W Naddniestrzu, separatystycznej „republice”, która oderwała się w 1992 roku od Mołdawii, jak można się było spodziewać, nastąpiło dziś znaczne zaostrzenie sytuacji.
Władze wprowadziły najwyższy „czerwony” stopień zagrożenia terrorystycznego, a wczoraj i dzisiaj miały miejsce zamachy. Ostrzelano co najmniej z dwóch granatników siedzibę Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego, a dziś w powietrze wysadzono anteny retransmitujące sygnał rosyjskiego radia znajdujące się w miejscowości Majak. W miejscowych kanałach na platformie informacyjnej Telegram pojawiły się informacje, o wybuchach we wsi Parkany, gdzie znajdują się obiekty wojskowe (te informację potwierdzają rosyjskie media) i na lotnisku w Tyraspolu. Może chodzić, jak się wydaje, o jeden atak na dwa obiekty przeprowadzony przy użyciu drona. W reakcji władze tej separatystycznej republiki wprowadziły w życie szereg nadzwyczajnych zarządzeń. Odwołano m.in. uroczyste obchody rocznicy zakończenia II wojny światowej, zajęcia w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych mają odbywać się w reżimie on – line, a na drogach wylotowych z Naddniestrza pojawiły się posterunki, na których ustawiły się zresztą długie kolejki samochodów, bo ludzie chcą wyjechać.
Wadim Krasnosielski, prezydent tej nieuznawanej „republiki”, zwołał posiedzenie Rady Bezpieczeństwa po którym opublikował oświadczenie oskarżające ukraińskie służby specjalne o chęć zdestabilizowania sytuacji w Naddniestrzu a także przypomniał, że formalnie anteny we wsi Majak należały do Federacji Rosyjskiej. Z kolei wywiad Ukrainy już kilka dni temu informował w specjalnym komunikacie, że urzędnicy w Naddniestrzu spodziewali się już od kilku dni zaostrzenia sytuacji, o czym świadczą wezwanie rozsyłane, aby tworzyć „punkty obrony cywilnej” w obiektach użyteczności publicznej.
Posiedzenie Rady Bezpieczeństwa zwołała tez prezydent Mołdawii Maja Sandu, która po posiedzeniu mówiła o prowokacji rosyjskiej będącej zagrożeniem dla stabilności Mołdowy. A rzecznik Kremla zdążył już powiedzieć, że Moskwa obserwuje sytuacje i jest bardzo zaniepokojona jej zaostrzeniem. Ten wzrost napięcia w Naddniestrzu nie jest dla ekspertów zaskoczeniem, tym bardziej po słowach z-cy dowódcy Centralnego Okręgu Wojskowego Rustama Minnekajewa, który zapowiedział kilka dni temu, że w obecnej fazie wojny celem Moskwy jest ustanowienie korytarza lądowego do Naddniestrza, gdzie według jego opinii mieszkają „uciskani” rodacy. Niedawno Denis Puszylin, kierujący separatystyczną „republiką” ludową w Doniecku powiedział też, że po zakończeniu obecnej fazy „operacji wojennej”, która jego zdaniem ma polegać na osiągnięciu przez rosyjskie wojska administracyjnych granic tych prowincji należy rozpocząć kolejną jej fazę, czyli przebić się do Naddniestrza.
Napisałem, że ten wzrost napięcia nie jest zaskoczeniem, bo już kilka dni temu eksperci brytyjskiego RUSI w raporcie, który opisywałem wczoraj opierając się na źródłach wywiadowczych dowodzili, że destabilizacja sytuacji w Mołdawii jest bardzo prawdopodobna. Ich zdaniem pretekstem miał być wydany przez rząd, a w praktyce cały obóz polityczny Mai Sandu, który rządzi Mołdawią zakaz posługiwania się tzw. georgijewską wstążką, uznawaną za symbol rosyjskiego imperializmu, w trakcie zapowiadanych przez prorosyjską opozycję socjalistyczną obchodów zakończenia II wojny światowej. Formacja kierowana przez byłego prezydenta Igora Dodona, przez wielu uznawana za prorosyjską V kolumnę, ma wykorzystać te obchody, ale również biedę, inflację, rosnące ceny gazu i obawy związane ze spodziewanymi niskimi plonami w tym roku i problemy z uchodźcami z Ukrainy, których przyjęcie jest wielkim ciężarem dla tego ubogiego kraju do destabilizacji sytuacji. Maja Sandu opisując sytuację w jakiej znalazł się jej kraj, silnie uzależniony od handlu zarówno z Rosją jak i Ukrainą, powiedziała kilka dni temu w rozmowie z dziennikarzami The New York Times „nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale nie przypuszczałam, że będzie aż tak trudno”.
Z kolei rosyjskie media kolportują inne uzasadnienie tego co się dzieje w Naddniestrzu. Dziennikarz „Moskiewskiego Komsomolca” napisał, że inwazja na tę nieuznawaną „republikę”, której mieszkańcy w większości mają rosyjskie paszporty „może mieć miejsce już dzisiaj”. Dziennik przytacza też opinie znanego pro-kremlowskiego politologa Sergieja Markowa, którego zdaniem, Rumunia przygotowała się do wojskowej interwencji w Mołdawii. Jak argumentuje Markow Bukareszt chce wykorzystać szczególnie z jego punktu widzenia korzystną koniunkturę i dokonać anschlussu Mołdawii. Ta koniunktura ma polegać na tym, że w obecnej trudnej sytuacji, społeczeństwo tego biednego kraju nie będzie oponować jeśli zostaną włączeni do Rumunii, Bruksela w realiach wojny nie ma już wiele do powiedzenia, bo liczy się zdanie Amerykanów a rosyjskie siły zbrojne zaabsorbowane na Ukrainie nie mają potencjału i możliwości, aby przyjść z odsieczą. Markow jest też zdania, że będziemy mieli do czynienia z koncentrycznym uderzeniem z dwóch stron, bo w blitzkriegu przeciw Naddniestrzu weźmie też udział Ukraina. Motywy Kijowa, w jego ocenie są jasne. Chce z jednej strony zlikwidować zagrożenie swojej flanki, ale znacznie istotniejszym celem jest wzięcie, w wyniku zdobycia Naddniestrza, duże liczby obywateli Federacji Rosyjskich, zarówno żołnierzy jak i cywilów, do niewoli, którzy mogliby zostać wymienieni na bojowników z mariupolskiego Azowstalu. Podobną narrację, jeśli chodzi o możliwy rozwój sytuacji w Naddniestrzu przedstawiła też dziś znacznie bardziej umiarkowana „Niezawisimaja Gazieta”, której dziennikarze dowodzą, że rumuńscy oficerowie działając „pod przykrywką” już sprawują kontrolę nad siłami zbrojnymi Mołdawii. Jednak z pewnością, gdyby scenariusz wojskowy wchodził w grę to wojskowy potencjał Kiszyniowa jest zbyt mały, aby pokonać siły rosyjskie w Naddniestrzu, oceniane na około 800 żołnierzy wspierane przez 4 – 5 tys. przedstawicieli milicji zbrojnej. Z pewnością nie są to doborowe jednostki, nawet te formalnie uchodzące za rosyjskie, są w związku z trudnościami z rotacją (ograniczenia wprowadzone jeszcze za rządów Partii Demokratycznej) w całości ukompletowane z mieszkańców Naddniestrza mających rosyjskie paszporty. Ale armia Mołdawii to też nie potęga. Jeden z mołdawskich portali internetowych przytoczył słowa Anatola Szalaru (Anatola Șalaru), byłego ministra obrony, który powiedział, że przez lata siły zbrojne tego kraju pozostawały niedofinansowane. Rząd przeznaczał rocznie 0,2 – 0,3 proc. PKB co ledwie starczało na żołd ale już było zbyt mało na ćwiczenia nie mówiąc o modernizacji.
Trzeba uczciwie napisać, że rosyjskie spekulacje na temat możliwości zaatakowania przez Kijów Naddniestrza znajdują oparcie w głosach w mediach ukraińskich. Znany komentator wojenny, a w przeszłości doradca ministra obrony, Jurij Butusow opublikował dziś artykuł w którym argumentuje, że jedyną i ostatnią szansą uratowania Mariupola jest przeprowadzenie uderzenia na Naddniestrze. W opinii Butusowa niedawną wypowiedź generała Rustama Minnekajewa należy potraktować jako otwarte ultimatum i zapowiedź wykorzystanie przez Rosję, w celach wojskowego ataku przeciw Ukrainie, jej magazynów i baz wojskowych w tym regionie. A w związku z tym należy prewencyjnie uderzyć na tę nielegalną z punktu widzenia prawa międzynarodowego „republikę” i osiągnąć przy okazji sześć podstawowych celów wojskowych i politycznych. Są to: po pierwsze wzięcie maksymalnej liczby jeńców, których można będzie wymienić na obrońców i ludność Mariupola, po drugie likwidować zagrożenie uderzeniem wojskowym z tego kierunku, po trzecie celem operacji winno być „zniszczenie czarnej dziury” przemytniczej, którą przez lata stało się Naddniestrze, po czwarte zdobycie dużych magazynów rosyjskiej amunicji, pochodzącej jeszcze z czasów Układu Warszawskiego i składowanej w tej „republice” i wręczcie po piąte, zdobycie Tyraspola przez siły Ukrainy pozwoliłoby uwolnić dwie brygady, które teraz pilnują granicy i przesunąć je do walczącego Donbasu, gdzie są bardziej potrzebne. Szóstym argumentem na rzecz uderzenia na Naddniestrza jest ten, że przez lata stało się ono „bazą” rosyjskich służb specjalnych, które wykorzystują nieuznawaną republikę w charakterze swego hubu do handlu bronią na całych Bałkanach i destabilizacji tej części Europy. Butusow, o czym warto pamiętać, nie jest związany z Zełenskim, a nawet w przeszłości ostro go krytykował w związku z fiaskiem operacji wymierzonej przeciw Grupie Wagnera w 2020 roku na Białorusi. A zatem jego propozycje nie muszą oznaczać, że Kijów szykuje jakąś akcję, ani nawet przez ekipę Zełenskiego nie muszą być traktowane poważnie. Jednak ocena sytuacji strategicznej może być, niezależnie od tego kto jej dokonuje, słuszna i przyspieszyć ewentualne działania.
Komentując sytuację Mychajło Podoliak, doradca prezydenta Zełenskiego napisał kilka zdań, które przez swą dwuznaczność bardziej zaciemniają niż rozjaśniają sytuację. Otóż jego zdaniem Rosja destabilizując sytuację przesyła władzom Mołdawii czytelny sygnał, że mogą one w przyszłości spodziewać się „gości”. Jednak, jak zaznaczył, dobrą wiadomością jest to, iż Ukraina i jej siły zbrojne są gwarantem stabilności regionu, z czego Kijów nie ma zamiaru rezygnować. Ale napisał też, że „musimy działać jak jeden zespół”, co może oznaczać, że władze Ukrainy nie są zadowolone z dotychczasowej polityki Kiszyniowa i oczekiwałyby bardziej jednoznacznego zaangażowania się Mołdawii po ich stronie.
Sytuacja jest zatem niezwykle interesująca, również w związku z sytuacją w Unii Europejskiej. Władze w Bukareszcie, starające się zachować „złoty środek”, będąc twardym zwolennikiem wzmocnienia obrony wschodniej flanki i zwiększenia obecności wojskowej Stanów Zjednoczonych, jednocześnie nie starały się nadmiernie afiszować z politycznym wspieraniem Kijowa. Dość powiedzieć, że prezydent Klaus Iohannis jest jednym z niewielu liderów państw europejskich, który nie odwiedził w czasie wojny Kijowa. Ale teraz sytuacja może się zacząć zmieniać. Tym bardziej, że w rosyjskich mediach szeroko kolportowana jest narracja, iż zatopienie krążownika rakietowego Moskwa było możliwe dzięki dokładnym danym radiolokacyjnym, które przekazać mieli Rumuni, a sama salwa rakietowa też miała zostać odpalona nie z obszaru Ukrainy, tylko z Rumunii. Rosjanie też zauważyli, iż strona Ukraińska zamierza eksportować zboże przez port w Konstancy, do którego właśnie jest transportowana pierwsza partia 80 tys. ton pszenicy. To zaś mogłoby oznaczać, że blokada morska, która dotyka Ukrainy w dłuższej perspektywie będzie nieskuteczna. Tą drogą mogą docierać też transporty broni, tym bardziej, że Ankara w ostatnich dniach podjęła ważną decyzje zabraniając przelotu nad terytorium Turcji rosyjskich samolotów wojskowych. Oficjalnie chodzi o uniemożliwienie transportu syryjskich najemników, a nieoficjalnie uważa się, że Erdoğan widząc niepowodzenia Rosjan i rosnąca determinację Amerykanów koryguje swą politykę. Jeśli mamy do czynienia z rzeczywistą zmianą, to może okazać się, że broń na Ukrainę może docierać drogą morską, przez rumuńską Konstancę. Ale aby było to możliwe trzeba najpierw zlikwidować zagrożenie które pociąga istnienie rosyjskich garnizonów w Naddniestrzu. Droga Konstanca – Izmaił – Odessa biegnie przez teren tej „republiki”, a to oznaczać może, że rzeczywiście niedługo mogą nas czekać jakieś przełomowe i ważne w tym regionie, wydarzenia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/596050-naddniestrze-nowym-teatrem-wojny