„Niemcy nie chcą pamiętać, nie potrafią zrozumieć i usłyszeć historii naszego regionu – historii Ukrainy, Polski, Litwy, Łotwy, Estonii. Nasza historia, to jest doświadczenie dwóch totalitaryzmów, w tym Związku Sowieckiego i Rosji” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl dyrektor Instytutu Pileckiego w Berlinie Hanna Radziejowska.
wPolityce.pl: Skąd pojawił się pomysł na powstanie spotu dot. sowieckich pomników, w którym ukraińskie traktory ciągną rosyjskie czołgi?
Instytut Pileckiego w Berlinie od początku wojny na Ukrainie współpracuje (tak jak współpracujemy z białoruskimi środowiskami opozycyjnymi) z diasporą ukraińską, która potrzebowała przestrzeni, wsparcia, pomocy. Okazało się, że staliśmy się dla nich trochę domem. Cały czas wysyłamy z instytutu transporty do ukraińskich archiwów, pomoc medyczną (już ponad sto transportów), jest u nas miejsce zbiórki. Ale też po prostu współpracujemy z ukraińską diasporą, artystami, twórcami, aktywistami przy różnych wydarzeniach i projektach. Diaspora Vitsche stała się mocnym głosem Ukrainy w Berlinie, od początku walczą żeby Niemcy przekazywali Ukrainie broń czy wprowadzili embarga na rosyjskie surowce.
Wspólnie wymyśliliśmy ten projekt. Chcieliśmy wykonać mocny gest na 8-9 maja, który jest zawsze bardzo mocną manifestacją rosyjskiej dumy i putinowskiej propagandy. Berlin jest jednym z ważniejszych miejsc, gdzie Rosjanie bardzo są aktywni w promowaniu ich wersji historii, ale też trzeba pamiętać, że Niemcy mają specyficzny sposób myślenia o końcu II wojny światowej, o zwycięstwie aliantów nad Niemcami, jakby to była wszystko zasługa Rosji. Oni się też w ten sposób czasami usprawiedliwiają, że właśnie dlatego nie są tacy ostrzy, bo mają dług wobec Rosjan.
Zainspirował nas fakt, że czołgi z pomnika w Tiergarten zostały zaprojektowane w fabryce w Charkowie. Charków zaś dziś jest cały czas pod rosyjskim ostrzałem. Pierwsza idea była że chcemy po prostu zabrać te czołgi. I tak doszło do powstania filmu, wspólnie z ukraińskimi twórcami. Jak to zrobiliśmy jest swoją drogą bardzo fajną anegdotą, ponieważ przeskoczenie biurokracji berlińskiej było właściwie niemożliwe. Dlatego zgłosiliśmy nasza akcje jako demonstrację między czwartą a siódmą rano. I była to najbardziej wspaniała performatywna akcja w moim życiu. Było nas siedem osób, które musiały przez cały czas nagrywania filmu demonstrować, śpiewać piosenki. Po kolei każdy miał przemówienia, bo policja pilnowała, by zgodnie z przepisami demonstracja została przeprowadzona, podczas nagrywania filmu. I najzabawniejsze było to, że na sam koniec naszej manifestacji około siódmej rano przyszedł jeden z Niemców, który bardzo wspierał Ukrainę i wyczytał w takim berlińskim rozkładzie jazdy demonstracji, że pod pomnikiem trwa kolejna demonstracja za Ukrainą i dołączył do nas. Wtedy wszyscy się przestawiliśmy na język niemiecki, żeby do niego mówić. Był bardzo dumny i szczęśliwy.
A jaki był cel akcji?
Celem tej akcji tak na serio jest fakt, że Ukraina musi wygrać te wojnę, stała się ona tez częścią większego projektu Stop Russia Now, z którym współpracowaliśmy. W Niemczech trwa spór intelektualny, czym jest pacyfizm i jak doprowadzić do pokoju w Europie. Odpowiedź, całe szczęście tez części niemieckich intelektualistów, ale przede wszystkich Ukraińców i Polaków jest to, że Ukraina musi wygrać. Że pomoc potrzebna jest teraz. To jest jedyna droga do pokoju. A żeby wygrać musi mieć czołgi, musi zostać wprowadzone embargo itd.
Ale z naszej perspektywy tu w Berlinie chcieliśmy zacząć debatę o tym, jak upamiętnia się koniec wojny w Berlinie, jeśli chodzi o tzw. topografię pamięci. W Berlinie są trzy główne pomniki upamiętniające Armię Czerwoną, która pokonała Niemcy. Trzeba zwrócić uwagę, że tam zawsze operuje się datami 1941-45. Czyli w przestrzeni publicznej cały czas mówi się tak jakby wojna zaczęła się w 1941 roku. Po drugie nie ma żadnego pomnika, który upamiętnia zwycięstwo aliantów nad Niemcami. Aliantów, czyli też Amerykanów, Brytyjczyków, narodów, które walczyły po stronie aliantów (także Polska). Przecież Polacy byli w armii Berlinga i też walczyli, zdobywali Berlin, zginęło bodajże 10 tysięcy żołnierzy. Przecież było tam również bardzo wielu Ukraińców, którzy byli wcieleni do Armii Czerwonej. Więc nie ma pomnika, który upamiętnia zwycięstwo, takie jakie było naprawdę, czyli zwycięstwo aliantów (oczywiście w tym Armii Czerwonej) nad Niemcami.
W Berlinie, gdzie są trzy wielkie pomniki, w tym jeden z cytatami ze Stalina, nie ma upamiętnienia, że istniały dwa totalitaryzmy - niemiecki nazizm i sowiecki komunizm. Czyli uważamy, że Niemcy nie chcą pamiętać, nie potrafią zrozumieć i usłyszeć historii naszego regionu – historii Ukrainy, Polski, Litwy, Łotwy, Estonii. Nasza historia, to jest doświadczenie dwóch totalitaryzmów, w tym Związku Sowieckiego i Rosji. My chcemy wspólnie z Ukraińcami zacząć dyskusję o tym i dlatego 10 maja mamy pierwsze spotkanie z historykami polskimi oraz ukraińskimi. 17 maja odbędzie się duża debata z urzędnikami i politykami niemieckimi właśnie na temat tego, jak te berlińskie pomniki wyglądają i co upamiętniają. Jaki jest ich wpływ na pamięć Niemiec, rozumienie nas, rozumienie w ogóle tej wojny. Zwłaszcza ten sposób myślenia, że pokój polega na tym, by Ukraina się poddała, przestała walczyć i wszystko wtedy będzie dobrze. Bo taki był sens listu, który w zeszłym tygodniu wysłali do kanclerza Scholza naprawdę ważni artyści i intelektualiści niemieccy, podpisany przez już ponad 200 tysięcy Niemców. To realny problem intelektualny, moralny społeczeństwa niemieckiego.
Jak skomentuje Pani decyzję władz Berlina, które zakazały eksponowania ukraińskich flag 8 i 9 maja?
To jest skandaliczne i nie tylko zaprotestował ambasador Ukrainy Melnyk, ale protestują także wszystkie diaspory ukraińskie. Władze Berlina w tej chwili tłumaczą się, że chodzi tylko i wyłącznie o teren pomników. Ale trzeba spojrzeć na szerszy kontekst tej sprawy. Agresja wobec Ukraińców, którzy mieszkają w Berlinie naprawdę istnieje. Są obrażani, doświadczają przemocy fizycznej, otrzymują pogróżki. Jedna z naszych koleżanek (ukraińska aktywistka), która zresztą jest współautorką tego filmu po raz kolejny miała sytuację, że ktoś w nocy próbuje się dostać do jej mieszkania, w ramach rosyjskich prowokacji. Po zgłoszeniu na policję, funkcjonariusze stwierdzili, że jak to jest już drugie takie zgłoszenie i to już jest bardzo poważna sprawa. Powiedzieli jej: Jak będzie następna taka sytuacja, niech pani dzwoni i poda kod sprawy, to my się tym zajmiemy. Ja po prostu jak tego słucham, to nie mogę uwierzyć, że liderzy diaspory, którzy są twarzą ukraińskich akcji i demonstracji w Berlinie, nie mają podobnej ochrony jaka maja białoruscy opozycjoniści w Polsce. Polska policja jest pod domami ważniejszych opozycjonistów białoruskich. A tutaj jest taka sytuacja, że ludzie doświadczają przemocy, agresji, ataków i nie są chronieni. I to jest kontekst tego skandalu z flagami. 8 i 9 maja nasi przyjaciele z diaspory Vitsche zorganizowali taką dużą siec miejsc bezpiecznych dla Ukraińców. Między innymi nasz Instytut Pileckiego jest w tej sieci miejsc. I jeżeli Ukraińcy zostaną zaatakowani, szarpani, poniżali itd. to tam czekają na nich wolontariusze, policja i psycholodzy. To było dziwne, bo na tle tej akcji władze Berlina zareagowały wprowadzeniem zakazu noszenia flag ukraińskich w okolicach pomników - przypomnę, że pomnik z charkowskimi czołgami znajduje się 100 metrów od Bramy Brandenburskiej, czyli w samym centrum miasta. To jest właśnie element tej niepamięci. Uważa się, że skoro jak zwykle nie możemy dziękować Rosji za pokonanie nazizmu, to w ogóle nie wolno ludziom koło centralnych miejsc w Berlinie, przechadzać się z ukraińskimi flagami.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Władze Berlina zakazały eksponowania ukraińskich flag 8 i 9 maja. Ambasador Melnyk wściekły na Niemców: „Fatalna decyzja”
mm
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/597513-radziejowska-agresja-wobec-ukraincow-w-berlinie-istnieje