowionej jednobiegunowości” – dowodzi Kortunow - Rosja zostanie cofnięta do pozycji wyjściowej, którą zajmowała 30 lat temu, zaraz po rozpadzie Związku Radzieckiego. Ale jej pozycja będzie jeszcze trudniejsza, gdyż Moskwa w dającej się przewidzieć przyszłości nie otrzyma „kredytu zaufania” Zachodu, jaki miała w ostatniej dekadzie ubiegłego stulecia. W związku z tym presja na Moskwę będzie silniejsza, a ewentualne premie polityczne i gospodarcze za „dobre zachowanie” strony rosyjskiej będą skromniejsze i odroczone w czasie.”
W perspektywie strategicznej, wieloletniej, dotychczasowe sprzeczności między państwami bloku Zachodu, mogą, w opinii Kortunowa, znów zacząć się ujawniać. Ale raczej nie nastąpi to szybko, co oznacza dla Rosji co najmniej dziesięciolecie izolacji i podleganiu silnej presji. A to zaś w opinii rosyjskiego eksperta oznacza, że „wszelkie, nawet najbardziej ograniczone porozumienia na „froncie zachodnim” będą musiały być skoordynowane z Waszyngtonem, jak miało to miejsce w „momencie jednobiegunowym” ćwierć wieku temu.” To odwołanie się do sytuacji z początków prezydentury Jelcyna jest niesłychanie wymowne, bowiem w rosyjskim dyskursie publicznym silnie zakorzenione jest przekonanie, że wówczas Rosja znajdowała się na dnie swego międzynarodowego znaczenia i musiała wykonywać polecenia płynące z Waszyngtonu.
W głosach rosyjskich analityków, nie opozycyjnych przecież, a związanych z obozem władzy, trudno doszukać się nut optymistycznych, nie mówiąc już o triumfalizmie. Oficjalną retorykę zwycięstwa zastąpiły gorzkie rozważania na temat tego, jak w ciągu ostatnich trzech miesięcy zmieniła się geostrategiczna pozycja Rosji. Z pewnością nie na korzyść. Rosyjskie elity już zaczynają się oswajać z myślą, że nadchodzą trudne czasy, możliwości polityczne Moskwy uległy drastycznej redukcji, a sama Rosja z podmiotu przeistoczyła się w przedmiot rozgrywek mocarstw. Trudno o bardziej pesymistyczne podsumowanie trzech miesięcy wojny na Ukrainie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/601480-fala-pesymizmu-wsrod-rosyjskich-ekspertow