Wczorajsza decyzja rządu Szwecji o złożeniu wniosku akcesyjnego do NATO otwiera proces polityczny, którego rezultatem może być, choć nie ma takich gwarancji, zwiększenie zdolności obronnych Paktu Północnoatlantyckiego na wschodniej flance.
CZYTAJ TAKŻE:
Decyzja rządu Szwecji o złożeniu wniosku akcesyjnego do NATO
Napisałem, że nie ma takich gwarancji, bo trzeba zwrócić uwagę na decyzje szwedzkich socjaldemokratów (partii rządzącej), którzy zdecydowali się poprzeć wejście ich kraju do NATO, ale pod pewnymi warunkami.
Właśnie te warunki, oczywiście jeśli założyć, że nie zostaną zmienione w trakcie negocjacji akcesyjnych powodują, iż z wojskowego punktu widzenia decyzja ta może nie okazać się tak korzystną, jak się u nas sądzi. Występując w niedzielny wieczór na konferencji prasowej, premier Magdalena Andersson powiedziała, że zarząd jej formacji zaakceptował zmianę szwedzkiej polityki w zakresie bezpieczeństwa pod dwoma warunkami – nie będzie stałych baz NATO w jej kraju a także w grę nie wchodzi rozmieszczenie broni jądrowej.
Te warunki wydają się być znacznie poważniejszym problemem, niźli protesty Turcji wyglądające bardziej na próby targu politycznego, który w toku negocjacji trzeba będzie rozstrzygnąć.
Na marginesie warto zmierzyć się z jeszcze jednym mitem. Otóż przyjęło się w Polsce uważać, że rozszerzenie Sojuszu Północnoatlantyckiego w sposób automatyczny prowadzi do zwiększenia jego możliwości wojskowych.
Nie ma tu automatyzmu, co udowadnia w swej najnowszej książce poświęconej sojuszom militarnym Aleksander Lanoszka (Military Aliances in theTwenty-First Century).
Problemem jest, generalnie rzecz biorąc, zjawisko określane mianem postawy „pasażera na gapę”, kiedy jedno albo grupa państw będących członkami sojuszu nie ponosi niezbędnych kosztów, korzystając z gwarancji bezpieczeństwa. Nie mam na myśli polityki, ale realne wydatki i działania na rzecz wspólnej obronności. Ta zresztą kwestia jest jednym ze źródeł dyskusji na temat „burden sharing” i powodem, dla którego Stany Zjednoczone domagają się, aby pozostałe państwa członkowskie zwiększyły swe wydatki na bezpieczeństwo.
Kwestia ta jest już zresztą, w związku z akcesem Szwecji i Finlandii, podnoszona przez niektórych ekspertów w Stanach Zjednoczonych i francuskich dyplomatów. Elbridge Colby napisał, że proces akcesyjny do NATO obydwu państw skandynawskich nie może koncentrować się na tym co myślimy o Szwecji i Finlandii, ale być wynikiem bezlitośnie przeprowadzonego rachunku zysków i strat związanych z tym krokiem.
Jego zdaniem, z perspektywy Stanów Zjednoczonych, wygląda on następująco: nadal głównym priorytetem strategicznym Waszyngtonu jest rywalizacja z Chinami (co zresztą potwierdzają w oficjalnym stanowisku dwie kolejne administracje – zarówno Trumpa, jak i Bidena). Szwecja i Finlandia są - w jego opinii - obecnie, w związku z ogłoszeniem zamiaru ubiegania się o członkostwo, „bardziej wrażliwe”.
Ten problem, jak argumentuje Colby można rozwiązać. Pisze :
Jeżeli rezultatem przystąpienia Finlandii i Szwecji do NATO jest wzmocnienie, a nie zahamowanie lub odwrócenie uwagi USA od Azji, to akcesja ma sens. Jeśli tak nie będzie, to prawdopodobnie nie musi (mieć sensu).
Jak dalej argumentuje, wiele zależy od postawy Szwedów i Finów, ale nie tylko, bo również od Europejczyków, którzy stoją obecnie przez niełatwym zadaniem wywiązania się z deklaracji na temat zwiększenia nakładów na obronność.
Problem wydatków Szwecji na obronność
Mamy w tym wypadku jasne zakreślenie przez Colby’ego amerykańskich dylematów w kwestii NATO-wskiej akcesji Szwecji i Finlandii. Nie oznaczają one, iż Waszyngton ma zamiar blokować ten krok, w świetle ostatnich informacji sądzić można, że ratyfikacja traktatu przez Kongres może nastąpić w tempie ekspresowym, ale nie zmienia to faktu, że problem pozostaje. Pamiętajmy, że Szwecja obecnie wydaje na obronność 1,3 % swego PKB a 2 % poziom ma zamiar osiągnąć dopiero w 2028 roku.
Oznacza to, że amerykańskie (i nie tylko) dylematy muszą zostać w toku negocjacji rozwiązane, ale jeśli nic takiego nie będzie miało miejsca albo będzie przebiegało w sposób opieszały, to problemy mogą narastać.
Kwestia ta wymaga rozstrzygnięcia, bo zmienia się sytuacja w zakresie bezpieczeństwa na całej wschodniej flance, a to oznacza, że zarówno Polska, jak i choćby Państwa Bałtyckie muszą przeprowadzić, w związku z akcesją Szwecji i Finlandii własny, twardy rachunek „zysków i strat” i określić (bez sentymentów) czego będziemy się domagać od Sztokholmu i Helsinek.
Zmiana oczekiwań państw frontowych
Jest to tym istotniejsze, że zmieniają się też oczekiwania państw frontowych. Artis Pabriks były minister spraw zagranicznych Łotwy a obecnie minister obrony oświadczył w czasie niedawnej konferencji im. Lennarta Meri w Tallinie, że dotychczasowa strategia obronna Sojuszu w Państwach Bałtyckich musi zostać zmieniona.
W największym skrócie rzecz ujmując polegała ona na tym, że w razie ataku Rosjan siły NATO-wskie, stawiając opór w sposób zorganizowany wycofują się, oddając najeźdźcom teren, który potem, po przybyciu wsparcia, jest odzyskiwany.
Po Buczy tego rodzaju podejście jest już nieakceptowalne i rządy Państw Bałtyckich, jak oświadczył Pabriks, oczekują odparcia sił rosyjskich od pierwszego dnia wojny. Ale realizacja takiej strategii wymaga znacznie większego potencjału wojskowego znajdującego się tam na stałe. Wymaga to też poważnej dyskusji nad kształtem polityki odstraszania, a może nawet konieczności zastąpienia ją polityką powstrzymywania.
Rządy Państw Bałtyckich, które oczekują dyslokacji sił NATO-wskich w postaci stacjonowania w każdym z nich co najmniej dywizji Sojuszu w sposób jasny opowiadają się za wzmocnieniem potencjału wojskowego Paktu Północnoatlantyckiego, a co za tym idzie również infrastruktury w regionie.
Dyskusja na temat zmiany polityki NATO na wschodniej flance musi zostać rozstrzygnięta na najbliższym, czerwcowym szczycie Paktu w Madrycie. Piszą o tym Ben Hodges i Timo S. Koster, argumentując, że NATO-wska polityka powstrzymywania Rosji przeżywa obecnie kryzys i można nawet powiedzieć, iż to Putin powstrzymał Sojusz Północnoatlantycki i Stany Zjednoczone, mamy bowiem do czynienia z jasnymi deklaracjami Joe Bidena o tym, że wyklucza on wojskowe zaangażowanie w wojnę na Ukrainie.
Jeśli zatem chcemy przywrócić wiarygodność polityce odstraszania Putina, to trzeba zarówno zwiększyć wojskową obecność w Państwach Bałtyckich, znacznie rozszerzyć skale amerykańskiej pomocy wojskowej w regionie (eksperci think tanku CEPA piszą o tym szczegółowo w innym raporcie: https://cepa.org/bolstering-the-baltics-accelerated-security-assistance/) i wreszcie „ponownie połączyć domenę nuklearną z naszymi konwencjonalnymi domenami, cyber i kosmosem”.
Zmiana sytuacji geostrategicznej
Mamy zatem do czynienia z dwoma ważnymi kwestiami. Otóż w najbliższym czasie NATO musi zmienić zakres swej obecności wojskowej na wschodniej flance, również rozbudowując infrastrukturę i (najlepiej byłoby z naszej perspektywy) rezygnując z obecności rotacyjnej na rzecz stałej, ale także zmienić swą politykę nuklearną.
I w tym wypadku, również z punktu widzenia Warszawy najlepszym rozwiązaniem byłoby co najmniej rozszerzenie programu nuclear sharing, tym bardziej, że wraz z pozyskaniem F-35 będziemy mieli techniczne w tym zakresie możliwości.
Wejście Szwecji i Finlandii może - ale nie ma tu automatyzmu i wcale się tak stać nie musi - zmienić na korzyść NATO sytuację geostrategiczną w basenie Morza Bałtyckiego.
Nie chodzi tu o potencjał lotnictwa i marynarki wojennej obydwu państw, o czym pisałem kilkanaście dni temu, ale właśnie o to, czego wydają się nie chcieć Szwedzi, czyli o rozbudowę NATO-wskiej infrastruktury i obecność sił Sojuszu w obydwu państwach.
Po to aby kontrolować żeglugę na Bałtyku trzeba remilitaryzować Gotlandię, ale nie w symboliczny sposób, wysyłając tam siły na poziomie kompanii jak do tej pory robił to Sztokholm, oraz równolegle zbudować potencjał zdolny zamknąć rosyjską marynarkę wojenną w Zatoce Fińskiej.
To też wymaga rozbudowy NATO-wskiej infrastruktury i obecności adekwatnych do zadań sił zarówno w Finlandii, jak i na estońskiej Saremie. Przekształcenie Bałtyku w NATO-wskie „morze wewnętrzne” jest ważne jeszcze z innego powodu: otóż daje Państwom Bałtyckim to co określa się mianem głębi strategicznej, umożliwiając przy okazji zaopatrywanie ich - w razie konfliktu - nie tylko przez Przesmyk Suwalski.
Z naszej perspektywy to też ma kluczowe znaczenie umożliwia bowiem z jednej strony inna konfiguracją naszych sił na wschodzie kraju, ale również przemyślenie NATO-wskich linii zaopatrzeniowych.
Dotychczas przyjmowano, że amerykańskie posiłki przybędą do Europy, w razie konfliktu, do portów w Holandii i Niemczech, a następnie - drogą lądową - dotrą na wschodnią flankę. Stąd programy military mobility, blokowane i opóźniane głównie przez Berlin, który inwestował w relacje z Moskwą i każdy ruch, który mógł prowadzić do zwiększenia potencjału Sojuszu na Wschodzie postrzegał w kategoriach zagrożenia. Doświadczenia, jeśli chodzi o postawę Berlina z obecnego konfliktu, nakazują ostrożność i zastanowienie się, czy Polska, wespół np. z Danią nie powinny, w ramach dyskusji nad wspólną polityką obronną, podnieść kwestii otwarcia kanałów zaopatrzenia do naszych portów w Szczecinie – Świnoujściu. Ale to również wymaga rozwiązania kwestii kontroli Bałtyku, czego bez udziału Szwecji nie da się zrobić.
Musimy też pamiętać, jak wygląda potencjał naszego przyszłego sojusznika w zakresie sił lądowych. Szwecja przywróciła co prawda w 2017 roku powszechną służbę wojskową, ale według ostatnich danych International Institute of Strategic Studies, szkoli się tam rocznie 4 tys. poborowych, co na potrzeby sił zbrojnych (liczących 14,6 tys. żołnierzy i oficerów, z tego w siłach lądowych 6,8 tys.), może być wielkością wystarczającą, a nawet ambitną, ale z pewnością trudno mówić w tym wypadku o jakichś przełomowych możliwościach. A to oznacza, że w domenie lądowej Szwecja będzie raczej biorcą, a nie dawcą bezpieczeństwa.
Samo rozszerzenie NATO nie zwiększa bezpieczeństwa w regonie?
Piszę o tym wszystkim dlatego, że będąc entuzjastą wejścia zarówno Szwecji jak i Finlandii do NATO mam wrażenie, iż w naszym dyskursie publicznym uważa się, że samo rozszerzenie Sojuszu zwiększa bezpieczeństwo w regionie. Otóż tak nie jest. Moim zdaniem daje potencjał do zwiększenia bezpieczeństwa, ale aby ten stan osiągnąć, musi być wykonana gigantyczna praca, również na poziomie dyplomatycznym, ale przede wszystkim wojskowym.
Do takiego wysiłku wzywam nasze władze. Tym bardziej, że już obecnie, w związku ze stanowiskiem szwedzkich socjaldemokratów, rysują się różnice interesów między Warszawą a Sztokholmem. Muszą one zostać szybko rozwiązane, bo w przeciwnym razie te podziały zostaną wykorzystane przez naszych przeciwników (mam na myśli państwa w NATO, które mają inną ocenę sytuacji bezpieczeństwa) i zamiast wzmocnienia wschodniej flanki otrzymamy jej segmentację na część nordycką, środkowoeuropejską i bałkańską, co owocować może rywalizacją o ograniczone zasoby i per saldo osłabieniem a nie wzmocnieniem pozycji Polski.
A zatem potrzebujemy mniej entuzjazmu i aktów strzelistych, a więcej ciężkiej, codziennej pracy i wysiłków niezbędnych aby zbudować nowy system bezpieczeństwa na Wschodzie, od Arktyki po Bałkany.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/598841-trzezwo-o-wejsciu-szwecji-i-finlandii-do-nato