Emmanuel Macron rozmawiając z mediami lokalnymi powtórzył swe wcześniejsze tezy, iż „Rosja nie może być w wyniku przegranej wojny upokorzona” przede wszystkim z tego względu, że taki rozwój wydarzeń, jego zdaniem, utrudni albo nawet wręcz uniemożliwi „zbudowanie platformy” dyplomatycznej do czego trzeba będzie przystąpić, kiedy ustaną walki.
Francuski prezydent wyraził również nadzieję, iż to jego kraj będzie pośredniczył w ewentualnych rozmowach między Kijowem a Moskwą. Deklaracje tego rodzaju, prócz tego, że są świadectwem megalomanii, z polskiego punktu widzenia należałoby uznać za niezwykle pozytywne. Zaryzykuję nawet pogląd, że to bardziej Macron niż de Gaulle zasługuje na pomnik w centrum Warszawy i to, aby jego imieniem nazwać jedno z głównych śródmiejskich rond. Powód jest prosty. Otóż de Gaulle jako żywo niczego dobrego dla Polski nie zrobił, a nawet starając się stale rozbić jedność bloku państw Zachodu obiektywnie rzecz biorąc grał ręka w rękę z Sowietami, a Macron robi dla Polski, szczególnie na Ukrainie dużo. Wydaje się, że przedstawiciele ukraińskich elit słuchając propozycji pokojowych Emmanuela Macrona, które na dodatek niemal zawsze opatrywane są stwierdzeniami, iż Rosja musi stać się elementem europejskiego systemu bezpieczeństwa, pozbywają się złudzeń co do intencji tzw. starej Europy, co korzystnie wpływa na recepcję Polski i wysiłków naszego rządu poprawiając naszą pozycję polityczną.
Tak jest i w tym wypadku, bo na prorosyjskie akty strzeliste Macrona odpowiedział już Dmytro Kułeba pisząc, że „Wezwania, aby nie dopuścić do upokorzenia Rosji, mogą upokorzyć tylko Francję lub jakikolwiek inny kraj, który do tego będzie wzywał.” Oczywiście problem istnieje, bo jak informuje CNN przez cały ubiegły tydzień zachodni sojusznicy Ukrainy prowadzili regularne konsultacje w kwestii znalezienia formuły politycznej zakończenia wojny.
Włoska propozycja
Punktem wyjścia miałaby być propozycja rządu Włoch, która jednak, jak argumentują dziennikarze stacji powołujący się na dwóch anonimowych przedstawicieli dyplomacji, „nie jest popierana” przez Waszyngton. Kwestia zatem nie sprowadza się do znalezienia politycznego planu zakończenia wojny, ale warunków wyjściowych. Przypomnijmy, że premier Draghi w swych planie proponował zawieszenie broni i wejście międzynarodowych sił rozjemczych, najlepiej z mandatem ONZ, na linię rozgraniczenia w Donbasie i na południu Ukrainy, ale również, co bardzo nie podoba się Rosjanom, formalną przynależność Krymu i tzw. „republik ludowych” LNR i DNR do Ukrainy po tym jak obdarzone zostałyby szeroką autonomią. Premier Włoch proponował też aby Ukraina stała się państwem neutralnym, co raczej należy rozumieć jako formułę, iż nie stanie się członkiem żadnego bloku wojskowego, za to w sposób przyspieszony winna zostać przyjęta do Unii Europejskiej. Jeśli zatem ta propozycja nie odpowiada amerykańskiej wizji politycznego zakończenia wojny, to mamy obecnie do czynienia raczej z czekaniem na przesilenie na froncie. Waszyngton jest zdania, że jeśli ofensywa rosyjska zatrzyma się, straty będą narastać lawinowo, a jeszcze lepiej, jeśli strona ukraińska przejdzie do kontrataków, to wówczas pozycja Kijowa przy stole negocjacyjnym ulegnie wyraźnej poprawie a z kolei niezłomność Moskwy zmniejszy się. W tym kontekście gorączkowe wystąpienia Macrona należy traktować w kategoriach działań na rzecz wzmocnienia pozycji negocjacyjnej Putina.
Wydaje się, że w gruncie rzeczy podobną co Amerykanie pozycję w kwestii rozmów zajmują przedstawiciele władz w Kijowie. Dawid Arachimja, kierujący ukraińską delegacją negocjującą z Rosją powiedział, że rozmowy zostaną wznowione, kiedy strona Ukraińska będzie miała lepsza pozycję przetargową, co w jego opinii oznacza poprawę sytuacji na froncie. Przy czym, jak można wnosić z licznych wypowiedzi przedstawicieli ukraińskich elit w cale nie musi w tym wypadku chodzić o wygranie generalnej bitwy z Rosjanami i odepchnięcie ich na linię 24 lutego. Kirył Budanow, kierujący Zarządem Wywiadu mówi w wywiadzie dla Ukraińskiej Prawdy, że jego zdaniem do końca roku zakończy się aktywna faza wojny, co jego zdaniem oznaczać będzie, iż „działania ustaną niemal do zera” a sama wojna z punktu widzenia Ukrainy zakończy się „wyjściem na linię graniczną”. Nie podaje szczegółów jak należy rozumieć te sformułowania, czy „linia graniczna” oznacza również dążenie do opanowania Krymu, czy tylko Donbasu. Ale nie to w tej wypowiedzi jest, jak się wydaje istotne. Otóż mówi on najpierw o ustaniu działań wojennych a dopiero potem o osiągnięciu „linii granicy”. A zatem strona ukraińska jest przekonana o tym, że skuteczna obrona i zatrzymanie albo znaczące spowolnienie rosyjskich postępów w Donbasie, które zresztą okupione są znacznymi stratami, zmusi w pewnym momencie Kreml do dokonania niewygodnego z rosyjskiego punktu widzenia wyboru. Aby kontynuować wojnę trzeba będzie ogłosić już nie skrytą i cząstkową jak obecnie, ale jawną i na znacznie większą skalę mobilizację. Odwołanie się do tego niepopularnego kroku będzie w przypadku Moskwy trudne i politycznie potencjalnie ryzykowne, tym bardziej, że Rosja zacznie już odczuwać skutki sankcji, co może skłonić Putina i jego kolegów aby usiąść do stołu rokowań. W takim ujęciu Ukraina nie musi budować armii zdolnej do wyparcia sił rosyjskich z własnych obszarów, wystarczy, że będzie kontynuowała w sposób zorganizowany obronę i jednocześnie zadawała Rosjanom straty, wyczerpując ich możliwości. Podobnie zdaja się myśleć Anglosasi. Lawrence Freedman, profesor studiów strategicznych w Kings College napisał na łamach Financial Times, że „czas pracuje na rzecz Ukrainy” o ile oczywiście w stolicach państw sojuszniczych na Zachodzie nie nastąpi zmiana dotychczasowego nastawienia. Brytyjski ekspert jest zdania, że informacje na temat tego, że „Rosjanom idzie lepiej w Donbasie” wywołują panikę w niektórych kręgach Zachodu i obawy, że zwycięstwo Rosji jest nie tylko bliskie ale również nieuchronne. Jeśli Zachód podda się takim nastrojom, to zawarcie szybkiego pokoju, jawi się jako rozwiązanie korzystne, a nawet zbawienne dla Ukrainy. Tylko, że, jego zdaniem ta perspektywa jest zupełnie nieuprawniona, bo z faktu, iż rosyjskie siły zbrojne prowadzą ofensywę w Donbasie, którą lepiej przygotowały i lepiej realizują niźli wcześniejsze działania na kierunku kijowskim wcale nie wynika, iż odniosą sukces. Aby uniknąć huśtawki nastrojów, proponuje Freedman, spójrzmy na sytuację z szerszej, strategicznej perspektywy. Jego zdaniem Rosjanie, aby zdobyć relatywnie niewielkie obszary w Doniecku, przede wszystkim w tzw. republice Ługańskiej, skoncentrowali na tym kierunku znaczne siły osłabiając skrzydła, zarówno w okolicach Charkowa jak i na południu, wokół Chersonia. To właśnie z tego powodu, a nie dlatego, że strona ukraińska skokowo zwiększyła swe zdolności, mieliśmy w ostatnim czasie do czynienia z lokalnymi kontruderzeniami. Działania Rosjan świadczą też o tym, że kończą się im zasoby oraz potwierdzają fakt silnej presji, głównie o charakterze politycznym, aby „wyzwolić” tereny LNR, a następnie dopiero Donieckiej „republiki” Ludowej. Rosjanie nie licząc się ze stratami prą głownie zapewne z tego powodu, że osiągnięcie linii granicy administracyjnej tych obydwu „państw” pozwoliłoby Moskwie najprawdopodobniej ogłosić zwycięskie zakończenie wojny. Ale, zdaniem Freedmana, nawet gdyby Rosjanom kosztem ogromnych strat udało się zrealizować ten plan, to i tak wojny to zakończy. Będzie ona miała mniejszą intensywność, ale ataki strony ukraińskiej nie ustaną, podobnie jak działanie partyzanckie, które już obecnie są silne na Mikołajewszczyźnie. To zaś oznacza, że prędzej czy później Rosja i tak stanie wobec kwestii, której stara się obecnie uniknąć – utrzymanie zdobyczy terytorialnych wymagało będzie mobilizacji dodatkowych sił, a to oznaczać będzie problemy polityczne. Taka perspektywa jest tym bardziej prawdopodobna w sytuacji kiedy Kijów będzie nadal otrzymywał dostawy broni z Zachodu. „Ponieważ wojna prawdopodobnie nie stanie się łatwiejsza dla Rosji – konkluduje swe rozważania brytyjski ekspert - nie byłoby zaskoczeniem, gdyby Moskwa niespodziewanie wypuściła sugestie, że teraz jest dobry czas na zawieszenie broni. Ale Zełenski nie zgodzi się na trwałą rosyjską okupację 20 proc. ukraińskiej ziemi. Putin może mieć jedynie nadzieję, że rosyjska oferta rozbije koalicję państw wspierających Kijów.”
Jak wygląda sytuacja na froncie?
Podobnie sytuację oceniają analitycy wojskowi wypowiadający się w ukraińskich mediach. Azerski ekspert Agił Rustamadze jest również zdania, że trwająca właśnie bitwa o Sewierodonieck ma bardziej związek z rosyjskimi celami politycznymi i z wojskowego punktu widzenia nie ma większego znaczenia. Obrona ukraińska, nawet jeśli miasto zostanie oddane Rosjanom nie załamie się, a straty, które ponoszą Moskale nie warte są tego. Podobnie ja Freedman, Rustamadze proponuje aby na sytuację patrzeć z perspektywy strategicznej nie zaś taktycznej. Jego zdaniem nie ma żadnego znaczenia kto zdobywa daną miejscowość, jeśli nie ma to wpływu na szerszy obraz. A obecnie nie ma, bo, jak zauważa „widzimy, iż w czasie tej wojny Rosja nie osiągnęła jeszcze żadnego z celów postawionych początkowo przez kierownictwo polityczne i najwyraźniej nie osiągnie ich na tym etapie.” W jego opinii w ciągu miesiąca ukraińska armia po tym jak otrzyma deklarowane dostawy uzbrojenia uzyska „parytet ogniowy” z siłami rosyjskim, co nie poprawi sytuacji Rosjan. Generalnie, już obecnie „widzimy, że rosyjskie zdolności wojskowe się kurczą. Tracą ludzi, tracą sprzęt, a tempo ofensywy spada z każdym dniem.” Na dodatek Rosjanie już latem mogą zacząć odczuwać problemy z amunicją, co zresztą potwierdzają pojawiające się informacje o wykorzystywaniu przez nich zapasów pochodzących jeszcze z czasów sowieckich. Rustamadze również jest zdania, że najdalej na początku września strona ukraińska może zacząć osiągać na poziomie taktycznym przewagę i przechodzić do lokalnych kontruderzeń. To z kolei może skłonić Moskwę do bardziej intensywnych poszukiwań rozwiązania politycznego, co oznacza, skłonność do ustępstw, bo równowaga sił zacznie się powoli przesuwać na rzecz Ukrainy. W takim ujęciu „czas pracuje” na rzecz Kijowa i przedstawiciele ukraińskich elit musza zdawać sobie z tego sprawę. Oczywiście warunkiem jest utrzymanie dostaw z Zachodu, ale nie mówimy o wojnie trwającej latami, a raczej o perspektywie najbliższych 2 – 3 miesięcy.
To gruntowanie zmienia ocenę pomysłów Emmanuela Macrona i ich recepcję na Ukrainie i najprawdopodobniej będzie miało, oczywiście jeśli nakreślone scenariusze okażą się słusznymi, wpływ na pozycję Francji zarówno w Kijowie jak i na wschodzie Europy. „Misje pokojowe” Paryża traktowane są bardziej w kategoriach dążenia do utrzymania słabnącej pozycji Francji w Europie, niż uczciwe propozycje politycznego zakończenia wojny. Plan Mario Draghi, nawet jeśli nie podzielamy konkretnych rozwiązań, jest uczciwym poszukiwaniem rozwiązania sytuacji, na którym Ukraina nie traci, a propozycję Macrona można opatrywać różnymi epitetami, ale nie da się stwierdzić, że dla Ukrainy są one fair. Zapewne również dlatego w ostatnim czasie reputacja Włoch w europejskiej rodzinie narodów rośnie, a Francji słabnie. Paryżowi nie pomaga nawet to, że obecnie przewodniczy w Unii Europejskiej, czego zresztą, i to też jest świadectwem nowej sytuacji, nikt nawet nie zauważył.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/601394-misja-pokojowa-emmanuela-macrona