Londyn, koniec marca 2022 roku. Mnóstwo turystów z całego świata, prawdziwy melting pot, ale wiele sklepów zamkniętych. Wojna Rosji z Ukrainą, ale kraj żyje swoim życiem, po-brexitowym, z widocznymi kłopotami po-kowidowymi. Niby wszystkie obostrzenia zostały zniesione, ale minister zdrowia Sajid Javid znów ostrzega przed kolejną falą zachorowań. Negocjacje brexitowe z Unią i bilateralne ze światem trwają, wciąż toczy się z UE bój o cła i kwoty, jak mówi tutejsza prasa „o każdą rybę i pęto kiełbasy” /”sausage war”/.
Mimo wszystko brytyjska gospodarka kwitnie – zwłaszcza w dziedzinie inwestycji zagranicznych. Wyspy Brytyjskie wciąż traktowane są przez inwestorów jako „safe haven”, a petrodolary, indyjscy „milionerzy komputerowi”, kapitał chiński, sięgają po niegdyś państwowe British Gas i British Water, wznoszą ogromne kompleksy biurowe i hotelowe, wykupują nieruchomości. Tylko po rosyjskich oligarchach zaginął wszelki ślad. Nie widać ich ani w ulubionym Harrodsie czy Selfridges, ani w kultowym klubie nocnym Annabel’s. Zamrożone aktywa klubu piłkarskiego Chelsea FC Abramowicza, a w londyńskiej rezydencji Olega Deripaski zamieszkali squattersi i z dumą zawiesili wielki transparent „Wymierzamy sprawiedliwość społeczną”. Od zaprzyjaźnionych brytyjskich dziennikarzy słyszałam o miłym sercu pomyśle zajęcia nieruchomości rosyjskich milionerów, a potem udostępnienia ich ukraińskich uchodźcom. Ale rząd Borisa Johnsona milczy jak zaklęty i od ponad dwóch tygodni pracuje nad swoim flagowym projekcie Home for Ukrainians, co idzie mu nieskładnie i opieszale. Rząd polski zdążył przyjąć i częściowo rozlokować 2.300 000 war refugees, a brytyjski, w tym samym czasie, wydać 2000 wiz.
Podsumowując, brytyjska gospodarka w sektorze inwestycji zagranicznych kwitnie – czego nie można powiedzieć o małym i średnim biznesie – wiele firm, sklepów, zakładów produkcyjnych na skutek turbulencji brexitowych, a potem pandemii upadło, i się nie podniosło. I choć Londyn i inne większe miasta przypominają wielkie place budowy, choć niewysokie bezrobocie, do 5%, nastroje społeczne pesymistyczne. Bo wysoka inflacja – do końca roku przewiduje się wzrost do 10% - rosną ceny energii, a co za tym idzie ceny żywności i council tax. Obserwując Wielka Brytanię od 30 lat, nigdy nie widziałam tak fatalnych nastrojów społecznych, tak głębokich obaw i niepewności jutra. A poczynania rządu Borisa Johnsona – który został ostatecznie oczyszczony z zarzutów „Party-gate” i nie grozi mu już votum nieufności ze strony opozycji oraz części kolegów partyjnych – przyjmowane są przez ludzi zdecydowane żle. Z jednej strony – „biegunka dyplomatyczna”, wizyty i rewizyty, Bruksela, Berlin, Warszawa, bardzo ostre anty-putinowskie wystąpienia, z drugiej – pomysły na pomoc Ukrainie nieprzemyślane i chaotyczne. Czyli – zważywszy te 2 000 wydanych wiz – „wiele hałasu o nic”. A raczej - mała aktywność, za to wielka biurokracja. To prawda, jak twierdzi Wołodymyr Zelenski, że „Wielka Brytania, w odróżnieniu od kilku innych europejskich krajów, zdecydowanie stoi po stronie Ukrainy”, ale niestety niewiele robi, żeby to udowodnić. Brytyjscy wyborcy, już nie tylko opozycyjnych Labour Party, Lib-Dem i Zielonych, zdają sobie sprawę, że minął już czas, kiedy w Westminsterze zasiadali liderzy charyzmatyczni i z zasadami jak Margaret Thatcher, Michael Heseltine, Nigel Lawson czy John Major - ale także Tony Blair i Gordon Brown. Sytuacja jest taka, że brytyjska opozycja nadal uznawana jest za „niewybieralną”, ale i ławka ewentualnych następców Borisa Johnsona – bardzo krótka.
Dlaczego wspominam o wartościach w kontekście pomocy Ukrainie? Otóż rosyjskich oligarchów, którzy uznali Wielką Brytanię za bezpieczne miejsce do robienia interesów i utrzymywania kont bankowych, są na Wyspach setki. Podobno aż 17% firm operujących na giełdach w City, to własność rosyjska. Wszyscy wiedzą także, że ich pieniądze, to w dużej mierze a dirty money, że często balansują na granicy prawa, i że z rzadka płacą do The Royal Inland Revenue czyli do tutejszego urzędu skarbowego podatki. Łupy wydają na artykuły luksusowe lub lokują w rajach podatkowych, choćby blisko, na Jersey lub Isle of Man. Więc kiedy Boris Johnson zaanonsował zamrożenie dziewięciu, a potem kilkudziesięciu kont, ludzie czekali na dalszy ciąg akcji. Ale się nie doczekali. I choć codziennie mamy jakiś news o przejęciu kilku kolejnych majątków milionerów – przyjaciół „rzeźnika z Kremla”, nie zostało to jeszcze załatwione systemowo. A czas płynie i trwa gorączkowa krzątanina wokół transferów zawartości kont bankowych Nat West czy Royal Bank of Scotland za granicę oraz praw własności do ogromnych, kapiących zlotem rezydencji, luksusowych samochodów i jachtów na tzw. słupy. Nic dziwnego, że Brytyjczycy wciąż powtarzają, że ”Boris Johnson uprawia politykę pomocy Ukrainie werbalną, a nie realną”.
Oczywiście, Wielka Brytania jest wciąż liderem europejskim pomocy Ukrainie, daleko przed Niemcami, Francja czy Holandią. I Boris Johnson, jako jedyny premier z tej puli krajów, odbył podróż do Arabii Saudyjskiej, by negocjować dywersyfikację swoich żródeł energii. Czym zresztą naraził się na kąśliwe uwagi byłego lidera Labour Party sir Keira Starmera, który powtarzał gdzie mógł: ”aby walczyć z jednym dyktatorem, Johnson zwrócił się o pomoc do drugiego”. Ale tak zrobił, czego nie można powiedzieć o Olafie Scholzu czy Emmanuelu Macronie. Zwłaszcza, że Zjednoczone Królestwo korzysta jedynie w 8-10% z rosyjskiej ropy i gazu, a Niemcy czy Włochy – 30, więc najwyższy czas, żeby zakrzątnąć się za dostawami ze źródeł alternatywnych.
Jest jeszcze jedna – obok rosyjskiego kapitału, napędzającego brytyjską gospodarkę - przyczyna ambiwalentności rządu co do systemowego rozwiązania problemu własności „nowych Rosjan” na Wyspach. Masowy napływ imigrantów w ciągu ostatnich 30 lat, a od roku 1997, kiedy fotel premiera objął labourzysta Tony Blair, w liczbie 250-350 tys. rocznie., bardzo nadwyrężył pracę służb państwa, zdrowie, edukację i stan bezpieczeństwa publicznego. I taka sytuacja trwała aż do 2016 roku, referendum ws. brexitu, którego jednym z najważniejszych punktów była właśnie zapaść służb publicznych, które nie dawały sobie rady z taką ilością przybyszów. I konserwatyści – od 12 lat gospodarze Downing Street 10 – doskonale pamiętają, co to znaczy. Plus straty w gospodarce, spowodowane coronavirusem, który przecież, ustawicznie się mutując, nęka National Health Service. To są dwie najważniejsze przyczyny ostrożności rządu Borisa Johnsona w realizacji jego odważnych haseł pomocowych.
Ale jest pole aktywności rządowej, a raczej braku aktywności, gdzie można łatwo powtórzyć za Brytyjczykami, że „Boris Johnson uprawia politykę pomocy Ukrainie werbalną, a nie realną”. Rządowy projekt Home for Ukrainians zawiódł i Ukraińców i samych mieszkańców Wysp. Już dwa tygodnie temu, w kilka dni po ogłoszeniu akcji, zgłosiło się 150 tys. rodzin, które zadeklarowały przyjęcie uchodźców wojennych pod swój dach. Ale – i to pierwsza biurokratyczna przeszkoda – jedynie w dwóch przypadkach: 1/ w ramach łączenia ukraińskich rodzin, i 2/ sponsorowania. Wprawdzie tych sponsorów już od początku było wielu, ale poszukiwanie, dopasowywanie do konkretnego przypadku, a zwłaszcza tony formularzy wizowych oraz przepuszczanie tego przez Home Office, ministerstwo spraw wewnętrznych sprawi, że procedura w każdym przypadku będzie trwała ok. 6 tygodni! I co przez ten czas mają robić ci nieszczęśni ludzie, uciekający spod bombardowań? Koczować w Przemyślu, Poznaniu, Berlinie, Calais? Zaraz potem walijskie i szkockie assambleys, lokalne rządy wzięły na siebie rolę sponsorów. Lecz Anglia, dokąd przecież wybiera się gross Ukraińców – nie. A długi proces biurokratyczny, otrzymywania wiz, pozostał, a dotąd brak informacji o „szybkiej ścieżce”. I tak negocjacje pomiędzy rządem, a oburzonymi do czerwoności obywatelami - trwają. Brytyjczycy okazali wielkie serca, rząd brytyjski – mniejsze. Z jednej strony – presja ludzi i mediów, z drugiej – złe doświadczenia imigracyjne ostatnich dekad, zobowiązania jakie podjęli konserwatyści, przeprowadzając brexit, no i ten brytyjski drewniany legalizm.
Polskie społeczeństwo, w obliczu wielkiego dramatu, nieszczęścia milionów Ukraińców, okazało wielka gościnność i serdeczność. A rząd polski natychmiast znalazł narzędzia prawne, aby je wesprzeć. Downing Street, z uwagi na zaszłości, wciąż nie może się z tym problemem uporać. Ale, to już pro domo sua, dziś wszyscy wiemy, że jeśli kraje Europy zachodniej nam nie pomogą, w Polsce może dojść do podobnej zapaści służb publicznych, jak stało się to w Wielkiej Brytanii. Naszym władzom nie brakuje serca, ale czy okażą dość rozwagi, żeby tak mocno i kategorycznie wywierać presję na Unię Europejską, by wszystkie obiecane, i jeszcze nie obiecane, fundusze znalazły się w naszym budżecie? Mamy moralną i polityczną rację, okazaliśmy się państwem silnym, solidarnym, dobrze zorganizowanym, wzór do naśladowania. Wizerunek naszego kraju na świecie zmienił się w ciągu miesiąca nie do poznania. Ale teraz czekamy na solidarność tych, którzy jeszcze niedawno usiłowali nas pouczać, co to jest solidarność i demokracja. I nie jesteśmy w tym oczekiwaniu odosobnieni, patrz: fragment wystąpienia prezydenta Joe Bidena o „obowiązku demokratycznego świata pomocy Polsce”. Mamy przecież 38 milionów obywateli, którzy ciężko pracują, aby kraj się rozwijał, oni mieli coraz wyższy standard życia, w tym prawo do coraz lepszej opieki zdrowotnej, edukacji i bezpieczeństwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/592411-downing-street-i-ukraina