Wojna na Ukrainie zmieni również Europę i to w stopniu porównywalnym ze zmianami, które nastąpiły w wyniku wojen napoleońskich lub po zakończeniu II wojny światowej – taka jest główna teza artykułu Andrew Michty opublikowanego właśnie w amerykańskim portalu 1945.
Argumentacja amerykańskiego profesora z polskimi korzeniami, pracującego w Niemczech dziekana wydziału Studiów Międzynarodowych i Bezpieczeństwa na George C. Marshall European Center for Security Studies jest godna uwagi, bo rzeczywiście mamy w ostatnim czasie do czynienia z szeregiem wystąpień europejskich polityków i publicystów, które świadczą o tym, że właśnie zaczyna się dyskusja na temat przyszłego kształtu Europy, kierunku zmian i tego gdzie będzie w najbliższych latach znajdował się „środek ciężkości” kontynentu. Portal Politico opisuje plany w tej materii Emmanuela Macrona, które w największym skrócie można streścić odwołując się do maksymy „niech wróci stare” ale aby to było możliwe, to proponowane od dawna przez Paryż lekarstwa na rozwiązanie europejskich bolączek mają być aplikowane w większych dawkach. Ten kierunek zmian prędzej rozsadzi Unię Europejską niż doprowadzi do postulowanych zmian, choć bardziej prawdopodobne będzie raczej to, że wpadnie ona w stan „uśpienia” czy r marazmu, zablokowana wewnętrznie i niezdolna do podjęcia decyzji.
Wróćmy jednak do argumentacji Michty. Pisze on, że „ inwazja Putina na Ukrainę już uruchomiła siły, które przekształcą Europę na kilka następnych dziesięcioleci” przede wszystkim z tego względu, że wojna doprowadziła do „resetu” starych układów, które dominowały jeszcze kilka miesięcy temu, zmieniła kształt rywalizacji mocarstw i ujawniła kontury nowego układu sił na starym kontynencie. To co jeszcze w ubiegłym roku mogło wydawać się prognozą, słabo zakorzenioną w faktach i deklaracjach polityków dziś wyłania się postaci konturów nowych porządków, które zaistnieją w wyniku gry kilku podstawowych czynników.
Są nimi, po pierwsze, siła oporu Ukrainy, która musi doprowadzić i doprowadzi do renesansu w Europie idei narodowej suwerenności, bo oczywistym stało się, że wyłącznie państwo narodowe, odpowiednio przygotowane i dysponujące argumentami „twardej siły” jest w stanie zagwarantować bezpieczeństwo własnych obywateli. Takiej gwarancji bezpieczeństwa nie dają organizacje międzynarodowe, bo nie były one w stanie zatrzymać inwazji Putina. Po drugie w europejskiej polityce rośnie znaczenie czynnika wojskowego, co oznacza, z politycznego punktu widzenia, wzmocnienie roli Stanów Zjednoczonych i NATO, jedynych gwarancji bezpieczeństwa. Po trzecie postawa Zełenskiego i Ukrainy unaocznia wszystkim, że polityka „pokoju za wszelką cenę” nie musi i nie powinna być priorytetem. Po czwarte wreszcie dwa miesiące wojny na Ukrainie, z europejskiej perspektywy, są czasem kryzysu niemiecko – francuskiego tandemu przywódczego. Przede wszystkim z tego względu, że mamy do czynienia z fiaskiem europejskiej, ale sygnowanej przez Paryż i Berlin, polityki wobec Rosji. Polityki, której jądrem było przekonanie, że pogłębienie relacji handlowych z Moskwą, więcej kooperacji i więcej handlu, stępi rosyjski ekspansjonizm i ucywilizuje Rosjan. Nic takiego nie nastąpiło, co w sposób oczywisty udowadnia wojna, a na dodatek mamy do czynienia z potwierdzeniem diagnoz, które mówiły, iż pogłębienie więzów Europy z Moskwą raczej osłabi i uzależni stary kontynent niźli odmieni Rosję. „Co najważniejsze – argumentuje Michta - wojna wstrząsnęła fundamentami utrwalonego podziału władzy w Europie i – w oczekiwaniu na zwycięstwo Ukrainy – może zmienić jej układ na kolejne dziesięciolecia, przesuwając jądro Europy z Zachodu do Centrum kontynentu. Odbudowana i odnosząca sukcesy Ukraina z około 44 milionami mieszkańców, bogactwem zasobów naturalnych i żyznej ziemi uprawnej przesunęłaby środek ciężkości Europy – niezależnie od tego, czy przystąpi do UE, czy nie.” Jeśli Putin przegra wojnę, to przyszłość Łukaszenki będzie zapewne przesądzona, a to oznacza, że w centrum Europy może powstać nowa geostrategiczna konfiguracja, bo ten kierunek zmian wesprze też decyzja Finlandii i Szwecji o wejściu do NATO.
Ten nowy umowny blok państw, które wraz z Rumunią będą miały 120 mln ludzi, będzie połączony najsilniejszym z możliwych spoiw – wspólną polityką bezpieczeństwa w obliczu zagrożenia ze strony Rosji. To w sposób oczywisty wywoła zmiany w układzie sił w Europie nie tylko zmuszając Rosję do pożegnania się z marzeniami o odbudowie imperium, ale również wpływając na relacje wewnątrz Unii Europejskiej. W naszej części kontynentu już mają miejsce historyczne zmiany. Są to po pierwsze transformacja relacji między Polską a Ukrainą. Michta ma na myśli nie tylko pogłębienie współpracy, ale definitywne przesunięcie Ukrainy na Zachód, redefinicję jej strategicznego położenia. Przestaje ona być pomostem między Wschodem i Zachodem i staje się częścią obozu państw euroatlantyckich, co obiektywnie, bo innej drogi, również w sensie fizycznym nie ma, zbliża Kijów i Warszawę, zwiększając znaczenie Polski. Drugim czynnikiem który prowadzi do zwiększenia roli Polski w nowym układzie jest właśnie rosnące znaczenie siły militarnej w nowej Europie. Nasze położenie powoduje, że bez nas i naszego wysiłku nie jest możliwe skonstruowanie wschodniej flanki NATO, której znaczenie wzrośnie jeszcze wraz z wejściem do struktur Paktu Finlandii i Szwecji. Ameryka będzie wojskowo przesuwała się na wschód, co oznacza, że Polska, nawet jeśli założyć, iż ostateczne decyzje nie zostały jeszcze w Waszyngtonie podjęte, zacznie odgrywać rolę podobną do tej jaką spełniała Republika Federalna w czasach Zimnej Wojny. Wzrost znaczenia czynnika wojskowego oznacza również konieczność, w opinii Michty, przedyskutowania nowej roli Wielkiej Brytanii w europejskiej polityce, co dodatkowo osłabia znaczenie Unii Europejskiej, formatu nieadekwatnego wobec nowych wyzwań. Wreszcie kwestia Niemiec. Mamy obecnie do czynienia zarówno z zakwestionowaniem roli przywódczej Berlina w Europie jak i kontynuowaniem przez Niemcy „linii pacyfistycznej” w ich polityce, o czym świadczy opieszałe i w gruncie rzeczy niechętne angażowanie się w wojskowe wspieranie Ukrainy. A to, w opinii amerykańskiego eksperta, stawia pytanie o politykę Stanów Zjednoczonych wobec starego kontynentu. Przede wszystkim dlatego, że niemiecki leadership nie jest niekwestionowany i Berlin będzie musiał włożyć sporo wysiłku aby odbudować utracone pozycje, a po drugie, co zresztą jest ważniejsze, formułowane w niemieckich kręgach przywódczych diagnozy sytuacji i recepty jak wyjść z obecnego kryzysu wydają zupełnie nieadekwatnymi wobec tego co się dzieje i tym bardziej wobec rysujących się zmian. W Waszyngtonie mogą, argumentuje Michta po raz kolejny „postawić na Niemcy”, ale taka perspektywa w obliczu nowej sytuacji wydaje się mniej prawdopodobna niźli jeszcze kilka miesięcy temu.
Polityka niemiecka
To, o czym pisze Andrew Michta, może być traktowane zarówno w kategoriach opisu konturów nowych relacji europejskich, jak i jako zarysowanie głównych celów politycznych klasy przywódczej państw Europy Środkowej, która mając świadomość zmian może te trendy wzmacniać i przyspieszać. W takim ujęciu, jeśli wojna na Ukrainie zostanie wygrana, plan odbudowy prawidłowo skonstruowany i Ameryka przekonana do tego, że „puls Europy” zaczyna bić obecnie we wschodniej jej części, rozwiązaniu może ulec też kwestia polityki niemieckiej, której ciężar, z pobudek pragmatycznych, przesunie się bardziej na Wschód, ale Berlin będzie musiał pogodzić się ze swą nową rolą, już nie hegemona Europy.
Z pewnością z takiego rozwoju wydarzeń nie będzie zadowolona Francja, bo to obiektywnie rzecz biorąc marginalizuje jej europejskie wpływy, tym bardziej, że znacząco rośnie pozycja Włoch. Przez ten pryzmat należy, moim zdaniem, postrzegać ofensywę dyplomatyczną Paryża pod adresem Bukaresztu. Ewentualne „przeciągnięcie” Rumunii na stronę projektu europejskiego nie będzie prowadziło do rozbicia wschodniej flanki NATO, ale, co jest w moim odczuciu największym zagrożeniem dla pozycji Polski, do jej segmentacji, na trzy niezależne „obszary odpowiedzialności”. Mielibyśmy w takim ujęciu do czynienia z sub-systemem nordyckim (obszary arktyczne i Bałtyk), środkowoeuropejskim i bałkańskim. Z naszej perspektywy jest to znacznie gorsza opcja niźli jednolity „wschodni front NATO”, dlatego, że istnienie trzech autonomicznych systemów bezpieczeństwa wymusi zarządzanie nimi i koordynowanie ich polityk na wyższym, być może europejskim, poziomie.
Jak taki europejski system bezpieczeństwa mógłby wyglądać, pisze Joschka Fischer, były szef niemieckiej dyplomacji i jeden z „ojców założycieli” formacji Zielonych, a rola tego nurtu w niemieckiej i europejskiej polityce będzie w najbliższych latach, jak się wydaje, rosła. W opublikowanym w ramach Project Sindicate artykule wychodzi on z podobnych w gruncie rzeczy co Andrew Michta założeń. Pisze, że „ po 2014 roku pokój w Europie istnieje tylko na papierze i jest podtrzymywany życzeniowym myśleniem mieszkańców Europy Zachodniej na temat intencji politycznych Rosji. Poprzedni ład europejski, który opierał się na absolutnej integralności granic, został zastąpiony przez starszą formę europejskiej polityki mocarstwowej, w której siła jest używana do jednostronnego zdobywania stref wpływów. W ten sposób do Europy powróciła groźba kolejnej Wielkiej Wojny, zastając Europejczyków nieprzygotowanych do niej politycznie, militarnie, a przede wszystkim psychologicznie.” Dziś, jak dowodzi Fischer, Europa ma przed sobą trzy potencjalne scenariusze. Pierwszym jest zwycięstwo Rosji w obecnej wojnie, co w sposób niemal automatyczny, zdaniem niemieckiego polityka, oznaczać będzie w nieodległej przyszłości podważenie bezpieczeństwa państw postsowieckich w rodzaju Gruzji i Mołdawii a następnie, raczej na pewno naruszenie bezpieczeństwa państw wschodniej flanki NATO, w tym Polski. Drugi z możliwych scenariuszy jest zaprzeczeniem pierwszego. Putin nie wygrywa wojny z Ukrainą, która przetrwa konflikt utrzymując swą suwerenność. To zaś, w opinii byłego szefa niemieckiej dyplomacji, oznacza, zwłaszcza, że perspektywy politycznego zwrotu na Kremlu są dziś blade, iż Ukraina będzie państwem stale zagrożonym rosyjska agresją. Moskwa będzie wyczekiwać dogodnego momentu aby uderzyć ponownie, a władze w Kijowie, także cała Unia Europejka, będą zmuszone do prowadzenia polityki uwzględniającej te nowe realia geostrategiczne. Wreszcie trzecia opcja. Zdaniem Joschki Fischera wojna może się zakończyć jakąś formuła kompromisową, w co dziś zwłaszcza po rosyjskich bestialstwach w Bucha trudno uwierzyć, ale takiej ewentualności nie można wykluczać. Żaden z tych scenariuszy nie oznacza perspektywy powrotu do „starych dobrych czasów”. Nawet jeśli Rosja obecnej wojny nie wygra, bo to byłoby z punktu widzenia bezpieczeństwa Europy najgorszym co może nas spotkać, to i tak, w każdym z dwóch pozostałych, lepszych scenariuszy, wschodnia część kontynentu będzie żyła w obliczu rosyjskiej presji wojskowej i zagrożenia jej ekspansjonizmem, w tym gotowością do posługiwania się szantażem nuklearnym w celach politycznych. Właśnie rosyjski szantaż nuklearny, ale nie tylko, bo również prezydentura Trumpa nauczyła Europejczyków, że amerykańska ochrona nie jest bezwarunkowa, unaocznia skalę wyzwań przed którymi stają państwa naszego kontynentu. W opinii Fischera, właśnie po to aby być w stanie samodzielnie poradzić sobie z zagrożeniem wojskowych ze strony Rosji Unia musi zbudować swą suwerenność strategiczną, co oznacza nie tylko silną armie, ale również dążenie do posiadania europejskiego, niezależnego od amerykańskiego, potencjału nuklearnego. Niemiecki polityk również jest zdania, że punkt ciężkości polityki europejskiej przesunie się na Wschód, ale sądzi jednocześnie, że w średniookresowej perspektywie jest możliwe pogodzenie dwóch trendów – pierwszego polegającego na utrzymaniu obecności wojskowej Stanów Zjednoczonych w Europie i drugiego oznaczającego wzrost możliwości Unii w zakresie polityki bezpieczeństwa. „W końcu bez amerykańskiej potęgi wojskowej Europa prawdopodobnie nie zrobiłaby nic lub niewiele w odpowiedzi na wojnę Putina. – argumentuje - Ochrona militarna USA przez długi czas pozostanie niezbędna. Ale biorąc pod uwagę możliwość kolejnej prezydentury w stylu Trumpa lub samego Trumpa, Europejczycy mają wszelkie powody, aby zwiększyć swój wkład w bezpieczeństwo transatlantyckie.” W języku polityki, to co proponuje Fischer oznacza pozytywną odpowiedź na amerykańskie propozycje zwiększenia wydatków Europy na obronność, ale realizowane nie indywidualnie przez każde państwo, ale w ramach szerszych, wspólnych ram. Taka opcja daje Berlinowi możliwość utrzymania pryzmatu na kontynencie przez zarządzanie polityką bezpieczeństwa wpisaną w ramy unijne.
Różnice interesów
I tu mamy, jak na dłoni, różnicę interesów na poziomie geostrategicznym, między Stanami Zjednoczonymi a Niemcami. I Michta i Fischer opowiadają się za wzmocnieniem Europy, patrząc na tę kwestię z wojskowego punktu widzenia. Tylko, że amerykański ekspert chciałby bardziej aby ta zmiana sytuacji była efektem indywidualnego wysiłku państw naszego kontynentu, bo wzmacniając suwerenność państwową Amerykanie poprawiają swoją pozycję, jako jedynej siły zdolnej zaprojektować, wspierać i zawiadywać procesem a potem docelowym modelem. Niemcy też chcieliby wzmocnienia militarnego Europy, bo w obliczu tego co się dzieje na Wschodzie tylko ślepiec polityczny chciałby czegoś innego, ale z ich perspektywy optymalnym rozwiązaniem byłoby gdyby to wzmocnienie miało miejsce w ramach a nie jako alternatywa do projektu europejskiego. Między tymi skrajnościami rozpięte jest pole wyboru dla polskiej polityki, która musi się mierzyć jeszcze z jednym ryzykiem, jakim jest ewentualna perspektywa wzrostu zaangażowania Ameryki kosztem Europy w Azji. Dziś wydaje się ona mniej realna niż jeszcze sześć miesięcy temu, ale jak pisze Michta, elity w Waszyngtonie jeszcze nie podjęły ostatecznych decyzji. To oznacza, że Warszawa musi wybrać którąś z tych opcji, bo nie można jednocześnie realizować obydwu. Determinacja, stanowczość i konsekwencja winny przyświecać naszej polityce w czasie nadchodzących trudnych wyborów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/597782-przyszlosc-unii-europejskiej-rozstrzyga-sie-na-ukrainie