Amerykańskie media opisując cele polityczne rozpoczynającej się wizyty Joe Bidena w Europie przytaczają słowa Jaka Sullivana, doradcy ds. Bezpieczeństwa Narodowego amerykańskiego prezydenta, który zapowiedział „nową fazę” sankcji Zachodu wobec Rosji.
Mówi się o objęciu personalnymi restrykcjami wszystkich rosyjskich parlamentarzystów, ale w kwestii tego, co zapowiadano jeszcze kilka dni temu, a mianowicie możliwego embargo na rosyjską ropę naftową, nastąpiła wyraźna zmiana. Dziś raczej pisze się o rozważaniu możliwości zastosowania rozwiązania irańskiego, polegającego na kontynuowaniu zakupów rosyjskiej ropy naftowej, ale płatności za te dostawy miałyby być umieszczone na specjalnym rachunku escrow i zostać zamrożone do momentu aż Kreml zdecyduje o zakończeniu wojny. Przed spotkaniami w gronie państw G-7 i przed rozmowami Joe Bidena z przedstawicielami państw członkowskich Unii Europejskiej trudno przesądzać czy kwestia blokady importu rosyjskiej ropy jest już przesądzona czy otwarta, ale rosyjska prasa z wyraźnym zadowoleniem przytacza słowa kanclerza Scholza, który na wczorajszej konferencji prasowej zaapelował do państw europejskich, aby te wprowadzając sankcje przeciw Rosji działały z większą ostrożnością, bo restrykcje mogą pozostać w mocy dłużej i w związku z tym trzeba brać pod uwagę straty gospodarek państw członkowskich.
Węgierskie weto
Deklaracje te odczytywane są w kategoriach sprzeciwu Berlina wobec idei ewentualnego embargo, którego Unia w tej sytuacji najprawdopodobniej nie będzie w stanie wdrożyć, również z tego względu, że weto już zapowiedziały Węgry. Péter Szijjártó, węgierski minister spraw zagranicznych zadeklarował sprzeciw Budapesztu wobec sankcji związanych z rynkiem energetycznym a także brak zgody na polskie propozycje w kwestii no-fly zone nad Ukrainą. Na Węgrzech niedługo odbędą się wybory parlamentarne, które partia Victora Orbana ma szansę wygrać, co do pewnego stopnia może wyjaśniać źródła węgierskiej ostrożności wobec Rosji, ale nie powinno zmieniać to optyki Warszawy. Tym bardziej, że nie mamy skrupułów krytykując chwiejną postawę wobec Moskwy prezydenta Macrona, który także niedługo będzie miał u siebie wybory. Napiszę rzecz niepopularną po prawej stronie naszej sceny politycznej, ale uważam, że jedną z pierwszych konsekwencji wojny na Ukrainie winno być zerwanie aliansu, czy osi Warszawa – Budapeszt. Więcej na tej współpracy tracimy niż zyskujemy, strategiczne interesy Polski i Węgier są też, jak się wydaje, rozbieżne. Nie oznacza to, że mamy godzić się na dyktaturę brukselskiej biurokracji realizującej interes Berlina i Paryża, raczej to co piszę warto odczytać w kategoriach wezwania, aby również w Unii Warszawa, broniąc naszych interesów, budowała szersze koalicje a nie polegała wyłącznie na wsparciu Budapesztu.
Embargo na rosyjską ropę naftową
Wracając do kwestii embargo na rosyjską ropę naftową warto odnotować, że ograniczenie popytu już negatywnie wpłynęło na tę rosyjską branżę. Ropa Urals sprzedawana jest na światowych rynkach z 30 dolarowym dyskontem na baryłce, a jak powiedział prezes wielkiego brokera, firmy Gunvor spadek rosyjskiego wydobycia i eksportu jest nieuchronny. W pierwszej połowie marca rosyjskie rafinerie zmniejszyły przerób o 6 proc., część z nich unieruchomiono też rozpoczynając rzekomo planowe remonty. Jak oceniają analitycy z firmy Argus już w kwietniu wydobycie rosyjskiej ropy może spaść o 16 proc. Spadek może przyspieszyć, bo takie koncerny, jak francuski państwowy Total, informują o zaprzestaniu zakupów ropy w Rosji na rynku spotowym, a do końca roku również na podstawie innych kontraktów. Ten ostatni przykład jest bardzo wymowny, zwłaszcza wobec faktu, że firma ta przez lata była jednym z głównych inwestorów zachodnich w rosyjskim sektorze paliwowym a jeszcze niedawno prezydent Macron, jak ujawniły media, namawiał francuskie koncerny aktywne w Rosji, aby nie spieszyły się z opuszczaniem tamtejszego rynku. ak się wydaje presja opinii publicznej odegrała pewną rolę w zmianie stanowiska, co pozwala na sformułowanie dość banalnej tezy, iż dziś politykę zagraniczną uprawia się już co najmniej na dwóch poziomach, oddziałując zarówno na kierownictwo danego państwa, jak i na stanowisko wyborców. Piszę o tym nie tylko dlatego, że niektórzy zwolennicy dyplomacji kuluarowej z tych pozycji krytykowali kijowską propozycję premiera Kaczyńskiego, uznając, że publiczne przedstawienie koncepcji „misji pokojowej” jest spaleniem tematu. Otóż wydaje się, że w realiach trwającej wojny jest akurat zupełnie odwrotnie. Większe efekty można osiągnąć wywierając presję podwójną, zarówno zwracając się do rządów jak i pośrednio, do wyborców w państwach sojuszniczych.
Dyskusja na temat błędów USA
Dobrym przykładem są Stany Zjednoczone i trwająca tam, twarda a momentami bezpardonowa, dyskusja na temat błędów, które w ostatnich miesiącach popełniła administracja Bidena. Chodzi oczywiście o politykę odstraszania Rosji, która w oczywisty sposób okazała się nieskuteczną. Debata ta jest tym istotniejsza z naszego punktu widzenia, że nowy system bezpieczeństwa, przede wszystkim na wschodniej flance NATO, właśnie się kształtuje i nie wystarczy entuzjazm i zadowolenie ze wzrostu wojskowej obecności Stanów Zjednoczonych w Europie. Trzeba czegoś więcej, tym bardziej, że właśnie teraz jak zapowiedział Jake Sullivan Biden „będzie pracował wraz z sojusznikami nad zmianami w NATO-wskiej projekcji siły na wschodniej flance”. Deklaracja prezydenta Dudy, iż zdaniem Warszawy akt stanowiący Rosja – NATO „przestał w związku z wojną obowiązywać” i powinien być formalnie unieważniony jest dobrym punktem wyjścia, bo umożliwia dyslokację na Wschód ciężko uzbrojonych amerykańskich sił pancernych i tworzenie stałych baz.
Zresztą te jednostki już zaczynają przybywać. Do Europy dyslokowana jest właśnie 3. Brygada Pancerna z Fort Carson w Kolorado, co oznacza, że razem z przysłanymi wcześniej dwoma podobnymi jednostkami będziemy mieć teraz w Europie trzy amerykańskie brygady pancerne a łączne wojskowe zaangażowanie Stanów Zjednoczonych na naszym kontynencie przekroczy 100 tys. żołnierzy i oficerów, najwięcej od 2005 roku. Na marginesie warto zauważyć, że 90 Abramsów, 150 Bradleyów i ponad 1000 innych pojazdów kołowych i gąsienicowych, które Amerykanie przywożą ze sobą ma być rozładowane w Holandii, Danii i w Grecji. Na tej liście nie ma portów niemieckich, może to kwestia przypadku, ale sprawa wymaga obserwowania. Podobnie jak rozwój dyskusji na temat polskiej propozycji zorganizowania „pokojowej ale nie bezbronnej” misji państw NATO na Ukrainę.
Kreml o polskiej propozycji
Rosjanie są zdania, że Warszawa będzie w stanie doprowadzić do utworzenia takiej „koalicji chętnych” nawet jeśli propozycji nie poprą duże państwa Europy Zachodniej. Wystarczy dyskretne wsparcie nie angażujących się bezpośrednio Stanów Zjednoczonych i deklaracje mniejszych państw europejskich ze wschodniej flanki. Zdaniem Niezawisimej Gaziety Polska może znaleźć chętnych do uczestniczenia w operacji pokojowej. Mowa jest zarówno o Danii, jak i Państwach Bałtyckich, ale również Czechach, Słowacji i niewykluczone, że również Francji. Co więcej, rosyjscy specjaliści są przekonani, że ze strategicznego punktu widzenia wejście wojsk państw NATO na Ukrainę, nawet jeśli będzie to misja pokojowa „zmieni konfigurację i cele” wojskowej operacji rosyjskiej. Generalnie ostatnia aktywność dyplomatyczna Warszawy, podróże Andrzeja Dudy do Kiszyniowa, do Turcji, Bułgarii i Rumunii odczytywana jest w Moskwie jako próba budowy regionalnej konfiguracji wojskowo – politycznej, czemu dyskretnie patronują Amerykanie, po to aby, zaangażować się w wojnie na Ukrainie, lub zagrozić rosyjskim interesom gdzie indziej np. w Naddniestrzu. Z tych właśnie powodów, Kreml odbiera politykę Warszawy w kategoriach kluczowego czynnika, dzięki któremu opór sił zbrojnych Ukrainy może trwać tak długo. Co więcej Kijów w ostatnich godzinach przejmuje inicjatywę taktyczną na szeregu kierunkach, a wejście sił NATO-wskich na Ukrainę w charakterze kontyngentu pokojowego stanowić może punkt przełomowy. Dlaczego? Rosyjska strategia wobec Zachodu w pewnym uproszczeniu ujmując sprawy sprowadza się do straszenia eskalacją konfliktu, nawet do poziomu nuklearnego. Stąd podnoszenie gotowości bojowej sił strategicznych, jawne (z włączonymi transponderami) ewakuowanie rosyjskiego kierownictwa do atomowych bunkrów na Uralu, czy dwuznaczne deklaracje, w rodzaju ostatniej rozmowy Pieskowa z dziennikarzami CNN, na temat gotowości użycia ładunków jądrowych. Część analityków z Zachodu uważa, że to bluff Putina, inni są zdania, iż realne zagrożenie eskalacji konfliktu do poziomu wojny światowej a [nawet nuklearnej, istnieje].(https://www.nytimes.com/2022/03/21/science/russia-nuclear-ukraine.html?action=click&module=RelatedLinks&pgtype=Article)
Dzisiaj jednak żaden z tych poglądów nie jest dominującym, a z oczywistych względów ostrożnościowych (politykę państwową uprawia się mając na uwadze gorszy a nie lepszy scenariusz) Waszyngton nie chce podejmować działań, które mogą zostać odczytane w kategoriach eskalacyjnych. Misja pokojowa na Ukrainie zmienia tę sytuację. Jeśli zostanie zaatakowana przez Rosjan, to będziemy mieli dowód na to, że Putin „nie żartuje” i jest gotów przekroczyć kolejne granice, ale z drugiej strony wzmocni to antyrosyjskie nastroje zachodniej opinii publicznej i zapewne umożliwi przeforsowanie większej pomocy wojskowej dla Ukrainy i szczelniejszego reżimu sankcyjnego. Jeśli zaś Rosjanie nie zaatakują, to będziemy mieli dowód, że ich deklaracje są gołosłowne co też otworzy drogę, tym razem państwom chcącym to robić, do zwiększenia pomocy wojskowej dla Ukrainy. Nie jest łatwą decyzja o wysłaniu żołnierzy na tereny gdzie mogą stać się oni celem ataku, bo takie ryzyko przecież nie jest małe, ale z politycznego punktu widzenia mamy do czynienia z sytuacją, paradoksalnie, typu win – win. Oczywiście może nie dojść do wysłania tej misji, bo już sama jej gotowość jest sygnałem, który Kreml może prawidłowo odczytać zmieniając swą pozycję negocjacyjna z nieprzejednanej na nieco bardziej realistyczną, co w efekcie może doprowadzić do zawieszenia broni. Gra jest trudna, brutalna, ale w realiach wojny mamy do wyboru takie właśnie decyzje.
Wyjaśnienia wymaga jeszcze jedna kwestia. Chodzi o wypowiadane po wielokroć przez przedstawicieli amerykańskiej administracji, w tym Joe Bidena, słowa o tym, że on i jego ekipa nie mają zamiaru wysyłać wojska amerykańskiego na Ukrainę. Czy w tym wypadku mamy do czynienie z „mgłą dyplomatyczną” czy rzetelnym opisem uprawianej polityki? Seth Harp, amerykański dziennikarz śledczy specjalizujący się w kwestiach wojskowych, wcześniej pracujący m.in. w Iraku, napisał, że „niewielkie grupy” amerykańskich sił specjalnych są na Ukrainie i tam „przygotowują operacyjnie pole walki”. Miałyby to być „rutynowe” działania nie odbiegające od tego czym zajmuje się CIA. Niewykluczone też, że misja szkoleniowa amerykańskich sił specjalnych, która miała zakończyć swoje działanie przed wybuchem wojny jednak nie do końca się wycofała.
Wszystko to razem wzięte oznacza, że Waszyngton może udzielać dyskretnego wsparcia projektowi wysłania misji pokojowej, co wyjaśnia zaostrzającą się antypolską retorykę rosyjskich mediów i władz. Jest ona, jak można przypuszczać, wywołana przeświadczeniem, iż misja jest coraz bardziej realna. Czy tak jest w istocie przekonamy się zapewne po wizycie Joe Bidena w Polsce.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/591176-wizyta-bidena-w-europie-i-perspektywy-misji-pokojowej