Trwająca właśnie w Stanach Zjednoczonych dyskusja na tematy strategiczne tym różni się od debaty w Polsce, że jej uczestnicy nie koncentrują się na poszukiwaniu winnych za obecny, niezadowalający stan rzeczy, a starają się zdiagnozować sytuację, opisać braki, luki i opóźnienia po to, aby przygotować plan niezbędnych działań realizowanych w przyszłości.
Jest jeszcze jedna, fundamentalna różnica. Pierwszym krokiem jest próba zdiagnozowania sytuacji, rysujących się wyzwań i ograniczeń, opisania charakteru przyszłej wojny, a dopiero w konsekwencji mówi się o tym, jaki sprzęt wojskowy amerykańskie siły zbrojne winny pozyskać, jakim zmianom organizacyjnym winny podlegać.
Mamy możliwość przyglądania się tym dyskusjom, być może skorzystania z wiedzy amerykańskich ekspertów i nauczenia się czegoś na nasze potrzeby. Polityka naszego najważniejszego sojusznika jakim są Stany Zjednoczone będzie podlegała w najbliższych latach zasadniczej ewolucji, choć nie polegającej na „odejściu z Europy”, czym zwykliśmy się niepokoić. Tym nie mniej, zmiany będą istotne, w sposób fundamentalny wpływając na naszą sytuację. Rozważaniom na ten temat poświęcony jest opublikowany właśnie przez The Marathon Initiative, raport autorstwa Elbridge’a Colby i Jakuba Grygiela, dotyczący strategicznych wyzwań amerykańskiej polityki bezpieczeństwa w perspektywie najbliższego dziesięciolecia. Jest to odtajniona, a przygotowana dla Departamentu Obrony, analiza autorstwa tych uznanych amerykańskich ekspertów strategicznych, w której nie zajmują się oni polityką, nie opisują stanu relacji z sojusznikami, trendów w rysujących się w Waszyngtonie, ale w „krystalicznie jasny” sposób koncentrują swoją uwagę na wyzwaniach o charakterze strategicznym, a właściwie jednym najpoważniejszym wyzwaniu. Jest nim przygotowanie się Ameryki do rywalizacji z państwami rewizjonistycznymi, które dysponują porównywalnymi potencjałami (peer competitors). Co więcej, autorzy zakładają współdziałanie, a z pewnością koordynację między Rosją a Chinami, bo to o nich mowa, w dziedzinie polityki zagranicznej, której zasadniczym celem jest zmiana korzystnego dla Stanów Zjednoczonych porządku międzynarodowego. Zmaganie się z nimi będzie głównym strategicznym wyzwaniem obecnego dziesięciolecia, a konstatacja tego faktu wymusza głębokie, wręcz tektoniczne, zmiany amerykańskiego podejścia do spraw wojskowych, możliwości projekcji siły, co w konsekwencji wymusi zmiany w zakresie polityki zagranicznej i sojuszniczej. Amerykańskie siły zbrojne muszą się zmienić, bo przez ostatnie 20 lat, jak zauważają Colby i Grygiel, raczej budowały swe zdolności myśląc o operacjach antyterrorystycznych, wojnach toczonych ze słabszym przeciwnikiem, a teraz muszą koncentrować swą uwagę na państwach dysponujących wielkim i nowoczesnym potencjałem wojskowym. Z tego też względu, jak deklarują autorzy, „wartość tej analizy polega na opisaniu najpilniejszych długoterminowych wyzwań militarnych dla interesów strategicznych USA oraz poddaniu analizie, gdzie sojusznicy i partnerzy Stanów Zjednoczonych USA Sojusznicy mogą pomóc wypełnić te luki oraz na przedstawieniu konkretnych propozycji, gdzie Stany Zjednoczone powinny starać się kierować działaniami sojuszników i partnerów lub wpływać na nie”.
Kluczowym, fundamentalnym celem strategicznym Stanów Zjednoczonych – argumentują Colby i Grygiel, będzie w nadchodzącym dziesięcioleciu, niedopuszczenie do zdobycia, przez jakiegokolwiek rywala Ameryki, regionalnej dominacji. Chodzi w tym wypadku przede wszystkim o Chiny, państwo w największym tempie zwiększającym swój potencjał, w tym wojskowy, ale również o Rosję. Dostrzeżenie tej „podwójnej” natury rysujących się wyzwań, jest w przypadku Elbridgea Colbyego, do tej pory uznawanego na zwolennika amerykańskiego zwrotu w region Indo-Pacyfiku, nawet za cenę osłabienia Europy, istotną zmianą. Przeciwdziałanie uzyskaniu lokalnej hegemonii przez państwa walczące z obecnym porządkiem międzynarodowym, wymusza, w opinii Colbyego i Grygiela zmianę amerykańskiej strategii wojskowej. W miejsce polityki odstraszania która budowana jest na przekonaniu o konieczności uzyskania takiej siły i przewagi wojskowej, aby każdą próbę naruszenia istniejącego ładu móc, mówiąc w pewnym skrócie odwojować (strategy of punishment), tak jak to było w przypadku agresji Iraku wobec Kuwejtu, Stany Zjednoczone winny skoncentrować się na budowie strategii, której głównym elementem byłoby wpływanie na rachunek zysków i strat potencjalnego agresora, tak aby doszedł on do wniosku, że ewentualny atak będzie dla niego zbyt kosztowny (strategy of denial). To zadawałoby się na pierwszy rzut oka nie aż tak istotne rozróżnienie ma z wojskowego i strategicznego punktu widzenia daleko idące konsekwencje. Przyjęcie przez Narodową Radę Bezpieczeństwa i Departament Obrony tej drugiej opcji strategicznej oznacza, jak piszą Colby i Grygiel próbę „sprostania geopolitycznym wyzwaniom odnowionej rywalizacji wielkich mocarstw nie tylko poprzez poleganie na własnych wysiłkach Stanów Zjednoczonych, ale także poprzez skuteczne wykorzystanie siły sojuszników i partnerów”, zwłaszcza położonych w newralgicznych, kluczowych z punktu widzenia rywalizacji z Chinami i Rosją, miejscach na mapie. Upraszczając, można powiedzieć, że obydwaj Autorzy proponują odejście od dotychczasowego modelu sojuszniczych, wspólnych sił zbrojnych, w których głównych zdolności dostarczają Amerykanie, oni tez dowodzą i planują operacje wojskowe, na rzecz modelu nieco bardziej zrównoważonego. Amerykanie nadal mieliby utrzymać zdolność do budowy wielkich sił koalicyjnych na wypadek wojny, ale równolegle sojusznicy znajdujący się w „strefach kontaktowych”, narażeni na to, że staną się celem ataku, muszą zbudować taki potencjał wojskowy, aby samodzielnie mierzyć się z wyzwaniami w ramach polityki odstraszania. Nie oznacza to, że Ameryka, ma zamiar kogokolwiek „porzucić” czy myśli o niewypełnieniu swych zobowiązań sojuszniczych. Chodzi raczej o zwiększenie wysiłków amerykańskich sojuszników w obszarze bezpieczeństwa, po to aby w ten sposób „odciążając” Stany Zjednoczone zwiększyć zarówno odporność całego systemu, jak i dać Waszyngtonowi niezbędny na modernizację własnych sił zbrojnych czas i równie niezbędną elastyczność strategiczno – wojskową.
Colby i Grygiel przeprowadzają, analizując sytuację na świecie z tej perspektywy, waluację amerykańskich sojuszników, tworząc listę tych państw, które są w amerykańskiej perspektywie rywalizacji z Rosją i Chinami kluczowe i innych, mniej istotnych. W Azji do absolutnie najważniejszych, amerykańskich aliantów lub potencjalnych sojuszników należą – Tajwan, Filipiny, Południowa Korea i Wietnam. Jest to lista zbudowana nie o polityczną ocenę siły amerykańskich sojuszy, bo w takiej klasyfikacji na jej czele znalazłaby się Japonia, ale klasyfikacja państw najbardziej zagrożonych i strategicznie, z amerykańskiego punktu widzenia, najważniejszych. Waszyngton musi umocnić ich odporność i możliwości wojskowe, w tym samodzielnego opierania się chińskiej presji nie dlatego, że ma zobowiązania sojusznicze (np., w przypadku Wietnamu ich nie ma), ale z tego względu, że przejęcie kontroli przez Pekin nad każdym z nich czyniłoby obronę interesów Stanów Zjednoczonych w rejonie Indo – Pacyfiku zadaniem niesłychanie trudnym, nie wiadomo czy w ogóle realnym. Jeśli Chińczycy zdobędą Tajwan, to będą kontrolować sytuację na Morzu Południowochińskim i zagrożą Filipinom, których „wpadnięcie” w ręce Pekinu będzie oznaczało uniemożliwienie zorganizowania obrony na pierwszej linii wysp. Analogiczna sytuacja jest w przypadku Korei Płd., która jeśli zostałaby zaatakowana i zdobyta przez Chiny, co zważywszy na jej położenie i potencjał gospodarczy, przyspieszyłoby perspektywę uzyskania przez Pekin pozycji lokalnego hegemona i zagroziłoby to głównemu sojusznikowi Stanów Zjednoczonych w regionie, czyli Japonii. Te państwa Ameryka, działając w dobrze pojętym interesie własnym, musi wzmocnić. Im dłużej i skuteczniej będą one przeciwstawiać się presji Pekinu, tym lepiej, z punktu widzenia strategicznych interesów Stanów Zjednoczonych.
A jak wygląda, z tej perspektywy, sytuacja na wschodniej flance NATO? Dotychczasowe działania Rosji, agresja wobec Gruzji, Ukrainy i obecny kryzys, doprowadziły, do sytuacji „ujawnienia istniejących wcześniej różnic w europejskim sojuszu kierowanym przez Stany Zjednoczone.” Chodzi o to, że państwa położone „w pierwszej linii”, na osi Bałtyk – Morze Czarne mają z oczywistych względów inną, niźli zachodnia część kontynentu, ocenę sytuacji bezpieczeństwa i zagrożeń ze strony Rosji. Najbardziej narażone na rosyjską presję, również o charakterze wojskowym są Państwa Bałtyckie a ich „bezbronność rośnie wykładniczo w przypadku pełnego wchłonięcia przez Rosję Białorusi”. Jak piszą Colby i Grygiel najlepszą polityką obrony Państw Bałtyckich „byłaby tak klarowna projekcja siły wojskowej Sojuszu w regionie, aby (nierealną była) rosyjska perspektywa polityki kroków dokonanych (fait accompli) zarówno w zakresie osiągnięcia jak i utrzymania zdobyczy terytorialnych. Państwa Bałtyckie wzmocniły swoje zdolności w zakresie obrony terytorialnej i korzystają ze stale zmieniających się ale skromnych sił rotacyjnych NATO. W rezultacie postawa obronna NATO w dużej mierze opiera się na wzmocnieniu, w tym na siłach, których przybycie może zająć trochę czasu. Takie odstraszanie przez wzmocnienie jest raczej produktem kompromisu politycznego w ramach NATO niż stanowi odpowiedź na charakter zagrożeń.” W średniookresowej perspektywie, ich zdaniem, atak wojskowy Rosji na Państwa Bałtyckie jest realną ewentualnością. To skłania Autorów raportu do poświęcenia uwagi Polsce i pozycji naszego kraju. Jak piszą zakorzenienie Polski w sojuszu państw zachodnich w sposób trwały sytuuje Rosję poza europejską polityką, na peryferiach kontynentu. „Neutralizując Polskę Rosja miałaby bezpośredni, wpływ na Europę. Geografia regionu buduje ten imperatyw dla Rosji, co oznacza tym samym stałą możliwość agresywnych ruchów rosyjskich przeciwko Polsce.” Innymi słowy, w opinii amerykańskich ekspertów, marzenia Moskwy o wspólnym europejskim systemie, ułożonym pod dyktando i z udziałem Rosji są blokowane przez istnienie, w sensie politycznym, samodzielnej Polski. Złamanie siły naszego oporu otwiera drogę Rosji do kontroli nad Europą, a przez to, niezależnie od doraźnych deklaracji, Polska traktowana będzie przez Moskwę zawsze w kategoriach rywala i bariery blokującej osiągnięcie jej głównych celów strategicznych. W przypadku Polski, jak argumentują „najbardziej niepokojącym scenariuszem jest ograniczona wojna, której celem jest osiągnięcie faktów dokonanych (fait accompli) o charakterze terytorialnym, choć o relatywnie mniejszym rozmiarze niż w przypadku Państw Bałtyckich, które ze względu na swoją wielkość geograficzną są narażone na pełny podbój, przed mobilizacją sił NATO. Taka rosyjska akcja miałaby na celu postawienie NATO przed trudną decyzją o konieczności eskalacji w celu odepchnięcia sił inwazyjnych lub poszukiwania dyplomatycznego rozwiązania. Ta pierwsza opcja byłaby ryzykowna i politycznie trudna do podjęcia przez mający problemy ze spójnością Sojusz Północnoatlantycki, podczas gdy ta ostatnia naruszyłaby wiarygodność NATO. (…) W związku z tym Rosja nadal będzie stanowić poważne zagrożenie militarne wobec Polski i USA a planiści w zakresie obrony będą musieli brać to pod uwagę w ciągu całej następnej dekady.” Na wschodnie flance państwami, choć stojącymi wobec nieco innych wyzwań niż Polska i Bałtowie, ważnymi dla sojuszniczego, amerykańskiego systemu obrony, są również, zdaniem Colbyego i Grygiela, Rumunia i Szwecja. Co należy w związku z taką diagnozą obecnej sytuacji i opisanymi wyzwaniami, robić? „Innymi słowy, zamiast próbować budować w pełni zintegrowany wojskowo – polityczny sojusz globalny Stany Zjednoczone powinny budować na sojusznikach i partnerach oraz wzmacniać ich pozycję tam, gdzie: 1) ich motywacja jest najsilniejsza, 2) ich interesy są zgodne z interesami Stanów Zjednoczonych, oraz 3) ich względne możliwości są największe. Zapewni to ramy racjonalizacji wysiłków w zakresie sojuszy, partnerstwa i współpracy w zakresie bezpieczeństwa, aby dostosować je do najbardziej skutecznej i wydajnej formy obrony całych Stanów Zjednoczonych, sojuszników i sieci partnerskich, a także innych państw, o które Stany Zjednoczone mają powody się niepokoić”.
Amerykańscy eksperci proponują budowę alternatywnego, wobec obecnego, modelu relacji. Zamiast koncentrować się na centralizacji sojuszniczego systemu militarno – politycznego, miałby on polegać na mobilizowaniu sojuszników do maksymalizacji ich wkładu w tych obszarach w których chcą oni działać i gdzie czują się najbardziej zagrożeni. Ten model nie wyklucza wojskowej interoperacyjności i integracji, zakłada jedynie, że amerykańscy sojusznicy w sposób różny, w zależności od tego jak oceniają własną sytuacje pod względem bezpieczeństwa, wnosiliby wkład we wspólny system obronny. Implikuje on również inną, równie fundamentalną zmianę – „w innych teatrach lub obszarach, gdzie zaangażowanie Stanów Zjednoczonych byłoby mniej rozsądne lub mniej potrzebne, model ten ma prowadzić do uzyskania zdolności sojuszników i partnerów do działania autonomicznego.” Przyjęcie przez Stany Zjednoczone takiej filozofii działania wymusiłoby rewolucyjne zmiany.
Priorytetem strategicznym w nadchodzącym dziesięcioleciu będzie z punktu widzenia interesów amerykańskich Azja, nie Europa. Z perspektywy Waszyngtonu najważniejsze jest aby nasz kontynent „utrzymał linię”, zwłaszcza w sytuacji jeśli Moskwa i Pekin będą synchronizować swą politykę. A to oznacza, że amerykańscy stratedzy będą musieli wziąć pod uwagę trzy rysujące się trendy w europejskiej polityce bezpieczeństwa. Po pierwsze będzie ona miała charakter regionalny, a nie kontynentalny. Państwa graniczące z Rosją będą inaczej oceniać jej politykę niźli zachodnia część Europy. A to oznacza, że amerykańscy planiści strategiczni będą zmuszeni liczyć się z faktem, że „niektóre kraje, mając bardziej kooperatywne podejście do Rosji, mogą nie chcieć uczestniczyć w polityce odstraszania Moskwy. Możliwości harmonizacji takiego postrzegania zagrożeń i wynikających z nich polityk są ograniczone.
Pociągnie to za sobą bardziej zmienne stosunki między USA, wiodącymi graczami w NATO, takimi jak Niemcy i Wielka Brytania, oraz innymi krajami sojuszniczymi.” Po drugie europejscy członkowie NATO, szczególnie na wschodniej flance będą w najbliższej przyszłości koncentrować swe wysiłki na siłach lądowych i zdolnościach w zakresie obrony własnego terytorium, podczas gdy państwa położone bardziej na zachód nie będą przykładać do tych zdolności podobnej wagi. „Oznacza to, że Stany Zjednoczone muszą przemyśleć to jak planują obronę Europy. – argumentują Colby i Grygiel - Waszyngton powinien wspierać tę dynamikę, skupiając wysiłki Europy na obronie własnego terytorium”. To jest równoznaczne z faktem, że z perspektywy interesów strategicznych Waszyngtonu w najbliższych latach, mniej liczyć się będą ekspedycyjne zdolności państw europejskich, możliwość projekcji siły w rejon Indo-Pacyfiku, a zdecydowanie większe znaczenie mieć będzie, w opinii obydwu Autorów, odbudowa europejskiej zdolności do obrony własnego terytorium. A to trzeba, w amerykańskiej strategii, skorelować z trzecim trendem czyli wątpliwościami co do amerykańskiego zaangażowania w obronę Europy. Nie chodzi w tym wypadku o to, że w Waszyngtonie powątpiewa się w celowość dotrzymania przez Amerykę swoich zobowiązań sojuszniczych. Colby i Grygiel, zwracają uwagę na inne zjawisko, potencjalnie groźne. Otóż wątpliwości co do siły amerykańskich gwarancji osłabiają determinację państw frotowych do zwiększania własnych wysiłków na obronność. Pojawiają się pokusy znalezienia innych, dyplomatycznych czy politycznych rozwiązań. Jeśli zatem uznać, a tak czynią autorzy opracowania, że w interesie strategicznym Stanów Zjednoczonych jest wzmocnienie zdolności państw sojuszniczych, zwłaszcza położonych w newralgicznych miejscach, do autonomicznego działania, to tym bardziej w długofalowym interesie Ameryki jest rozwianie wątpliwości co do siły sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Mechanizm jest tutaj prosty. Chodzi o zbudowanie przekonania – frontowi sojusznicy Ameryki winni więcej łożyć na swoje bezpieczeństwo, przy czym nie chodzi tu tylko o pieniądze ale również co wydaje się w tej koncepcji nie mniej ważne, na uzyskanie zdolności do samodzielnego działania, a Stany Zjednoczone będą wspierać tego rodzaju wysiłki, w efekcie wzmacniając gwarancje sojusznicze.
W koncepcji Colbyego i Grygiela kluczowe jest też usystematyzowanie, z punktu widzenia amerykańskich interesów i zaangażowania, europejskiej przestrzeni bezpieczeństwa. Mamy to do czynienia z państwami frontowymi, które pierwsze będą musiały odpowiedzieć na zagrożenie czy wręcz atak Rosji (Frontline First Responders), drugą linią obrony (Second-line Defenders) i państwami położonymi na tyłach. Polska i Państwa Bałtyckie, ale również Szwecja i Rumunia zaliczają się do tej pierwszej kategorii. Z tej grupy najważniejszą rolę ma do spełnienia Polska która „odgrywa kluczową rolę w polityce powstrzymywania Rosji”. „Utrata Polski, czy to w wyniku ataku militarnego, czy jakiejś formy neutralizacji politycznej i gospodarczej, spowoduje, - argumentują, - że wschodnia flanka NATO będzie nie do utrzymania. Z tego powodu Stany Zjednoczone powinny utrzymywać silne partnerstwo z Polską i wzmacniać więzi wojskowe poprzez rotację sił i szkolenia na terenie Polski. Powinny także wzmocnić Polskę, zapewniając solidne i zaawansowane systemy i możliwości dodatkowego uzbrojenia”. Ważna w tym kontekście jest też Szwecja.
Inne państwa regionu, takie jak Niemcy, Czechy i Węgry nie będą odgrywać tak pierwszorzędnej roli w polityce powstrzymywania Rosji, ale są ważne ze względu na swoje położenie. Stanowią zaplecze logistyczne i magazynowe państw frontowych. Kluczowe znaczenie, z racji swej wielkości i potencjału ekonomicznego, mają Niemcy, które „powinny” jak bez większej chyba wiary piszą Autorzy odgrywać większą rolę w obronie i wspomaganiu wschodniej flanki NATO. Inne państwa europejskie, w kontekście polityki powstrzymywania Rosji są mniej istotne.
Mamy tutaj dość precyzyjnie zarysowaną wizję ewolucji amerykańskiego systemu sojuszniczego. Waszyngton będzie koncentrował w najbliższych latach swe wysiłki na rejonie Indo-Pacyfiku, ale nie oznacza to opuszczenia czy porzucenia Europy. Raczej będziemy mieli do czynienia z innym zjawiskiem, a mianowicie ewolucją amerykańskiego systemu sojuszniczego. Istotą zmian będzie poleganie przez Amerykę w większym stopniu na regionalnych partnerach i aliansach, a także zwielokrotnienie wysiłków aby zwiększyć możliwości samodzielnej obrony państw frontowych, będących, jak Polska, z racji swego położenia i potencjału, zwornikami amerykańskiego systemu bezpieczeństwa. Specjaliści piszący na ten temat już kilka lat temu sygnalizowali, że amerykański system sojuszniczy będzie zmierzał w stronę relacji określanych mianem hub and spoke, inni mówili o budowaniu koalicji państw chcących działać, nie jako alternatywa, ale w ramach istniejącego systemu sojuszniczego. Ta ewolucja wymuszona zostanie, ich zdaniem, co najmniej dwoma czynnikami. Po pierwsze koncentrowaniem się Stanów Zjednoczonych na poprawie własnych zaniedbanych przez lata zdolności wojskowych i konieczności modernizacji sił zbrojnych, co oznaczać będzie większą presję na sojuszników, aby ci zadbali o własne bezpieczeństwo. Drugi trend jest równie istotny. Chodzi o czas. Wydarzenia następują tak szybko, że wymuszają równie dynamiczną adaptację do zmieniających się realiów. Na mozolne, wielomiesięczne ucieranie stanowisk, budowanie kompromisów politycznych z których nikt, a w najmniejszym stopniu wojskowi, nie jest zadowolony, nie ma już czasu. Działać muszą ci, którzy podobnie oceniają sytuacje i chcą coś razem zrobić, co oznacza właśnie budowanie koalicji chętnych.
Z naszej perspektywy ta rysująca się ewolucja amerykańskiego systemu sojuszniczego stanowi zarówno szansę jak i zagrożenie. Prawidłowe zrozumienie rysujących się trendów i tego, co nasi sojusznicy od nas oczekują, może pozwolić nam na poprawę sytuacji bezpieczeństwa w regionie i przekształcenie Polski w jeden z filarów nowego amerykańskiego systemu. Niezrozumienie zachodzących zmian, odwoływanie się do przebrzmiałych i coraz mniej aktualnych matryc i modeli działania, liczenie, że „Amerykanie nas obronią”, prowadzić będzie do degradacji naszej pozycji. Jeśli bowiem mówimy o systemie, w których koalicje chętnych będą odgrywały pierwszorzędną rolę, to najpierw trzeba podobnie oceniać sytuację i zgadzać się co do dróg zmierzających do jej naprawy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/586427-polska-w-nowym-amerykanskim-systemie-sojuszniczym