Atak rakietowy na Kijów w momencie wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Radzie Najwyższej uznać można za makabryczny wyraz uznania ze strony moskiewskiego tyrana. Z jego perspektywy Andrzej Duda skutecznie podjął dzieło śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego w zakresie odpychania postsowieckiego imperializmu w Europie środkowo-wschodniej. A sobotnia wizyta zdarzyła we kluczowym momencie rosnącej na Ukrainę presji, by podjęła handel własnym terytorium z najeźdźcą. Polski prezydent wsparł Ukrainę mocnym przekazem, że wolne narody nie są na sprzedaż, a wolny świat ma dziś twarz Ukrainy.
Pytany o pogłoski, że część państw zachodnich uznaje iż Ukraina „może jednak odpuścić obwód ługański”, Andrzej Duda odparł:
Ciekawy jestem, czy Niemcy odpuściliby Bawarię, gdyby była taka sytuacja. Myślę, że Niemcy nie odpuściliby nigdy.
Bez wątpienia te słowa zostały usłyszane w Paryżu i Berlinie.
Ale i w Moskwie. Poświęciłem część niedzielnego wieczoru na słuchanie i oglądanie rosyjskich mediów. Wściekłość moskiewskiego tyrana na Polskę jest tam słyszalna doskonale. Płyną w eter szalone tyrady o Polakach, którzy potajemnie planują zajęcie zachodniej Ukrainy, bo „od trzystu lat nie pogodzili się z utratą kresów”. Twierdzi się, że byłoby to na rękę Amerykanom, bo jesteśmy ich sługusem, a im większy sługus - tym lepiej. Na zadziwiająco trzeźwą uwagę prowadzącego program radiowy iż Polaków żyje dziś na Ukrainie niewiele, „politolog” odpowiada rzekomymi słowami Churchilla: „państwo to terytorium”.
Prowadzący programy i ich goście konsekwentnie próbują skłócić Polaków i Ukraińców. Nawet sytuację w której rząd polski mówi o tym, że celem jest znalezienie pracy dla uchodźców, zachęcenie ich do samodzielnej adaptacji, przedstawia się jako „gnanie Ukraińców do roboty”.
Słychać główną linię propagandową: Polska przeszkadza. Gdyby nie polskie zaangażowanie, polska skuteczność, Rosja by Ukrainę zgniotła, a Zachód zmusiła do cichego zaakceptowania mordów i zaboru. Polska zdolność do organizacji państw regionu, zapewnienie bezpiecznego schronienia milionom uchodźców, w tym żonom i dzieciom żołnierzy, wreszcie bezpośrednie dostawy wszelkiego sprzętu, odgrywają kluczową, być może rozstrzygającą, rolę. To paradoks, bo nasz maksymalny wysiłek i tak stanowi część tego, co mogliby dać np. Niemcy, gdyby kiwnęli palcem. Ale nie kiwnęli. Na Ukrainę wciąż nie dotarł obiecany sprzęt, także obiecane Polsce czołgi (w zamian za te wysłane na Ukrainę), stoją pod znakiem zapytania.
Jeśli to nie jest zdrada wolnego świata, to co uznamy za taką zdradę?
Nie ma co jednak bez przerwy oglądać się na Niemcy. Ich zimny cynizm wobec Ukrainy musi być dla nas stymulatorem do jeszcze większej aktywności. Nie możemy mieć bowiem złudzeń: nas by sprzedali tak samo. Na marginesie - jak dziś ocenić tych polityków, którzy proponowali Polakom oparcie polskiego bezpieczeństwa na Berlinie? Jakiego losu dla nas chcieli?
Róbmy więc swoje. Znaczenie polskiej pomocy dla Ukrainy i polskich gestów - jak przemówienie prezydenta w Kojowie - najlepiej widać i słychać z Rosji. Wściekłość tyrana jest największym komplementem wobec polskich elit politycznych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/599603-znaczenie-polskiej-pomocy-najlepiej-widac-i-slychac-z-rosji