Kiedy się czyta polskie komentarze na temat wojny Rosji z Ukrainą, to można odnieść wrażenie, że Moskwa ją przegrywa. Lada moment będzie musiała podjąć decyzję o wycofaniu się i w gruncie rzeczy czeka tylko na dogodny pretekst aby rozpocząć ewakuację swych sił. Postrzegamy sytuację, co zrozumiałe, przez pryzmat emocji i zapewne również własnych życzeń, ale obraz nie jest tak różowy. W dłuższej perspektywie konsekwencje obecnej wojny będą dla Rosji będą zapewne fatalne, ale w krótszej niekoniecznie.
„Jednoczenie się wokół flagi”
Zacznijmy od stanu nastrojów. Kontrolowany przez władze ośrodek badania opinii publicznej WCIOM opublikował wyniki ostatniego sondażu, z którego wynika, że „specjalną operację” jak w Rosji trzeba nazywać wojnę popiera 68 proc. ankietowanych i odnotowano w tej grupie w czasie ostatnich dni wzrost o 3 proc. Jest to zresztą zrozumiały efekt „jednoczenia się wokół flagi” jak określają reakcję społeczeństwa w czasach kryzysowych socjologowie. Jeśli ma on miejsce na Ukrainie (wiemy, że ma), również w Polsce, to nie możemy twierdzić, że Rosja w tej materii jest wyjątkiem. Ten stan nastrojów potwierdzają zresztą liczne wpisy w rosyjskich sieciach społecznościowych a także filmy przedstawiające np. mieszkańców rosyjskiego Biełgorodu, którzy za własne pieniądze kupili żywność i przywieźli ją zgrupowanym, a pozbawionym zaopatrzenia, oddziałom czekającym na rozkaż „wpieriod”. Demonstruje młodzież, protestuje inteligencja, w tym studenci, absolwenci i pracownicy elitarnego MGiMO, którzy podpisali list do władz przeciw wojnie, ale nie ma, póki co powodów, aby sądzić, iż przeciw wojnie jest „głubinka”, rosyjska prowincja, której mieszkańcy stanowią większość obywateli Federacji Rosyjskiej, ze zdaniem której bardziej liczą się na Kremlu.
Plan Kremla
Zresztą, jak pisze Tatiana Stanovaya, analityk, mająca bardzo dobre źródła informacji w rosyjskim obozie władzy, że póki co nikt poważnie nie bierze pod uwagę scenariusza odwrotu. Elity, póki co, są zdania, że wojnę na Ukrainie można jeszcze wygrać. Z informacji, które pojawiają się w rosyjskich mediach wynika też, że wojskowy plan Moskwy, w głównych zarysach przedstawia się następująco: Po pierwsze zamknięcie w okrążeniu doborowych sił ukraińskich w rejonie Doniecka, gdzie w praktyce Rosjanie nie posunęli się wiele. Zagrożeniem są w tym przypadku rosyjskie siły atakujące z kierunku na Melitopol. Na północy Moskwa chce okrążyć większe miasta – przede wszystkim Kijów i Charków i atakując je z użyciem rakiet i artylerii, ale raczej nie wchodząc (może poza wyjątkiem rajdów grup specjalnych) i unikając walk miejskich, postawić Zełenskiemu ultimatum – kapitulacja albo zmasowane ataki i wielka liczba ofiar wśród ludności cywilnej.
Za takim scenariuszem przemawiają działania sił zbrojnych Moskwy po wczorajszych rozmowach z delegacją Ukrainy, na białorusko – ukraińskiej granicy. Z informacji, które się pojawiły wynika, że rosyjska delegacja, podobnie jak Putin w rozmowie telefonicznej z Emmanuelem Macronem postawiła trzy warunki – po pierwsze uznanie, iż Krym jest rosyjski, po drugie demilitaryzacja i neutralizacja Ukrainy i wreszcie, po trzecie jej „denazyfikacja”, co trzeba zrozumieć jako oczekiwanie zmian politycznych w Kijowie. W doniesieniach o rosyjskich warunkach zabrakło, co warto odnotować, kwestii Donbasu. Może to być kwestia przeoczenia dziennikarzy i urzędników, może Putin nie podnosił tej sprawy wychodząc z założenia, iż Kijów winien sam o tym rozmawiać z „niepodległymi” LNR i DNR a może jest to świadectwo pewnej ewolucji w rosyjskim podejściu, choć również można to interpretować inaczej. „Republiki” Donbasu miałyby wrócić do „nowej Ukrainy”. Taki osąd jest być może uzasadniony bo pojawiają się też pierwsze informacje jak Moskwa chciałaby urządzić sytuację na Ukrainie, oczywiście już po zwycięstwie. Dziennik Niezawisimaja Gazieta powołuje się na manifest opublikowany na jednej ze stron propagandowych stworzonych przez Rossotrudniczestwo, na czele którego stoi Jewgenij Primakow, wnuk byłego premiera, który jest rzekomo sygnowany przez ukraińskich deputowanych szczebla lokalnego z różnych regionów. Ten manifest wzywa do ustanowienia na obszarze Ukrainy szeregu „niezależnych” republik, które potem stworzą federację. Nie oznacza to wykluczenia scenariusza inkorporacyjnego, a nawet zakłada taki obrót spraw, zwłaszcza jeśli tego rodzaju „republiki” będą orientowały się na sąsiednie państwa. To pozwala, do pewnego stopnia, zrozumieć wstrzemięźliwą postawę Orbana, która jest nieprzyjemnym dysonansem na tle dość jednolitej postawy państw Unii Europejskiej.
Kreml wierzy, że może wygrać
Wydaje się zatem, że w Rosji nie ma nastrojów, które zakładałyby, że wojna jest przegrana. Jedyna zmiana, o której można mówić to przekonanie, iż operacja jest trudniejsza, koszty będą większe a i trwać ona będzie dłużej.
Po stronie ukraińskiej nastroje, jak się wydaje są diametralnie odmienne. Wczoraj odbyło się spotkanie grupy negocjacyjnej. Ukraina wysłała delegację na wysokim szczeblu – obok ministra obrony Reznikowa był w niej doradca Zełenskiego Podoliak i szef frakcji Sługa Narodu Arachamija. Z informacji przekazanych na briefingu przez Podoliaka, że Kijów postawił warunki w postaci żądania natychmiastowego przerwania ognia i wycofania się Rosjan. Skład delegacji miał pokazać, że trzy kluczowe czynniki ukraińskiej władzy obecnie – prezydent, siły zbrojne i parlament, są zjednoczone, działają razem i nie myślą o poddaniu się czy przyjęciu żądań Moskwy. Mimo, że zapowiedziano kolejne spotkanie, to odpowiedź Moskwy polegająca na intensyfikacji ostrzałów, w tym mieszkalnych dzielnic Charkowa, przy użyciu systemów Grad, oznacza, że Putin postanowił na działania, które można umownie określić „scenariuszem Aleppo”, gdzie straty wśród ludności cywilnej zaatakowanego kraju mniej się liczą.
Oczywiście Rosjanom chodzi o możliwie szybkie złamanie ducha walki Ukraińców, z tego też względu będą w najbliższym czasie eskalować. O przejściu do takiej fazy operacji świadczy również i to, że włączyły się do niej białoruskie siły zbrojne o czym właśnie poinformował dowódca obrony terytorialnej Północ Witalij Kiriłłow. Już wczoraj na spotkaniu z członkami Rady Bezpieczeństwa Łukaszenka najwyraźniej przygotowywał taki scenariusz, choć mówił też, że wojska białoruskie „nigdy nie wejdą na teren Ukrainy”, twierdząc, iż to siły ukraińskie przygotowują się do uderzenia na tyły rosyjskich wojsk będących na Białorusi. Z tego też powodu tamtejsza obrona przeciwlotnicza została postawiona w stan podwyższonej gotowości.
Postawa Zachodu
Jeśli chodzi o politykę Zachodu, to biorąc pod uwagę wczorajsze deklaracje na temat skali pomocy wojskowej można stwierdzić, iż postawiono na wspieranie oporu Ukrainy. Polska, ze wszystkimi konsekwencjami tego kroku, przekształca się w wielki hub komunikacyjny, z którego pomoc wojskowa będzie dystrybuowana na Ukrainę. Cel tego działania jest oczywisty – im postępy Rosjan będą wolniejsze, a opór Ukrainy skuteczniejszy, tym polityczne rozwiązania, które muszą nastąpić będą z perspektywy Zachodu korzystniejsze. W scenariuszu najbardziej optymistycznym, do którego jest wszakże jeszcze dość daleko, porażka Moskwy doprowadzi do znaczących zmian w rosyjskiej polityce wewnętrznej. Można nawet powiedzieć, że „Zachód poczuł krew”. Chodzi oczywiście o rozwiązania polityczne - krew Putina i Federacji Rosyjskiej. Przedłużający się konflikt w połączeniu z daleko idącymi sankcjami i zmianami w polityce obronnej osłabiają pozycję geostrategiczną Moskwy. Warunkiem jest oczywiście przedłużający się konflikt. Rosjanie też mają świadomość sytuacji, dlatego dążą do eskalowania i przyspieszają operację.
Z tej perspektywy, kluczowe jest kontrolowanie łańcuchów zaopatrzenia. Jeśli Ukraina zostanie pozbawiona dostaw, to przegra, jeśli będzie je regularnie otrzymywać, to biorąc pod uwagę stan nastrojów, Rosja będzie miała swój drugi Afganistan. Polska jest w związku z tym państwem kluczowym dla realizacji tej strategii. Jest też, co trzeba otwarcie przyznać państwem zagrożonym. Rosjanie muszą bowiem przeciąć linie komunikacyjne strony ukraińskiej i będą atakować.
W tym kontekście pojawia się informacja, kolportowana przez ukraiński portal Cenzor.net ale podana przez dowództwo Ukraińskich Sił Powietrznych, że Migi-29, które za środki pomocowe Unii Europejskiej mają być wykupione z sił zbrojnych państw Europy Środkowej (Polska, Czechy, Bułgaria) mają operować z polskich lotnisk. Pytani o to przedstawiciele Polski odpowiadają jak na razie wymijająco.
Łącznie mówimy o przekazaniu stronie ukraińskiej 70 samolotów, co oznacza, że jeśli będą one mogły skutecznie operować, uzupełniać paliwo i amunicję każdy z nich będzie w stanie wykonywać kilka lotów dziennie. Ich wejście do walki zmienia znacząco sytuację i Rosjanie, musimy mieć tego świadomość, będą reagować. Warto też odnotować, że zarówno prezydent Duda jak i Jens Stoltenberg w trakcie dzisiejszej konferencji prasowej w Łasku wymijająco odpowiedzieli na pytanie dziennikarza w tej kwestii. Nie chodzi bowiem o mówienie, że polskie samoloty ani samoloty innych państw NATO nie będą latać na Ukrainę, ale o wykorzystywanie naszych lotnisk przez ukraińskie siły zbrojne.
Gdyby tak było, to mamy scenariusz eskalacyjny. Ta sprawa wymaga wyjaśnienia i mądrej decyzji, również świadomości faktu jakie mogą być skutki jej podjęcia, bo Rosjanie mogą zaatakować nasze lotniska. Wydaje się, że obecnie zarówno Rosja jak i NATO znajdują się na kursie kolizyjnym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/587756-rosja-i-nato-na-kursie-kolizyjnym