Zdaniem niektórych zachodnich komentatorów obserwujących przebieg wojny w Donbasie zbliżamy się właśnie do „krytycznego punktu zwrotnego”.
Strona ukraińska, atakując z powodzeniem na północ i wschód od Charkowa, zdobyła kilka ważnych punktów strategicznych (Ruska Łozowa, Kutuziwka) leżących na trasach komunikacyjnych. Kontynuowanie natarcia na tych kierunkach może w dłuższej perspektywie pozwolić Ukraińcom, nie tylko wyprzeć Rosjan na granicę państwową, ale również zagrozić takim ośrodkom jak Wielki Burluk i Kupiańsk. To zaś oznaczać będzie w dłuższej nieco perspektywie nie tylko przecięcie rosyjskich linii zaopatrzeniowych, ale również groźbę wzięcia sił skoncentrowanych wokół Iziumu w okrążenie. Taki rozwój wydarzeń już osłabia i jeszcze bardziej osłabi rosyjskie uderzenie w rejonie Siewierodoniecka i Słowiańska, bo Rosjanie będą musieli część wojska przesunąć bardziej na północ. Relację sił zmienia też, choć do jakiego stopnia, to będziemy mogli niedługo się przekonać, wejście do walk w rejonie dwóch rezerwowych ukraińskich brygad pancernych – 4-tej i 17-tej. Wszystko to razem wzięte, nawet jeśli odrzucić myśl o załamaniu się rosyjskiego uderzenia i przejściu strony ukraińskiej do kontrnatarcia, powoduje, że rosyjskie postępy w Obwodzie Donieckim najprawdopodobniej zwolnią a straty wzrosną. Są już i tak niemałe. Phillips O’Brien, profesor studiów strategicznych na Uniwersytecie St. Andrews poddał analizie rosyjskie natarcie w Doniecku. Zauważył, że potwierdzone rosyjskie straty w ciężkim sprzęcie po 18 kwietnia, czyli po rozpoczęciu bitwy o Donbas wzrosły o 75 proc., co, że Moskwa straciła w tym czasie 217 czołgów oraz 404 transportery opancerzone. Świadczy to o intensywności walk (straty po stronie ukraińskiej są zapewne również poważne), ale też należy stwierdzić, że wyniosły one już, po stronie rosyjskiej 20 proc. pierwotnie posiadanego potencjału uderzeniowego. To zaś oznacza, że rosyjski impet uderzeniowy traci moc, dotychczasowe, słabe zresztą, postępy w terenie zwolnią i Moskwa z pewnością nie osiągnie, w najbliższym czasie zakładanego sukcesu w Donbasie, a czekać mogą ją nieprzyjemne niespodzianki. Podobne oceny, co do perspektyw przełamania przez Rosjan ukraińskich linii obrony formułują eksperci z Institute for the Study of War, którzy piszą o zwolnieniu rosyjskiego uderzenia. O znacznych stratach Rosjan mówił też w swoim ostatnim przemówieniu prezydent Zełenski, ironicznie zauważając, że w obliczu sytuacji zmuszeni zostali oni nawet do zmniejszenia liczby jednostek defilujących 9 maja na Placu Czerwonym, które są niezbędnie potrzebne na linii frontu.
9 maja
Od pewnego czasu w środowisku zachodnich ekspertów formułowany jest pogląd, że symbolika daty 9 maja może oznaczać co innego, niźli na początku wojny przyjmowano. Pierwotnie sądzono, że Putin może tego dnia ogłosić „zwycięstwo” i zakończenie „specjalnej operacji” na Ukrainie. Teraz raczej uważa się, że wobec braku jakichkolwiek definitywnych sukcesów Moskwa nie zaryzykuje tego rodzaju ruchu, który mógłby, przynajmniej na poziomie międzynarodowym oznaczać kompromitację Putina, a pójdzie o krok dalej, ogłosi mobilizację i rozpoczęcie wojny już nie tylko z Ukrainą (formalnie tak) ale z całym Zachodem. Oznacza to perspektywę długiej wojny i w tych kategoriach, jako odpowiedź na tego rodzaju opcję, należy traktować działania podjęte ostatnio przez Stany Zjednoczone. Chodzi zarówno o przyjęcie ustawy Lend-lease, co pozwoli przestawić amerykański przemysł na potrzeby wojenne i gwarantować ciągłe dostawy sprzętu i amunicji walczącej Ukrainie, ale także wystąpienie przez Biały Dom o kolejną, gigantyczną, bo wartą 33 mld dolarów transzę pomocy, w tym wojskowej, dla Kijowa. Pozostaje jednak do rozstrzygnięcia kwestia czy ogłoszenie przez Moskwę mobilizacji powszechnej, zakładając, że to się stanie, pozwoli Rosji na osiągnięcie zakładanych celów, czyli sukcesu w wojnie z Ukrainą i Zachodem? Aleksiej Arestowicz, doradca Zełenskiego powiedział, że Rosjanie już zaczynają odczuwać braki kadrowe, a ukraiński wywiad raportuje, iż właśnie z tego powodu od 4 dni nie obserwuje się dyslokacji na front z Rosji nowych oddziałów. Ben Wallace, brytyjski minister obrony, zauważył w wywiadzie radiowym, że ogłoszenie przez Putina powszechnej mobilizacji nie rozwiązuje jego problemów, a może tworzyć nowe. Tego rodzaju decyzja z pewnością przez część rosyjskiego społeczeństwa będzie uznana za przyznanie się do porażki, co wzmocnić może niechęć do wojny i skłonić do działania niezadowolone z obecnej sytuacji grupy w rosyjskim obozie władzy. Co więcej, nawet taki ruch i przejście do „wojny na wyniszczenie”, długotrwałego konfliktu w którym większą a nawet decydującą rolę odgrywają potencjały ludnościowe i przemysłowe, nie da Rosji pożądanej przewagi, bo 30 państw Zachodu podjęło już decyzję o wspieraniu Ukrainy, a ich połączony potencjał jest z pewnością większy od rosyjskiego.
Jeśli te oceny są uprawnione, a jedność Zachodu niczym spiż, to pojawia się pytanie o pole politycznego manewru Moskwy, czyli w jaki sposób Rosja może chcieć zakończyć tę wojnę a nawet przesądzić ją na swoją korzyść? W tym kontekście, zważywszy, że z wojskowego i politycznego punktu widzenia Putin wydaje się być obecnie w sytuacji patowej, z której nie ma dobrego wyjścia, na Zachodzie coraz częściej zaczyna dyskutować się o tym, czy zdecyduje się użyć na Ukrainie swego potencjału nuklearnego. Najprawdopodobniej byłby to atak przy użyciu głowicy niewielkiej mocy, zapewne wielokrotnie mniejszej niźli bomba, która zniszczyła Hiroszimę.
Zdaniem Edwarda Luce, komentatora Financial Times, już w związku z nasilającymi się pogróżkami ze strony zarówno Putina jak i Ławrowa, mamy do czynienia z przełamaniem atomowego tabu, a nie można wykluczyć, że również z wejściem na drogę wiodącą do użycia tej broni na Ukrainie. Ben Wallace w przywoływanym przeze mnie wywiadzie również rozważa kwestię użycia przez Moskwę głowić jądrowych, ale jest zdania, że to bluff. Luce, który przez lata kierował waszyngtońskim biurem „Financial Times”, jest zdania, iż zagrożenie uderzenia jądrowego w wykonaniu Rosjan jest jak najbardziej realne, a nawet pisze wprost o tym, pod tym względem sytuacja jest porównywalna do Kryzysu Kubańskiego z 1962 roku. Stany Zjednoczone i elity państw Zachodu reagują na sytuacje składając deklaracje, że nie zaangażują się wojskowo na Ukrainie, nie wyślą tam swoich oddziałów, co w języku komunikacji strategicznej oznacza, iż nie stanowią „egzystencjalnego zagrożenie” dla Rosji, a to w świetle moskiewskiej doktryny uzasadniałoby odwołanie się do narzędzi „dnia ostatecznego”. Problem jednak polega na tym, jak zauważa brytyjski komentator, że rosyjskie elity mogą wcale tak nie myśleć. Już w narracji publicznej pojawiają się wątki, że Rosja walczy z Zachodem a stawką w tym konflikcie jest wszystko, czyli nawet przetrwanie Federacji w postaci niezależnego państwa. Sytuację pogarsza jeszcze i to, że w ostatnich latach stopniowemu rozmontowaniu podlegały traktatowe restrykcje umożliwiające stronom umów, Rosji i Stanom Zjednoczonym, zorientować się zarówno w zamierzeniach jak i możliwościach potencjalnego przeciwnika. Teraz tego nie ma, co więcej, dialog strategiczny znacznie osłabł, również na poziomie szefów sił zbrojnych, co powoduje wzrost ryzyka błędnego odczytania intencji drugiej strony i popełnienia błędu o charakterze strategicznym.
Ryzyko ataku nuklearnego
O ryzyku rosyjskiego ataku nuklearnego pisze też na łamach „Wall Street Journal” Peggy Noonan, komentatorka tego dziennika. Jej zdaniem „niewystarczająco doceniamy realną możliwość użycia broni jądrowej przez Rosję na Ukrainie” a ten scenariusz może się naprawdę ziścić. Co przemawia za takim rozwojem wydarzeń? Rosja wojskowo grzęźnie na Ukrainie a polityczne rozwiązanie konfliktu i zakończenie wojny raczej się w ostatnich dniach oddala niż przybliża. Amerykanie, podobnie zresztą jak Europejczycy przywykli, jeśli w ogóle myślą na ten temat, do traktowania wojny atomowej w kategoriach Armagedonu – wymiany ciosów nuklearnych na poziomie strategicznym. Ale zapominają o tym, że Rosjanie mają dziś 10-krotną przewagę nad Ameryką w zakresie taktycznej, o niewielkiej mocy, broni jądrowej. Jej użycie na Ukrainie, na linii frontu, a Rosjanie ćwiczyli się wielokrotnie w tym zakresie w ostatnich latach, może zarówno pozwolić im na przełamanie oporu drugiej strony, jak i, w szerszym planie, zastraszyć niektórych sojuszników Stanów Zjednoczonych. Nawiasem mówiąc, ostatni list 200 niemieckich intelektualistów skierowany do Scholza, aby ten działał na rzecz natychmiastowego, oczywiście za cenę ustępstw Kijowa, zakończenia wojny wskazuje, że nie potrzeba wiele aby zastraszyć Niemców. W opinii Noonan odwołanie się Putina do taktycznej broni jądrowej wydaje się dziś jedynym narzędziem, jakie mu pozostało, aby wygrać tę wojnę, zarówno w polu boju jak i politycznie. Na razie mamy do czynienia niemal wyłącznie z zaostrzającą się, zresztą po obu stronach (czyli w Rosji i w USA) retoryką. Rosyjski ambasador w Waszyngtonie generał Antonow mówił o tym, że dostawy nowoczesnej broni dla Ukrainy rozpalają wojnę, Ławrow groził, podobnie jak Putin, ześlizgiwaniem się świata w konflikt jądrowy. Zachód na te deklaracje odpowiedział słowami Bidena, który zadeklarował i nie wycofał się ze swych słów, że „taki człowiek nie może rządzić Rosją” a ostatnio Lloyd Austin mówił o trwałym osłabieniu, w wyniku wojny, jej potencjału.
Wydaje się jednak, że w ostatnich dniach mamy do czynienia przynajmniej z jednym istotnym krokiem Rosji, czyli nie chodzi już tylko o pojedynek retoryczny, który perspektywę użycia broni jądrowej na Ukrainie przybliża. Mam tu na myśli decyzję o zaprzestaniu przez Gazprom dostaw rosyjskiego gazu dla Polski i dla Bułgarii. W przypadku naszego kraju waga tego kroku jest relatywnie mniejsza, Warszawa od lat zapowiadała, że z końcem roku definitywnie kończy współpracę z Rosjanami, jednak jeśli chodzi o Bułgarię mamy do czynienia z posunięciem, paradoksalnie, sprzecznym z rosyjskimi interesami, tym bardziej, że Sofia może blokować dostawy do państw sojuszników Rosji, w rodzaju Austrii, Węgier czy Serbii. Jak słusznie zauważył Fiodor Łukianow, jeden z najbardziej wpływowych rosyjskich ekspertów ds. międzynarodowych decyzję Moskwy o zaprzestaniu dostaw gazu należy traktować w kategoriach geostrategicznych a nie jako wynik chwilowej frustracji czy wręcz „strzał we własne kolano”. Łukianow wyjaśniając na czym polega znaczenie tego posunięcia odwołuje się do realiów międzyblokowej rywalizacji po Kryzysie Kubańskim 1962 roku. Po to aby nie dopuścić do generalnego starcia rozpoczęto wówczas działania na dwóch kierunkach – po pierwsze inicjując i rozwijając dialog strategiczny, po drugie rozpoczynając i z czasem pogłębiając współpracę gospodarczą, głównie surowcową między ZSRR a Zachodem. Logika tego ostatniego działania była oczywista – im większa gospodarcza współzależność państw europejskich i Rosji, tym mniejsza perspektywa wojny. To wówczas, w latach sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych zaczęła się współpraca w zakresie zakupów najpierw rosyjskiej ropy a następnie gazu ziemnego. Łukianow jest zadnia, że doświadczenie lat osiemdziesiątych, w szczególności pokojowy rozpad ZSRR, potwierdził słuszność obranej strategii. Głębokie przemiany polityczne, rozpad Rosji Sowieckiej, mogły przebiegać w sposób nadspodziewanie łagodny również i z tego względu, że tonująco na obie strony potencjalnego sporu działały istniejące już zależności gospodarcze. Obecnie sytuacja jest zasadniczo odmienna. Zarówno na poziomie realnej polityki (integracja Unii Europejskiej) jak i w sferze mentalnej, dominować zaczynają czynniki osłabiające gospodarcze współzależności. Globalizacja i powiązania gospodarcze są już postrzegane w kategoriach zagrożenia a nie szansy na stabilizowanie sytuacji, zaś integracja Unii, oznacza, że jej polityka musi uwzględniać opinie państw tradycyjnie Rosji niechętnych, co jeszcze wzmacnia trendy antyglobalizacyjne. Cały system ulega destrukcji i rosyjska decyzja o zaprzestaniu dostaw gazu do Polski i Bułgarii jest pochodną tej oceny. Rosji nie zależy już na utrzymaniu reputacji wiarygodnego dostawcy, który zawsze będzie wywiązywał się z kontraktów, bo wie, że najdalej w perspektywie 3 – 5 lat europejski rynek będzie dla niej zamknięty i to nie na tygodnie czy miesiące, ale na lata. Nie ma zatem wiele do stracenia i stara się używać kontraktów gazowych w charakterze narzędzia służącego do wywarcia presji politycznej teraz, kiedy jego użycie ma jeszcze pewną wagę.
Paradoksalnie, choć to powinno napawać nas niepokojem, Moskwa pokazuje w ten sposób, że nie ma wiele do stracenia. Uwzględniła w swej polityce postępujące sankcje Zachodu i nie zamierza dokonywać jej rewizji, tym bardziej godzić się z porażką na Ukrainie. Jeśli taka ocena jest słuszna, to jesteśmy bliżej a nie dalej, odwołania się przez Rosję do siły jej potencjału nuklearnego. Jeśli nie można wojny wygrać środkami konwencjonalnymi, jeśli nie liczymy na zamianę polityki Zachodu i jesteśmy zdania, że sankcje ograniczać będą rosyjskie perspektywy rozwojowe przez długie jeszcze lata, a wojnę musimy wygrać, to co poza bronią jądrową pozostaje?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/596680-rosja-a-wojna-nuklearna-na-ukrainie