W Niemczech w powszechnym użytku jest słowo, które nie ma swego odpowiednika w innych językach: „Vergangenheitbewältigung”. Oznacza ono dosłownie „przezwyciężanie przeszłości”. Nasi zachodni sąsiedzi lubią bowiem powtarzać, że dokonali rozrachunku z błędami swej niedawnej historii. Dzięki temu mogą przyznać się do dziejowej winy własnego narodu oraz jego odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej. Przepraszają zresztą nie tylko za ludobójstwo Żydów i Romów, lecz także plemion Herero i Namaqua, które zmasakrowane zostały przez niemieckich kolonizatorów w Namibii na początku XX wieku.
Sprawdzian dla Niemców w chwili próby
Ta powszechna w niemieckiej przestrzeni publicznej postawa stała się wręcz jednym ze składników współczesnej tożsamości zbiorowej tamtejszego społeczeństwa, a także jednym z głównych wektorów polityki zagranicznej Berlina. Legła również u podstaw niemieckiego przywództwa w Europie, mającego wymiar nie tylko polityczny czy gospodarczy, lecz także moralny i streszczającego się w krótkim haśle: „Nigdy więcej!” Niemcy jako kraj, który w największym stopniu uporał się z demonami własnej przeszłości, miały szczególny mandat, by wskazywać innym drogę postępowania, aby nigdy więcej nie powtórzyły się koszmary XX-wiecznej historii.
Napaść Rosji na Ukrainę stała się najlepszą okazją, by Niemcy zademonstrowały nie tylko retoryką, gestami czy symbolami, lecz przede wszystkim konkretnymi działaniami skuteczność swej polityki opartej na paradygmacie „Nigdy więcej!”. W ten sposób mogłyby dowieść, iż słusznie pretendują do (nie tylko moralnego) przywództwa w Europie. Tym bardziej, że nad Dnieprem dokonuje się ludobójstwo, mordowani są bezbronni cywile, kobiety i dzieci, całe miasta równane są z ziemią, zaś agresor mówi wprost o eksterminacji najechanego narodu. W tej sytuacji oczy milionów ludzi zwrócone są na Niemcy, które jako najpotężniejsze państwo na naszym kontynencie mają większe możliwości niż ktokolwiek, by wspomóc mordowane ofiary i powstrzymać krwawą rzeź.
W tej chwili dziejowej próby Niemcy zachowują się jednak odwrotnie niż wynikałoby to z ich deklaracji o wyciągnięciu wniosków z własnej historii. Nie zgadzają się na objęcie Moskwy surowszymi sankcjami, np. odłączenie wszystkich rosyjskich banków od systemu SWIFT, blokują wprowadzenie embarga na dostawy rosyjskiej ropy i gazu, a także sabotują przekazywanie broni walczącej Ukrainie: najpierw wetowały dostarczanie jej przez innych członków NATO, zaś teraz same prowadzą w tej sprawie politykę pełną krętactw i sprzecznych deklaracji. Zdaniem ekspertów znacznie bardziej potrzebny i wartościowy sprzęt wojenny dostarczyły Ukraińcom takie kraje, jak Słowacja czy Estonia, niż Niemcy.
Lista kłamstw Olafa Scholza
Zwięźle postępowanie niemieckich władz w tej sprawie wypunktował znany wojskowy analityk Thomas C. Teiner. Napisał:
1) Pod koniec lutego niemiecki przemysł obronny wysyła kanclerzowi Scholzowi długą listę wszystkich dostępnych broni.
2) Scholz nie udostępnia listy Ukrainie.
3) Scholz mówi, że w Niemczech nie ma już broni, którą mógłby przekazać Ukrainie.
4) Niemiecki przemysł obronny przekazuje listę ambasadorowi Ukrainy.
5) Scholz mówi, że broń z listy nie działa.
6) Przemysł obronny zaprzecza temu, a lista zostaje ujawniona w prasie.
7) Scholz twierdzi, że Ukraińcy nie mogą nauczyć się na czas obsługiwania broni.
8) Niemieccy eksperci ds. obrony mówią niemieckiej prasie, że Ukraińcy mogą nauczyć się obchodzić z bronią w ciągu 2-3 tygodni.
9) Scholz mówi, że broń potrzebna jest NATO i że NATO musi zatwierdzić jej transfer.
10) Urzędnicy NATO i niemieccy generałowie zaprzeczają temu.
11) Scholz mówi, że żaden inny sojusznik NATO/UE nie dostarcza Ukrainie ciężkiej broni.
12) USA, Wielka Brytania, Australia, Polska, Czechy, Słowacja, Rumunia, Turcja, Włochy, Finlandia, Dania, Rumunia, Holandia itd. publikują wykazy broni ciężkiej dostarczanej na Ukrainę.
13) Pod presją Scholz zapowiada 2 miliardy euro dla ukraińskiej armii.
14) Niemieccy parlamentarzyści dowiadują się, że tak naprawdę to tylko 1 miliard euro, który nie będzie dostępny przez kolejne 2-3 miesiące, a następnie Scholz może zawetować lub opóźniać w nieskończoność dostawę każdego przedmiotu, który Ukraina zechce kupić.
15) Stany Zjednoczone, Francja, Polska, Rumunia, Japonia, Wielka Brytania i Włochy oraz szefowie UE i NATO spędzają popołudnie, próbując przemówić Scholzowi do rozsądku.
16) Scholz wydaje oświadczenie, że Ukraina może mieć teraz 1 milirad euro i zamówić z listy to, co zechce.
17) Ambasador Ukrainy mówi, że Scholz usunął z listy wszystkie pozycje, których Ukraina faktycznie chce, zanim przekazał ją Ukrainie, a to, co pozostaje na liście, to zaledwie ułamek 1 miliarda euro.
Scholz nie jest niekompetentny ani kłamliwy… on po prostu pracuje dla Rosjan.”
Do tego podsumowania Thomas C. Teiner dodał później kolejne minięcie się z prawdą niemieckiego kanclerza. Scholz powiedział mianowicie, że Niemcy nie mogą dostarczyć Ukrainie czołgów Leopard 1A5, ponieważ nie ma amunicji do ich dział. W odpowiedzi ekspert zamieścił listę 11 krajów, które produkują obecnie taką amunicję.
Niebezpieczne związki z Rosją
Odkładając na bok wszelkie emocje i uprzedzenia, trzeba obiektywnie stwierdzić, że polityka niemieckiego rządu działa na rzecz klęski Ukrainy i zwycięstwa Rosji jako agresora, nie liczącego się z żadnymi prawami i dokonującego ludobójstwa bezbronnej ludności cywilnej. Dzięki postępowaniu Berlina do rosyjskiego budżetu płyną miliardy euro, wykorzystywane na prowadzenie wojny przeciw Ukrainie, zaś tej ostatniej odmawia się możliwości należytej obrony przed najeźdźcą.
Mimo to postępowanie Olafa Scholza nie wywołuje politycznego trzęsienia ziemi nad Szprewą i Renem. Dzieje się tak m.in. dlatego, że całe partyjne spektrum republiki federalnej od lat uwikłane jest w różnego rodzaju związki z Moskwą. To przecież CDU na czele z Angelą Merkel rządziło nieprzerwanie od 2005 do 2021 roku, uzależniając w tym czasie energetycznie Niemcy od Rosji i pozwalając budować Putinowi swoją potęgę.
Jeszcze bardziej zaangażowane w forsowanie budowy Nord Stream 2 było SPD, czego symbolem pozostaje posada dyrektorska w Gazpromie byłego kanclerza Gerharda Schrödera. Jego następcy nie pozostają za nim w tyle, o czym świadczy kariera obecnej wiceprzewodniczącej partii a zarazem premier Meklemburgii-Pomorza Przedniego Manueli Schwesig, nazywanej wprost w niemieckich mediach „marionetką Putina”. Poza tym socjaldemokraci od lat wierni pozostają polityce wschodniej (Ostpolitik) Willy’ego Brandta, który głównego partnera upatrywał zawsze w Moskwie i wierzył w zbliżenie poprzez handel.
Ruchy ekologiczne, będące zapleczem Partii Zielonych, były z kolei hojnie finansowane przez Kreml, który sponsorował kampanie na rzecz odejścia niemieckiej gospodarki od węgla i atomu na rzecz gazu – oczywiście rosyjskiego. Moskwa mogła też liczyć na zrozumienie najbardziej prorosyjskich ugrupowań w Bundestagu: czyli postkomunistycznej Die Linke oraz nacjonalistycznej Alternatywy dla Niemiec. To wszystko sprawia, że trudno jest w Niemczech zmontować koalicję, która miałaby determinację, by przeciwstawić się zdecydowanie Rosji.
Putin może liczyć na zrozumienie
Wszystkie powyższe środowiska reprezentowały postawę, która zawiera się w jednym słowie, nieobecnym chyba w żadnym innym języku europejskim: „Russlandversteher”, czyli rozumiejący Rosję. Niemieckie elity polityczne, intelektualne czy medialne nie miały problemów ze zrozumieniem racji strony rosyjskiej, natomiast znacznie trudniej było im przyjąć do wiadomości argumenty strony polskiej czy ukraińskiej.
W niemieckiej przestrzeni publicznej można się było natknąć na wiele przekazów związanych z rosyjską kulturą, sztuką, historią czy przyrodą, dzięki którym można się było zachwycić np. muzyką Rachmaninowa, zbiorami Ermitażu, baletem Teatru Bolszoj czy widokiem Bajkału, natomiast podobnych komunikatów z Polski czy Ukrainy brakowało. W mediach dominował obraz Ukrainy jako państwa przeżartego przez korupcję, zdominowanego przez oligarchów i dającego swobodę działania grupom neonazistowskim. O rosyjskiej korupcji, oligarchach czy politycznym rasizmie starano się mówić jak najmniej. Jako dyktator i autokrata przedstawiany był Jarosław Kaczyński, natomiast Władimir Putin jawił się twardy polityk, żelazny przywódca, mocny człowiek, z którym należy negocjować. Przymykano przy tym oczy na zbrodnie, których dopuszczała się jego armia w Czeczenii i w Syrii, na inwazję na Gruzję, zagarnięcie Donbasu czy liczne skrytobójstwa przeciwników politycznych, zarówno w kraju, jak i za granicą. Nie wiadomo, kiedy „Russlandversteher” zamienił się w „Putinversteher” – rozumiejący Rosję zamieniali się w rozumiejących Putina.
Nie da się wytłumaczyć tego wspominaną już logiką „zbliżenie poprzez handel”. Gdyby tak było, wówczas Niemcy wykazywaliby znacznie większe zrozumienie dla Polski, która jest piątym co do wielkości partnerem handlowym Berlina (przed Włochami, Austrią, Szwajcarią, Belgią czy Wielką Brytanią), natomiast Rosja, na którą przypada zaledwie 2 proc. obrotów niemieckiego handlu zagranicznego, nie znajduje się nawet w pierwszej dziesiątce partnerów.
Syndrom postimperialny
Być może więc wyjaśnienia tego fenomenu należy szukać w innej logice, mieszczącej się w niemieckiej tradycji politycznej. Tym, co pozwala Berlinowi i Moskwie znaleźć wspólny język, wydaje się być paradygmat imperialny, którego przejawem jest myślenie w kategoriach stref wpływów. W tej perspektywie Europa Środkowa nigdy nie była rzeczywistym partnerem dla jednych i dla drugich. Oni porozumiewali się ponad głowami mniejszych narodów, ignorując ich prawa, obawy i aspiracje. Najlepszym tego przykładem jest budowa Nord Stream 2, która dokonała się wbrew głośnym sprzeciwom państw naszego regionu.
W efekcie Niemcy uważają, że wiedzą lepiej od Polaków, jak ma wyglądać polityka Rzeczypospolitej i kto ma rządzić w Warszawie. Używają więc wszelkich dostępnych narzędzi unijnych, środków finansowych czy nacisku prawnego, by osiągnąć swój cel: odsunąć od władzy polskich populistów, autokratów i faszystów. Rosjanie z kolei wiedzą lepiej od Ukraińców, kto ma rządzić i jaką politykę prowadzić w Kijowie. Deklarują, że chcą odsunąć od władzy nazistów, rasistów i nacjonalistów, choć dążą do tego innymi, znacznie mniej wyrafinowanymi metodami. Ich działanie nie spotyka się jednak z należytą reakcją niemieckiej klasy politycznej.
To pokazuje, że – wbrew swym deklaracjom – Niemcy wcale nie „przezwyciężyli przeszłości”. Nadal tkwią w postimperialnym syndromie, łączącym hipermoralizm z cynizmem politycznym oraz protekcjonalnym traktowaniem narodów Europy Środkowej. Dziś mają okazję, by udowodnić, że dewiza „Nigdy więcej!” (nigdy więcej ludobójstwa, zbrodni wojennych, bombardowania miast) nie jest dla nich pustym sloganem, lecz zobowiązaniem i moralną busolą. Mają okazję to zrobić, a jednak tego nie robią.
Czy jeśli Putin wygra wojnę na Ukrainie, to zaprosi Olafa Scholza na trybunę honorową na Placu Czerwonym, by wspólnie z nim obserwować defiladę zwycięstwa?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/595372-dluga-lista-klamstw-kanclerza-olafa-scholza