W czasie wczorajszej konferencji prasowej Joe Bidena największe zainteresowanie mediów, co zrozumiałe, wzbudzała interpretacja słów amerykańskiego prezydenta, który w Warszawie powiedział, mając na myśli Putina, „ten człowiek nie może rządzić Rosją”. Ja pragnąłbym jednak zwrócić uwagę na znacznie istotniejszą wzmiankę, która Biden rzucił trochę mimochodem.
CZYTAJ TAKŻE:
Biden przyznał, że amerykańscy żołnierze szkolą siły ukraińskie?
Miał on przyznać - co zauważył portal Politico - że amerykańscy żołnierze przebywający w Polsce szkolą siły ukraińskie. Dziennikarze potwierdzili też fakt realizowania przez amerykańską armię misji szkoleniowej w Polsce, przytaczając słowa anonimowego urzędnika Białego Domu, który miał powiedzieć, że „w Polsce są żołnierze ukraińscy, którzy regularnie wchodzą w interakcje z wojskami amerykańskimi i właśnie o tym mówił prezydent”.
Kwestia ta stanęła na poniedziałkowej konferencji prasowej w związku z inną wypowiedzią Joe Bidena, która w Polsce przeszła bez echa, została jednak dostrzeżona w Ameryce. Otóż w trakcie spotkania w podrzeszowskiej Jasionce, Biden, zwracając się do zgromadzonych na Sali amerykańskich żołnierzy i oficerów powiedział, wysławiając zresztą odwagę, determinację i nieugiętość walczącej Ukrainy, zarówno żołnierzy jak i ludności cywilnej: „zobaczycie to sami, kiedy tam będziecie”, stwierdzając, że niektórzy już na Ukrainie byli, a inni będą mieli taką szansę.
Ten wtręt był częścią szerszej wizji, której elementem było zarówno podkreślenie, że naród amerykański ukonstytuowała idea wolności, jak i przeświadczenie, że Ukraińcy inspirują się w swej walce podobnymi wartościami. W tym kontekście wypowiedziane przez Bidena słowa, iż amerykańskim wojskowym różnych pokoleń przychodziło walczyć w obronie idei wolności, skierowane do żołnierzy i oficerów zgromadzonych na sali w Jasionce, nabierają zupełnie innego wymiaru.
Warto przypomnieć, że Biden mówił również w Polsce, mając na myśli Ukrainę „nie pozwolimy wam upaść” a także potwierdzone faktami to, że nowe i bardziej zaawansowane partie amerykańskiej broni docierają do walczących sił zbrojnych Ukrainy.
Deklaracje Bidena a wypowiedzi Zełenskiego dla rosyjskich mediów
Te deklaracje warto interpretować w związku z wypowiedziami Wołodymira Zełenskiego dla rosyjskich mediów. W długim wywiadzie zakreślił on pole ewentualnego kompromisu z Rosją, co mogłoby doprowadzić do zakończenia gorącej fazy wojny.
W kwestii kluczowej, blokującej do tej pory rozmowy, czyli dotyczącej formalnoprawnego statusu Krymu i Donbasu, ukraiński prezydent zaproponował „zamrożenie”, czyli nadanie tym terenom statusu przypominającego sytuację Hong-Kongu, który przez 100 lat był w rękach Imperium Brytyjskiego, zanim wrócił pod kontrolę Chin. Odpowiadając na pytanie dziennikarza Kommiersanta - a jest to dziennik odgrywający w ostatnich latach kluczową rolę, jeśli idzie o rosyjska politykę informacyjną wobec Ukrainy (na jego łamach ukazał się m.in. artykuł Dmitrija Miedwiediewa, bardzo agresywny w tonie, poprzedzający agresję, ale również publikowane były protokoły rozmów w ramach tzw. formatu mińskiego), ale również wobec Białorusi (dziennik ujawnił m.in. treść tzw. kart drogowych i porozumienie podpisane w listopadzie ubiegłego roku) i będący w gruncie rzeczy czymś w rodzaju nieoficjalnego kanału komunikacji Kremla - Zełenski mówi w tej części rozmowy, iż kwestii „demilitaryzacji i denazyfikacji w ogóle nie omawiamy”.
Oznaczać to może zarówno to, że zniknęły one z porządku dyskusji i Rosja pogodziła się z nową sytuacją, jak i to, iż Kijów nie ma zamiaru negocjować z Moskwą swej polityki wewnętrznej. Dalej prezydent Ukrainy zaznacza, że jednym z głównych tematów toczących się negocjacji jest neutralny - czy może raczej pozablokowy - status Ukrainy, co oznacza oficjalną rezygnację Kijowa z aspiracji uzyskania członkostwa w NATO. Zełenski przedstawia w tym momencie ukraiński punkt widzenia, który, jak się wydaje jest fundamentalnie ważny, zarówno z punktu widzenia perspektywy zakończenia działań wojennych, jak i - szerzej - systemu bezpieczeństwa w naszej części Europy.
Deklaruje on, że „na to możemy pójść” czyli zgodzić się z tym, że Ukraina nie będzie członkiem Paktu Północnoatlantyckiego, ale warunkiem koniecznym jest regionalny system bezpieczeństwa, co oznacza twarde w tej materii gwarancje i zobowiązania szeregu państw.
„Dlatego interesuje nas – mówi Zełenski - aby ten dokument przekształcił się w poważną umowę, która zostanie podpisana”. Poważną, czyli - jak zaznacza - nie taką, jaką było Memorandum Budapesztańskie, ale ma to być traktat w którym państwa – gwaranci zobowiązaliby się przyjść wojskowo z pomocą Ukrainie, gdyby ta została po raz kolejny zaatakowana.
Koncepcja referendum
W tym kontekście Zełenski wysunął koncepcję referendum, przede wszystkim z tego względu, że nowy status Ukrainy i związane z tym zobowiązania (należy rozumieć, że zapisy traktatu wiązać w tym ujęciu miałyby również Ukrainę tj. jej siły zbrojne stawałyby się częścią de facto wspólnego potencjału wojskowego stron umowy) zakładają zmiany na poziomie konstytucyjnym, na co potrzeba czasu.
Referendum można byłoby przeprowadzić znacznie szybciej, co, jak należy rozumieć, pozwoliłoby uniknąć pozostawania Ukrainy w próżni bezpieczeństwa. W tym kontekście pojawia się sformułowane przez Zełenskiego żądanie wycofania się wojsk rosyjskich z Ukrainy, bo - jak mówi - ani Johnson, ani Biden, Duda czy Erdogan nie usiądą za stołem negocjacyjnym i niczego nie podpiszą, jeśli Rosjanie będą nadal na terenach ukraińskich.
W narracji strony ukraińskiej pojawiają się też wzmianki, iż takimi państwami – gwarantami, oprócz tych które wymienił Zełenski, mogłaby być również Francja i Niemcy, ale cztery wymienione przezeń na wstępie odgrywają najistotniejszą rolę.
Zełenski o propozycji Kaczyńskiego
Dopiero pod koniec wywiadu, kiedy przedmiotem rozmowy są już tematy mniej istotne, m.in. pośrednictwo w rozmowach Romana Abramowicza Zełenski porusza kwestię propozycji premiera Kaczyńskiego w sprawie misji pokojowej na Ukrainie, mówiąc, że jej nie rozumie i stwierdzając, iż jego krajowi nie jest potrzebny „zamrożony konflikt”.
Polska opozycja z całej obszernej rozmowy Zełenskiego z rosyjskimi dziennikarzami zauważyła tylko te fragmenty, które może spożytkować, co jest symptomatyczne, w wewnętrznej walce politycznej, podejmując kolejną próbę dezawuowania Jarosława Kaczyńskiego. Ma oczywiście do tego prawo, trudno jednak nie zauważyć kilku fundamentalnych spraw.
Po pierwsze: zacznijmy od stwierdzenia na poziomie banału. W dyplomacji i polityce słowa są narzędziem do osiągania celów. Składa się propozycje, rzuca koncepcje i idee nie dlatego, że ktokolwiek liczy, iż zostaną one literalnie przyjęte przez partnerów, ale z zupełnie innych powodów. W ten sposób przesuwa się sprawy w kierunku pożądanym przez składającego propozycję. Zresztą w idei, którą sformułował przed ponad dwoma tygodniami polski wicepremier, nie pomysł misji humanitarnej był najważniejszy, ale towarzyszące temu słowa o tym, że tego rodzaju zaangażowaniu się państw NATO winien towarzyszyć kontyngent wojskowy, który nie byłby bezbronny.
Warto zastanowić się, po co Kaczyński proponował wysłanie żołnierzy w pozornie tylko wyglądającej na takową „misji humanitarnej”? Realnie chodziło zarówno o utrzymanie zaangażowania się państw udzielających pomocy wojskowej Ukrainie, jak i zapewnienie drożności korytarzy zaopatrzenia jej sił zbrojnych.
Deklaracje Joe Bidena złożone w Polsce, ale również luźno rzucone uwagi, o czym pisałem na wstępie, potwierdzają, że w tym obszarze idee Warszawy zostały zrealizowane. Sprawa „misji humanitarnej” może zejść na plan drugi, zwłaszcza, że rozpoczęła się gra o znacznie poważniejszą stawkę. Po dwóch tygodniach i ewidentnym ugrzęźnięciu rosyjskich sił zbrojnych na Ukrainie, obstawanie przy przebrzmiałym już pomyśle tzw. misji humanitarnej, nie miałoby najmniejszego sensu.
W realiach wojennych to, co miało rację bytu w połowie marca, nie musi być niewolniczo realizowane pod koniec miesiąca. Zmieniły się realia, zmienia się pozycja negocjacyjna Ukrainy, co zresztą potwierdził prezydent Duda w wywiadzie dla stacji telewizyjnej TVN, udzielonym po wyjeździe Joe Bidena z Polski mówiąc, że Kijów „nie potrzebuje zamrożonych konfliktów” na swoim terytorium.
Te słowa w pełni współgrają z wypowiedziami prezydenta Zełenskiego, co świadczy nie tylko o tym, iż nie ma mowy o jakichkolwiek kontrowersjach na linii Warszawa – Kijów, ale przede wszystkim, że w nowych, korzystniejszych dla nas realiach oczekujemy czegoś więcej.
Czego jeszcze nie dostrzegła polska opozycja?
Nasza opozycja nie dostrzegła też, że zarówno z wypowiedzi Joe Bidena i złożonych przezeń deklaracji w trakcie wizyty w Polsce, jak i ze słów Wołodymira Zełenskiego wyłania się obraz zasadniczo odmiennych celów wojny, niźli jeszcze 2 tygodnie temu.
Ukraina ma szansę pozostać państwem silnym wojskowo, objętym twardymi gwarancjami bezpieczeństwa o charakterze regionalnym, a Stany Zjednoczone będą zaangażowane zarówno we wspieranie Kijowa w trakcie obecnej wojny, jak i odbudowę potencjału wojskowego ukraińskich sił zbrojnych po zakończeniu konfliktu.
W tym kontekście zupełnie innego znaczenia nabierają tez słowa Bidena o tym, że Putin jest rzeźnikiem i człowiek tego pokroju „nie może rządzić Rosją”. Jest to z pewnością wyraz oburzenia moralnego, o czym mówił wczoraj Joe Biden, uzasadniając, dlaczego nie chce się wycofać z tych stwierdzeń, ale również mogą być one odczytywane w kategoriach sygnału dla Putina. Jeśli nie zgodzi się on na proponowany kształt politycznego zakończenia wojny na Ukrainie, to siły zachodu mogą pójść dalej, kontynuować wsparcie dla Kijowa, a nawet je rozszerzyć, co może uczynić scenariusz „zmian na Kremlu” realnym planem politycznym.
Polska opozycja szydząca z niepowodzenia pomysłu „misji pokojowej” nie zauważyła, że w międzyczasie udało się znacznie więcej. Polska dyplomacja nie miała w tym udziału, samo się stało?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/592068-czego-opozycja-nie-dostrzegla-w-slowach-zelenskiego