Gotabaya Rajapaksa, prezydent Sri Lanki ogłosił w całym kraju już po raz drugi w ciągu miesiąca stan wyjątkowy po tym jak dymisja premiera, prywatnie brata urzędującego prezydenta, nie uspokoiła emocji społecznych i nie zmniejszyła skali zamieszek. Demonstranci zaatakowali ostatnio dzielnice zamieszkałe przez przedstawicieli rządu, paląc ich domostwa i nadal domagają się ustąpienie władz. Kraj znajduje się w fatalnej sytuacji ekonomicznej. Oficjalne rezerwy walutowe wynoszą 50 mln dolarów, rząd nie ma pieniędzy, aby kupować najpotrzebniejsze artykuły w rodzaju żywności czy leków, na to nałożył się kryzys energetyczny oznaczający braki w dostawach prądu, którego nie ma nawet w szpitalach. Kraj jest na skraju bankructwa. Z powodu pandemii Covid-19 wpływy z turystyki były mniejsze niż w poprzednich latach, co zmusiło władze do rozpoczęcia oficjalnych rozmów z Międzynarodowym Funduszem Walutowym w kwestii restrukturyzacji zadłużenia, którego Sri Lanka nie jest w stanie spłacać. Kolombo musiało w ubiegłym miesiącu prosić wierzycieli o odroczenie terminu spłaty kolejnych rat kredytów. Ale wydarzenia na Sri Lance to jak się wydaje to dopiero początek procesu destabilizacji kolejnych państw, a skalę tego zjawiska trudno przewidzieć.
Susza i zboża
Powód jest oczywisty. Otóż obok wojny na Ukrainie, co oznacza zablokowanie tamtejszego eksportu zboża, obok wstrzymania przez Rosję swego eksportu, co należy uznać za decyzję o charakterze politycznym, tym bardziej w świetle publicznie wypowiadanych deklaracji, iż Moskwa nie będzie sprzedawać żywności wrogim państwom, mamy do czynienia, w na świecie z suszą. We Francji, która jest największym w Unii Europejskiej eksporterem pszenicy, odnotowuje się najniższy od 60 lat, jak informuje Financial Times, poziomem opadów. A to, zdaniem ekspertów oznacza, że plony pszenicy ozimej będą w tym roku znakomicie niższe niźli w normalnych latach. Przed wojną na Ukrainie, z 35 mln ton produkowanej rocznie pszenicy, Francja eksportowała każdego roku 20 mln ton. Gdyby wziąć średni poziom eksportu zbóż w latach 2016–2020, to Francja odpowiadała za 9,6 proc. światowego eksportu, a Ukraina 7,6 proc. Producenci w regionie Loary są zdania, że w najgorszym scenariuszy ich tegoroczne plony spadną od 30 do 50 proc., co znacząco wpłynie na światowe ceny zbóż. Już kontrakty terminowe na pszenicę zawierane są na poziomie ceny za tonę w wysokości zbliżonej a nawet momentami przekraczającej 400 euro, podczas gdy jesienią ubiegłego roku było to 200 euro. Sytuacja może ulec pogorszeniu, zwłaszcza w świetle informacji napływających z Indii, w świetle których rolnicy całego półwyspu zmagają się z niespotykanie wysokimi, jak na tę porę roku, temperaturami. W marcu i kwietniu przekraczały one 40-45 °C powodując przerwy w dostawach energii, przede wszystkim z tego względu, że skokowo wzrosła konsumpcja prądu w związku ze wzrostem jego zużycia dla potrzeb klimatyzacji. Ale wpływ wysokich temperatur na tegoroczne perspektywy indyjskiego rolnictwa będzie równie fatalny. Już obecnie szacuje się, że 330 mln ludzi w Indiach mieszka na terenach na których odczuwa się znaczne, w porównaniu z ubiegłymi latami, zmniejszenie dostępności do wody. Ceny bawełny, której Indie są największym światowym eksporterem osiągnęły poziom nienotowany od roku 2011 w związku z pogłoskami o możliwym ograniczeniu czy wręcz wstrzymaniu ekspertu, a perspektywy dla rynku żywności są równie mroczne. W roku 2020 Indie wyeksportowały 7 mln ton ziarna zbóż, w roku ubiegłym było to 11 mln ton. Obecne zapasy zboża będące w zasobach Food Corporation of India, państwowej spółki odpowiadającej za ten obszar, wynoszą 23 mln ton. Szacowano, że eksport indyjskiego zboża w sezonie 2022-23 zamknie się wielkością 17 mln ton, ale w obliczu sytuacji, zarówno na rynku wewnętrznym, jak i na świecie trwa właśnie intensywna dyskusja czy w ogóle Delhi nie powinno wprowadzić moratorium na eksport zboża, którym dysponuje. Wzrost interwencjonizmu i protekcjonizmu państwowego na tym rynku, sprowadzającego się często do wprowadzania czasowych zakazów eksportu jest tendencją szerszą i już deglobalizacja w tym zakresie oznacza rozchwianie sytuacji na świecie. Wprowadzony niespodziewanie przez Indonezję w zeszłym miesiącu zakaz eksportu oleju palmowego, czemu towarzyszy brak dostaw oleju słonecznikowego, którego Ukraina jest największym światowym eksporterem już przełożyło się na kryzys na tym rynku i skłoniło władze np. Wielkiej Brytanii do racjonowania tego produktu a ceny na światowym rynku olejów jadalnych wzrosły w krótkim czasie 2,5 krotnie.
W amerykańskim „pasie zbożowym” farmerzy również spodziewają się mniejszych zbiorów w tym roku. Aaron Harries, wiceprezes ds. badań i operacji Kansas Wheat, powiedział mediom, że „Wszystko na zachód od rzeki Missisipi potrzebuje deszczu. Jeśli nie będziemy mieli tych regularnych opadów, wielkość plonów będzie się zmniejszać każdego dnia”.
Widmo śmierci głodowej
Pierwszym skutkiem tego co się dzieje na światowych rynkach żywności jest wzrost protekcjonizmu i ograniczeń handlowych. Analitycy z International Food Policy Research Institute (IFPRI) już alarmują, że poziom protekcji na rynku żywności wzrósł w ostatnich tygodniach o 17 proc. w porównaniu do lat 2007–2008, czasów kryzysu finansowego, kiedy był on historycznie najwyższy.
Widmo śmierci głodowej, z powodu suszy, wojny i wysokich cen żywności ograniczających międzynarodową pomoc zajrzało też w oczy mieszkańcom Etiopii, Somalii i Kenii. Oblicza się, że nawet 16 mln osób w tej części Afryki już obecnie jest zagrożonych. Wojna domowa w Etiopii dodatkowo destabilizuje sytuację, na co nakłada się nierozwiązany konflikt o Tamę Wielkiego Odrodzenia. Addis Abeba kończy napełnianie zbiornika, a władze Egiptu i Sudanu grożą Etiopii wojną, bo ich zdaniem oznacza to ograniczenie zasobów wody w Nilu, co zmniejszyć może produkcję zboża w obydwu krajach. Egipt, który jest jednym z największych światowych importerów zboża, a na dodatek do tej pory sprowadzał go najwięcej z Ukrainy, nie może sobie pozwolić na jakiekolwiek zmniejszenie własnej produkcji.
Odblokowanie portu w Odessie
Wszystkie te niekorzystne, a nakładające się na siebie tendencje, oznaczają, że uruchomienie eksportu zboża z Ukrainy staje się i niedługo stanie się kwestią o znaczeniu strategicznym i globalnym, a to może równać się rozszerzeniu wojny i zwiększeniu zaangażowania w konflikt państw trzecich. Niedawna wizyta w Odessie Charlesa Michela i jego wizyta w tamtejszym porcie, w terminalu zbożowym, jest symbolicznym podkreśleniem wagi tej kwestii. Dzisiaj zresztą Komisja Europejska przedstawiła propozycje w jaki sposób ma zamiar wspierać eksport ukraińskich produktów rolnych. Mają zostać uproszczone procedury związane z przekraczaniem granic państw unijnych, bo dziś wagony ukraińskie czekają na odprawę od 16 do nawet 30 dni. Dodatkowo planuje się znaczne zwiększenie transportu samochodowego, nadanie w istniejących terminalach przeładunkowych absolutnego priorytetu eksportowi ukraińskiej żywności, zwiększenie liczebności służb celnych na unijnych granicach, tak aby odprawy odbywały się szybciej czy umożliwienie składowanie ukraińskich artykułów rolnych na terenie państw Unii. Wszystkie te działania, choć potrzebne, są co najwyżej półśrodkami i z pewnością nie przyniosą pożądanego efektu. Dlaczego? Ocenia się, że w tym roku Ukraina wyprodukuje 18,2 mln ton pszenicy, podczas gdy w roku ubiegłym było to 32 mln. Powierzchnia zasiewów jarych, a to przede wszystkim kukurydza i słonecznik (również soja) zmniejszy się, ze względu na działania wojenne o 30 proc. Ukraina może zebrać tyle, aby być w stanie wyeksportować ok. 35 mln ton zboża, nasion roślin oleistych, kukurydzy, soi. Tylko, że trzeba to wywieźć. Obecnie w ukraińskich portach zablokowane jest, jak oświadczył niedawno premier Szmychal 90 mln ton zboża. Ta wielkość wydaje się przesadzona, ale problem istnieje realnie bo wszystkie drożne alternatywne kanały eksportu ukraińskiej produkcji rolnej (przez Polskę, przez rumuńską Konstancę czy przez bułgarską Warnę) umożliwiają obecnie miesięczny eksport na poziomie 600 tys. ton. Wielkość ta, jeśli oczywiście „zagrają” negocjowane właśnie kontrakty może wzrosnąć do 2 mln ton miesięcznie.
To wszystko razem wzięte, nawet jeśli założyć, że Rosjanie nie będą przeciwdziałać, nie wystarczy. Kluczową kwestią staje się zatem odblokowanie portu w Odessie. Ale Rosjanie też o tym wiedzą i starają się niszczyć istniejące, alternatywne, trasy eksportu ukraińskiego zboża. Siły rosyjskie już kilkakrotnie w ostatnich dniach zaatakowały most nad limanem Dniestru, ostatnio wczoraj, którym przebiega jedyna kontrolowana przez Ukrainę trasa do portów w Konstancy i w Warnie. Alternatywne marszruty wiodą przez Naddniestrze, co wyjaśnia dlaczego w ostatnich tygodniach i tam mamy do czynienia ze znaczącym zaostrzeniem sytuacji. Ostatnie ciężkie walki o kontrolowany przez Rosjan Ostrow Żmijnyj, który opanowali oni w pierwszych dniach wojny, a strona ukraińska starała się ostatnio odzyskać nad nim kontrolę wskazują, że perspektywa intensyfikacji wojny w tym rejonie jest jak najbardziej realna. Dwa dni temu CNN informowało o rozpoczęciu przez NATO-wskie, w tym amerykańskie, siły specjalne manewrów, których celem jest ćwiczenie sprawności w zakresie „uwalniania statków” zajętych przez wroga, po to aby być w stanie przywrócić normalny ruch handlowy. To, że odbywają się one w tym właśnie momencie, 100 mil od ukraińskich brzegów wydaje się nie być kwestią przypadku. Zaryzykuję hipotezę – niedługo możemy mieć do czynienia z próbą odblokowania ukraińskiego handlu i ukraińskich portów, szczególnie Odessy. Oznacza to nową, niezwykle groźną fazę wojny. Ale wydaje się, że w świetle tego co dzieje się w świecie, nie mamy innego wyjścia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/598264-odblokowanie-odessy-niedlugo-stanie-sie-koniecznoscia