Farida Rustamowa to bardzo ciekawa rosyjska dziennikarka młodego (30 lat) pokolenia. Związana z liberalnymi, opozycyjnymi mediami, pracowała w nich jako korespondentka parlamentarna, co wymuszało na niej nie zamykanie się w bańce ideologicznych współwyznawców, tylko aktywne poszukiwanie – i kultywowanie – znajomości również z politykami putinowskimi, a także z putinowskimi urzędnikami wysokich szczebli oraz z ważnymi menadżerami firm państwowych (także tych prywatnych, które znajdują się w bezpośrednim zakresie oddziaływania Kremla, obsługują interesy państwa i są od niego uzależnione). Kosztowało to wprawdzie Faridę sporo, bo stała się ofiarą próby wymuszenia seksu przez szefa komisji spraw zagranicznych Dumy Leonida Słuckiego, ale nagłośniła sprawę, przetrwała i kontynuowała opisany powyżej styl pracy. Leżący skądinąd zdaje się w jej naturze, bo trzyma się ona staromodnej wizji dziennikarstwa jako docierania do jak największej ilości źródeł i przedstawiania sytuacji taką, jak ona jest, a nie taką, jaką chciałoby się, żeby była.
Liberalne media jedno po drugim przestały istnieć, ale Rustamowa dalej się nie poddawała i założyła własny dziennikarski blog. A że ze starych czasów zostało jej jeszcze sporo znajomości, postanowiła napisać o tym, jak putinowskie i okołoputinowskie (bo rzecz idzie też o politykach partii formalnie opozycyjnych) elity przyjęły agresję na Ukrainę i wojnę. Napisała na ten temat dwa teksty, w odstępie niemal miesiąca. Oba oparte na ogromnej liczbie rozmów z przedstawicielami tych środowisk, i na cytowaniu ich wypowiedzi.
Porównanie tych tekstów jest bardzo instruktywne.
W pierwszym artykule, malowniczo zatytułowanym „Starannie wymawiają słowo „pizdiec” (ten rosyjski wulgaryzm oznacza generalnie sytuację bardzo, bardzo złą) Farida rysuje obraz ludzi mocno zaniepokojonych, często na granicy przerażenia. Zaniepokojonych nie tylko dlatego, że – jak utrzymują jej rozmówcy – w zasadzie wszyscy zostali kompletnie zaskoczeni agresją, do końca w nią nie wierzyli, a o wszystkim wiedział wyłącznie niezwykle ograniczony krąg osób. Przede wszystkim dlatego, że sama decyzja i to, co pociągnęła za sobą, czyli ugrzęźnięcie na Ukrainie, ale przede wszystkim zachodnie sankcje, odbierali wtedy jako egzystencjalne zagrożenie nie tylko dla kraju, ale i dla siebie samych.
„Wielu z nich jest zniechęconych, przestraszonych i skłonnych do snucia najbardziej apokaliptycznych prognoz” – napisała Rustamowa 1 marca. „Nikt się nie cieszy, wielu wie że to błąd”, choć zarazem ci sami ludzie „ze względu na swoją pracę wymyślają sami dla siebie jakieś objaśnienia, żeby samemu sobie w jakiś sposób to wszystko w głowach ułożyć”
— cytuje dziennikarka anonimowego rozmówcę, bliskiego Kremlowi.
Nikt nie oczekiwał wojny, nikt więc też nie oczekiwał tak potężnych sankcji.
„Jeśli Rosja uważa się za imperium, to dlaczego nie stać się ośrodkiem pociągającym dla sąsiadów ze względu na szybki rozwój naszego kraju, zamiast wymuszać ich lojalność siłą?”
— narzeka Faridzie inny rozmówca, którego autorka określa jako „wysokiego urzędnika”.
„Zbudujmy dobre drogi, stwórzmy efektywną służbę zdrowia i system edukacyjny, stwórzmy nowe technologie które pozwolą nam kolonizować Mars. I to właśnie byłoby naprawdę imperialne!”.
Inny, którego Rustamowa nazywa „dobrym znajomym Putina”, mówił o wizji świata WWP, w której Rosja jest obiektem stałej agresji Zachodu:
„to paranoja, doprowadzona do absurdu”.
I choć ten rozmówca utrzymywał, że w powstałej sytuacji jest też pewna doza odpowiedzialności Zachodu, to jednak inną przyczyną jest umysłowa „deformacja Putina, spowodowana zbyt długim sprawowaniem władzy. I Putin teraz szczerze wierzy w to, co mówią mu Szojgu z Gierasymowem (minister obrony z szefem sztabu generalnego) o tym, że oni szybko zajmą Kijów, że Ukraińcy sami siebie wysadzają w powietrze (tj.że Rosjanie nie bombardują obiektów cywilnych), że Żelenski jest cały czas naćpany kokainą” – 1 marca załamywał ręce „dobry znajomy Putina”.
Dziennikarka wymienia szereg nazwisk bardzo wysoko postawionych biznesmenów (włącznie z szefem korporacji Yandex Tigranem Chudawerdianem, przewodniczącym rady dyrektorów najważniejszego prywatnego banku „ALFA-bank” Piotrem Awenem i prezydentem państwowego WTB Andriejem Kostinem) mających być ostro przeciwnych decyzji WWP, choć nie chcących z oczywistych powodów deklarować tego publicznie. Ten ostatni, jak mówi Faridzie któryś z jej rozmówców miał rozpaczać, że
„20 lat budowałem bank, a teraz wszystko idzie się je…ać z powodu jakichś idiotyzmów”.
Według Rustamowej, takie nastroje były wśród rosyjskich elit władzy i pieniądza jeśli nie powszechne, to przynajmniej częste.
Były. 1 marca.
Bo miesiąc później, 31 marca, Rustamowa publikuje następny tekst. Również, jak pisze, oparty na wielu rozmowach z urzędnikami, menagerami, politykami itd. I okazuje się, że przez miesiąc wszystko się zmieniło.
O tej zmianie daje pojęcie już tytuł, znów barwny. Jeśli, jak napisałem wyżej, pierwszy tytuł mówił, iż przedstawiciele rządzących elit skoncentrowani byli wtedy na przeżywaniu okropnej sytuacji, w jakiej na skutek wojny i sankcji znalazła się Rosja i oni sami, to po miesiącu tytuł nowego tekstu, również będący cytatem z któregoś z rozmówców dziennikarki, brzmi: „My teper’ ich wsiech budiem jeb…t’!’”. Czyli: „Teraz ich wszystkich pier…limy!”. To zdanie, według Faridy, oddaje powszechne obecnie nastawienie rosyjskich elit wobec szeroko rozumianego „zbiorowego Zachodu”.
„Skoro przyjęli wobec nas sankcje, to będziemy ich jeb…ć’. To, że będą musieli kupować ruble na moskiewskiej giełdzie, żeby zapłacić za nasz gaz, to jeszcze nic. Teraz będziemy ich wszystkich jeb…ć!”
— powiedział Faridzie „pracownik państwowy wysokiego szczebla, który od dawna pracuje w drużynie Putina, ale uważany jest za człowieka o poglądach liberalnych. Miesiąc temu był nastrojony inaczej i, trochę zdezorientowany, mówił, ze najważniejsze to wstrzymać przelewanie krwi na Ukrainie, a potem pomyśleć, jak żyć w nowej rzeczywistości”.
„Tak mówił nie tylko on”
— pisze Rustamowa.
„W rosyjskiej władzy już dawno nie ma ludzi (wobec reżimu – JP) nielojalnych, ale urzędnicy, pracownicy i szefowie państwowych firm, posłowie, okołorządowi biznesmeni – niemal wszyscy (miesiąc temu) w osobistych rozmowach wyrażali co najmniej zdumienie w związku z agresją na Ukrainę”.
Farida na podstawie nowej serii rozmów stwierdza, że ta sytuacja minęła całkowicie.
„W ciągu ostatniego miesiąca zrealizowało się marzenie Putina o konsolidacji rosyjskiej elity. Ci ludzie zrozumieli teraz, że ich życie jest już związane tylko z Rosją, i właśnie wyłącznie tu muszą je budować. Różnice między klanami wygładziły się, bo ogromna większość ich członków straciła swoją poprzednią pozycję i możliwości”
— pisze Rustamowa, mając na myśli nie tyle całość pozycji i możliwości, tylko tę ich część, która była związana z wszelkimi interakcjami z Zachodem.
„Ewentualne podpisanie pokoju raczej nie zmieni nastroju w rosyjskich elitach”
— pisze dziennikarka i cytuje „bliskiego Kremlowi” rozmówcę, mówiącego:
„przeszliśmy Rubikon. Wszyscy wiedzą, że działania wojskowe się zakończą, ale to nie doprowadzi do przywrócenia tego życia, które było przed wybuchem wojny”.
Członek kierownictwa władz jednego z regionów europejskiej części Rosji, w którym w tym roku będzie wybierany gubernator, a to znaczy – podkreśla Farida – że członkowie jego drużyny obecnie wyjątkowo intensywnie badają opinię publiczną, mówi że o ile w pierwszych dniach wojny władze przegrywały walkę informacyjną, i w miejscowym społeczeństwie podział był mniej więcej pół na pół, o tyle potem, kiedy rządowe media zaczęły pełnoskalową kampanię propagandową, zaczęło się to zmieniać. Ale przede wszystkim, zdaniem rozmówcy dziennikarki, zadziałało to, że
„na Zachodzie zaczęli mówić, że wszyscy Rosjanie są źli, bojkotować artystów, sportowców. Teraz już podział jest 75:25 – na korzyść zwolenników „specoperacji”.
Czyli następuje społeczna konsolidacja, a wezwania antywojenne stały się czymś marginalnym”.
Wszyscy rozmówcy Rustamowej są zdania, że na bardzo wielu zwykłych Rosjan sankcje wywierają efekt przeciwny do zamierzonego, i tak będzie co najmniej do momentu, w którym nie pojawi się ogromne bezrobocie. Obecnie jednak masowe wychodzenie z Rosji zachodnich marek, zamykanie działających w Rosji zachodnich przedsiębiorstw, zakaz lotów, dewaluacja rubla, trudności z kupnem dolarów czy euro – wszystko to zmusiło Rosjan do uznania, iż cały świat jest przeciw nim, a w takiej sytuacji – uważają rozmówcy Faridy – Rosjanie zaczynają się zachowywać inaczej, niż przedtem, a Zachód kompletnie nie zdaje sobie z tego sprawy.
„To nastawia ostro przeciw (Zachodowi – JP) nawet tych, którzy dotąd uważali inaczej i zadawali pytania, ale teraz ci ludzie długo nie będą zadawać pytań, tylko będą nienawidzić Zachodu i konsolidować się na wykonywaniu swoich zadań. Dotyczy to zwłaszcza ludzi w moim wieku”
— mówi dziennikarce jeden z jej starszych wpływowych znajomych, dodając że czuje, iż nagle odmłodniał o kilka dziesiątków lat.
„Ale co myślą rosyjskie elity? Listy sankcyjne objęły już również polityków, biznesmenów i menagerów, którzy do 24 lutego starali się dystansować od polityki”
— pyta Farida i cytuje rozmówcę – tego samego, który miesiąc wcześniej krytykował i mówił, że ambicje imperialne trzeba realizować nie strasząc sąsiadów, tylko czyniąc ją dla nich przyciągającą. A teraz ten sam człowiek mówi:
„Jak zobaczyłem, co oni (Zachód) wyprawiają z naszymi paraolimpijczykami, to dla mnie był punkt przełomowy. No i ch… z I-Phonem – będę miał chiński telefon. Mam niemiecki samochód – niech będzie chiński albo rosyjski. Teraz zrozumiałem, że Putin ma rację, że ta cała historia nastąpiłaby niezależnie od wszystkiego”.
Rzecz jasna, takie nastawienie rosyjskich państwowych elit jest spowodowane również wszechobecną i agresywną propagandą – oddziaływuje ona silnie na całe rosyjskie społeczeństwo, elity nie są wyjątkiem. Rzecz jasna, istnieje też czynnik strachu, w wypadku elit może nawet bardziej odczuwalnego, niż w wypadku plebsu – plebejusz ginie w masie, a przedstawiciel elit jest w jakimś sensie obserwowany, i w sytuacji w której Putin mówi, że sprzeciwiający się „specjalnej operacji” to zdrajcy ojczyzny, bardziej niż przedstawiciel klasy ludowej czuje się zmuszony do demonstrowania, że ze „zdrajcami” nie ma nic wspólnego.
W elitach wiedzą powszechną jest, iż Putina po prostu nie da się przekonać, że sytuacja jest zła i że popełnił błąd. Wiadomo tylko o jednym bardzo wpływowym (choć już nie tak, jak kiedyś) i mającym wciąż dostęp do WWP Rosjaninie, który tego próbował. To były minister finansów Aleksiej Kudrin, obecnie zesłany na boczny tor jako szef rosyjskiego odpowiednika NIKu. Człowiek, który na początku lat 90 pracował wraz z obecnym prezydentem w merii Petersburga, człowiek którego Władimir Władymirowicz uważał za przyjaciela, i który był w dużej mierze autorem rosyjskiego cudu gospodarczego początku lat 2000,. Na początku wojny poszedł do WWP, próbując skłonić go do jakichś ustępstw, powołując się na straszliwe koszty wojny i sankcji dla rosyjskiej gospodarki. Nie wskórał nic, i potem przez kilka dni robił wrażenie zszokowanego tym, co usłyszał od dawnego przyjaciela. Inny wpływowy „liberał”, również kolega Putina z czasów petersburskich, szef największego rosyjskiego banku „Sbierbank”, Herman Gref, nie próbował nawet tego. Bo dobrze wie, czym to może pachnąć.
Więc oczywiście strach, ale w wypadku elit jest też coś jeszcze, i to coś jest chyba co najmniej tak samo istotne.
„Według różnych ludzi na różnych poziomach władzy, personalne sankcje Zachodu były bardzo pożyteczne dla Putina, pomogły bowiem zrealizować to, czego nie udawało mu się zrobić przez wiele lat – przekształcić rosyjskie elity w monolit”
— pisze dziennikarka.
I cytuje wysokiej rangi menagera z państwowej firmy:
„te wszystkie personalne sankcje cementują elity. Wszyscy, którzy myśleli o jakimś innym życiu teraz rozumieją, że przez co najmniej najbliższe 10-15 lat ich życie będzie skoncentrowane w Rosji, ich rodziny będą żyć w Rosji. Ci ludzi czują się skrzywdzeni, i (wbrew nadziejom zachodnich twórców sankcji – JP) nie będą nikogo obalać, tylko będą budować swoje życie tutaj”.
Na skutek sankcji rosyjskie elity i społeczeństwo – według Rustamowej – po raz pierwszy poczuły, że płyną w jednej łódce.
Przy tym Farida uważa, że istotny jest czynnik generacyjny. Ludzie elit z grupy 50+ często odczuwają według niej wręcz entuzjazm – przypominają sobie bowiem, jak po załamaniu się ZSRR w latach 90 przestawili się, odnieśli sukces w nowym systemie, i teraz mają nadzieję, że znowu tak będzie, że znowu zabłysną.
„Co, oni (Zachód) myślą, że jesteśmy tępi? Nie jesteśmy. Jesteśmy Rosjanami, zmobilizujemy się, damy radę”
— mówi członek władz jednej z objętych sankcjami firm państwowych.
Ludzie między 40 a 50 reagują nieco inaczej – przyjmują sytuację bez jakiegokolwiek entuzjazmu, ale ze zrozumieniem. Kontynuują i będą kontynuować to, co robią, nawet niekoniecznie widząc w tym sens. Bo „no tak, przyjdzie jeść korzonki, a babom – rodzić w polu. Ale przecież nie ma żadnej alternatywy” – ironizuje rozmówca z tej grupy wiekowej, usytuowany wysoko w hierarchii władzy i uważający się za technokratę.
Najbardziej sfrustrowani sytuacją są najmłodsi członkowie elit, czyli trzydziestolatkowie. Sytuacja bowiem – według Rustamowej – zniwelowała większość ich niedawnych osiągnięć. Taki młody pracownik aparatu państwowego, deklarujący się jako przeciwnik wojny mówi jej, że czuje się jak w pułapce: pozostanie w kraju byłoby nie do wytrzymania, ale zwolnić się i wyjechać nie da rady, bo nie zostanie wypuszczony z kraju. Dodajmy od siebie: i nie zostanie przyjęty na Zachodzie, zapewne nie wpuszczony, a jeśli – no to nikt nie stworzy mu tam żadnej płaszczyzny możliwości.
Innymi słowy – sygnalizowane wyżej zjawisko, określane przez Rustamową jako „sprasowanie elit”, ma jeszcze inny, ważny aspekt. Otóż kolejnym, nieprzewidzianym przez Zachód efektem sankcji, zdaniem Rustamowej zbyt wszechogarniających jest fakt, iż w ich efekcie zdecydowana większość podpadających pod nie urzędników oraz menedżerów przedsiębiorstw państwowych czy prywatnych, ale związanych z władzą, na początku wojny przeżywających niepokój o los własny czy kraju, gremialnie doszła do wniosku, że to nie ma sensu, bo czego by nie robili, to w żadnym planie nie będą przez Zachód traktowani indywidualnie. W związku z tym jakiekolwiek „cienowanie” własnego zachowania czy dystansowanie się wobec wojny nie ma sensu – bo i tak dystansującemu się w niczym nie pomoże.
Dodajmy od siebie, że takie zachowanie Zachodu jest totalnie inne niż w okresie Zimnej Wojny, kiedy to i Amerykanie, i inni twórcy zachodniej polityki grali właśnie na tworzenie i wzmacnianie podziałów wśród radzieckich – i szerzej: komunistycznych – elit. Na tworzenie wśród nich przekonania, że przechodząc na stronę Zachodu – czy to całkowicie, czy też ewolucyjnie, zachowując swój formalny związek z systemem, ale zachowując się w jego ramach inaczej – budują sobie pozycję na przyszłość. Że, mówiąc krótko, USA ani Zachód chce ich przeciągnąć na swoją stronę, a nie dokonać ich politycznej czy przynajmniej społecznej egzekucji. Że ewentualne zwycięstwo Zachodu w Zimnej Wojnie nie musi oznaczać ich zagłady ani nawet społecznej degradacji, wręcz odwrotnie – mogą wtedy zyskać nowe możliwości…
Ta polityka miękko ale skutecznie podmywała system, i między innymi w jej efekcie u nas w roku 1989, a w ZSRR – w 1991, nikt lub niewielu chciało go bronić.
Dziś Zachód przyjął postawę dokładnie i całkowicie odwrotną.
Jan Praski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/593736-zagladamy-za-kulisy-grup-rzadzacych-rosja-ta-zmiana-szokuje