Emmanuel Macron wygrał wyścig prezydencki nad Sekwaną. W drugiej turze wyborów prezydenckich w niedzielę uzyskał 58,5 proc. głosów, a jego rywalka Marine Le Pen 41, 5 proc. Tym samym Macron wszedł do elitarnego klubu prezydentów Republiki, którzy zostali wybrani na drugą kadencję (jest pierwszym od 20 lat, któremu to się udało). Poprzednio dwie kadencje w Pałacu Elizejskim zaliczyli tylko François Mitterrand (1981-1995) i Jacques Chirac (1995-2007). Jest to tym bardziej zadziwiające, że pierwszą kadencję miał niezbyt udaną: żółte kamizelki, zamordowany przez islamskiego fundamentalistę nauczyciel Samuel Paty, płonąca katedra Notre Dame, słabnąca siła nabywcza Francuzów, Covid-19, a potem wojna na Ukrainie. Z żadnym z tych wyzwań Macron nie poradził sobie dobrze.
Na początku kwietnia, przed I turą – według sondażu instytutu Elabe zrealizowanego dla dziennika „Les Echos”– ufało mu 38 proc. Francuzów. Identycznym poziomem zaufania cieszył się Nicolas Sarkozy, gdy kończył pierwszą kadencję w 2012 r. Nie został wybrany na drugą. Francuzi chcieli zmiany. Teraz też chcieli, ale Front Republikański, choć w znacznie osłabionej postaci, zadziałał. Potrzeba zmiany została wyrażona przede wszystkim w niskiej frekwencji i dużej liczbie oddanych przez nich głosów nieważnych. Macron, a wraz z nim liberalny establishment, otrzymał „jeszcze jedną szansę”. Możliwe, że ostatnią.
1. Fragmentaryzacja Francji
Mogło by się wydawać, że Macron ma powody, by triumfować. Druga kadencja zapewniona, a wynik przy urnach na tyle dobry, że jego legitymacja jako głowa państwa nie będzie kwestionowana. Niemniej jednak ma on powody do zmartwień. Sam je zresztą wyraził podczas przemówienia w wieczór wyborczy, tuz po ogłoszeniu wyników II tury. „Wielu naszych współobywateli głosowało na mnie, ale nie ze względu na mój program czy idee, ale po to, by zablokować drogę skrajnej prawicy do prezydentury” – zadeklarował. Oraz obiecał wyborcom Le Pen (na tle głośnego buczenia z sali), że w tej II kadencji weźmie pod uwagę zmartwienia tych, którzy w Pałacu Elizejskim woleli widzieć liderkę Zjednoczenia Narodowego czy szefa Niepokornej Francji” Jean’a-Luca Mélenchona. Liczby zresztą nie kłamią. Według dziennika „Le Figaro” twardy elektorat Macrona „nie zwiększył się ani o jotę od 2017 r.”. Jest to od 25 do 32 proc. wyborców. Umożliwia to wygranie wyborów w ramach instytucjonalnych V Republiki – zwłaszcza gdy ugrupowania polityczne reprezentujące pozostałe dwie trzecie są ze sobą skłócone. Po stronie lewicy wystartowało aż osiem kandydatów, a Le Pen toczyła bezlitosny spór z Ericiem Zemmourem. Mimo tego 57 proc., głosów oddanych w I turze wyborów prezydenckich trafiło do partii, które można zakwalifikować jako skrajne, populistyczne lub antysystemowe. 28 proc. wyborców nie poszło w II turze w ogóle do urn, co dało najniższą frekwencję w wyborach prezydenckich od 53 lat. A 8, 6 proc. oddało głos nieważny. Oznacza to, że ponad 16 milionów Francuzów nie chciała ani Macrona ani Le Pen. 40 proc. młodych poniżej 25 lat nie wzięło udziału w wyborach. „Francja Macrona” to więc kraj bardziej podzielony niż kiedykolwiek - na młodych i starych, bogatych i biednych, Francję A i Francję B, tą, wielkomiejską i kosmopolityczną, oraz tą, co wstaje każdego ranka i idzie do pracy, gdzieś na prowincji, i nie tylko nie była w Berlinie czy Londynie, ale nawet w Paryżu. W 2017 r. Macron obiecał, że „zrobi wszystko, by ludzie już nie musieli głosować na ekstrema”. Obietnicy nie dotrzymał i jeśli nie uda mu się scalić coraz bardziej zdefragmentowanej Francji, kolejne wybory prezydenckie wygra Le Pen czy Mélenchon, albo ktokolwiek kto ich zastąpi.
2. Front Republikański osłabiony
Jeśli jest nadal praktykowany, Front Republikański, jako kordon sanitarny przeciwko „populizmom” przy urnach, stracił swój automatyczny charakter. 40 proc. elektoratu Jeana-Luca Mélenchona zagłosowało na urzędującego prezydenta, jedna czwarta na Le Pen, a reszta nie poszła do urn bądź oddała głos nieważny. Macron otrzymał także głosy dwóch trzecich elektoratu lidera Zielonych, wyeliminowanego w I turze Yannicka Jadota. Połowa wyborców kandydatki centroprawicowych Les Républicains Valerie Pécresse oddała w II turze głos na Macrona, a jedna czwarta na Le Pen. Najbardziej niechętni Frontowi Republikańskiemu okazali się starsi wyborcy, którzy uczestniczyli już w wyborach prezydenckich w 2002 r., kiedy w II turze jej ojciec Jean-Marie Le Pen zmierzył się z Chiraciem oraz elektorat lewicy, który nie uwierzył w obietnice Macrona, złożone między I a II turą, że otworzy się on na jej postulaty, czyli ekologię oraz sprawiedliwość społeczną. Same nawoływanie do zablokowania Le Pen nie wystarczyło, jak podkreślił w rozmowie z „Le Figaro” dyrektor instytutu badania opinii publicznej Ifop Jérôme Fourquet. Macron musiał się oprzeć na swoim programie, by przekonać do siebie elektorat Mélenchona, który w tej II turze był języczkiem u wagi. Dlatego obiecał m.in., że jeszcze raz przemyśli swoją propozycję podniesienia wieku emerytalnego do 65 lat. Macron posiada zresztą duży elektorat negatywny, głównie na prowincji. W Paryżu Macron uzyskał 35 proc. głosów w I turze, a Le Pen 5,5 proc. Kandydatka, która weszła do II tury wyborów więc w zasadzie nie istnieje jako polityk w świadomości mieszkańców stolicy, a na prowincji sentyment anty-Macronowski jest bardzo silny. Do tego elektoratu, który czuje się coraz mniej reprezentowany przez elity rządzące, argument o stawianiu oporu populizmom zwyczajnie nie trafia.
3. Polityczny środek jest martwy i raczej nie ożyje
Po dziesięcioleciach rządzenia Socjaliści oraz centroprawica znaleźli się na politycznym oucie. Kandydaci tych partii wspólnie uzyskali w pierwszej turze wyborów mniej niż 10 procent głosów. W konsekwencji szereg kandydatów z wynikiem poniżej 5 proc. nie otrzyma zwrotu kosztów kampanii. Macron zgarnął już w 2017 r. dużą część elektoratów obu partii. W pierwszym rzędzie emerytów (którzy jako jedyni popierają jego propozycję podwyższenia wieku emerytalnego), dotąd rezerwuar głosów centroprawicy, zachowawczy. To na nich najmocniej zadziałał w tych wyborach tzw. „efekt flagi”, czyli zasada, że nie zmienia się przywódcy w czasach kryzysu. A jest to duży elektorat, powiększający się wraz ze starzeniem się społeczeństwa. Elektorat Le Pen to Francja pracująca, więc nie była ona w stanie przekonać do siebie tych, którzy już nie pracują i boją się zmian. Winą za zniszczenie politycznego centrum obarcza się często Macrona, ale on tylko dokończył dzieła. To wyborcy odrzucili tradycyjne partie, bo nie spełniały złożonych obietnic i pokładanych w nich nadziei. Spin doktorzy Socjalistów, jak Jaques Attali to zrozumieli, i wymyślili „prezydenta ponad podziałami”, ani z lewicy, ani z prawicy, czyli Emmanuela Macrona. Jego pierwsza kadencja w Pałacu Elizejskim pokazała, że nie różni się on aż tak bardzo od wcześniejszej politycznej oferty. Dla Socjalistów i Republikanów może być jednak już za późno na powrót do dawnej świetności.
„Skrajne centrum” Macrona, to de facto oportunistyczny sojusz umiarkowanych elit idących od centrolewicy do centroprawicy. Strategia polityczna i sposób rządzenia, które mają tę zaletę, że tworzą złożoną, ale stabilną większość, z ryzykiem przesunięcia rosnącej części elektoratu w stronę skrajności, w szczególności tych rozczarowanych i przegranych. Aż w końcu Front Republikański już nie zadziała.
4. Źle wybrany parlament?
Po wyborach prezydenckich Francję czekają w czerwcu wybory parlamentarne. Macron ma nadzieje na stabilną większość, ale czy ją otrzyma? Eksperci przewidują, że frekwencja wypadnie równie słabo co w 2017 r. gdy wyniosła niewiele ponad 50 proc. Jak twierdzi Jérôme Fourquet może to być „najgorzej wybrane Zgromadzenie Narodowe V Republiki”. Prezydent nie ma obecnie wystarczająco poparcia w parlamencie, by móc wygodnie rządzić. Jego partia LREM się przez tą pierwszą kadencję znacznie osłabiła, także personalnie. Macron będzie więc zmuszony szukać poparcia i posłów gdzie indziej – na centroprawicy i lewicy. To niesie ze sobą ryzyko – jak Macron sam to określił – „płynności”, czyli niestabilności i zmieniającej się lojalności posłów. On byłby wtedy łatwo podatny na szantaż. Dlatego jeszcze przed wyborami snuł plany założenia nowego ruchu „jedności i działania”. „Coś nowego, co połączy różne przekonania i wrażliwość” – ogłosił 10 kwietnia. Tym razem nie uzyskał też aż tak dobrego wyniku jak w 2017 r. (wtedy były to 66 proc.) i niektórzy posłowie nie będą chcieli tanio się sprzedać. Inni nie będą chcieli oddać swoich miejsc na listach.
Rywale Macrona tymczasem, szczególnie głęboko sfrustrowany swoja porażką w I turze Mélenchon, mają nadzieję zbudować anty-Macronowski blok w parlamencie, a raczej dwa. Lider Niepokornej Francji uważa wręcz, że uda mu się zbudować lewicową większość i zostać premierem, wymuszając na Macronie tzw. kohabitacje, gdy prezydent i premier pochodzą z innych, rywalizujących ze sobą politycznych formacji.
Tradycyjne partie, czyli Socjaliści i Republikanie, mimo słabego wyniku w wyborach prezydenckich, także stawiają opór. A mają, w przeciwieństwie do partii Macrona, silne umocowanie w regionach i lokalnych baronów. Prezydenta czeka więc trudny czas do czerwca i wcale nie jest pewne obecnie, że będzie miał tę komfortową większość na której mu tak zależy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/595885-francja-zwyciestwo-ale-na-pewno-nie-triumfalne