Symbolika związana z zatopieniem przez stronę ukraińską rosyjskiego krążownika rakietowego Moskwa, okrętu flagowego Floty Czarnomorskiej, jest wielopoziomowa. Mamy do czynienia nie tylko z zatonięciem jednostki, której obrońcy Wyspy Węży kazali iść wiadomo gdzie, ale również z zatopieniem największego, pod względem tonażu, okrętu od czasów zniszczenia przez Amerykanów w czasie II wojny światowej japońskiego pancernika Yamato i utratą przez Rosjan ich okrętu flagowego, co wcześniej miało miejsce ponad sto lat temu, a był to wówczas pancernik Kniaź Suworow skutecznie trafiony przez Japończyków w bitwie pod Cuszimą w 1905 roku.
Zatopienie krążownika Moskwa
Trudno tego, co się stało, nie uznać za wymowne podsumowanie przebiegu trwającego już 52 dni konfliktu, bo przecież miał to być blitzkrieg, ale również, być może, możemy mówić o wyjaśnieniu źródeł rosyjskich niepowodzeń - chodzi o przywiązanie do starych, dziś już słabo sprawdzających się na polu walki platform bojowych (przez zachodnich specjalistów określanych mianem legacy forces) i złe dowodzenie. Zanim przejdziemy do dalszej części rozważań podejmijmy próbę rekonstrukcji tego, co wiemy o przebiegu wypadków związanych z zatopieniem Moskwy. Nie jest to łatwe, bo Rosjanie od samego początku uprawiali dezinformację twierdząc, że miał miejsce przypadkowy wybuch amunicji w wyniku pożaru, a „mgła wojny” również nie ułatwia rekonstrukcji wydarzeń. Wiemy, co potwierdził przedstawiciel amerykańskich sił zbrojnych, że rosyjski krążownik, znajdujący się w momencie eksplozji w odległości ok. 80 mil morskich (nieco ponad 148 km) od Odessy i ok. 50 mil morskich od ukraińskiego wybrzeża, został trafiony przez dwie ukraińskie rakiety Neptun.
Warto kilka uwag poświęcić użyciu ukraińskich Neptunów. Rosyjscy eksperci, komentując to, co się stało przypominają podstawowe fakty. Otóż pierwsze informacje o tym, że Neptuny zostały skonstruowane i wejdą do służby pojawiły się w 2020 roku. Za ich konstrukcję odpowiadało kijowskie biuro konstrukcyjne Łucz, a podstawą tej rakiety były konstrukcje powstałe jeszcze za czasów ZSRR (Х-35 ПКР Р-360). Nie jest też jasne, ile ich sztuk znajduje się obecnie w dyspozycji ukraińskich sił zbrojnych. Niektórzy eksperci są zdania, że są to 4 wyrzutnie i 20 rakiet, które pierwotnie miały być w marcu tego roku dyslokowane do Bierdiańska, ale firma je produkująca, czyli Motor Sicz, informowała o 120 zamówionych rakietach, co oznacza, że Ukraińcy mogą mieć ich więcej. Niezależnie od tej kwestii warto podkreślić, że Rosjanie lekceważyli możliwości strony ukraińskiej w tym względzie, co ma swoje znaczenie, bo jak wiadomo pycha jest źródłem porażki. Po drugie, skuteczne użycie Neptuna przeciw Moskwie potwierdza zarówno umiejętności ukraińskich konstruktorów, jak i inżynierów odpowiadających za konstrukcję, co jest znaczącym, a nawet wielkim sukcesem zwłaszcza, że mamy do czynienia z rakietą manewrującą (Polska np. nie ma takich zdolności). Po trzecie, w praktyce potwierdza się to, że Ukraińcy byli w stanie skutecznie rozproszyć i ukryć swój potencjał przeciwlotniczy i rakietowy. I wreszcie, po czwarte, widzimy, iż nadal zapewne utrzymali zdolności produkcyjne. Dowodem na to ostatnie jest wczorajsze zbombardowanie przez Rosjan kijowskich zakładów, gdzie produkowano Neptuny.
Trzeba też zwrócić uwagę na to, że strona ukraińska, jak informują amerykańscy eksperci, zastosowała w tym przypadku nowatorską taktykę. Otóż podobno w pierwszej kolejności znajdujące się na krążowniki Moskwa systemy radarowe zostały zaabsorbowane przez Bayraktary, tureckie drony będące na wyposażeniu ukraińskich sił zbrojnych, co pozwoliło lecącym na niskich wysokościach, manewrującym Neptunom na wykonanie skutecznego uderzenia.
Jeśli chodzi o możliwości krążownika Moskwa, to jak napisał amerykański portal Naval News, „była to przestarzała platforma”. „Jego możliwości ofensywne – argumentuje Autor poświęconego rosyjskiemu krążownikowi artykułu - z pociskami P-1000 Vulkan, wciąż były ogromne. Jego systemy S-300F wciąż znaczące. Otrzymał też w ostatnich latach kilka ulepszeń aby nadążać za zmianami. Jego świadomość sytuacyjna i zdolności obronne były prawdopodobnie przestarzałe. Podkreśla to wyzwania, przed którymi stanęła rosyjska marynarka wojenna przez ostatnie 30 lat. Istnieje rozbieżność między sytuacją finansową Rosji zdolnościami jej marynarki wojennej. W efekcie doprowadziło to do większego polegania przez nich na starszych platformach.” W tej skrótowo wyrażonej opinii mamy kwintesencję szerszego zjawiska związanego z sytuacją marynarki wojennej we współczesnej epoce. Jest ona najkosztowniejszym rodzajem sił zbrojnych, który musi być stale modernizowany, zwłaszcza w sytuacji szybko zmieniającej się, w związku z postępem technicznym, sytuacji na polach walki. Nie jest to problem wyłącznie Rosjan.
Problemy marynarki wojennej
W przypadku amerykańskich niszczycieli rakietowych klasy Arleigh Burke ich średni wiek wynosił w 2018 roku - 30 lat, co oznacza, że Moskwa, która weszła do służby 30 grudnia 1982 roku, nie odstawała aż tak znacząco. Amerykańska marynarka wojenna, będąc w znacznie lepszej sytuacji budżetowej nie mogąc sobie poradzić z realizacją planów, w świetle których ma docelowo posiadać 355 jednostek, uciekła się już do przedłużenia okresu eksploatacji tych, które są w służbie. Wydłużono go od 5 do 19 lat. Amerykanie są zaniepokojeni nie tylko tym, iż posiadają starzejącą się flotę wojenną, ale również dostrzegli, co wydaje się znakiem czasów, iż Chińczycy mają więcej jednostek, młodszych i lżejszych niźli amerykańskie, również dlatego, że zbudowali dużo małych, zwinnych okrętów. Łączny tonaż ich floty wojennej wynosi 2 mln ton, podczas gdy w przypadku amerykańskiej jest to 4,5 mln ton. .
Warto jeszcze kilka słów poświęcić możliwościom rosyjskiego krążownika, bo w tym wypadku mamy do czynienia z ciekawym, zastanawiającym i wartym naświetlenia zjawiskiem. Otóż polscy eksperci są zdania, że mieliśmy do czynienia z przestarzałą i źle wyposażoną jednostką i to było zapewne jedną z przyczyn udanego ataku strony ukraińskiej, podczas gdy ton wypowiedzi zachodnich specjalistów jest, jak się wydaje, nieco inny. I tak brytyjskie ministerstwo obrony w codziennym komunikacie napisało o tym, że Moskwa we Flocie Czarnomorskiej „odgrywała kluczowa rolę zarówno jako okręt dowodzenia jak i „węzeł obronny” (defence node), a także, że w ostatnich latach przeszła „gruntowny remont” (extensive refit), który miał na celu poprawę jego zdolności. Inni zachodni komentatorzy piszący w specjalizujących się w tematyce morskiej portalach pisali o tym, iż był to „najpotężniejszy okręt rosyjskiej floty czarnomorskiej pod względem uzbrojenia i czujników”.
Nie przesądzając tej kwestii, która wymaga pogłębionych, specjalistycznych a nie publicystycznych analiz, trzeba odnotować istnienie różnicy zdań. Niektórzy eksperci są zdania, iż rosyjski krążownik był jednostką przestarzałą, o niewielkiej, a z pewnością niewystarczającej, świadomości sytuacyjnej inni zapewne zgodziliby się z opinią, że można mówić o pewnych brakach, ale nie powodowały one iż odstawał on dramatycznie od światowej średniej i jego zatopienie i tak jest wielkim sukcesem strony ukraińskiej. Na marginesie warto zwrócić uwagę na to jak zależnie od kontekstu zmienia się definicja tego czy dany system uzbrojenia jest przestarzały czy też nie. Znajdujące się na Moskwie przeznaczone do zwalczania celów powietrznych S-300 były w opinii większości polskich komentatorów przestarzałe, jednak te same S-300 przekazane Ukrainie przez Słowację już takimi nie są. Podobnie jest z amerykańskimi Stingerami, które weszły do służby w 1981 roku a ich dostawy dla Kijowa nie są uznawane za „pozbywanie się staroci”. Oczywiście myślenie analogiami jest błędne, jedne rodzaje uzbrojenia ewoluują szybciej inne są nadal funkcjonalne. Jak się wydaje te, które decydują o świadomości sytuacyjnej, zdolności detekcji celów lecących, zmieniają się szybciej, co wzmacnia potrzebę ciągłych modernizacji jednostek pływających, zwłaszcza dużych a przez to mniej zwinnych, które łatwo namierzyć, co zwiększa związane z tym wyzwania finansowe.
Sytuacja Polski
Dlaczego piszę o tym wszystkim? Z podstawowego powodu. Otóż Polska realizuje program budowy fregat Miecznik, które, jak się szacuje, mają łącznie kosztować 8 mld złotych i wejść do służby, pierwsza w 2028 roku a ostatnia w roku 2034. Jeśli koszty uda się utrzymać na zakładanym poziomie, a jest to w świetle zarówno naszych doświadczeń, jak i innych państw, założenie optymistyczne, to mamy do czynienia z programem kosztownym, dlatego wymagającym zarówno oceny jak i publicznej dyskusji. Pierwsze oceny dość skąpo serwowanych informacji na temat specyfikacji zamówienie na Miecznika wskazują, że mimo, iż będzie to nowoczesna jednostka, to jednak posiadała będzie mniejsze możliwości w zakresie zwalczania celów powietrznych niźli systemy Patriot lub celów naziemnych, którymi dysponują choćby myśliwce F-16. Uprawnia to do stawiania pytań o relację koszt – efekt, a także zastanowienia się i poszukiwania odpowiedzi, czy budowa tych trzech jednostek prowadzi do osiągnięcia deklarowanych celów, jakim jest w pierwszym rządzie ochrona przeciwlotnicza polskiego wybrzeża i szlaków żeglugowych.
Na dodatek mamy właśnie do czynienia z istotną zmianą w zakresie perspektyw budowy systemu bezpieczeństwa na Bałtyku, w związku ze spodziewanym wejściem Szwecji i Finlandii do Paktu Północnoatlantyckiego. Obydwa państwa posiadają większy potencjał w zakresie marynarki wojennej niźli Polska, o co zresztą nietrudno bo przez ostatnie 30 lat ta domena była w naszym kraju w sposób wręcz drastyczny zaniedbywana. To doprowadziło do sytuacji, którą lapidarnie scharakteryzował Matthew Thomas, analityk amerykańskiego think tanku Foreign Policy Research Institute, powołując się zresztą na opracowania NATO-wskich ekspertów w tym niemieckiego admirała Heinricha Lange. Użył on w odniesieniu do Polski (ale nie wyłącznie bo krytykował również politykę Niemiec) terminów „morska ślepota” i „morska apatia” jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa w basenie Morza Bałtyckiego. Chodzi w tym wypadku o wieloletnie zaniedbania w zakresie zdolności zwiadu, rozpoznania, rekonesansu, ale również potencjału bojowego marynarek wojennych krajów mających linię brzegową na Morzu Bałtyckim.
A zatem, znajdujemy się w punkcie przełomowym. Powinniśmy odbudowywać nasze zdolności w zakresie marynarki wojennej, a jednocześnie zapowiadane wejście do NATO Szwecji i Finlandii zmienia sytuację strategiczną w naszym regionie. Nie tylko dlatego, że państwa te mają większe zdolności, znaczenie ma również ich położenie, w tym możliwość blokowania Zatoki Fińskiej i kontrolowania żeglugi na Bałtyku (Gotlandia) ale również z tego powodu, że trzeba opracować strategię działań morskich na morzu, które w większym stopniu staje się wewnętrznym akwenem państw NATO. Amerykanie nie mają strategii operowania na tak małym morzu jakim jest Bałtyk, na co słusznie zwrócił uwagę komandor Ogrodniczuk w Portalu Morskim pisząc, iż Polska nie dorobiła się doktryny operacyjnej działań na Morzu Bałtyckim i istnieje pilna potrzeba jej opracowania. Wejście Finlandii i Szwecji do NATO te wymagania, jak się wydaje, zwiększa, bo warto myśleć o komplementarności naszego i nowych sojuszników podejścia.
Piszę o tym, bo martwi mnie, że, w polskim środowisku eksperckim, ukształtowała się grupa zwolenników rozbudowy naszego potencjału morskiego, nadająca ton debacie publicznej, której przedstawiciele samo stawianie pytań o relację nakłady – efekty, o to jak powinna wyglądać nasza strategia morska, traktują w kategoriach zdrady i dążenia do zniszczenia marynarki wojennej, która wreszcie, po latach, uzyskała jakieś widoki na rozwój i finansowanie. Są to również ludzie w ferworze polemicznym nie przebierający w słowach. Sam tego doświadczyłem. Byłem określany mianem ignoranta, niemal zdrajcy, który chce osłabić polskie siły zbrojne, szczególnie jest wrogiem marynarki wojennej. Nie jest przyjemne czytać o sobie takie słowa, zwłaszcza w sytuacji, kiedy od lat opowiadam się za zwiększeniem nakładów na nasze bezpieczeństwo, na długo przed obecną wojną pisałem o rosyjskim realnym zagrożeniu i postulowałem wydawanie nie 2 %, ale co najmniej 3 % PKB na zbrojenia. Długo oczekiwany wzrost nakładów nie zwalnia nas jednak z obowiązku stawiania pytań o ich zasadność, priorytety i zdolności, które w ten sposób „kupujemy”.
Szukając wrogów tam gdzie ich nie ma, to mój prywatny apel do zagorzałych zwolenników i obrońców „Polski morskiej”, lekką ręką formułując najdalej idące, a przy tym obraźliwe oskarżenia, szkodzicie Panowie, swej własnej sprawie. Nie tylko nikogo nie przekonacie, ale wręcz Wasze zacietrzewienie, brak skłonności do dyskusji i odporność na najbardziej oczywiste argumenty spowoduje, że w obliczu nowej sytuacji i nowych wyzwań, jeśli nastąpią przesunięcia w priorytetach Polski w zakresie obronności (a nastąpią), to w pierwszym rzędzie w tak ukochanej przez Was domenie. Będziecie mogli narzekać, znów, że Polska odwraca się od Bałtyku i szukać winnych wszędzie tylko nie we własnym, zasklepionym i głuchym na wszelkie argumenty środowisku. Może zresztą o to właśnie chodzi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/594661-krazownik-moskwa-a-sprawa-polska