W cieniu bojów na Ukrainie trwają najwyraźniej inne boje – w kremlowskich korzytarzach władzy. I wprawdzie rosyjskie państwowe elity są hermetyczne i szczelne, jak żadne inne w świecie białego człowieka, a tak w ogóle, jak powiedział niegdyś Winston Churchill,
“Russia is a riddle, wrapped in a mystery, inside an enigma” (Rosja jest zagadką, spowitą w tajemnicę, wewnątrz enigmy),
ale poziom napięć musiał, albo w związku z wojną albo z innych przyczyn, osiągnąć tam taki poziom, że pewne objawy zaczynają pojawiać się na powierzchni tej enigmy. Spróbujmy wyliczyć niektóre z tych objawów.
Odnotujmy więc nienawistne wycie, z jakim z wielu kierunków spotkały się w Rosji niedawne enuncjacje, dotyczące prawdziwego czy rzekomego zbliżania się stanowisk rosyjskich i ukraińskich negocjatorów, możliwego zawieszenia broni i skreślenia z listy rosyjskich żądań „denazyfikacji”. „Denazyfikacji”, która – nigdy dosyć przypominania – jest kryptonimem przejęcia przez Moskwę kontroli nad politycznym życiem Ukrainy; to hasło mające efektywny sens dokładnie taki, jak przeforsowane przez Stalina w 1944 roku żądanie dopuszczenia do władzy w Polsce jedynie „prawdziwych demokratów”; przy czym o tym, kto jest prawdziwym demokratą, miał decydować ona sam, podobnie jak teraz to Putin miałby decydować, kto na Ukrainie nie jest, a kto jest „nazistą”.
Sygnalizowana momentami rezygnacja z forsowania „denazyfikacji oraz „demilitaryzacji” – czyli jednostronnego rozbrojenia Ukrainy, a więc oddania jej na łaskę i niełaskę Rosji – w połączeniu z określeniem (po kilku tygodniach niepowodzeń na froncie) przez Sztab Generalny celu agresji jako „jedynie” zajęcie Donbasu oznaczałaby bowiem wycofanie się z jasno deklarowanego celu, jakim jest (było?) rozbicie państwa ukraińskiego.
Przedstawiciele obozu rządzącego, nie żadni tam dysydenci, tylko wierni i sprawdzeni putinowcy, zostali oskarżeni o zdradę lub – w lepszym wypadku – tchórzostwo. Został na nich położony ogień zaporowy, którym kieruje lider Czeczenii Ramzan Kadyrow i geopolityczny ezoteryk Aleksander Dugin, który nazwał ostatnio tego pierwszego (przypomnijmy – Kaukazczyka i muzułmanina) „głosem Russkiego Mira”. Przy czym ta bardziej ideowa (czy też po prostu obstawiająca innego konia) część obozu rządzącego wyraźnie szuka pretekstów, by uderzyć w tych innych – czyli w postaci dotąd jeszcze bardziej niż oni systemowe, elitarne. Oskarża się ich o zbrodniczą skłonność do liberalizmu i liberalnych elit medialnych i – dosłownie te słowa nie padają, ale tak można to zjawisko określić – chęć rozmienienia na drobne i nie traktowania serio ideologicznego przewrotu, wywołanego wojną.
Tytułem przykładu – gdy znany telewizyjny prezenter Iwan Urgant potępił wojnę i wyjechał z kraju, rzecznik Putina (znany ze złotych zegarków i życia na poziomie, w żaden sposób nie dającym uzasadnić się oficjalną pensją) Dymitr Pieskow, proszony na konferencji prasowej o skomentowanie tego faktu wprawdzie potępił dziennikarza, ale mówiąc nie o zdradzie, tylko o „pomyłce” Urganta, i określił go jako patriotę – tyle że błądzącego. Spowodowało to obruszenie na Pieskowa lawiny oskarżeń, ze strony i osób bardzo znanych (jak wspomniany Kadyrow), mniej znanych czy w ogóle anonimowych, internetowych, których wspólną cechą było insynuowanie Pieskowowi, że tak naprawdę dąży do restytucji pozycji liberalnych elit – nie tych, które od dawna są jawnie dysydenckie, tylko tych dotąd unikających politycznych deklaracji, a orbitujących do niedawna – bez tych deklaracji – wokół władzy.
Powstaje bardzo silne wrażenie, że oto koterie, dotąd grupujące się wokół sztandarów radykalnego rosyjskiego imperializmu czy nacjonalizmu wreszcie zdołały wysadzić z siodła tych, którzy dotąd w jeszcze większej mierze byli beneficjentami putinowskiego systemu, a w związku z tym byli mniej skłonni do popierania rozmaitych szaleństw, mogących w swojej konsekwencji utrudnić im spokojne konsumowanie owoców władzy. Nacjonalistyczno-imperialistyczne koterie odepchnęły więc od kranów z pieniędzmi putinowców „apolitycznych”, ale z jednej strony chcą pogłębić swoje zwycięstwo, a z drugiej – boją się powrotu do łask dotychczasowych elit (takim obawom daje wyraz np.znany również w Polsce nacjonalistyczny pisarz, Zachar Prilepin). Za pomocą ognia zaporowego próbują więc chronić się przed taką ewentualnością.
Bardzo popularyzuje się w związku z tym ostatnio, ukute przez Dugina jeszcze kilka lat temu, określenie „szósta kolumna”. Szósta kolumna to, w odróżnieniu od piątej, nie są świadomi dywersanci przeciwnika. Nie, to ludzie szczerze subiektywnie oddani i systemowi, i Putinowi, ale oddani niejako z niewłaściwych pozycji. Subiektywnie chcąc Władimirowi Władimirowiczowi pomóc, obiektywnie mu szkodzą, bo po prostu są tacy, jacy są – skażeni zbytnią zachodniością i zbyt wysokim poziomem życia, chęć zachowania którego skłania ich do naturalnej ugodowości wobec tegoż Zachodu.
Cała ta sytuacja może Polakowi przypominać tę, która miała miejsce w PRL pod koniec marca 1968 roku, kiedy to rozpędzającym się do skoku na wszystko moczarowcom Gomułka nagle pokazał ich miejsce, a wtedy ci zaczęli narzekać, że „Marzec skończył się jeszcze w marcu”. Oczywiście z ta różnicą, że póki co nikt w Rosji nie pokazuje impercom i nacjonalistom ich miejsca, ale oni boją się tego śmiertelnie. W Rosji niepewne trwałości zdobytych w czasie wojny pozycji koterie próbują więc obecnie pogłębić swoją „rewolucję”, szukając i demaskując ukrytych wrogów.
Potrafią przy tym sięgać naprawdę daleko. Oto np.znany przedstawiciel tego nurtu, dobrze poinformowany bloger JanZet odkrywa, że jest jeden zwornik, łączący bunty w rządowych mediach (słynna dziewczyna, która wdarła się do studia z plakatem „Precz z wojną”), masowe odejścia z pracy w tychże środkach przekazu, incydent z chwilowym zaniknięciem wizji w telewizji w czasie wystąpienia Putina na Łużnikach (zdaniem JanZeta oczywisty sabotaż), stanowisko oligarchy Deripaski, który ostrożnie manewrując usiłuje wypowiadać się enigmatycznie „za pokojem”, niedostatecznie radykalnie antyukraińską frazeologię Władimira Miedynskiego (jeden z zaufanych ludzi Putina, były minister kultury, obecnie na czele rosyjskiej delegacji na rozmowy z Ukrainą), wspomnianą wypowiedź Pieskowa o tym, że rozmaici krytykanci błądzą, ale subiektywnie mają dobre intencje i są patriotami, itd.itp.
Ten zwornik – to pierwszy zastępca szefa Administracji Prezydenta Aleksiej Gromow, człowiek by zacytować JanZeta „znany z miłości do spokoju i biurokracji”. To on nadzoruje wszystkie sfery, w których doszło do wspomnianych wyżej horrorów, a w dodatku to on przez ostatnie lata odpowiadał też za dostarczanie Putinowi raportów na temat nastrojów społecznych (może też dotyczących Ukrainy – pisze JanZet, sugerując że to przez Gromowa Rosja zaczynała „specoperację” wierząc, iż Ukraińcy staną po ich stronie).
„Nie, on nie jest przekupiony przez Zachód czy obce wywiady. On jest po prostu przestraszony i próbuje cofnąć wszystko – żeby było jak kiedyś, tak jak on lubił, pod pełną kontrolą. A po to jest mu potrzebny jak najszybszy pokój, a „jastrzębie” w tym przeszkadzają”
— demaskuje jednego z najwyżej położonych w hierarchii rosyjskiej władzy urzędnika JanZet.
W efekcie tej atmosfery ci przedstawiciele putinowskiej elity, których imperialiści i nacjonaliści szczególnie nie lubią i uważają za szczególnie podejrzanych, muszą się na wyścigi uwiarygadniać. Ostatnie enuncjacje byłego prezydenta Miedwiediewa, te zwrócone przeciw Polsce, ale też te, w których daje on wyraz przekonaniu, że żadna Ukraina nie tylko nigdy nie istniała, ale wręcz nadal nie istnieje, a przedstawicieli ukraińskich niepodległościowych elit należy po prostu pozabijać, są przejawem właśnie próby uwiarygodnienia się. Niegdysiejszy liberał musi dziś biec nie za, tylko przed parowozem.
Pod zasłoną dymną wojny w Rosji trwa bowiem walka o władzę i, może przede wszystkim, o dobra materialne. „Komu wojna, a komu – mat’ rodnaja” (dla kogoś wojna jest wojną, a dla kogoś innego – kochaną matką) mawiają Rosjanie. Mawiają od wieków. Ale od bardzo dawna prawdziwość tej ludowej mądrości nie była tak widoczna, jak teraz.
Jan Praski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/593376-tylko-u-nas-co-sie-dzieje-na-kremlu