Specjalizujący się również w kwestiach wojskowych portal The Drive przynosi relację z posiedzenia podkomisji Kongresu USA, odpowiadającej za wojskowe systemy obrony powietrznej i siły lądowe.
Z naszej perspektywy ważne są dwie kwestie. Otóż poświęcone ono było m.in. dostawom do Polski 250 amerykańskich Abramsów, a także istotne deklaracje w toku obrad złożył Doug Bush, zastępca Sekretarza ds. Armii odpowiadający za sprawy związane z akwizycją, logistyką i nowymi technologiami, w gestii którego są kwestie związane z dostawami broni do Polski. Warto przypomnieć, że w zgodnie z planami amerykańskie czołgi mają, zgodnie z harmonogramem, dotrzeć do naszego kraju późną jesienią roku 2024 lub wiosną 2025. Zdaniem wielu ekspertów jest to, zważywszy na sytuację w jakiej się znaleźliśmy, zbyt późno, zwłaszcza kiedy znaczącą cześć naszego potencjału pancernego wysłaliśmy na Ukrainę. Bush powiedział, że Amerykanie chcą zarówno przyspieszyć szkolenie naszych załóg, którego część mogłaby odbyć się w Stanach Zjednoczonych, a także przyznał, iż administracja pracuje nad wykorzystaniem uchwalonej niedawno ustawy Lend-Lease, mającej zagwarantować stałe dostawy sprzętu wojskowego Ukrainie, ale również państwom zagrożonym rosyjską agresją, aby przyspieszyć dostawy. Powiedział też, uchylając się od podania szczegółów, że „mogą zostać zmienione priorytety” w sprawie harmonogramu dostaw. Co prawda decyzje należą w tym wypadku do szefa Pentagonu, a nie Sekretarza ds. Armii, ale „pewne dźwignie”, jak zadeklarował, mogą zostać uruchomione. Poinformował również, że w administracji właśnie „rodzi się dyskusja” na temat tego jak przyspieszyć dostawy dla Polski i wszyscy starają się „myśleć kreatywnie”. Z tych enigmatycznych deklaracji można wyciągnąć co najmniej kilka istotnych wniosków o charakterze politycznym. Po pierwsze, mamy do czynienia z dyskusją wewnątrz amerykańskiej administracji, ostateczne decyzje nie zostały jeszcze podjęte, a to jak szybko Abramsy mogą trafić do Polski, jest ważną decyzją o charakterze politycznym. Trzeba zacząć działać właśnie teraz, mobilizując wszystkie nasze zasoby dyplomatyczne i wpływowych w Stanach Zjednoczonych polityków sympatyzujących z Polską. Możliwe jest bowiem co najmniej kilka rozwiązań. Najdalej idąca decyzja byłaby też z naszej perspektywy najlepszą. W magazynach amerykańskiej armii jest wystarczająca liczba Abramsów, mogłyby one zostać wysłane do naszego kraju w ramach procedury roll-over, na okres przejściowy, a potem, po wyprodukowaniu przeznaczonych dla nas czołgów, wymienione. Inny wariant, to ten o którym wspomniał Bush, czyli „przesunięcie w ramach istniejących priorytetów”, czyli np. wysłanie Abramsów do Polski kosztem opóźnienia realizacji zamówień dla amerykańskiej armii. Mówi się też wreszcie o wzroście produkcji w fabryce w Limie, która miesięcznie wypuszcza 15 Abramsów, a ma moce produkcyjne na 45. Wszystkie te decyzje mają kontekst polityczny i są częścią większego kompleksu spraw, które określić można mianem kształtowania amerykańskiej polityki wobec wojny na Ukrainie, w tym relacji z sojusznikami. Piszą o tym Rebeccah L. Heinrichs i Bryan Clark, eksperci The Hudson Institute, think tanku specjalizującego się w kwestiach strategicznych. Dowodzą oni, że analiza tego, w jaki sposób administracja Bidena pomaga Ukrainie, zarówno jeśli chodzi o zakres pomocy, jak i rodzaj dostarczanego sprzętu, skłania do wniosku, iż mamy do czynienia z „uporczywą odmową administracji zdjęcia z ukraińskiego rządu ograniczeń, tak aby mógł on rozpocząć prawdziwą kontrofensywę, która mogłaby zmusić Rosję do zakończenia wojny. Zamiast tego, pakiet zbrojeniowy sugeruje, że celem Bidena jest utrzymanie Ukrainy w walce, dopóki Moskwa nie będzie gotowa do negocjacji. Niestety podejście administracji (Bidena) pozwala Putinowi ustalić warunki rozmów pokojowych i zmusza Ukrainę do przygotowania się na przedłużającą się wojnę”. To ważne rozróżnienie, argumentują Heinrichs i Clark, bo czym innym jest uzbrojenie, wyszkolenie i rozbudowanie sił ukraińskich tak, aby mogły one wygrać wojnę, a czym innym jest stworzenie potencjału niezbędnego tylko dla jej kontynuowania po to, aby w ten sposób osłabić, wykrwawić, Rosję. Nie chodzi w tym wypadku wyłącznie o to, choć i to jest niezmiernie ważna kwestia, że równolegle wykrwawia się też Ukraina, ale o wizję powojennego ładu, postrzeganego przede wszystkim pod kątem interesu Stanów Zjednoczonych. Eksperci Hudson Institute są zdania, że w najlepiej rozumianym interesie Waszyngtonu jest szybkie zakończenie wojny, pokonanie Moskwy, a to będzie wymagało takiego uzbrojenia Ukrainy, aby jej siły zbrojne były w stanie przeprowadzić skuteczną kontrofensywę i wyprzeć Rosjan zarówno z terenów zajętych po 24 lutego, jak i z całego Donbasu, a także Krymu. Posługują się przy tym argumentami różnej natury. Najpierw geopolitycznymi. Otóż są oni zdania, że dotychczasowa rezerwa Francji i Niemiec wobec ewentualnej perspektywy pokonania Rosji powodowała, iż Waszyngton wolał zająć postawę ostrożną, bo w Sojuszu Północnoatlantyckim rysował się podział. Jednak teraz, wraz z akcesem Szwecji i Finlandii, z politycznego punktu widzenia, punkt ciężkości przesunął się w stronę państw zainteresowanych wygraniem wojny z Rosją, a nie tylko jej osłabieniem, co nakazywałoby Ameryce „wykorzystać moment” i pójść do przodu. Z wojskowego punktu widzenia zmiana charakteru amerykańskiej pomocy dla Ukrainy też jest potrzebna. Po pierwsze dlatego, że Rosjanie już zniszczyli część infrastruktury, w tym drogi. A to oznacza, że należy raczej dostarczać haubice samobieżne, niźli ciągnione. Ponadto Ukraina musi uzyskać potencjał uderzeniowy na większym dystansie, co oznacza potrzebę dostarczenia dronów uderzeniowych, jak i artylerii rakietowej o większym zasięgu, w tym precyzyjnych pocisków naprowadzanych przez drony. Na porządku dnia staje też, zdaniem Heinrichs i Clarka, kwestia przełamania rosyjskiej blokady Odessy, co oznacza potrzebę dostarczenia nowoczesnych systemów do zwalczania okrętów. Niezbędna będzie też, jak piszą, potrzeba „wywarcia presji” przez Waszyngton na europejskich sojusznikach Stanów Zjednoczonych, aby ci w większym stopniu niźli dotychczas wzięli na siebie ciężar uzbrojenia i zaopatrzenia Ukrainy.
Presja polityczna USA na sojuszników
Ta presja polityczna, związana z potrzebą dyskusji celów politycznych wojny i kształtu ładu powojennego w rodzinie narodów Zachodu, jest tym istotniejsza, że jak zauważają komentatorzy The Washington Post właśnie zaczęły ujawniać się różnice w ramach NATO, co do wielkości NATO-wskiego kontyngentu na wschodniej flance. O ile Polacy i Bałtowie chcą znacznego zwiększenia sił Sojuszu w regionie, rozbudowy infrastruktury, magazynów, poprawy linii komunikacyjnych, zwiększenia liczby ćwiczeń, o tyle Francuzi i Włosi już obecnie w kuluarach formułują w tej kwestii sceptyczne opinie. Jak piszą dziennikarze w niedawnym, wspólnym memorandum rządów Państw Bałtyckich, zawierającym stanowisko na madrycki szczyt NATO znalazł się zapis mówiący o prawdopodobieństwie agresji, po tym jak Rosji udałoby się rozstrzygnąć wojnę z Ukrainą po swojej myśli, wobec Państw Bałtyckich. W związku z taką ocena sytuacji Wilno, Ryga i Tallin proponują, aby siły Sojuszu w każdym z tych krajów zostały rozbudowane, na stałe, do poziomu brygady, a w razie zagrożenia do wielkości dywizji. Oznacza to zwiększenie obecności w każdym z Państw Bałtyckich z obecnego stanu ok. 2 tys. żołnierzy i oficerów, do wielkości 6 tys., a w razie zagrożenia do 20 tys. Aby to było możliwe, potrzebne są już dziś inwestycje, rozbudowa bazy koszarowej i magazynowej, przeniesienie sprzętu etc. Tylko, że przedstawiciele Paryża, Berlina i Rzymu zachowują wobec takiej perspektywy co najmniej rezerwę. Ich zdaniem Rosja w wyniku wojny zostanie osłabiona, co zmniejszy zagrożenie, zwiększy natomiast konieczność pracy na rzecz „wpisania” Moskwy w nową architekturę bezpieczeństwa. W państwach „starej Europy” obawiają się też zarówno większego zaangażowania Ameryki na kontynencie, co zmienia układ sił, jak i przesunięcia zainteresowania NATO na Wschód kosztem bezpieczeństwa w zakresie basenu Morza Śródziemnego i państw Afryki Północnej. „Gdy tylko to się skończy – powiedział The Washington Post jeden z dyplomatów - wielu naszych partnerów w Europie Zachodniej będzie bardzo chętnych do powrotu do status quo ante. Niektóre deklaracje i ogólny duch, który widzimy teraz, mogą po prostu zniknąć”.
Zakończenie wojny z Rosją poprzez kompromis?
W samej Ameryce też nie brak głosów, że w interesie Zachodu jest szybkie zakończenie starcia z Rosją, ale nie przez jej pokonanie, ale zawarcie jakiegoś akceptowalnego kompromisu. Artykuł zawierający takie właśnie przesłanie opublikował właśnie na łamach The Atlantic Charles A. Kupchan profesor stosunków międzynarodowych na Georgetown University. Jego zdaniem wspieranie ukraińskiego oporu jest z perspektywy interesów Stanów Zjednoczonych co najmniej polityką ryzykowną. Czas, jak argumentuje, wcale nie pracuje na rzecz Ameryki, co oznacza, że należy wojnę zakończyć teraz, nawet jeśli nie będziemy zadowoleni z jej rezultatów, bo w za kilka miesięcy może być gorzej. Za takim podejściem, w ramach jak to nazywa Kupchan „strategicznego rozsądku”, przemawia kilka argumentów. Po pierwsze Rosja już została osłabiona i musiała zrewidować swe cele wojenne. Przedłużenie wojny, i to jego drugi argument, powoduje, co oczywiste, wzrost liczby ofiar i skali zniszczeń ukraińskiego państwa, które trudniej będzie w związku z tym odbudować. Trzeba się też liczyć z eskalacją konfliktu ze strony Rosji, nawet przez odwołanie się do broni masowego rażenia, tym bardziej jeśli Moskwa w sposób spektakularny będzie przegrywać. Wreszcie, po czwarte, odbudowana jedność polityczna Zachodu nie jest ze spiżu, z czasem mogą pojawić się coraz większe pęknięcia, szczególnie kiedy przed zimą gospodarki zaczną odczuwać ciężar spowolnienia, a społeczeństwa bać się nadejścia trudnych czasów. Kalendarz wyborczy może wzmocnić przeciwników wojny. Niemiecka socjaldemokracja już jest osłabiona, a jesienią wybory uzupełniające do Kongresu w Ameryce mogą zacząć wygrywać przedstawiciele skrzydła izolacjonistycznego Republikanów, w większości sympatyzujący z Donaldem Trumpem, a były prezydent postrzegany jest przez przedstawicieli liberalnych elit, do których zalicza się Kupchan, jako jedno z najważniejszych zagrożeń. Wreszcie pada w tym katalogu argument najważniejszy. Amerykański ekspert pisze, że „w bardziej współzależnym i zglobalizowanym świecie Zachód będzie potrzebował przynajmniej pewnej dozy pragmatycznej współpracy z Moskwą, aby stawić czoła wspólnym wyzwaniom, takim jak negocjowanie kontroli zbrojeń, powstrzymanie zmian klimatycznych, zarządzanie cybersferą i promowanie zdrowia na świecie”. W jego opinii strategicznie Rosja już przegrała, gospodarczo jest osłabiona, nawet jeśli Putin bądź jego następcy będą sprawiać Zachodowi kłopoty, bo co do tego raczej nie ma wątpliwości, to jego możliwości będą znacznie mniejsze, co też przemawia za zakończeniem wojny już teraz, bo jej kontynuowanie nie musi dać wiele a ryzyko jest duże.
Już choćby te głosy pokazują, że Biały Dom jeszcze nie podjął decyzji. Otwartą kwestią jest zarówno skala jak i charakter pomocy wojskowej dla Ukrainy, bo od tego zależy czy wojnę z Rosją chcemy wygrać czy jedynie nie damy Kijowowi przegrać, a to zupełnie dwie różne sprawy. Łączy się z tym kolejna kwestia, w postaci tempa i skali dostaw amerykańskiej broni do Polski, bo to może przesądzić o charakterze NATO-wskiej polityki na wschodniej flance. Rozstrzygnięcie w tej materii powoduje, z kolei, zmiany tektoniczne w europejskim układzie sił. Decyzje zapadają właśnie teraz i od nich zależy, nie bójmy się wielkich słów, przyszłość Polski. Powinien być to czas wielkiego, propaństwowego wysiłku całej naszej elity politycznej. Niestety nie mam pewności czy wszyscy jej przedstawiciele dostrzegają powagę sytuacji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/599195-amerykanie-decyduja-o-tym-jak-zakonczyc-wojne-na-ukrainie