„Rozszerzenie UE na Ukrainę może być kartą przetargową dla wymuszenia zmian USTROJU i TRAKTATÓW UE, idących w kierunku dalszej centralizacji UE kosztem Państw Członkowskich i budowy superpaństwa” - ostrzegł eurodeputowany Jacek Saryusz-Wolski. „To byłby podwójny win-win dla tandemu DE-FR” - ocenił. Problem w tym, iż zwycięzca mógłby być jeszcze jeden - Rosja, która paradoksalnie mogłaby wykorzystać swoją porażkę w podboju Ukrainy do… podporządkowania Unii Europejskiej.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
O tym, że to zagrożenie jest zupełnie realne świadczy kilka faktów. Polityczne „ruchy Browna” w wykonaniu kanclerza Scholza i liczba połączeń telefonicznych między Pałacem Elizejskim a Kremlem, nie mówiąc już o próbach skłonienia prezydenta Zełenskiego do ustępstw wyraźnie pokazują kierunek, w jakim będzie podążać Unia Europejska pod niemiecko-francuską dominacją.
W Traktacie Lizbońskim jako jeden z celów polityki zagranicznej Unii Europejskiej jest wymienione „utrzymanie pokoju, zapobieganie konfliktom i umacnianie bezpieczeństwa narodowego zgodnie z celami i zasadami Karty Narodów Zjednoczonych”. Tymczasem w sytuacji naruszenia przez Rosję via Białoruś polskich granic przez zadaniowanych cudzoziemców gromy ze strony KE spadły na… Polskę, która broniła własnych granic. Była ona grillowana i odżegnywana od czci i wiary na wszystkie możliwe sposoby również za stawianie na granicy ogrodzenia mającego utrudnić infiltrację. KE bardziej przejmowała się losem tzw. uchodźców - szybko zidentyfikowanych przez polskie służby jako zagrożenie, na co przedstawiono bezsprzeczne dowody - niż kraju, który się bronił. Dzisiaj nie jest już tajemnicą, iż ta fala nachodźców miała za zadanie na tyle zdestabilizować państwo polskie, aby było niezdolne do udzielenia pomocy Ukrainie w sytuacji zaplanowanej już wtedy inwazji. KE nie tylko, że nie powiedziała „przepraszam”, ale posunęła się do dalszego grillowania Polski, cofnięcia jej środków na KPO oraz nieprzyznania funduszy na pomoc uchodźcom z ogarniętej rosyjską agresją Ukrainy. Zbieg okoliczności? Nie sądzę, w polityce nie ma zbiegów okoliczności, a że KE jest inspirowana z Berlina jest tak oczywiste, że trudno mieć jakiekolwiek złudzenia.
Unia Europejska pod przewodnictwem Niemiec posunęła się zatem do ataków na kraj, który wcześniej stał się obiektem ataków ze strony Rosji. Również na rosyjską agresję na Ukrainie nie zareagowała tak, jak powinna i zamiast wzmacniania wschodniej flanki, systematycznie prowadziła grę na jej osłabienie w sposób wprawdzie wielopłaszczyznowy, ale systemowy. I tak najpierw mieliśmy do czynienia z kłopotami z wprowadzeniem na Rosję sankcji, o problemach ze wstrzymaniem Nord Stream 2 nie wspominając (Nord Stream 1 działa jak działał). Potem - szereg działań pozorowanych, które tak naprawdę nie przyniosły wymiernych rezultatów. Szczytem wszystkiego zaś jest forsowanie obliczonego na dostawy gazu z Rosji pakietu „Fit for 55” w sytuacji wojny na Ukrainie i wynikającego z niej braku stabilizacji rynkowej, inflacji itd., i to mimo że oficjalnie mówiono już o potrzebie dywersyfikacji dostaw gazu i budowaniu terminali LNG. Nie licząc się z kosztami społecznymi KE zamierza doprowadzić do ubóstwa szereg europejskich - bo dotyczy to wszystkich krajów wspólnoty - rodzin i firm (zwłaszcza tych z Europy Środkowo-Wschodniej, niemających zasobów kapitałowych) narzucając drakońskie opłaty za emisję CO2. Tymczasem w stosunku do Rosji jest szokująco wyrozumiała. I tak nie usłyszymy na europejskich salonach tego, iż Rosja korzysta z technologii emitujących zdecydowanie więcej CO2 do atmosfery niż technologie znane z obszaru UE. Nikt Rosji płacić za to nie każe, ani nie wymaga redukcji emisji. Nikt też z eurokratów nie wylicza Rosji tych wszystkich zanieczyszczeń powietrza, wód, gleby, do których doszło w wyniku rosyjskiej agresji na Ukrainę, a które są horrendalne i już wiadomo, że rekultywacja wielu obszarów zajmie wiele lat. Nie, nikt od Rosji nie wymaga, żeby za to wszystko płaciła - płacić mają obywatele państw członkowskich UE - również za spekulacje gazowe Putina.
W świetle powyższego widać wyraźnie, że problemem dla Niemiec i Francji nie jest to, że putinowska Rosja dokonała brutalnej, ludobójczej inwazji na Ukrainę, ale że wskutek tego światło dzienne ujrzało wiele ukrywanych skrzętnie przed międzynarodową opinią publiczną planów. Gdyby Ukraina się poddała, wokół niektórych kwestii nadal panowałaby błoga cisza, ale ona stawiła bohaterski opór, a kolejne dni zaciekłej obrony coraz bardziej obnażały rzeczywiste intencje Paryża i Berlina. Teraz już naprawdę trudno będzie ukryć, że walka o praworządność i demokrację w wykonaniu kanclerza Scholza różni się od programu „denazyfikacji” poszczególnych państw w wykonaniu Putina jedynie doborem środków. Cel bowiem pozostaje ten sam - zdominować i podporządkować.
Wielokrotnie pisałam o planach Rosji, Niemiec i Francji stworzenia wspólnej przestrzeni od Władywostoku do Lizbony i niestety ten plan wcale nie stracił na aktualności. Dlatego też istnieje bardzo poważne zagrożenie, że jeżeli Niemcom uda się zaszantażować państwa wspólnoty i doprowadzić do stworzenia superpaństwa, to owo superpaństwo bardzo szybko zostanie podporządkowane Rosji pod względem surowcowym, politycznym i bezpieczeństwa, aby dać Niemcom możliwość budowania potęgi gospodarczej w postaci rozwoju produkcji. Kosztem suwerenności poszczególnych państw wspólnoty powstanie triumwirat, który będzie dzielił między siebie zyski, podczas gdy oszukane narody będą cierpiały pod butem ideologii klimatyzmu. Co więcej, jeśli do takiej „wspólnoty” wejdzie Ukraina, zostanie zajęta przez Kreml bez jednego wystrzału - bo to on będzie miał decydujący wpływ - via Berlin i Bruksela - na kluczowe dla Ukrainy sprawy. Nie o takie państwo walczy Wołodymyr Zełenski i Ukraińcy. Nie takiego państwa chcą Polacy, czy inne narody wschodniej flanki UE, które czują na granicach swąd wyziewów z luf rosyjskich armat.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/598954-cel-moskwy-i-berlina-jest-ten-sam-zdominowacpodporzadkowac