Zaostrzenie sytuacji wokół Ukrainy i agresywne żądania Rosji formułowane pod adresem NATO i Stanów Zjednoczonych spowodowały, co zrozumiałe, rozpoczęcie debaty strategicznej na temat przyszłości.
W trakcie niedawnego spotkania ministrów obrony państw Sojuszu Północnoatlantyckiego, Jens Stoltenberg, odchodzący Sekretarz Generalny tej organizacji powiedział, co warto zapamiętać, że „nie wiemy, co stanie się z Ukrainą, ale sytuacja już pokazała, że stoimy w obliczu kryzysu bezpieczeństwa europejskiego… Z przykrością stwierdzam, że to nowa normalność w Europie.” W związku z tą „nową normalnością” ministrowie NATO podjęli decyzję o wzmocnieniu obecności wojskowej na Wschodzie. Poinformowano o planach powołania nowej grupy batalionowej, która będzie działała w ramach wysuniętej obecności, w Rumunii (państwem odpowiedzialnym ma być Francja) a także mówiono o powołaniu podobnych struktur w innych, nie wymienionych, póki co z nazwy, państwach.
Mamy zatem do czynienia z początkiem debaty strategicznej o obecności NATO na wschodzie, co, jak można przypuszczać ma doprowadzić do podjęcia na najbliższym szczycie w Madrycie, fundamentalnych decyzji w tej materii. Wydają się one niezbędne, a nawet palące, bo jak wynika z artykułu Edwarda Lucasa, obecnie analityka w think tanku CEPA, w przeszłości jednego z redaktorów The Economist, opublikowanego w Foreign Policy sytuacja na wschodniej flance, z punktu widzenia Zachodu nie wygląda dobrze. Chodzi oczywiście o relację sił między Rosją a NATO, dziś wyraźnie na niekorzyść Sojuszu Północnoatlantyckiego. Nawet nie biorąc pod uwagę postępującej integracji wojskowej Rosji i Białorusi obecnie Moskwa ma przewagę, dominuje wojskowo w regionie, co może skłaniać Kreml zarówno do stawiania coraz dalej idących żądań o charakterze politycznym jak i używania w przyszłości narzędzi presji wojskowej w celu wymuszenie ustępstw. Tak należy rozumieć słowa Stoltenberga o „nowej normalności” a zatem kwestia relacji sił między NATO a Rosją na wschodniej flance jest jak najbardziej aktualna. Co pisze Lucas? Otóż jego zdaniem wiarygodność NATO, jako paktu gwarantującego w ramach kolektywnej obrony (art. 5) bezpieczeństwo swoim członkom może być wystawiona na próbę w Państwach Bałtyckich, które, jak dowodzi, trudno jest bronić. „Lata cięć kosztów, niezdecydowania i myślenie życzeniowe rządów państw członkowskich NATO” jeszcze utrudniają to i tak z racji położenia geograficznego Państw Bałtyckich, niełatwe zadanie. Dyslokowanie przez Stany Zjednoczone 8,5 tys. marines do Europy i postawienie w stan podwyższonej gotowości 40-tysięcznego kontyngentu sił szybkiego reagowania (NRF) NATO, nie jest zdaniem Lucasa adekwatną odpowiedzią na zagrożenia związane z obecnym kryzysem, raczej należy powiedzieć, że są to działania „spóźnione i niewystarczające”. Na pozór, jak argumentuje Lucas, wszystko wygląda dobrze. W Państwach Bałtyckich stacjonują wielonarodowe NATO-wskie grupy batalionowe, każda o sile ok. 1000 żołnierzy. Ich zadaniem nie jest odparcie ewentualnej rosyjskiej agresji, ale w ramach logiki tzw. tripwire forces, doprowadzenie do sytuacji, że Rosja atakując Bałtów musi również uderzyć na siły państw członkowskich, co oznacza perspektywę znalezienia się w wojnie z całym Paktem Północnoatlantyckim. W Polsce Amerykanie mają 5 tys. żołnierzy, stanowiących zaplecze tych grup bojowych na wysuniętych posterunkach. Państwa regionu wydają ponad 2 proc. swego PKB na obronność, a nie wchodzące w skład Sojuszu Północnoatlantyckiego państwa, takie jak Szwecja i Finlandia, nie tylko pogłębiają więzy i obszary współpracy na polu militarnym, ale również koordynują swe działania z NATO.
Niemcy „czarną dziurą” w regionalnym systemie bezpieczeństwa
Jak argumentuje Lucas, zaglądając pod powierzchnię tego pozornie, korzystnego obrazu bezpieczeństwa w regionie Morza Bałtyckiego, dostrzeżemy rzeczywistość, która, w jego opinii wygląda „niepokojąco marnie”. Obraz mącony jest, po pierwsze, zdaniem Lucasa, polityką kluczowego gracza, czyli Niemiec, które określa on mianem „czarnej dziury” w regionalnym systemie bezpieczeństwa, państwa, które mogłoby odgrywać rolę „krytycznego ciężaru”, a którego polityka doprowadziła do tego, iż wiarygodność sojusznicza Berlina jest powszechnie na Wschodzie poddawana w wątpliwość. W innych obszarach sytuacja nie wygląda lepiej. Edward Lucas odwołuje się tutaj do raportu, opublikowanego jesienią ubiegłego roku przez CEPA w którym precyzyjnie opisano dysfunkcje NATO-wskiego systemu bezpieczeństwa na wschodniej flance. Warto je przypomnieć, co zresztą w swym wystąpieniu czyni Lucas. Chodzi o brak wspólnej polityki w zakresie wymiany danych wywiadowczych. W NATO są nadal „kręgi wtajemniczenia” i zaufania a Amerykanie „zazdrośnie strzegą” swych danych wywiadowczych. W efekcie trudno mówić o wspólnej, regionalnej świadomości sytuacyjnej. Strategia w zakresie mobilności wojskowej „kluczowej aktywności związanej z przemieszczaniem dużej liczby żołnierzy i sprzętu” jest w jego opinii również niejednolita. NATO nie wypracowało również wspólnej strategii działania na Bałtyku, choć jak zauważa Lucas „kontrola tego akwenu w czasie kryzysu będzie determinowała przebieg wydarzeń na lądzie.” Żaden kraj w regionie Morza Bałtyckiego, również i Polska, nie dysponuje dziś wystarczającymi systemami obrony celów naziemnych przed rosyjskimi atakami rakietowymi, „a niektóre nie mają wręcz żadnego”. „Niewystarczająca dyslokacja sił powietrznych NATO – zazwyczaj tylko cztery samoloty bojowe stacjonujące w Estonii lub na Litwie – ma na celu rozwiązywanie problemów czasu pokoju, takich jak wtargnięcie do przestrzeni powietrznej, a nie odparcie rosyjskich sił powietrznych.” System dowodzenia przypomina „miskę spaghetti”. Choć z wojskowego punktu widzenia Państwa Bałtyckie są niewielkim obszarem, to tym nie mniej każde z nich utrzymuje swój własny, odrębny, system dowodzenia mikroskopijnymi siłami zbrojnymi. Ale to nie całość obrazu. Trudno mówić o jasności w zakresie pól odpowiedzialności i dowodzenia, skoro „NATO ma dwa dowództwa dywizji i jedno korpusu – argumentuje Lucas - z siłami estońskimi i łotewskimi pod dowództwem duńskim, które częściowo znajduje się w Danii, a częściowo na Łotwie. Dwa pozostałe dowództwa znajdują się w Polsce. Wyżej w hierarchii stoi główna kwatera główna sił lądowych NATO znajdująca się w Holandii, ale dzieli ona dowodzenie na zasadzie rotacji co sześć miesięcy ze swoim odpowiednikiem w zakresie marynarki wojennej w Neapolu we Włoszech. Za tym wszystkim kryją się regionalne siły Stanów Zjednoczonych z centralą w Polsce i głównym dowództwem na Europę w Wirginii.” Ale to nie wszystko, bo do tej mozaiki należałoby dodać dowodzone przez Brytyjczyków, ale zbudowane na bazie kontyngentów z 10 krajów, Wspólne Siły Ekspedycyjne (Joint Expeditionary Force) i znajdujące się w Niemczech Wspólne Dowództwo Szczebla Operacyjnego a także składającą się z 5 członów państwowych Nordycką Inicjatywę Obronną i dowodzone przez Francuzów, Europejskie Siły Interwencyjne.
Zakłada się, pisze Lucas, że w czasie kryzysu wojennego, „to spaghetti” bo tym mianem określa on obecne struktury dowodzenia, szybko, dobrowolnie i bez tarć podporządkuje się dowództwu amerykańskiemu. „Dobrze byłoby przetestować to założenie za pomocą realistycznych, trudnych ćwiczeń, w których decydenci mogą w czasie rzeczywistym ćwiczyć pokonywanie biurokratycznych i fizycznych przeszkód ograniczających ich efektywność.” Obecne manewry, przeprowadzane w regionie przez NATO, są, jak dowodzi Edward Lucas, zbyt dobrze przygotowane, ułożone, przewidywalne i w gruncie rzeczy łatwe. To poważne oskarżenie, które warto dostrzec. W jego opinii wojska państw NATO nie ćwiczą w realiach zagrożeń z którymi przyjdzie im się najprawdopodobniej mierzyć jeśli wojna wybuchnie, kiedy decyzje trzeba będzie podejmować szybko w oparciu o ograniczone, często niedostępne dane. Raczej realizują szczegółowo opisane i dobrze przygotowane „plany ćwiczeń” które jednak nijak się mają do rzeczywistości wojny toczonej z tak trudnym jak Rosja przeciwnikiem.
Obecnie, w związku z polityką Rosji, sytuacja jeszcze się zmienia, i to na gorsze. „Rosnąca obecność wojskowa Rosji na Białorusi zwiększa wrażliwość Korytarza Suwalskiego, cienkiego przesmyku lądu łączącego Państwa Bałtyckie z Polską. Groźby Putina, że odpowie na (aktywność – przyp. MB) NATO „środkami wojskowo-technicznymi” mogą z łatwością wiązać się z rozmieszczeniem pocisków średniego zasięgu, być może nawet broni nuklearnej, w rosyjskiej enklawie kaliningradzkiej. Rosyjskie cyberataki i wojny poniżej progu tradycyjnego konfliktu są już widoczne. Na przykład Szwecja jest zaniepokojona tajemniczymi lotami dronów.” Co można i należy w takiej sytuacji zrobić? Pierwszym i najłatwiejszym posunięciem, jest opracowanie wspólnej, regionalnej, obejmującej zarówno Państwa Bałtyckie, jak również Skandynawię i co najmniej Polskę, oceny sytuacji w zakresie bezpieczeństwa, wyzwań i obszarów, które wymagają pilnych zmian. Po drugie kraje regionu muszą przyjąć wzorowaną na fińskiej strategię „obrony totalnej”. Trzeba zmienić podejście do bezpieczeństwa, zrozumieć, że nie jest to tylko kwestia wojskowych, ale całego społeczeństwa, całej klasy politycznej, gospodarki i sfery społecznej. Siły dyslokowane w Państwach Bałtyckich, i to trzecia propozycja Lucasa, muszą znajdować się w stanie ciągłej gotowości do walki. Po czwarte, teraz należy załatać najbardziej niebezpieczne „dziury” w regionalnym systemie bezpieczeństwa. Chodzi o wzmocnienie potencjału w zakresie obrony przed atakami rakietowymi i sił obrony przeciwlotniczej, dyslokowanie większego potencjału lotnictwa bojowego jest kolejnym niezbędnym krokiem, podobnie jak zbudowanie jednolitego, najlepiej wspólnego systemu zwiadu, rozpoznania i łączności. „Właściwe zdolności wywiadowcze, w zakresie rekonesansu i rozpoznania — łączące możliwości dronów, czujników i satelitów z nowoczesną mocą obliczeniową — tworzą oko, które może zajrzeć w głąb Rosji, identyfikując, co robią siły Kremla na długo przed kryzysem zanim faktycznie zacznie się rozwijać.” NATO potrzebuje też nowego dokumentu strategicznego, który precyzyjnie określa zasady obrony przed Rosją i jej powstrzymywania. Oczywistą potrzebą jest zmiana systemu dowodzenia i decydowania o uruchomieniu sił NATO w Europie. Obecnie, jak przypomina Lucas, aby Naczelne Dowództwo SACEUR przystąpiło do działania musi uzyskać mandat polityczny. To oznacza, że na tym poziomie musi zebrać się gremium decyzyjne NATO, politycy musza zostać poinformowani o sytuacji, muszą mieć czas na konsultacje, dyskusje i co kluczowe, musza być w stanie osiągnąć porozumienie, przełamać opory tych państw, które mogą nie chcieć uruchomienia sił zbrojnych Paktu. A to oznacza, że Sojusz Północnoatlantycki może nie zdążyć z adekwatną reakcją na szybko rozwijające się, w ciągu godzin, uderzenie Rosjan skierowane przeciw Państwom Bałtyckim i Korytarzowi Suwalskiemu. Edward Lucas postuluje, i ta propozycja wydaje się na tyle rozsądna, że warto byłoby rozważyć wprowadzenie podobnych rozwiązań i w Polsce, nie tylko na poziomie dowództwa NATO, aby dysponowało ono czym w rodzaju „perautoryzacji politycznej” upoważnienia do podejmowania niezbędnych kroków w sytuacji szybko rozwijającego się konfliktu i w czasie narastania zagrożenia poniżej progu wojny. Przede wszystkim jednak NATO na wschodniej flance potrzebuje wzmocnienia, w tym ćwiczeń na większą skalę, nie na poligonach, ale prowadzonych w terenie gdzie wojskowym przyjdzie być może walczyć i w realiach bardziej przypominających wojnę z Rosją. Jak konkluduje swe wystąpienie Edward Lucas „nikt w Polsce – a właściwie nikt zaangażowany w bezpieczeństwa regionu – prywatnie nie twierdziłby, że obrona przed Rosją jest wystarczająca. Wszyscy mieszkającym w rejonie Morza Bałtyckiego lepiej aby wcześniej zdiagnozowali swoje niedostatki i naprawili je, niż czekali, aż wróg znajdzie się na u bram.”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/586094-bezpieczenstwo-polski-i-panstw-baltyckich-jest-zagrozone
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.