Przedstawiciele rosyjskich oficjalnych ośrodków badania opinii publicznej mówią, że w realiach przedłużającej się wojny obywatele Federacji zjednoczyli się wokół Putina, którego poparcie jest wysokie i oscyluje na poziomie 80 proc.
W trakcie niedawnego „okrągłego stołu” specjalistów w zakresie badania nastrojów Michaił Mamonow, z kontrolowanego przez rosyjskie władze ośrodka WCiOM powiedział, że 81 proc. ankietowanych jest zdania, że „należy zjednoczyć się wokół Putina” i jest to w jego opinii trend stały, odnotowywany we wszystkich kolejnych badaniach opinii publicznej. Przy czym, co ciekawe, rosyjscy socjologowie uważają, że to „zjednoczenie wokół flagi” w mniejszym stopniu związane jest z wojną na Ukrainie, a w większym z podjętymi przez Zachód działaniami, które odebrane zostały jako antyrosyjskie, zwrócone nie przeciw Kremlowi, a będące wyrazem i potwierdzające propagandowe klisze, antyrosyjskich fobii i uprzedzeń. Zakaz lotów, rozwiązywanie kontraktów z artystami, bojkot imprez kulturalnych, wykluczenie Rosjan z większości sportowych rozgrywek zostało odebrane w kategoriach niesłusznej dyskryminacji całego narodu i Rosjanie na te posunięcia odpowiedzieli emocjonalnie, odwracając się od Zachodu, przynajmniej na poziomie badań opinii publicznej. Prorządowi socjologowie mówią nawet o ukształtowaniu się „donbaskiego konsensusu”, który różni się od jego „krymskiego” odpowiednika. O ile ten ostatni był wyrazem zadowolenia Rosjan z „odzyskania” Krymu, to teraz mamy do czynienia nie tyle z manifestowaniem radości, co raczej przejawami woli zwycięstwa w długotrwałym starciu z Zachodem. Politolog Aleksandr Rudakow jest nawet zdania, że dziś trudno mówić o emocjonalnym podejściu Rosjan do poparcia wojny na Ukrainie, raczej dominują nastroje powagi sytuacji i zaciętej determinacji w oparciu o przekonanie, że Zachód nie może mówić Rosjanom jak mają żyć.
Ten obraz nie jest jednak tak jednoznaczny jakby to wynikało z oficjalnych badań, o czym świadczą zarówno inne sondaże, jak i wydarzenia mające w Rosji miejsce od początku wojny. Mam tu przede wszystkim na myśli to, że w czasie ostatnich dwóch miesięcy już w sześciu rosyjskich miastach obrzucono koktajlami Mołotowa budynki wojskowych komend uzupełnień, co raczej nie wskazuje na rozpowszechnienie euforycznych, prowojennych nastrojów. Zaczęło się w Łuchowicach pod Moskwą, gdzie 21-latek miał oblać łatwopalną substancją komisariat, a na drzwiach komendy uzupełnień namalować ukraińską flagę, a ostatnie z serii podobnych wydarzeń miało miejsce w Niżniewartowskie w Chanty-Mansyjskim Okręgu Autonomicznym, gdzie komendę obrzucono ośmioma koktajlami Mołotowa. Obraz, który wyłania się z ostatnich badań rosyjskiej opinii publicznej, też nie jest jednoznaczny. Świadczą o tym choćby wyniki sondażu na temat patriotyzmu Rosjan przeprowadzonego przez ten sam WCiOM w kwietniu. 92 proc. ankietowanych powiedziało co prawda, że uważa się za rosyjskich patriotów i ten wskaźnik zgodny jest z linią władz, ale już 34 proc. pytanych miało trudności ze wskazaniem choćby jednego rosyjskiego osiągnięcia w czasie ostatnich 10-15 lat, które napawałoby ich dumą. Wszyscy na poziomie deklaratywnym są patriotami, popierają i są za, ale jak zauważyła Niezawisimaja Gazieta, kiedy Rosjanie pytani są o konkretne sprawy, np. czy przyłączenie Krymu napawa ich dumą, to pozytywnie na tak sformułowane pytanie odpowiada jedynie 18 proc., podobna mniejszość pozytywnie ocenia uznanie „niepodległości” republik Donieckiej i Ługańskiej. Tylko 6 proc. Rosjan jest w świetle tego badania dumnych z siły swojej armii i potencjału kompleksu przemysłowego pracującego na rzecz wojska, ale już 12 proc. powiedziało ankieterom, że w ostatnich 10-15 latach nie było żadnego wydarzenia, które ożywiłoby ich narodową dumę.
Badania nie wskazują, aby Rosjanie bez cienia wątpliwości popierali wojnę Putina
Ostatnie badania rosyjskiej opinii publicznej, przeprowadzone przez Centrum Levady, też nie wskazują na to, aby Rosjanie bez cienia wątpliwości popierali wojnę Putina. Nadal ogromna większość, bo 74 proc. popiera i raczej popiera „operację wojskową” na Ukrainie, ale w porównaniu z poprzednim badaniem, które przeprowadzono w marcu, liczba wspierających wojnę spadła o 7 proc. Nadal zdecydowana większość Rosjan wierzy w ostateczny triumf i prawie nie ma zwolenników poglądu, że zwycięzcą może okazać się Ukraina, a co więcej, ponad połowa ankietowanych jest zdania, że odpowiedzialność za wybuch konfliktu spoczywa na Stanach Zjednoczonych i NATO. Co ciekawe, jednak mimo intensywnej propagandy lansującej tezę o odpowiedzialności Waszyngtonu za wybuch wojny, dziś jedynie 57 proc. Rosja zgadza się z tym poglądem, podczas gdy w połowie lutego, przed rozpoczęciem „specjalnej operacji”, przyjmowało go 60 proc. ankietowanych.
Niezależni socjologowie rosyjscy są zdania, że wyniki oficjalnych sondaży nawet jeśli nie są w sposób celowy poddawane „obróbce”, mogą zniekształcać obraz tego, co w istocie na temat wojny myślą Rosjanie. Powołują się w tym przypadku choćby na tzw. efekt obserwatora, już wcześniej uchwycony wpływ jaki na odpowiedzi ankietowanych ma sam fakt tego, że uczestniczą oni w badaniu. W eksperymencie przeprowadzonym w 1990 r. w Nikaragui w zależności od tego, czy ankieter miał w rękach zeszyt w barwach formacji Daniela Ortegi, czy jego wyborczego rywala, różnica w odpowiedziach na temat poparcia wynosiła aż 15 proc. Podobny rozstrzał opinii na temat wielkości ortodoksyjnej społeczności muzułmańskiej w Egipcie notowano w zależności od tego, czy ankieter ubrany był w tradycyjne, religijne szaty, czy nosił europejskie odzienie. Filip Czpkowskij, rosyjski socjolog pracujący na Uniwersytecie w Hamburgu, wraz ze swoim kolegą Maxem Schaubem przeprowadzili na początku kwietnia eksperyment naukowy, którego celem było sprawdzenie, czy w rzeczywistości 81 proc. Rosjan popiera wojnę Putina. Wykorzystali w tym celu rosyjską crowdoursingową platformę Tołoka, na której zarejestrowane jest kilkadziesiąt tysięcy osób. Wybrali grupę 3 tys. uczestników eksperymentu (w badaniach Centrum Levady uczestniczyło 1632 osoby) i dzieląc ich na dwie równe grupy zadali im te same pytania dotyczące kwestii socjalnych, stosunku do aborcji oraz legalizacji małżeństw jednopłciowych. Różnica między ankietami w obu grupach polegała na tym, że w jednej 1500 osobowej dodano czwarte pytanie o to, jak badani odnoszą się do wojny na Ukrainie, a w drugiej tego pytania nie było, za to już po zebraniu ankiet kontaktowano się z jej członkami indywidualnie pytając o to samo. W efekcie w grupie pytanych o stosunek do wojny poparcie dla niej wynosiło 68 proc. i było o 15 proc. większe niźli wśród tych, którzy mieli tylko zaznaczyć jedną z możliwych opcji na kartce papieru. Omawiając wyniki swego eksperymentu Czapkowskij napisał, że nawet biorąc pod uwagę to, że ich badanie przebiegało w niereprezentatywnej grupie, w której np. było mniej niźli w rosyjskim społeczeństwie kobiet po pięćdziesiątce z podstawowym wykształceniem, to mimo to, można powiedzieć, że ok. 10 proc. Rosjan mówi w badaniach raczej to, co wydaje im się, że chcą usłyszeć ankieterzy, niż co rzeczywiście myśli. Co ciekawe, jak zauważył tych, którzy ukrywają swój stosunek do wojny, jest więcej na prowincji, około 20 proc., niż w dużych miastach Rosji. Niewykluczone, że w tym przypadku mamy do czynienia ze zjawiskiem, które odnotowano w innych niezależnych badaniach socjologicznych przeprowadzonych w dużych miastach w Rosji już po wybuchu wojny. W marcu i kwietniu na zlecenie Romana Junemana, młodego polityka, lidera ruchu Społeczeństwo Przyszłości, przeprowadzono w Moskwie dwa badania w postaci sondaży ulicznych (na próbie 1000 osób), które przyniosły ciekawe rezultaty. Otóż okazało się, że w ciągu miesiąca, między marcem a kwietniem wzrosła liczba mieszkańców Moskwy, którzy popierają „specjalną operację” na Ukrainie, choć nie jest to więcej niż 50 proc. ankietowanych (w marcu 41 proc., w kwietniu 45 proc.). Młodzi nie są zwolennikami wojny, którą w grupie do 30 roku życia aprobuje jedynie 30 proc. ankietowanych, podczas gdy powyżej 68 roku jest to już 78 proc. Ale w badaniu tym odnotowano jeszcze jedną, niezwykle interesującą prawidłowość. Otóż wśród mieszkańców rosyjskiej stolicy poparcie dla wojny jest większe w grupie ludzi dobrze sytuowanych, stanowiących klasę średnią. W tej grupie 64 proc. ankietowanych popiera wojnę na Ukrainie. Można powiedzieć, że w Moskwie przeważa „czynnik administracyjny”, nadreprezentowani są ludzie zamożniejsi, powiązani z władzą, będący beneficjentami putinowskiego reżimu. Jednak w przeszłości nie przeszkadzało to uważać Moskwy, obok Petersburga za miasto o najbardziej opozycyjnym nastawieniu wobec Kremla. Wydaje się, że zaobserwowane zjawiska wiele mówią nam zarówno o dotychczasowej rosyjskiej opozycji, która społecznie zakorzeniona była raczej w grupie ludzi lepiej sytuowanych materialnie, którzy zainteresowani byli modernizacją, a nie obaleniem reżimu, jak i pokazują kierunek zachodzących zmian. Można zaryzykować pogląd, że o obserwowanym wzroście poparcia dla Putina po wybuchu wojny zdecydowała zmiana nastrojów w rosyjskiej klasie średniej, która nie ma wielkich problemów materialnych, nie doczuwa sankcji i ogólnego spadku poziomu życia, a z powodów kulturowych oraz politycznych zaliczała się do grupy zwolenników liberalizacji systemu i władzy. Wojna i polityka Zachodu zmieniła nastawienie tych kręgów na jednoznacznie pro-putinowskie. Znacznie bardziej sceptyczni, zapewne też i zastraszeni są w Rosji ludzie ubożsi, mniej też odporni na nachalną propagandę w mediach elektronicznych. Oni nie ujawniają tego co rzeczywiście myślą, a ich opinie są też zapewne w większym stopniu chwiejne i nieugruntowane. W ich przypadku musi upłynąć sporo czasu zanim lodówka zacznie wygrywać z telewizorem. Dopiero wówczas, jeśli towarzyszyć temu będzie odwrócenie nastrojów klasy średniej i części elity, mogą nastać złe czasy dla Putina i jego ekipy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/597265-co-rosjanie-mysla-o-wojnie