Władimir Putin podpisał wczoraj dwa identyczne dekrety uznające niepodległość „republik ludowych” Ługańskiej i Donieckiej.
CZYTAJ TAKŻE: „Scenariusz Donbas”. Ten plan jest realizowany! PRZYPOMINAMY celną prognozę Marka Budzisza z portalu wPolityce.pl
Antyukraińskie wystąpienie Putina
Równocześnie wygłosił skrajnie agresywne, zarówno w treści jak i w tonie, wystąpienie o jednoznacznie antyukraińskiej wymowie, które wskazuje raczej na to, że spodziewać się możemy eskalacji konfliktu. Emocje, których Władimir Władymirowicz nie skrywał wiele nam mówią o stanie ducha rosyjskiego przywódcy podejmującego kluczowe decyzje. Zgodnie z przewidywaniami w podpisanych wczoraj przez Putina dokumentach znalazły się zapisy o wejściu rosyjskich sił zbrojnych, oczywiście w celu „podtrzymania pokoju” na teren obydwu separatystycznych „państw”. Zanim poświęcę nieco uwagi ważnemu wystąpieniu Putina, trzeba kilka słów napisać o głosach rosyjskich oficjeli w toku nadzwyczajnego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa, które poprzedzało formalne uznanie „republik” Donieckiej i Ługańskiej.
I tak minister spraw wewnętrznych Władimir Kołokolcew zaapelował do Putina o uznanie „republik ludowych” w kształcie sprzed, jak powiedział „okupacji” ich części przez ukraińskie siły zbrojne, czyli w granicach administracyjnych sprzed 2014 roku, kiedy obie prowincje były częścią Ukrainy. Potwierdza to wcześniejsze, w tym i moje, oceny analityków, że Rosja może w ramach „misji pokojowej” dążyć do odzyskania kontroli LNR i DNR nad całym ich obszarem. W oczywisty sposób jest to scenariusz o dużym potencjale eskalacyjnym.
Rosja nie wierzy w siłę zachodnich sankcji
Premier Federacji Rosyjskiej Michaił Miszustin odnosząc się do kwestii ewentualnych sankcji powiedział, że rząd już od kilku miesięcy przygotowuje się na ich wprowadzenie, co potwierdza tezę, że nie mamy do czynienia ze spontanicznym działaniem Moskwy, ale planem rozgrywki z Zachodem zawczasu przygotowanym i obecnie wprowadzanym w życie. Dodał też, że z punktu widzenia długofalowych interesów rosyjskiej gospodarki, przede wszystkim dążenia do zastąpienia produkcji importowanej własną i zwrotu w stronę Azji, europejsko – amerykańskie sankcje, których Rosja się nie boi mogą wręcz przynieść korzystny skutek. Czy tak będzie w istocie, obserwując spadki kursów najważniejszych rosyjskich spółek i presję na osłabienie rubla, można wątpić, jednak komunikat rządu jest jasny. Moskwa nie wierzy w siłę zachodnich sankcji i jest przekonana, że poradzi sobie z nimi. Tego rodzaju ocena sytuacji jest, jak można przypuszczać, pochodną sprzeciwu części krajów europejskich w tym Niemiec i Holandii, w kwestii wykluczenia Moskwy z systemu rozliczeniowego SWIFT, co w efekcie spowodowała, że idea wprowadzenia tego rodzaju restrykcji umarła na wczesnym etapie rozmów na ten temat. W podobnych zresztą kategoriach należy interpretować niedawne oświadczenie Bidena i Johnsona o możliwym zakazie, dla rosyjskich instytucji finansowych, prowadzenia rozliczeń handlowych w dolarach i funtach. Jeśli mówi się „sankcjach Zachodu” a deklaracje nie obejmują Unii Europejskiej, jedynie dwa kraje anglosaskie, to trudno na to patrzeć inaczej niźli w kategoriach istnienia istotnych równic w tych fundamentalnych sprawach.
Warto też zwrócić uwagę na wystąpienie ministra obrony Sergieja Szojgu. Ale nie w tej części, kiedy oceniał on siłę ukraińskiej armii skoncentrowanej na granicach z Donbasem (59, 3 tys.), ale w innej sprawie. Otóż powiedział on, i słowa rosyjskiego ministra należy potraktować bardzo poważnie, wskazują bowiem na gotowość Rosji do eskalacji wojny z Ukrainą nawet do poziomu dużej, a nie „punktowej” operacji, że jego zdaniem Kijów, z państw nie mających podobnego statusu, jest najbliżej możliwości zbudowania ładunku jądrowego. Ma w tym zakresie nawet większe możliwości, zdaniem Szojgu, niźli Iran i Korea Płn. Nawiązał on w ten sposób do niedawnego wystąpienia Zełenskiego w Monachium, który w swym przemówieniu apelując o zachodnie gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy odnosił się do Memorandum Budapesztańskiego mówiąc, że w interpretacji Kijowa „przestaje ono działać” we wszystkich punktach, w tym, jak można było się domyślać, również i w tych w których Ukraina rezygnowała z posiadania broni jądrowej. Wygłoszenie przez Zełenskiego tego rodzaju tez, albo choćby danie do zrozumienia, iż tego rodzaju interpretacja jest możliwa, trzeba, zwłaszcza w obecnej sytuacji uznać za błąd, który Moskwa postanowiła wykorzystać.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze kilka wątków, które przewinęły się w przemówieniach rosyjskich oficjeli. Otóż kilku z nich, w najbardziej otwarty sposób Nikołaj Patruszew, sekretarz Rady Bezpieczeństwa sugerowali Putinowi nieco inną sekwencję kroków. Powiedział on), że Moskwa winna prowadzić rozmowy w sprawie sytuacji na Ukrainie, również w Donbasie, ze Stanami Zjednoczonymi i jeśli Waszyngton nie będzie w stanie wywrzeć presji na Kijów, na tyle silnej aby ten przyjął Porozumienia Mińskie w kształcie akceptowalnym przez Moskwę, to w takiej sytuacji Rosja winna uznać niepodległość „republik ludowych”. A zatem otwarcie opowiedział się za „rozmowami ostatniej szansy” a dopiero potem, w razie ich fiaska, za polityką faktów dokonanych. Putin ostatecznie postanowił inaczej, ale to stanowisko Patruszewa jest dość wymowne. Przy okazji ośmieszył on niedawne gorączkowe wysiłki Emmanuela Macrona próbującego odegrać, jak twierdzili przedstawiciele francuskiej dyplomacji, rolę „pośrednika” między Moskwą a Waszyngtonem organizując kolejny szczyt Putin – Biden. Te zabiegi rosyjskie elity najwyraźniej uznały za świadectwo słabości kolektywnego Zachodu i potwierdzenie, zwłaszcza chęć wystąpienia Francji w roli „pośrednika”, istniejących podziałów. Patruszew powiedział, że „negocjacje powinny być prowadzone ze Stanami Zjednoczonymi. Wszyscy inni zrobią to, co mówią Stany Zjednoczone. I NATO, OBWE, Unia Europejska i tak dalej.”, co jest dość czytelnym sygnałem jak w Moskwie odczytują realny układ sił na naszym kontynencie, w tym ambicje Francji aby odegrać rolę lidera.
Argumenty natury „historycznej”
Warto teraz poświęcić nieco uwagi wystąpieniu Putina, w którym poinformował on rosyjską i światową opinię publiczną o decyzjach w sprawie LNR i DNR. Jego główną tezą, mającą wręcz konstrukcyjny charakter były argumenty natury „historycznej”, w świetle których Ukraina jest państwem sztucznie stworzonym przez bolszewików, przede wszystkim Lenina, którzy w chwili słabości Rosji po Traktacie Brzeskim podjęli tego rodzaju decyzję. Niedawno, o czym pisałem, z podobną linią rozumowania, związaną z następstwami Traktatu Brzeskiego wystąpił Vladiskav Surkov, uchodzący za ideologa Kremla. W ujęciu Surkova konsekwencją Traktatu Brzeskiego było oddanie przez bolszewików części ziem rdzennie rosyjskich państwom, w tym przede wszystkim Bałtom, które powstały po zawarcia pokoju z Niemcami w Brześciu. Pojawienie się w artykule Surkova tego rodzaju wątków trudno było inaczej interpretować niźli w kategoriach rozpoczęcia dyskusji o rosyjskich roszczeniach terytorialnych wobec Państw Bałtyckich, Białorusi i Ukrainy. Decyzje podjęte przez Putina, ale także freudowska pomyłka Sergieja Naryszkina, szefa rosyjskiego wywiadu zagranicznego, który występując zaczął mówić „o przyłączeniu” obydwu „republik ludowych” do Rosji za co został dość ostro skarcony, wskazują na to, że Moskwa poważnie rozpatruje dążenie do korekty własnych granic również i z innymi państwami, w tym będącymi członkami NATO. Podobnie interpretować można wystąpienie Putina w kwestii Ukrainy, kiedy stalowym głosem mówił on, że jeśli Kijów chce dekomunizacji, to będzie ją miał, ale nie w postaci likwidacji pomników Włodzimierza Lenina, ale leninowskiego tworu jakim jest dzisiejsza Ukraina. Putin w swym przemówieniu, jeremiadzie wymierzonej w Ukrainę i rządzące krajem elity, przedstawił długą listę ocen, częściowo uzasadnionych, częściowo zupełnie paranoicznych oraz rosyjskich pretensji. Wniosek, który w oczywisty sposób narzuca się zarówno w świetle tego co powiedział rosyjski prezydent, jak i tym bardziej, wiedząc, że rosyjska elita postrzega porządek międzynarodowy w kategoriach rywalizacji, jest jeden. Rosja uważa, że przegrała rywalizację o Ukrainę. Tak obecną sytuację postrzega się na Kremlu. A w związku z tym musi odwołać się do radykalnych posunięć, bo sytuacja będzie się tylko pogarszać. Putin, podobnie jak Szojgu, poruszył kwestię perspektywy uzyskania przez Kijów broni jądrowej mówiąc, że „to nie żart”, bo Ukraina, jeszcze od czasów sowieckich posiada zarówno niezbędne technologie jak i sprzęt oraz kadry fachowców zdolne do takiego wysiłku. Putin powiedział wprost - „wraz z pojawieniem się na Ukrainie broni masowego rażenia sytuacja na świecie, w Europie, zwłaszcza dla nas, dla Rosji, zmieni się w sposób najbardziej radykalny. Nie możemy nie reagować na to realne zagrożenie, zwłaszcza, powtarzam, w sytuacji kiedy zachodni patroni mogą przyczynić się do pojawienia się takiej broni na Ukrainie, aby stworzyć kolejne zagrożenie dla naszego kraju.” Jest to otwarta deklaracja dążenia Moskwy do neutralizacji Ukrainy, rozumianej nie w sensie statusu państwa neutralnego, ale kontroli sprawowanej przez Rosję nad decyzjami Kijowa. W oczywisty sposób rosyjski prezydent w tej części swojego wystąpienia nawiązał do publicznego uzasadnienia, formułowanego w swoim czasie przez Waszyngton i Londyn, konieczności dokonania inwazji wojskowej na Irak. Osobną oczywiście kwestią jest to przy użyciu jakich środków Rosja będzie starała się zrealizować swój cel strategiczny jakim jest kontrola nad Kijowem. W tym obszarze możliwa jest elastyczność ze strony Moskwy, choć pojawienie się dziś w nocy na ulicach Doniecka rosyjskich czołgów i pojazdów wojskowych, wskazuje na to, że najbardziej radykalnego scenariusza w postaci uderzenia wojskowego po to aby wymusić zmianę władzy nie możemy wykluczyć. Dzieje Gruzji po roku 2008 i zmiany które nastąpiły w polityce wewnętrznej tego kraju po rosyjskiej agresji są wyraźna wskazówką jaki stan Moskwa może chcieć osiągnąć w Kijowie.
Kluczowe najbliższe dwie doby
Andrew Michta napisał, że najbliższe 24 – 48 godzin okaże się kluczowe dla zrozumienia jakiego rodzaju operację zaczął realizować Putin i jak daleko się posunie. Podobną opinię można sformułować pod adresem kolektywnego Zachodu, którego odpowiedź, na działania Rosji, jej siła, spójność i tempo w jakiej podejmowane będą decyzje, może wpłynąć na skalę rosyjskich ambicji. Pierwsze sygnały nie są zachęcające. Występując na posiedzeniu ONZ poświęconemu obecnej sytuacji przedstawiciele Indii, Brazylii i Meksyku, państw może nie pierwszoligowych, ale ważnych opowiedzieli się na „pierwszeństwem środków dyplomatycznych” co oznacza, że z ich strony Rosja nie musi się niczego obawiać. Zapewne jest to efekt ożywionej akcji dyplomatycznej Rosji w ostatnich tygodniach (Bolsonaro był w Moskwie, Putin i Szojgu rozmawiali w Indiach z Modim, lewicowy prezydent Obrador jest wręcz pupilkiem Kremla). Zachodowi raczej nie uda się, w świetle tych deklaracji izolacja Rosji, nie zostanie ona sprowadzona do statusu międzynarodowego pariasa w rodzaju Iranu. Sekretarz Blinken nie odwołał też, póki co, zaplanowanego na czwartek (24.02) spotkania z Ławrowem. Wszystko to razem wzięte, oczywiście o ile nie nastąpi przełom, oznacza, że Rosja posunie się dalej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/586572-donbas-czyli-pierwszy-krok-moskwy