Kilkanaście dni temu na portalu wPolityce Jakub Maciejewski napisał, że Federacja Rosyjska mogłaby się rozpaść na skutek tendencji odśrodkowych i separatyzmów w poszczególnych regionach. Wymienił przy tym siedem podmiotów państwa, które mogą pretendować do uzyskania niezależności: Tatarstan, Czeczenię, Baszkirię, Karelię, Tuwę, Dagestan i Buriację.
CZYTAJ WIĘCEJ: Siedem terytoriów w Rosji, które mogłyby ogłosić niepodległość i rozerwać państwo Putina. Na Kremlu sami boją się tego scenariusza
Jeszcze więcej obwodów, republik i krajów chętnych do zdobycia suwerenności w ramach Federacji Rosyjskiej wymienia inicjatywa o nazwie Wspólnota Wolnych Państw Rosji. Stojący za nią Ruch dla Dobrobytu postuluje rozczłonkowanie imperium w imię samostanowienia narodów, samorządności regionów oraz dobrobytu i wolności obywateli. Zdaniem organizatorów przedsięwzięcia imperialna i centralistyczna struktura państwa sprzyja tłumieniu wolności, rozkwitowi korupcji oraz wyzyskiwaniu i okradaniu prowincji przez metropolię.
Polityka prometejska nie w modzie
Można powiedzieć, że wspomniana inicjatywa wskrzesza po latach politykę prometejską, której zwolennikiem był Józef Piłsudski. Niestety, problem polega na tym, że zwolennicy prometeizmu nie chcą się dziś ujawniać, ani w samych regionach Federacji Rosyjskiej, ani w innych państwach. Żaden kraj na świecie nie wspiera dziś polityki dążącej do dezintegracji terytorialnej Rosji. Ma rację Jakub Maciejewski, gdy pisze, że gdyby takie pomysły się pojawiły, to państwa zachodnie na czele z Niemcami i Francją jako pierwsze pospieszyłyby z pomocą, by ratować Rosję przed rozpadem.
W zachodnich stolicach dominuje bowiem przeświadczenie, że rozpad imperium może doprowadzić jedynie do chaosu, destabilizacji i wojen domowych. Największe przerażenie budzi zwłaszcza wizja przyszłości, w której rosyjski arsenał atomowy wpada w niepowołane ręce. Dlatego na Zachodzie panuje powszechne przekonanie, że jeden gospodarz na Kremlu jest bardziej obliczalny niż rzesza nieprzewidywalnych przywódców, którzy mogliby się pojawić na gruzach imperium.
Ukraińcy nie posłuchali prezydenta USA
Takie samo było zresztą nastawienie elit zachodnich, gdy upadał Związek Sowiecki. Warto przypomnieć bardzo znamienne, lecz dziś zapomniane już nieco zdarzenie – 1 sierpnia 1991 roku do Kijowa przyjechał George W. Bush. Był pierwszym urzędującym prezydentem USA, który odwiedził to miasto. Kraj Rad, czyli „imperium zła”, jak nazywał je Ronald Reagan, chwiało się wówczas w posadach. Ukraińcy spodziewali się, że amerykański przywódca natchnie ich do walki i wezwie, by domagali się wolności. Jakież był ich rozczarowanie, gdy okazało się, że Bush przestrzegł ich przed „samobójczym nacjonalizmem” oraz wychodzeniem ze składu ZSRS.
Ukraińcy nie posłuchali jednak prezydenta USA i trzy miesiące później – 1 grudnia 1991 roku w referendum niepodległościowym miażdżącą większością głosów opowiedzieli się za wolnością swego kraju. Był to ostateczny gwóźdź do trumny komunistycznego imperium. Tydzień później Związek Sowiecki przestał istnieć.
Ukraińcy posłuchali prezydenta USA
Mimo to Zachód nadal uważał Moskwę za bardziej przewidywalnego partnera od Kijowa. Dlatego też wymuszono na Ukrainie rezygnację ze statusu państwa atomowego. Mało kto pamięta, ale było to wówczas państwo, które dysponowało trzecim pod względem wielkości potencjałem nuklearnym na świecie. Pociski z głowicami atomowymi SS-18 wytwarzano zresztą w Dniepropietrowsku w zakładach Piwdenmasz, których dyrektorem był późniejszy prezydent Ukrainy Leonid Kuczma.
Gdyby Kijów zachował broń jądrową i związany z tym potencjał odstraszania, najprawdopodobniej dziś Rosja nie zdecydowałaby się na agresję militarną nad Dnieprem. Ukraińcy pozwolili się jednak rozbroić. Jak relacjonował wspomniany już Leonid Kuczma, ówczesny prezydent Rosji Borys Jelcyn nie wykazywał wcale większej determinacji, by doprowadzić do denuklearyzacji Ukrainy. Znacznie bardziej parł ku temu prezydent USA Bill Clinton i to on doprowadził w końcu do podpisania w 1994 roku sławnego (czy raczej, powiedzielibyśmy dziś, niesławnego) memorandum budapeszteńskiego. Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Rosja zagwarantowały w nim suwerenność, bezpieczeństwo oraz integralność terytorialną Ukrainy w zamian za wyrzeczenie się przez nią broni atomowej. Ile warte były te gwarancje, widać było już w 2014 roku, gdy Rosjanie zajęli Krym i Donbas.
Dziś elity Zachodu stopniowo przekonują się, że nie tylko gospodarz Kremla jest politykiem nieprzewidywalnym i nieobliczalnym, lecz tak samo jawi się imperializm rosyjski. Za tą konstatacją nie idzie jednak przekonanie, że lepiej byłoby rozmontować imperium.
Kości zostały rzucone…
Scenariusz taki uważa jednak za możliwy wielu Rosjan (odwołuje się do niego nawet reżim Putina, by strasząc zagrożeniem upadku państwa konsolidować naród wokół władzy). Rozpad Federacji Rosyjskiej prognozuje m.in. profesor Aleksander Etkind, rosyjski historyk, wykładowca uniwersytetów w Cambridge i Florencji. Nie nawołuje on bynajmniej do rozczłonkowania imperium, lecz po prostu przewiduje taki a nie inny bieg wydarzeń.
Co się stało z Imperium Rosyjskim? Upadło pod koniec wojny imperialistycznej. Co się stało ze Związkiem Radzieckim? Upadł pod koniec zimnej wojny. Co stanie się z Federacją Rosyjską?
Na to pytanie daje następującą odpowiedź: rozpadowi można byłoby zapobiec, gdyby nie wywołano wojny z Ukrainą. Agresja zbrojna uruchomiła jednak procesy, które bardzo trudno będzie odwrócić. Jak stwierdza:
Tak czy inaczej, nadchodzący upadek Federacji nie nastąpi dlatego, że ktoś za granicą tego chciał lub zaplanował, ale wbrew tym pragnieniom i planom. Najprawdopodobniej stanie się to również wbrew woli większości rosyjskiej ludności: nie jest to kwestia rozstrzygana w drodze głosowania.
Separatyzm ekonomiczny
Jak miałyby wyglądać procesy, które doprowadziłyby do „defederyzacji” Rosji – tego Etkind nie precyzuje. Pisze natomiast o tym obszernie niezależny analityk Kamil Galejew. Jego zdaniem w obliczu przedłużającej się wojny na Ukrainie decydujące znaczenie mogą mieć sankcje gospodarcze, które przerwą dotychczasowe łańcuchy dostaw. Problem Rosji stanowi to, że jej przemysł maszynowy oparty jest niemal w całości na zagranicznych komponentach. Na potrzeby przemysłu wojskowego w kraju nie produkuje się łożysk, śrub kulowych, napędów, wrzecion czy systemów CNC (Computer Numerical Control). Wszystko sprowadza się z zagranicy.
Podobnie wygląda sytuacja z częściami zamiennymi do środków transportu, zwłaszcza samolotów i pociągów. Sankcje sprawią, że niemożliwe stanie się ich serwisowanie, certyfikowanie, remontowanie i produkowanie. To spowoduje, że komunikacja między poszczególnymi regionami rozległego imperium stanie się utrudniona. Załamią się krajowe łańcuchy dostaw.
Niedobór towarów na rynku wewnętrznym sprawi, że regiony, które są producentami niedostępnych dóbr, będą blokować ich eksport do innych części państwa oraz gromadzić zapasy dla siebie. Tak jest już dziś w Kraju Stawropolskim, który wytwarza dużo cukru, ale nie chce ich wysyłać do innych regionów. Taka polityka lokalnych aparatów władzy w połączeniu ze wspomnianą już zapaścią transportu może uruchomić – jak prognozuje Galejew – rosnące zjawisko separatyzmu ekonomicznego. Według niego tak właśnie wyglądał proces uniezależniania się hiszpańskich kolonii w Ameryce Łacińskiej, co może powtórzyć się w Rosji.
Oczywiście, wszystko to są tylko hipotetyczne scenariusze, ale pokazują one, że publiczna dyskusja o możliwym rozpadzie Federacji Rosyjskiej już się zaczęła i wielu ekspertów nie wyklucza takiej możliwości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/597022-czy-jest-mozliwy-rozpad-federacji-rosyjskiej