Periodyk Foreign Affairs przeprowadził interesującą rozmowę z Antonym Blinkenem. Jest ona ważna zarówno z tego względu, że Sekretarz Stanu przedstawił w niej amerykańską strategię wobec Rosji, jak również dlatego, iż odbyła się po decyzji Białego Domu o przekazaniu stronie ukraińskiej systemów HIMARS, co wywołało sporą nerwowość po stronie rosyjskiej.
Amerykańska definicja zwycięstwa
Daniel Kurtz-Phelan zapytał otwarcie Blinkena, jaka jest amerykańska definicja zwycięstwa w związku z wojną na Ukrainie, a także, jak obecna polityka wobec Moskwy wpisuje się w relacje Waszyngtonu z Chinami. Wypowiedzi Blinkena na temat wojny układają się w całościowy obraz, który można przedstawić w postaci kilku stwierdzeń. Po pierwsze, nie jest to konflikt między Rosją a Ukrainą, choć działania wojenne toczą się na terenach tego ostatniego państwa. Wojna w istocie dotyczy tego, jak ma wyglądać w przyszłości porządek międzynarodowy, co oznacza, że Putin decydując się na uderzenie, wbrew jasnym i nie budzącym wątpliwości deklaracjom Bidena na temat konsekwencji tego kroku, świadomie rozpoczął batalię, której celem jest osłabienie, a docelowo obalenie obecnego status quo. Sekretarz Stanu określa to mianem uderzenia w porządek liberalny, ale nie ulega wątpliwości, iż ma na myśli dominującą rolę Stanów Zjednoczonych i Zachodu w tym systemie. A zatem, podobnie jak w Moskwie, również w Waszyngtonie są zdania, że w istocie mamy do czynienia ze starciem Rosja – Zachód, a jego wynik przesądzi, zapewne na długo, o porządku w świecie. Taka ocena stawki wojny wpływa na amerykańską determinację - przynajmniej jeśli idzie o administrację Bidena - i dlatego Blinken deklaruje, że „cokolwiek się stanie, chcemy mieć pewność, że po wojnie Ukraina będzie państwem niezależnym, suwerennym i zdolnym do samoobrony, a także mającym możliwość odstraszenia przyszłych agresorów z Rosji lub kogokolwiek innego kierunku”. To oznacza, i to jest drugie przesłanie Blinkena, nie tylko to, że Rosja nie może wygrać wojny z Ukrainą, nie może ani podporządkować sobie tego państwa, ani też uczynić z niego tworu kadłubowego, pozbawionego przemysłu i dostępu do morza, a przeto niezdolnego do samodzielnego funkcjonowania. Kolejne przesłanie, które w sposób otwarty formułuje Antony Blinken mówiąc o amerykańskiej teorii zwycięstwa, dotyczy przyszłości Rosji. Otóż jego zdaniem, „Rosja powinna mieć mniejszą zdolność do powtórzenia agresji w przyszłości”. W tym wypadku chodzi nie tylko o osłabienie rosyjskich sił zbrojnych, co już w wyniku wojny na Ukrainie ma miejsce, ale również odebranie Moskwie możliwości, głównie w wyniku blokady technologicznej, modernizacji swego potencjału militarnego w przyszłości.
Co oznacza osłabienie Rosji?
W tym miejscu musimy odejść nieco od rozważań Antony Blinkena, bo warto poświęcić nieco uwagi temu, co z perspektywy Stanów Zjednoczonych oznacza osłabienie Rosji. Piszą o tym na łamach The New York Times Andrea Kendall-Taylor z Center for New American Security, think tanku kojarzonego z Demokratami, który specjalizuje się w kwestiach strategicznych oraz Michael Kofman, z CNA, uznawany za jednego z najlepszych amerykańskich ekspertów w zakresie rosyjskiego potencjału wojskowego. Przestrzegają oni przed zjawiskiem, które zaczęło się już ujawniać w niektórych środowiskach opiniotwórczych Stanów Zjednoczonych i Europy, a polegającym na traktowaniu rosyjskiego potencjału z lekceważeniem. Tak jak przed wojną na Ukrainie spora grupa ekspertów i liderów opinii uważała, że Rosja jest z wojskowego punktu widzenia potęgą nie do pokonania, tak teraz słychać niemało głosów, iż mamy do czynienia z armią, która przypomina bardziej „Potiomkinowską wioskę”, jest dogłębnie przeżarta korupcją i nieudolna, a przeto nie ma powodów, aby bardzo na Zachodzie obawiać się rosyjskiego rewanżyzmu i tendencji imperialistycznych. Zdaniem Kendall-Taylor i Kofmana uleganie takiemu złudzeniu jest potencjalnie niezwykle niebezpieczne co najmniej z kilku względów. Rosjanie, co udowodnili już w czasie tej wojny, szybko się uczą i pierwsze niepowodzenia nie przesądzają o wyniku całego konfliktu. Drugi czynnik, na który amerykańscy eksperci zwracają uwagę, sprowadza się do oceny skali rosyjskich strat i ich wpływu na rosyjski potencjał wojskowy. Otóż, jak argumentują, dotychczasowe znaczne straty Moskali są związane głównie z ich potencjałem lądowym. Ten rodzaj sił zbrojnych, jak sami Rosjanie przyznawali, był w najmniejszym stopniu zmodernizowany i chyba, czego dowiodło 100 dni wojny, najsłabiej przygotowany do działania w realiach długotrwałego konfliktu o wysokim poziomie intensywności. Ale nawet jeśli zgodzić się z tezą, że odbudowa potencjału wojsk lądowych zajmie Moskwie co najmniej kilka powojennych lat, to nie należy, w opinii amerykańskich ekspertów, ulegać złudzeniu, że pozostałe możliwości wojskowe, którymi dysponuje Moskwa, również uległy dramatycznemu osłabieniu. Tak nie jest i siły strategiczne, wojska rakietowe oraz marynarka wojenna nadal są niezwykle groźne, a z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych, niewiele się zmieniło, bo to nie rosyjskiego potencjału pancernego i wojsk zmechanizowanych obawiają się amerykańscy wojskowi, ale możliwości w zakresie triady nuklearnej, które nie uległy redukcji. „To nie zmodernizowane sowieckie czołgi czy przestarzałe rosyjskie siły powietrzne najbardziej niepokoją Stany Zjednoczone i NATO – argumentuję Kendall-Taylor i Kofman - to rosyjskie okręty podwodne, zintegrowane systemy powietrzne i rakietowe, wojna elektroniczna, systemy antysatelitarne i różnorodny arsenał nuklearny. Te zdolności, które w czasie wojny pozostały prawie całkowicie nienaruszone, Kreml nadal ma do swojej dyspozycji”. Trzeba też brać pod uwagę, argumentują, że stabilność reżimu w Rosji nie wydaje się być zagrożoną, a jednocześnie Kreml dysponuje znacznymi nadwyżkami finansowymi wynikającymi z obecnej sytuacji na światowym rynku węglowodorów. Izolacja Moskwy w świecie nie jest pełna, bo jedynie państwa Zachodu wdrożyły sankcje, a większość krajów Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej nie zdecydowała się na taki krok. To zaś oznacza, że w perspektywie kilku lat Rosja będzie w stanie, najprawdopodobniej, przestawić się na handel swymi surowcami z państwami, niegdyś określanymi mianem trzeciego świata, a dziś będącymi tygrysami gospodarczymi, co oznacza, że Moskwa będzie dysponowała środkami na modernizację i odbudowę swego potencjału wojskowego. W sytuacji braku zmian wewnętrznych i oczywistego wzrostu nastawienia nacjonalistycznego w rosyjskim społeczeństwie trudno oczekiwać zmian w zakresie priorytetów w polityce wewnętrznej. Nie ma zatem żadnych przesłanek, że w najbliższych latach Kreml będzie chciał przeznaczać więcej środków na poprawę poziomu i jakości życia społeczeństwa rosyjskiego a nie na odbudowę potencjału wojskowego. Jedynym sposobem na odebranie Moskwie takich możliwości, jest odcięcie Rosji, od importu produktów zaawansowanych technologicznie, w tym o bezpośrednio wojskowym, lub podwójnym przeznaczeniu. Kendall – Taylor i Kofman konkludując swe wystąpienie argumentują, że nawet jeśli wojna na Ukrainie zakończy się, to Rosja nadal pozostanie zagrożeniem dla Zachodu, a nawet poziom ryzyka wzrośnie, bo upokorzona ale nie pobita Moskwa będzie dążyła do rewanżu, mając do dyspozycji mniej, z wojskowego punktu widzenia, środków bezpośredniego oddziaływania. To nakazuje potrzebę utrzymania spoistości i gotowości NATO.
Amerykańska strategia wobec Chin
Warto teraz wrócić do rozważań Antony Blinkena, który kwestię rosyjską wpisał w szerszy kontekst, a mianowicie wielkiej amerykańskiej strategii wobec Chin. Jest on zdania, że w Pekinie bardzo uważnie obserwują zarówno to co dzieje się na froncie jak i relacje sojusznicze w świecie Zachodu. Analizują zarówno stopień determinacji Waszyngtonu, zdolności i konsekwencje wygrania przez Amerykę proxy – wojny na Ukrainie jak i ewentualne pęknięcia i podziały wśród amerykańskich sojuszników. Wnioski wyciągnięte przez Chiny z obydwu tych obszarów wpłyną na kształt polityki Pekinu w najbliższych latach. A to oznacza zarówno konieczność wygrania wojny na Ukrainie, jak i utrzymania jedności sojuszniczej, bo - jak trzeźwo zauważa Blinken - „kiedy mamy do czynienia z jakimś działaniem lub zachowaniem Chin, które uważamy za nieodpowiednie, to czym innym jest, gdy Stany Zjednoczone kontrakcje podejmują na własną dysponując 20-25 procent światowego PKB, a czym innym, gdy jesteśmy w zgodzie z partnerami i sojusznikami, a może oznaczać, że mamy 50 lub 60 procent światowego PKB”. Nietrudno na podstawie słów amerykańskiego Sekretarza Stanu - który podtrzymuje, a nawet podkreśla, że w wymiarze strategicznym to Chiny, a nie Rosja, są głównym rywalem - zrozumieć, że w najbliższych latach Waszyngton kładł będzie nacisk na relacje sojusznicze. Również i w innym, z naszej perspektywy, ważnym obszarze. Otóż Blinken w pewnym momencie pytany o zakończenie wojny, mówi, że „po pierwsze, jeśli chodzi o Ukrainę, z mojej perspektywy nie możemy i nie będziemy mniej Ukraińcami niż Ukraińcy. Nie będziemy też bardziej Ukraińcami niż Ukraińcy. I zasadniczo, gdzie to się skończy, naprawdę musi to być decyzja Ukraińców, decyzja, którą poprzemy”. Ta deklaracja, wyglądająca na pierwszy rzut oka na niewiele znaczącą dyplomatyczna kurtuazję, jest ważna przede wszystkim dlatego, że opisuje ograniczenia amerykańskiej polityki zagranicznej. I to nie tyle w związku z Ukrainą, co przede wszystkim, jeśli chodzi o konstruowany przez Waszyngton system sojuszniczy w Azji. Ameryka nie może wobec Ukrainy uprawiać polityki dyktatu ani brutalnej presji, bo relacje dyplomatyczne i polityczne, które wpływają na przebieg wojny, są też bardzo uważnie obserwowane w stolicach państw azjatyckich. A to oznacza, że Waszyngton, mając nadzieję na skonstruowanie antychińskiego sojuszu, nie może zaprzestać wsparcia dla zaatakowanej Ukrainy, bo to odbierze mu w oczach azjatyckich sojuszników wiarygodność, ani też nie jest w stanie wymuszać w sposób brutalny na Kijowie ewentualną rewizję jego polityki, w tym i celów wojennych. Powód jest ten sam. Jeśliby komukolwiek z przedstawicieli amerykańskiej elity przyszedł do głowy pomysł uprawiania, w odniesienia Ukrainy, polityki opartej na dyktacie i nie znoszącym sprzeciwu narzucaniu swej woli, to dyplomatyczno – polityczne, i to duże straty, Waszyngton odniósłby nie na Ukrainie, ale w państwach azjatyckich. To elity Filipin, Indonezji czy Wietnamu muszą uwierzyć w to, że relacje będą miały charakter partnerski, bo jeśli zaczną je postrzegać w kategoriach wyboru hegemona, to wówczas Stany Zjednoczone będą znajdować się na przegranej, biorąc pod uwagę kwestie ekonomiczne, w rywalizacji z Chinami, pozycji.
Jeśli chodzi o Pekin, to w wywiadzie dla Foreign Affairs Blinken formułuje też otwartym tekstem przesłanie. Otóż mówi, że Ameryka nie jest zainteresowana blokowaniem rozwoju Chin, nie chce złamania ich potęgi gospodarczej. Jedynie oczekuje wpisania się w obowiązujące reguły świata liberalnego, w którym globalizacja i wspólne rozwiązywanie problemów jest istotną zdobyczą. W sensie strategicznym jest to propozycja nieantagonistycznej współpracy i zaprogramowanej rywalizacji, która tak będzie sterowana aby nie przekształcić się w starcie zbrojne. Przyjęcie przez Chiny tej perspektywy, a ostatnie relacje amerykańskich dziennikarzy rozmawiających nieoficjalnie z wysłannikami Pekinu wskazują na to, że Xi Jinping jest skłonny zwiększyć skalę pomocy dla Rosji, ale w sposób dalece mniejszy niźli rosyjskie oczekiwania, oznaczałoby, że również w perspektywie średnio i długoterminowej Moskwa pozostanie osamotniona. Jeśliby Waszyngtonowi udało się zrealizować deklarowane przez Blinkena cele, to perspektywy Rosji na wyjście z podniesioną twarzą z konfliktu w Ukrainą ulegałyby gwałtownemu zmniejszeniu, na co warto liczyć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/601242-amerykanska-strategia-pokonania-rosji