Wszyscy obserwują wojnę na Ukrainie i starają się sformułować użyteczne dla siebie wnioski. Warto te głosy śledzić, analizować, dyskutować z nimi i formułować własne propozycje, zwłaszcza jeśli jest się w przeddzień, jak Polska, znaczącej modernizacji własnych sił zbrojnych.
Australijski „The Strategist” opublikował właśnie artykuł Michaela Shoebridge’a dyrektora programu bezpieczeństwa i strategii w Australijskim Instytucie Studiów Strategicznych. Wystąpienie to zatytułowane jest „Siedem lekcji Ukrainy dla organizacji australijskiego systemu sił zbrojnych”. Wnioski, które Shoebridge wyciąga, choć adresowane do australijskiej klasy politycznej i opinii publicznej, są na tyle uniwersalne, że warto poznać je również w Polsce. Jakie zatem nauki możemy wyciągnąć z dotychczasowego przebiegu wojny na Ukrainie?
Pomoc dla tych, którzy sobie pomagają
Po pierwsze odbudowa potencjału wojennego, nawet jeśli nie dysponuje się znaczącymi zasobami finansowymi, a tak przecież było i jest nadal w przypadku Ukrainy, nie musi zajmować dziesięcioleci. W 2014 roku siły zbrojne, na które Kijów mógł liczyć były zarówno nieliczne, jak i zdemoralizowane, w gruncie rzeczy niezdolne do stawienia znaczącego oporu rosyjskim agresorom. Teraz po 7 – 8 latach obraz wojny jest zupełnie odmienny. Ukraina nadal z wojskowego punktu widzenia jest państwem od Rosji słabszym, ale była w stanie odbudować swój potencjał militarny, przygotować skuteczny plan obrony i w obecnym konflikcie zadaje Rosjanom ciężkie straty, mając nawet widoki na końcowy sukces. A zatem, nie wielkie pieniądze, ale determinacja i konsekwencja klasy politycznej, umiejętne rozpoznanie charakteru przyszłej wojny do której się przygotowujemy, świadomość własnych ograniczeń i znajomość terenu w którym będzie się walczyć, co oznacza dostosowanie planu walki do warunków, jest czynnikiem niezbędnym aby odbudować własny potencjał do obrony.
Po drugie, jak trzeźwo zauważa australijski ekspert partnerzy są potrzebni, ale sojusznicy niezbędni. To rozróżnienie jest ważne, bo jest rzeczą oczywistą, iż bez wsparcia partnerów z Zachodu Ukraina nie byłaby w stanie walczyć tak długo i tak skutecznie. A zatem posiadanie partnerów jest warunkiem koniecznym aby odnieść zwycięstwo, ale jak wyglądałaby sytuacja gdyby Kijów miał sojuszników, którzy wywiązaliby się z wzajemnych gwarancji w zakresie bezpieczeństwa? Być może wówczas do wojny w ogóle by nie doszło, a jeśli Putin straciłby resztki rozsądku i ostatecznie zdecydował się na atak, to wówczas, sądząc na podstawie dotychczasowego przebiegu starcia z Rosją konflikt mógłby zakończyć się znacznie szybciej.
Po trzecie, i tę naukę szczególnie warto polecić naszej klasie politycznej, świat pomaga tym, którzy pomagają sobie sami. Shoebridge nie jest cynikiem i nie uważa, że sojusze są nieistotne, wręcz przeciwnie, są kluczowym elementem budowania polityki bezpieczeństwa przez każde państwo, ale nie mniej ważnym czynnikiem są zdolności do samodzielnego odparcie agresji wroga, przynajmniej w pierwszej fazie wojny. Tego rodzaju prawidłowość potwierdziła również wojna na Ukrainie. Zachód, ani Stany Zjednoczone, ani państwa europejskie, jak zauważa Shoebridge, nie miały opracowanych planów jak pomóc Kijowowi w razie agresji Rosji. Nie miały, bo nikt nie liczył, że Ukraina będzie długo w stanie opierać się agresji i będzie robić to tak skutecznie. Dopiero przebieg wojny, siła ukraińskiego oporu i narastająca presja społeczeństw państw Zachodu skłoniły polityków do przystąpienia do działania.
Każdy dzień kiedy Zełenski i jego ludzie odnoszą sukcesy, oznacza uzyskiwanie przez nich większego poparcia
— pisze australijski ekspert.
Ale Shoebridge wyciąga z tej obserwacji jeszcze jeden istotny wniosek. Jeśli bowiem wsparcie świata, w tym naszych sojuszników związane jest z siłą i skutecznością naszego oporu, a zatem im dłużej powstrzymujemy nawałę wroga tym budzimy większa sympatię i chętniej świat nam pomaga, to uprawnionym musi być również pogląd, że musimy być zdolni do samodzielnej walki, posiadać własne zasoby, własny przemysł zbrojeniowy i własne rezerwy. Kontrast między prozachodnim rządem Afganistanu, który swój potencjał wojskowy w całości zawdzięczał pomocy a Ukrainą, która liczyła na własne siły, otrzymując znacznie mniejsze wsparcie wojskowe, jest uderzający. Australijski ekspert wciąga z tych ogólnych obserwacji jeszcze jeden ważny wniosek, który formułuje pod adresem rządu w Canberrze, ale w Warszawie, jak sądzę, również winien zostać wysłuchany.
Lekcja dla Australii polega na tym że musimy mieć coś, co zwykliśmy nazywać „samodzielnymi” siłami obronnymi, a nie tylko siły, które wpisują się w większe amerykańskie plany i operacje. Dlatego tak ważna jest krajowa produkcja rakiet
— argumentuje.
Do kwestii rakiet Shoebridge wraca jeszcze później argumentując, że tego rodzaju środki walki, co potwierdza dotychczasowy przebieg wojny na Ukrainie, są w jej toku niezwykle intensywnie zużywane. W efekcie nawet największe zapasy, jeśli nie posiada się własnej bazy wytwórczej w sytuacji przedłużającego się konfliktu, kiedyś się skończą. Nieroztropnym jest zatem poleganie wyłącznie na dostawach od naszych sojuszników, należy posiadać własny potencjał produkcyjny.
Nie pieniądze, a plan
Czwarta lekcja wynikająca z wojny na Ukrainie związana jest z tym co australijski ekspert określa mianem „planu walki”. Musimy wiedzieć do jakiej wojny się przygotowujemy, jaki mamy potencjał i czym dysponują nasi wrogowie, w jakich warunkach i w jakim terenie przyjdzie na się z nimi zmagać. Jest to generalna recepta na sukces. Ukraińskim siłom zbrojnym udało się powstrzymać Rosjan
ponieważ (…) opracowali nowe koncepcje operacyjne i zastosowali nowe rodzaje broni. Niewielkie, mobilne jednostki ze skuteczną bronią przeciwpancerną, dobrze znające teren, wykorzystały ich geografię i urządzały zasadzki na tradycyjne rosyjskie formacje i ich rozbudowane, źle chronione linie zaopatrzeniowe. Ciężki, tradycyjny przeciwnik o słabym planowaniu stawił czoła zwinnym, mobilnym, zabójczym siłom. Morale rosyjskich jednostek bojowych załamało się, a sukces operacyjny podsycał zaufanie i energię ukraińskiego wojska – pomimo przytłaczającej przewagi liczebnej, w zakresie personelu i sprzętu, Rosji.
Ta obserwacja wydaje się kluczowa. Nie pieniądze, nie sprzęt, ani nawet nie wielkość sił zbrojnych, są paradoksalnie, receptą na sukces wojenny. Można wydawać dziesiątki miliardów dolarów rocznie, jak to czyni choćby Arabia Saudyjska, a mieć marną armię, która nie jest w stanie poradzić sobie z chronicznym konfliktem w Jemenie. Tego przesłania nie można też instrumentalizować w drugą stronę, tj. jeśli ukraińskie siły zbrojne wygrały z Rosjanami w bitwie o Kijów stosując tę taktykę lekkiej piechoty, to wcale z tego nie wynika, iż mamy do czynienia z uniwersalną receptą na to jak pokonać Rosjan wszędzie i w każdych warunkach. Wzorów ukraińskich nie należy w sposób mechaniczny przenosić do Polski, należy raczej skopiować podejście do reformy wojska, które polega na określeniu charakteru przyszłego konfliktu, własnych priorytetów, możliwości i deficytów, oczekiwań sojuszników, ale raczej w tej kolejności, dopiero potem przystępując do przebudowy armii. Shoebridge zwraca również uwagę na elastyczność strony ukraińskiej, na to, że wykorzystuje ona w celach wojskowych z powodzenie technologie cywilne – począwszy od systemów łączności Starlink Elona Muska, po drony kupowane w sektorze cywilnym i dostarczane na Ukrainą a zakończywszy na wykorzystywaniu w walce nawet Facebooka. Tę innowacyjność, elastyczność, pomysłowość przeciwstawia on skostniałym procedurom rosyjskim, scentralizowanemu systemowi dowodzenia, które tłumi inicjatywę. Australijski ekspert swe krytyczne uwagi, stawiając Ukrainę za wzór, formułuje pod adresem australijskiej armii. I znów, w tym wypadku nie chodzi o mechaniczne kopiowanie wszelkich rozwiązań, bo część z nich wynika z ukraińskich deficytów, ale nie ma w świecie sił zbrojnych, amerykańskich nie wyłączając z tej listy, które nie borykają się z ograniczeniami budżetowymi. Pieniędzy zawsze jest zbyt mało, tym bardziej jeśli przywykliśmy do bezpiecznych, stabilnych, ale przez to drogich procedur, jak to jest w przypadku sił zbrojnych. W tym wypadku chodzi raczej o kulturę organizacyjną wpjska, a nie mechaniczne implementowanie wszystkich rozwiązań. Druga skrajność, wojskowa samowystarczalność, ze względów budżetowych jest nie mniej groźną tendencją, prowadzi bowiem do nieefektywnego wykorzystania ograniczonych środków.
Jest to tym bardziej istotne przesłanie w świetle, kolejnej, piątej lekcji, jaką daje nam wojna na Ukrainie. Otóż konflikt kinetyczny, wojna, również wojna na wyniszczenie jest realnością z którą musimy się liczyć organizując nasze państwo. Nie jest odległym, niesprecyzowanym i mglistym zagrożeniem, ale czymś z czym być może będzie mierzyć się obecne pokolenie. A to oznacza, że żyjemy już w nowych realiach geostrategicznych. Jak pisze „termin post-wojenna Europa jest już martwy”, dziś trzeba przygotowywać się do wojny, która w każdej chwili może wybuchnąć, co oznacza, że perspektywa się skraca, musimy dokonywać zmian nie dążąc do doskonałości w umownym roku 2035 ale robić to co jest możliwe już teraz, zaraz.
Tym bardziej, i to kolejna szósta lekcja, że skuteczna polityka odstraszania nie jest możliwa bez realnej siły wojskowej. Putina nie przekonały deklaracje na temat sankcji, ich skali i dolegliwości. Nawet jeśli Joe Biden mówił, że będą one „piekielne”, to słowa te nie zrobiły na rosyjskim prezydencie oczekiwanego wrażenia. Nie powstrzymały go przed rozpoczęciem wojny, podobnie jak nie zniechęciły go deklaracje na temat izolacji politycznej i odbudowanej jedności atlantyckiej. Tym bardziej, że Putin, jak argumentuje Shoebridge chciał zaatakować Ukrainę nie zaś NATO, w związku z tym „czerwone linie” budowane wokół kwestii użycia przez Moskwę broni chemicznej odczytał jako w gruncie rzeczy przyzwolenie na konwencjonalne uderzenie. „Cały triumfalizm dotyczący jedności (NATO) i polityki odstraszania nie powinien nam przysłonić tego – argumentuje -, że wszyscy zawiedliśmy” dopuszczając do rosyjskiego uderzenia na Ukrainę. Recepta aby odstraszanie w przyszłości okazało się skuteczne, jest zdaniem, australijskiego eksperta, w świetle tego co się stało 24 lutego, oczywista. „Dla Europy i dla naszego regionu – argumentuje - spostrzeżenie jest takie, że prawdziwa siła militarna – i zrozumiała wola użycia jej w razie potrzeby – jest niezbędna do odstraszania. (…).” Odstraszanie przez odwołanie się tylko do polityki sankcji i narzędzi presji ekonomicznej, jest w opinii Shoebridge’a ryzykowaną grą.
Zamiast deklaracji - działanie
Wreszcie ostatnia, siódma nauka, jest najbardziej oczywista, choć zapewne też najważniejsza. Samo mówienie o potrzebie wzmocnienia własnego potencjału wojskowego nie wystarczy. Ukraina udowodniła, że w ciągu 8 lat jakie upłynęło od 2014 roku można zrobić bardzo wiele, trzeba zatem przystąpić do działania, tym bardziej, że większość państw Zachodu, jest w lepszej sytuacji niźli nasi wschodni sąsiedzi. Jeśli oni udowodnili, że dysponując ograniczonymi i wcale nie wielkimi zasobami, ale za to pracując z determinacją wiele można osiągnąć, to tym bardziej zarówno Australia, pod adresem której formułuje swe przesłanie Shoebroidge, jak i Polska, o którą ja się troszczę, może wiele zrobić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/593764-wnioski-z-wojny-na-ukrainie-samo-mowienie-nie-wystarczy