Joe Biden powiedział wczoraj, że jego zdaniem Putin „nie ma politycznego planu” jak „wyjść z wojny” i on „zastanawia się, co z tym zrobić”. Te ważne słowa padły już po moskiewskiej defiladzie i po przemówieniu rosyjskiego prezydenta. Można je zatem uznać zarówno za opis sytuacji, ale także za pierwszą reakcję na wystąpienie Putina.
Przemówienie Putina podczas Parady Zwycięstwa
Oczekiwano, że padną w nim deklaracje na temat oficjalnego rozpoczęcia wojny z Ukrainą czy rozpoczęcia mobilizacji w Rosji. Jednak nic takiego nie nastąpiło, zgodnie zresztą z przewidywaniami wielu ekspertów wojskowych i znających rosyjski kontekst polityczny, co przyjęte zostało przez przedstawicieli mediów z nutą zawodu. Trochę podobnie, jak to było w przypadku warszawskiego przemówienia Joe Bidena, które nie zawierało - zdaniem wielu dziennikarzy – konkretów, przeto uznano je za ogólnikowe i nieistotne, podczas gdy było ważnym i wiele mówiącym wystąpieniem. Tak też jest i teraz z przemówieniem Putina, które było ważne i można z niego wiele zrozumieć, zwłaszcza jeśli chodzi o myślenie rosyjskich elit na temat obecnej wojny i perspektyw jej zakończenia.
Co powiedział Putin? Łatwiej zacząć od tego, czego nie powiedział, a tu przede wszystkim rzuca się w oczy to, iż w całym swym wystąpieniu nie użył terminu Ukraina. Zaczął przemówienie od słów na temat chronienia Rosji mówiąc, iż „obrona ojczyzny, gdy decydował się jej los, zawsze była świętą”. W tej sztafecie putinowskich obrońców mieszczą się zarówno Minin i Pożarski, jak również walczący pod Borodino, a także na wielu frontach II Wojny Światowej, w tym pod Kijowem, Charkowem i Sewastopolem. Ten wybór nie jest przypadkowy, bo zaraz potem Putin zadeklarował, że teraz los Rosji rozstrzyga się w Donbasie, gdzie rosyjscy żołnierze walczą „o naszych ludzi”. Już na początku wystąpienia mamy zatem zarysowanie charakteru wojny i stawki, o którą toczy się walka. Jest nią istnienie Rosji, egzystencja jej bytu państwowego. Walka ta, zdaniem Putina, rozpoczęła się dlatego, że Zachód odrzucił propozycje Rosji sformułowane w grudniu ubiegłego roku w kwestii - jak to powiedział - „jednego i niepodzielnego pokoju”. Dla przypomnienia – propozycje te sprowadzały się do żądania uznania Ukrainy za państwo znajdujące się w rosyjskiej strefie wpływów, a także wycofania się NATO z państw, które po 1997 weszły do Aliansu. Przypomnienie przez Putina tych okoliczności, zwłaszcza w kontekście tego, co powiedział wcześniej, jest jasną deklaracją na temat celów obecnej wojny. Rosja, jeśli ją wygra, będzie dążyła do wasalizacji Europy Środkowej, stworzenia z niej obszaru bezpieczeństwa drugiej kategorii po to, aby posługując się narzędziami, których używa obecnie realizować swe cele polityczne. Ceną przegranej może być zaś dalsze istnienie Federacji Rosyjskiej. To zaś oznacza, o czym Putin mówił otwarcie przywołując doświadczenia II wojny światowej, konieczność mobilizacji społecznej, gospodarczej i państwowej, którą rosyjski prezydent porównał do czasów Wojny Ojczyźnianej. Jeśli to nie jest zapowiedź mobilizacji dla kontynuowania wojny o skali większej niźli powołanie do wojska kilku roczników rezerwistów, to co nią jest?
Putin powiedział też, że odmowa uwzględnienia przez Zachód oczekiwań Rosji w zakresie bezpieczeństwa spowodowana była trwającymi przygotowaniami (instruktorzy wojskowi z państw NATO, dostawy sprzętu, szkolenia etc.) Sojuszu Północnoatlantyckiego do zaatakowania Rosji. „Rosja wyprzedziła agresję. – powiedział Putin - To była wymuszona, terminowa i jedyna słuszna decyzja. Decyzja suwerennego, silnego, niezależnego państwa”. Przemawiając 9 maja, rosyjski prezydent w tych słowach w oczywisty sposób odniósł się do realiów z dnia 22 czerwca 1941 roku, do słynnego „błędu czerwcowego” Józefa Stalina, który dał się zaskoczyć Hitlerowi i mimo, iż miał informacje o planowanym ataku, nie wykonał uprzedzającego uderzenia. Teraz Rosja to zrobiła, co kreuje Putina, przynajmniej na podstawie jego własnych słów, na przywódcę znacznie lepiej dbającego o rosyjskie interesy strategiczne niż Stalin.
Obawy Kremla
Jest też w wystąpieniu rosyjskiego prezydenta passus, który wskazywać może jakiego scenariusza obawiają się na Kremlu najbardziej. Otóż powiedział on, że w defiladzie na Placu Czerwonym stoją ramie przy ramieniu żołnierze „z różnych regionów naszej ogromnej ojczyzny” w tym przedstawiciele pospolitego ruszenia Donbasu. To akcentowanie, iż mamy do czynienia z pospolitym ruszeniem jest zarówno odwoływaniem się do tradycji Minina i Pożarskiego a także antynapoleońskiej partyzantki, ale również może stanowić zapowiedź (zwłaszcza po słowach o jedności ojczyzny) inkorporacji, już po wojnie, zajętych terenów Ukrainy. Putin jednak poszedł dalej mówiąc, że wróg próbował rozbić jedność narodów Federacji Rosyjskiej siejąc religijne i narodowościowe waśnie. Słowa te odnoszą się zapewne do czasów wojen czeczeńskich (Putin wspomniał o „bandach terrorystycznych”), ale nie to jest istotne. Analitycy już zauważyli, że gors „strat w ludziach”, jakie rosyjskie siły zbrojne ponoszą na Ukrainie, przypada na regiony zamieszkałe przez mniejszości narodowe – przede wszystkim jest to Dagestan i Buriacja. Jest tak dlatego, że dla biednych i nie mogących znaleźć sobie pracy mieszkańców tych rosyjskich peryferii kariera żołnierza kontraktowego i jego uposażenie jest często jedyną drogą utrzymania rodziny. Tylko, że ta nadreprezentacja ofiar wojny wśród mniejszości, zwłaszcza w czasie przedłużającego się konfliktu, może doprowadzić do zarysowania się pęknięć w lojalności lokalnych elit, które kontrolując sytuację u siebie liczą się z nastrojami społecznymi. Np. Buriacja kilka lat temu próbowała wprowadzić na swych granicach posterunki celne „zakazując” handlu z firmami z sąsiednich rdzennie rosyjskich obwodów. Podobne praktyki trwają w Czeczenii już od lat. Pogarszająca się sytuacja gospodarcza, zwłaszcza w kontekście konieczności zwiększenia wysiłku wojennego, co może oznaczać wzrost administracyjnej ingerencji z Moskwy i przecięcie wielu lokalnych układów jest potencjalnie, dla stabilności sytuacji w Rosji, zagrożeniem większym niż mitologizowane, zwłaszcza na Zachodzie, znaczenie protestów ludności. Jeśli na Kremlu czegoś się obawiają to buntu lokalnych elit i poszukiwania przez nie innych, być może zagranicznych, ośrodków, na które mogłyby się one orientować. Z tego też zapewne powodu, wezwaniem do jedności narodów Federacji Rosyjskiej Putin zakończył swe wystąpienie, które w całości miało zarówno wymiar mobilizacyjny, jak i zapowiadało długą wojnę, bez planu politycznego, w dającej się perspektywie, jej zakończenia.
Defilada w Moskwie
Warto jeszcze kilka słów poświęcić wydarzeniom związanym z moskiewską defiladą. Otóż nawet komentator Kommiersanta zauważył, że atmosfera tych obchodów była inna niż w ostatnich latach, raczej świadczyła, iż wszyscy zdają sobie sprawę z powagi sytuacji, w której znalazła się Rosja. Nikt nie wierzył w oficjalne uzasadnienie przyczyn (pogoda) odwołania parady lotniczej, tym bardziej, że na taki krok zdecydowano się w całej Rosji. Na Placu Czerwonym, na trybunie honorowej, mówiło się, że być może chodzi o oszczędzanie paliwa potrzebnego na froncie, ale trzeba też, o czym rosyjska prasa nie pisze, wziąć pod uwagę inne powody tej decyzji. Po pierwsze, może chodzić o to, że wycofanie nawet części sił lotniczych walczących na Ukrainie po to, aby uczestniczyły one w paradzie, mogłoby odbić się negatywnie na rosyjskich możliwościach uderzeniowych w Donbasie. Gdyby ta wersja potwierdziła się, to otrzymalibyśmy pośredni dowód na to, że informacje strony ukraińskiej o rosyjskich stratach (ponad 200 zniszczonych samolotów) są prawdopodobne. Drugie uzasadnienie związane jest z ryzykiem dla bezpieczeństwa przelotu tych samolotów. Seria pożarów, które trawią rosyjskie fabryki zbrojeniowe i magazyny paliwa oraz amunicji skłaniają do wniosku, że na terenie Federacji Rosyjskiej działają ukraińskie siły specjalne. Zestrzelenie samolotu biorącego udział w paradzie, lub choćby zmuszenie go do ucieczki po ewentualnym wystrzeleniu rakiety, przyniosłoby Putinowi i Rosji trudne do oszacowania straty wizerunkowe. Lepiej zatem było dmuchać na zimne, nie podejmując takiego ryzyka.
Wreszcie warto też odnotować brak na Placu Czerwonym Walerija Gierasimowa, szefa rosyjskiego Sztabu Generalnego. Defiladą dowodził Oleg Saliukow, dowódca wojsk lądowych, a odbierał ją minister Szojgu. Gierasimowa nie dostrzeżono, co być może potwierdza pogłoski, iż ucierpiał on w czasie niedawnej inspekcji rosyjskich wojsk pod Iziumem. Strona ukraińska miała ostrzelać punkt dowodzenia w czasie narady sztabowej, zginął jeden z generałów odpowiadających za walkę radioelektroniczną a sam Gierasimow miał ponoć zostać ranny w nogę.
Ambasador Rosji oblany czerwoną farbą
Pisząc o rosyjskich obchodach rocznicy zakończenia II wojny światowej, trzeba też kilka słów poświęcić temu, co się stało w Warszawie, czyli oblaniu ambasadora Andriejewa przez ukraińską aktywistkę sztuczną krwią. Warto wydarzenie to umieścić w szerszym kontekście, tym bardziej, że wielu wypowiadających się na ten temat wczoraj polskich publicystów i komentatorów uważało, iż w jego efekcie ucierpi Polska i nasi dyplomaci.
Z pewnością jest to przykry i niepotrzebny incydent, ale nie ma potrzeby przesadzać. Mamy zresztą w tej sprawie oficjalne oświadczenie rosyjskiego MSZ-u, które warto uważnie przeczytać - nie tylko dlatego, że jest agresywne i bezczelne, ale również z tego względu, iż ujawnia rosyjski plan polityczny. Otóż Rosja domaga się od Polski „natychmiastowego zorganizowania ceremonii złożenia wieńca” w mauzoleum rosyjskich żołnierzy. Mamy do czynienia z czymś w rodzaju ultimatum, bo MSZ żąda, aby ta uroczystość odbyła się dzisiaj. Chodzi zatem o zmuszenie Warszawy do zmiany, pod pretekstem zapewniania bezpieczeństwa ambasadorowi Rosji, naszej polityki w zakresie obchodów rocznicy zakończenia wojny.
Hola, hola Panowie Moskale. Czym innym jest zobowiązanie Konwencji Wiedeńskiej nakazującej w art. 29 państwu przyjmującemu „przedsięwziąć wszelkie odpowiednie kroki, aby zapobiec wszelkiemu zamachowi na jego osobę, wolność lub godność”, a czym innym formułowanie tak daleko idących oczekiwań. Mowa oczywiście o bezpieczeństwie przedstawicieli dyplomatycznych. Zatrzymajmy się przy tym przez chwilę, bo wydaje się, że istota sprawy sprowadza się tutaj do interpretacji sformułowania „odpowiednie kroki”. Nasz MSZ uprzedził ambasadora Andriejewa o ryzyku, które - jak można przypuszczać - podjął on świadomie, a wnosząc z oświadczenia rosyjskiego MSZ-u, również celowo. Czy jeśli ambasador Andriejew zapragnie uczestniczyć w meczu ligowym i zasiąść na „żylecie” wznosząc proputinowskie hasła, to też Państwo Polskie będzie winne, jeśli kibice nie potraktują rosyjskiego dyplomaty zgodnie z protokołem?
Nie oznacza to wszystko, że nasz MSZ jest bez winy. Ambasador Andriejew już dawno, choćby po swym oświęcimskim przemówieniu, które wygłosił przed kilku laty, powinien być poproszony o opuszczenie Polski, nawet za cenę obniżenia rangi stosunków dyplomatycznych. Jego misja nie służy poprawie relacji między naszymi krajami - przeciwnie, przez swe wyjątkowo aroganckie zachowanie w sposób celowy działał on i działa na rzecz ich pogorszenia. Nie byłoby też zapewne tego problemu, gdybyśmy w sposób odpowiedni zareagowali na prowokacyjne, a podjęte nie tak dawno, działania władz rosyjskich, które nakazując naszym dyplomatom opuszczenie Moskwy jednocześnie rozkopały ulice okalające ambasadę Rzeczpospolitej, aby im to utrudnić. Nawiasem mówiąc, mająca miejsce wczoraj w Warszawie forma ekspresji politycznej w postaci oblania przeciwnika płynem nie powinna wzbudzać wielkiego sprzeciwu amb. Andriejewa, bo w Rosji jest nie tylko znana, ale również pochwalana i to przez władze. Tak było przynajmniej wtedy, kiedy zieloną cieczą oblany został Aleksiej Nawalny, ale nie tylko on, bo podobny los był udziałem wielu rosyjskich opozycjonistów.
Nie przeceniałbym też znaczenia tego wydarzenia dla międzynarodowej reputacji Polski. Jest to, co najwyżej, niefortunny incydent, któremu prasa, ani zachodnia, ani też rosyjska, nie poświęciła zbyt wielkiej uwagi. W przeszłości miały miejsce poważniejsze wydarzenia z udziałem rosyjskich dyplomatów, jak choćby zastrzelenie rosyjskiego ambasadora w Turcji, a nie doprowadziło to ani do wojny, ani też jakiejś generalnej zmiany relacji Ankary i Moskwy. Niektórzy byli dyplomaci polscy argumentują, że to, co się stało w Warszawie powodować będzie zagrożenie dla zdrowia i być może życia naszych przedstawicieli w Rosji. Ta argumentacja mówi nieco więcej o ich postawie i charakterze niźli realnym zagrożeniu, ale tym nie mniej trzeba przypomnieć, że państwo polskie winno zapewnić bezpieczeństwo naszej misji i wyznaczyć do realizacji tego celu odpowiednie środki i ludzi. Jeśli nie jest tego w stanie zrobić, to należy rozważyć redukcję przedstawicielstwa lub lepszy dobór wysyłanych tam kadr. Przykład ambasadora Cichockiego pokazuje, że nie brak w naszej dyplomacji ludzi cechujących się odwagą.
Z tego wszystkiego, co piszę, nie należy wyciągać wniosków, iż uważam, że nie należy w sprawie wczorajszego incydentu podejmować działań. Oczywiście należy, ale nie dlatego, że nieprzyjemność spotkała rosyjskiego dyplomatę, ale z zupełnie innego powodu, otóż jest to czyn w polskim prawie zabroniony, będący przestępstwem. Jeśli dopuszcza się go cudzoziemiec korzystający z prawa gościny i jeszcze ma na dodatek czelność stawiać pod adresem Polski jakieś żądania, to powinien zostać szybko aresztowany i osądzony, a jego „towarzysze” wydaleni z naszego kraju. Taka procedura winna dotyczyć zresztą wszystkich cudzoziemców, którzy w Polsce chcieliby uprawiać jakieś formy politycznej ekspresji w sposób niezgodny z naszym prawem, niezależnie czy dotyczy to niemieckich anarchistów czy ukraińskich nacjonalistów. Cały zaś incydent jest godzien ubolewania, ale mamy raczej do czynienia ze skutkiem wieloletnich zabiegów przedstawicieli rosyjskiej władzy, w tym dyplomatów w stylu Andriejewa, aby być znienawidzonymi w całej Europie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/597938-wladimir-putin-ambasador-andriejew-i-polityka-polska
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.