Sergiej Riabkow, rosyjski wiceminister spraw zagranicznych powiedział, że „konwoje z bronią dla Ukrainy mogą stać się celami dla rosyjskiej armii”. Dyplomata powiedział też, że przedstawiciele Stanów Zjednoczonych zostali uprzedzeni o takim podejściu Moskwy, ale, jak się wyraził, Waszyngton nie traktuje poważnie rosyjskiech sygnałów, co więcej, w jego opinii, działania Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników mają „eskalacyjny charakter”.
To stanowisko przedstawiciela Moskwy jest o tyle istotne, iż w Stanach Zjednoczonych trwa - i staje się coraz bardziej ożywioną - dyskusja na temat tego, w jaki sposób wesprzeć Ukrainę i co może doprowadzić do zakończenia wojny. Dziennik The Washington Post informuje, że administracja Bidena „będąc pod presją” intensywnie współpracuje z sojusznikami z NATO nad zasadnicza kwestią, jaką jest pytanie jakiego rodzaju broń dostarczyć Kijowowi, aby efektywnie wesprzeć opór Ukrainy. Przy czym chodzi o bardziej zaawansowane systemy niźli dotychczas dostarczane Javeliny i Stingery. W przyszłym tygodniu w Europie, a precyzyjnie rzecz ujmując, w Brukseli i na Słowacji - która podobnie jak wcześniej Polska i Rumunia wyraziła gotowość przekazania Ukrainie nowych, ponadto, co już jest dostarczane, rodzajów uzbrojenia - będzie Lloyd Austin. Dziennik spekuluje, że w grę mogą wchodzić rosyjskie systemy S-300, które są w posiadaniu, choć już w niewielkiej ilości, Słowacji. Warto w tym miejscu przypomnieć też, że i Grecja zakupiła je w swoim czasie, fakt ten zresztą wykorzystywała dyplomacja Turcji w toku kontrowersji związanych z zakupem przez Ankarę S-400. Wracając jednak do przyszłotygodniowej podróży Lloyda Austina, to rzecznik Pentagonu John Kirby powiedział, że Stany Zjednoczone mają zamiar dostarczyć Ukrainie „zdolności, których potrzebuje i którymi jej (siły zbrojne – przyp. MB) potrafią się posługiwać”. Doniesienia Washington Post związane są z falą krytyki, z którą spotkała się decyzja Białego Domu, aby nie przyjmować polskiej propozycji przekazania za pośrednictwem NATO myśliwców MiG-29. Dziennik The Wall Street Journal napisał, że amerykańskie veto w sprawie myśliwców to była osobista decyzja prezydenta Bidena, który nie chciał w ten sposób prowokować Rosjan. W komentarzu redakcyjnym dziennikarze tego dziennika argumentują, iż trudno zrozumieć logikę, którą podejmując swą decyzję kierował się amerykański prezydent. Dlaczego bowiem wysyłanie przeciwpancernych Javelinów i przeciwlotniczych Stingerów miałoby być mniej prowokacyjne i potencjalnie eskalujące niźli myśliwców MiG-29? Ta decyzja jest tym bardziej trudna do zrozumienia, argumentują, w sytuacji jeśli Pentagon twierdzi, a tak jest, że nie ma potrzeby wysyłania myśliwców dla ukraińskich sił zbrojnych, bo nie będą one efektywne, a używane i dostarczone przez Zachód inne systemy broni są skuteczne. Dlaczego zatem, pyta retorycznie The Wall Street Journal, dostarczenia mniej efektywnych systemów od tych, które Ukraina już dostała, miałoby być krokiem eskalującym konflikt i pociągającym za sobą ryzyko wybuchu III wojny światowej? „Większym problemem jest wiadomość na temat NATO – argumentują dziennikarze WSJ - jaką to fiasko (z myśliwcami – przyp. MB) wysyła do Putina. Istotą wiarygodnego odstraszania jest przekonanie przeciwnika, że podjęcie określonych działań wywoła reakcję. Ostentacyjnie deklaracje pana Bidena o nie wysyłaniu myśliwców i towarzyszące temu wypowiedzi, że powodem jest strach przed eskalacją, mówią Rosjanom, o co nie muszą się martwić. Zamiast odstraszać Putina, Biden pozwala Rosjanom odstraszać USA”.
Pozwolę sobie w tym miejscu na komentarz. Otóż w tym sformułowaniu mamy do czynienia z istotą sporu. Jego przedmiotem nie jest kwestia czy nasze MiGi są Ukrainie potrzebne, ani też czy przywoływane przeze mnie kilka dni temu propozycje Stephena Blanka oraz specjalistów wojskowych i politycznych działających w National Security Task Force z wiosny ubiegłego roku były wykonalne. Nasi - pożal się Boże - eksperci, już uznali, że Ukraińcy nie byliby w stanie latać amerykańskimi F-15, w związku z tym celowość amerykańskich dostaw byłaby wątpliwa. Wszystko postrzegane jest przez pryzmat sprzętu i możliwości jego użycia, a zapomina się o kwestiach ważniejszych, strategicznych. Muszę zatem wyjaśnić łopatologicznie. Amerykanie utrzymywali w ostatnich latach na Ukrainie swe misje szkoleniowe, nie byłoby zatem żadnego problemu, gdyby taką decyzję podjęli, aby razem z F-15 i innymi niezbędnymi samolotami, przysłali swoich instruktorów, którzy szkoliliby ukraińskich pilotów i obsługę techniczną. W tej kwestii nie chodzi nawet o to czy zdążyliby ich wyszkolić, bo zapewne nie, ale o kształt polityki odstraszania. Wysłanie myśliwców na Ukrainę, podobnie zresztą jak wysłanie zwiększonego kontyngentu wojskowego na wschodnią flankę NATO przed, a nie po wybuchu wojny, byłoby wyraźnym sygnałem o zmianie charakteru amerykańskiej polityki odstraszania. Biden deklarował niezaangażowanie sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych i innych państw NATO w ewentualny konflikt na Ukrainie licząc, bo świadczą o tym setki jego wypowiedzi, że groźba sankcji i odwołanie się do narzędzi dyplomatycznych będą skutecznym środkiem zniechęcającym Putina do agresji. Tylko, że te środki okazały się nieskuteczne i dziś warto z tego wyciągnąć wnioski, a nie brnąć w tę, z oczywistych powodów, fatalną politykę dalej. To, o czym warto dyskutować, to strategia powstrzymywania Rosji Putina, skoro strategia odstraszania 26 lutego z wielkim trzaskiem się zawaliła. Nasi eksperci natomiast dyskutują, niczym mali chłopcy, zafascynowani nowym modelem samolocika, czy Ukraińcy byliby w stanie latać F-15. Może nie musieliby tego sprawdzać, gdyby polityka odstraszania była inaczej skalibrowana.
Dziennikarze The Wall Street Journal przypominają też, że Biały Dom wstrzymał próbę amerykańskiej rakiety o zasięgu strategicznym niedługo po tym, jak Putin podjął decyzję o podniesieniu gotowości bojowej swych sił strategicznych. Krok Waszyngtonu, w ich opinii, nie miał związku z sytuacją na Ukrainie, a był, jak argumentują, kolejnym przejawem chwiejności, niezdecydowania i słabości obecnej administracji amerykańskiej, co jest również istotne, zwłaszcza w kontekście skuteczności polityki powstrzymywania. W piątek grupa 15 kongresmanów amerykańskich, wywodzących się z obydwu partii, skierowała list do Joe Bidena, w którym domagają się zwiększenia pomocy wojskowej dla Ukrainy. Postulują dostawy bardziej zaawansowanej broni przeciwlotniczej, w tym systemów S-300, amerykańskich dronów bojowych, popierają również przekazanie MiG-ów i Su-25 będących własnością państw NATO w przeszłości będących członkami Układu Warszawskiego. Apelują do administracji, aby ta przyspieszyła przekazywanie m.in. amerykańskich myśliwców po to, aby móc szybko wspomóc Ukrainę.
Jason Crow, demokrata z Colorado, emerytowany marines, który podpisał ten list, powiedział mediom, że administracja „wprowadza nonsensowne rozróżnienie” na broń, której dostawy nie pociągną za sobą eskalacji konfliktu i taką, która może pociągać skutki tego rodzaju. W jego opinii nie ma różnicy między Javelinami a MiG-ami. Te pierwsze systemy nie są defensywne, a drugie nie mają charakteru ofensywnego, tym bardziej w sytuacji, kiedy to Ukraina została zaatakowana i się broni.
Cała ta dyskusja nie jest związana z MiG-ami, a dotyczy zupełnie innej kwestii, a mianowicie stopnia zaangażowania się Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników w wojnę na Ukrainie. Z wojskowego punktu widzenia zapewne lepszym rozwiązaniem byłoby, o czym pisze specjalizujący się w tematyce wojskowej portal The Drive, dostarczenie Ukrainie bardziej zaawansowanych mobilnych systemów przeciwlotniczych klasy ziemia – powietrze. Chodzi szczególnie o takie, które mogą oddziaływać na cele znajdujące się na średnich i większych wysokościach. I tu znów zmartwię rodzimych miłośników techniki wojskowej, którzy godzinami są w stanie debatować na temat przewagi jednych rozwiązań technicznych nad innymi. To ważne kwestie, ale traktowane w kategoriach środków pozwalających osiągnąć cele strategiczne, dlatego w języku strategii wszystkie systemy broni określa się mianem enablerów, w wolnym tłumaczeniu, aktywatorów. Najpierw należy sformułować cele strategiczne i operacyjne, które chcemy osiągnąć, a potem, jakie najlepsze środki służą ich urzeczywistnieniu. Dyskusja w odwrotnej kolejności jest zajmująca, ale zupełnie pozbawiona sensu. Teraz w Ameryce, również w Europie, trwa dyskusja na temat strategii NATO, ale również każdego państwa z osobna, wobec wojny na Ukrainie i wobec Rosji. O kwestiach technicznych, jaki sprzęt i czy w ogóle, dostarczyć go Kijowowi, będziemy debatować jak przesądzone zostaną sprawy fundamentalne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/589629-dyskusja-o-strategii-wobec-wojny-na-ukrainie