Uwaga polskiej opinii publicznej, w związku z perspektywą agresji Rosji na Ukrainę koncentruje się, w obszarze wojskowym, na dwóch kwestiach. Entuzjaści opcji atlantyckiej akcentują decyzję Waszyngtonu o dyslokacji dodatkowych oddziałów na wschodnią flankę, nie zauważając tych wypowiedzi przedstawicieli amerykańskiej elity strategicznej, którzy podkreślają czasowy charakter tego posunięcia, ani tym bardziej artykułów amerykańskiej prasy, iż głównym motywem tej decyzji była chęć wsparcia ewakuacji obywateli Stanów Zjednoczonych. Sceptycy skłonni są zaś podkreślać fakt wycofania amerykańskich i brytyjskich instruktorów wojskowych z Ukrainy, budując fałszywe analogie, że w podobny sposób w godzinie próby osamotniona może zostać również Polska. Przy okazji nie są skłonni dostrzegać tego, że ci oskarżani przez nich o wiarołomność Anglosasi nie zawierali z Ukrainą sojuszy wojskowych a mimo to dostarczają Kijowowi znaczące ilości sprzętu i amunicji. Polska jest w oczywisty sposób w innej sytuacji traktatowej, co pesymistom nie przeszkadza przywoływać analogii 1939 roku, tak jakby polityka, niczym matematyka, rządziła się żelaznymi zasadami.
Ten pozór dyskusji strategicznej, bo tak trzeba nazwać polską debatę na temat znaczenia kryzysu wokół Ukrainy, przysłania nam fakt, że w Stanach Zjednoczonych, u naszego głównego sojusznika, toczy się właśnie ożywiona debata na temat polityki wobec Rosji, tego jakie opcje leżą na stole i jaki kierunek, nie na dni i tygodnie, ale lata, trzeba obrać w najbliższej przyszłości. Niezauważanie tej dyskusji, mało tego, brak chęci aby w niej uczestniczyć, bo głosów z Polski nie odnotowałem, mimo dobrego, paradoksalnie, klimatu, zwłaszcza po tym jak The Wall Street Journal napisał, że warto było słuchać w ostatnich latach diagnoz Polaków, bo jeśli chodzi o Rosję mieli rację, uważam za poważny błąd, wadę naszej narodowej strategii narracyjnej. W moim odczuciu fundamentalne decyzje w Waszyngtonie jeszcze nie zapadły i wcale nie ma pewności, że rozstrzygnięcia będą po naszej myśli. Musimy zatem śledzić jakie padają argumenty, być przygotowanym na dyskusję z nimi, chcieć oddziaływać i w razie potrzeby umieć korygować nasza linię polityczną.
Elbridge Colby i Oriana Skylar Mastro opublikowali w The Wall Street Journal, artykuł którego główna teza postawiona jest już w tytule – Ukraina odwraca uwagę od Tajwanu. Z tej dwójki zdecydowanie większe znaczenie ma głos Colbyego, jednego z autorów amerykańskiej Strategi Obrony przyjętej w 2018 roku, autora żywo dyskutowanej w Stanach Zjednoczonych książki „Strategy of Denial”, uznawanej za główny manifest „szkoły realistycznej”, odpowiadającej na strategiczne wyzwania współczesności. Colby i Skylar Mastro prezentują pogląd, iż obrona Tajwanu jest z punktu widzenia amerykańskich interesów kwestią najważniejszą, jej powinna być podporządkowana amerykańska polityka, która nie może się dekoncentrować, rozpraszać ograniczonych zasobów, przeto trzeba rezygnować z mniej ważnych kierunków. Tym mniej ważnym kierunkiem jest Ukraina i szerzej Europa. Nawet jeśli Rosja zaatakuje Ukrainę i wybuchnie największy po II wojnie światowej konflikt na naszym kontynencie, to, jak piszą, Ameryka nie powinna odpowiadać na nową sytuację wysłaniem większego kontyngentu wojskowego. „To byłby poważny błąd” – argumentują. Powód dla którego tak sądzą jest prosty. Stany Zjednoczone mają dziś ograniczone zasoby, nie mogą rozpraszać się na wielu kierunkach, a raczej powinny koncentrować swe siły na kwestiach najważniejszych. A tą jest powstrzymanie coraz bardziej agresywnych Chin. Pekin ma nie tylko silną gospodarkę, ale również coraz mocniejszą armię. Może ponadto, wykorzystując swe położenie zagrozić Tajwanowi angażując znacznie mniejsze niźli Amerykanie w tym celu siły. Jeśli Tajwan zostanie połknięty a Stany Zjednoczone nie będą w stanie obronić wyspy, to zmieni się w sposób zasadniczy geostrategiczna sytuacja w regionie. Jak piszą:
„Jeśli Tajwan wpadnie w chińskie ręce, Stanom Zjednoczonym będzie trudniej bronić kluczowych sojuszników, takich jak Japonia i Filipiny, podczas gdy Chiny będą w stanie używać swych sił morskich, powietrznych i innych w pobliżu USA i ich terytoriów”.
Amerykanie muszą również brać pod uwagę gospodarczy potencjał wyspy, przede wszystkim znajdujących się tam producentów mikroprocesorów dysponujących unikalnymi w skali świata technologiami. Pozbawienie Stanów Zjednoczonych dostępu do nich również zmienia światowy układ sił na korzyść Pekinu. Ale przede wszystkim, jak argumentują, liczą się ograniczone zasoby, jakimi dysponują dziś amerykańskie siły zbrojne. Jeśli Biden wyśle do Europy Wschodniej na stałe 6 tys. żołnierzy, to kontyngent ten będzie musiał być chroniony przez siły powietrzne, zaopatrywany przez służby logistyczne, musi tez być ubezpieczany przez marynarkę wojenną czy mieć dostęp do środków łączności.
To są dokładnie te rodzaje sił, które potrzebne są do obrony Tajwanu
— argumentują Colby i Skylar Mastro.
Dziś brakuje kluczowych zasobów — amunicji, najwyższej klasy lotnictwa, okrętów podwodnych oraz zdolności wywiadowczych, obserwacyjnych i rozpoznawczych — które są potrzebne do walki z Rosją albo z Chinami. Na przykład niewykrywalne ciężkie bombowce są klejnotem koronnym amerykańskiej potęgi wojskowej, ale w całych siłach powietrznych jest ich tylko 20.
Ta perspektywa, albo koncentrujemy się na Chinach, albo rozpraszamy nasze siły, powstrzymując Rosję i w efekcie przegrywamy na obydwu frontach jest kluczowa dla zrozumienia dylematów amerykańskiej elity strategicznej. Zamiast powiększania sił wojskowych w Europie, Ameryka, postulują autorzy tego wystąpienia, winna przygotowywać się do zmniejszenia swego kontyngentu na starym kontynencie. Złudzeniem nazywają możliwość polityki jednoczesnego powstrzymywania Rosji i Chin i wzywają do dokonania wyboru. Oczywiście nie oznacza to, że proponują oni „porzucenia” Europy, Stany Zjednoczone winny przyjaźnie wspierać zwiększanie przez państwa naszego kontynentu wydatków, a przez to pozyskania nowych zdolności, do obrony przed rosyjskim zagrożeniem. Tajwan jest po prostu, z perspektywy Waszyngtonu, jak piszą, ważniejszy niźli Ukraina a Chińczycy nie mogą zacząć myśleć, że uwaga USA skupiona na sytuacji w Europie otwiera im „okienko możliwości” po to, aby zaatakować Formozę.
Artykuł poświęcony amerykańskiej polityce wobec Rosji opublikował też na łamach The Foreign Affairs Michael McFaul, były ambasador Stanów Zjednoczonych w Moskwie za czasów administracji Obamy. Zastanawia się on, jak zawrzeć z Putinem „kompleksowy deal”, bo to tylko, w jego opinii, pozwoli w dłuższej perspektywie uniknąć wojny. Jak argumentuje, jeśli Putin zgodzi się negocjować, to wówczas Zachód powinien wykorzystać tę okazję i przedłożyć Rosji ideę zawarcia nowego porozumienia w sprawie bezpieczeństwa, które McFaul określa mianem Helsinek 2.0. Putin, co prawda nie zasługuje na to, aby w nagrodę za jego agresywną politykę „dać” mu nowe porozumienie, ale jak argumentuje amerykański dyplomata Zachód powinien, tym nie mniej, „mieć odwagę”, „by zapobiec nowej rosyjskiej inwazji na Ukrainę, ale także by naprawić zepsutą europejską architekturę bezpieczeństwa. Stany Zjednoczone i Europa muszą wyjść poza defensywne fragmentaryczne poprawki i zamiast tego przestawić się na odważne, agresywne inicjatywy, aby uczynić kontynent bezpieczniejszym”. Jakie inicjatywy McFaul ma na myśli? Dążąc do „naprawienia” europejskiej architektury bezpieczeństwa, trzeba, krok po kroku odbudowywać zaufanie między Rosją a Zachodem. Po pierwsze zwiększyć transparentność działań w kwestiach wojskowych, dbając o to, aby były one symetryczne i zrozumiałe dla stron. Po drugie, należy podpisać New START, i zgodzić się na to, że nowe amerykańskie rakiety zdolne do przenoszenia ładunków jądrowych nie będą stacjonować w Europie. Na marginesie warto zauważyć, że McFaul wcześniej piszący o lustrzanym podejściu w tym wypadku omija nie tylko kwestię rosyjskich oszustw, które skłoniły poprzednią administrację do wyjścia z umów rozbrojeniowych z Moskwą, ale również nie podejmuje kwestii rosyjskiej dominacji w zakresie rakiet o charakterze taktycznym. Ponadto, Waszyngton winien zgodzić się na inspekcje swych instalacji w Rumunii i w Polsce, na co Rosjanie powinni odpowiedzieć umożliwieniem inspekcji systemów Iskander w Kaliningradzie. Tu też warto zauważyć, że o ile w Redzikowie mamy do czynienia ze stacjonarnymi systemami, o tyle Iskandery są mobilne, ich inspekcja niewiele zatem stronie NATO-wskiej da. Ale zdaniem McFaula otwartość informacyjna to dopiero pierwszy krok. Kolejnym winno być rozpoczęcie negocjacji, których celem stałoby się podjęcie „najbardziej destabilizujących kwestii – sił wojskowych i broni stacjonujących na lub w pobliżu rosyjskiej granicy”. Związek z sytuacją wokół Ukrainy jest oczywisty. W świetle propozycji McFaula Rosja miałaby odsunąć swe jednostki od granic sąsiedniego państwa, ale, co warto zauważyć, w ramach wzajemności, NATO przeprowadziłoby podobną operację. Zważywszy na geograficzne położenie i wielkość Państw Bałtyckich, ale też i granice Polski, przyjęcie tego postulatu musiałoby oznaczać faktyczną demilitaryzację części wschodniej flanki. McFaul proponuje również powrót do negocjacji w sprawie limitów broni konwencjonalnej w Europie, ale znów, jeśliby nie udało się w tej kwestii osiągnąć postępów, to warto rozważyć, jego zdaniem, regionalne strefy, wokół Morza Czarnego i Bałtyku, o zmniejszonym nasyceniu uzbrojeniem konwencjonalnym.
Były ambasador Stanów Zjednoczonych w Moskwie proponując otwarcie negocjacji z Rosją ma świadomość, że w gruncie rzeczy Zachód nagradza w ten sposób Putina, który swą agresywną polityką, w tym grożąc użyciem siły, wymusza ustępstwa. Ale jaka jest alternatywa? – pyta retorycznie McFaul. Perspektywy w razie zajęcie pryncypialnej i niezłomnej postawy są gorsze. Nie tylko istnieje ryzyko wojny w Europie, ale również trzeba się liczyć z tym, że Moskwa będzie prowadzić politykę rozbijania jedności Zachodu przez wywieranie stałej presji. Nieco naiwnie amerykański dyplomata uważa, że negocjacje mogą oznaczać zejście Rosji Putina z tej drogi. Trzeba, nawet jeśli nie można liczyć na sukces rozpocząć rozmowy z Rosją, ustępując jej na niektórych polach, bo jak konkluduje swe wystąpienie „lepsze są trzy lata pokoju niż trzy lata wojny”. Nie kwestionując tej generalnej maksymy warto zauważyć, że propozycje McFaula w gruncie rzeczy, jeśli zostałyby przyjęte przez Moskwę oznaczają zgodę Zachodu i Stanów Zjednoczonych na inny status państw wschodniej flanki w zakresie bezpieczeństwa. Źródłem tej ustępliwości wydaje się być słabo skrywane przekonanie, że Zachód nie wytrzyma przedłużającej się rosyjskiej presji a w związku z tym Waszyngton winien przyjąć opcję dyplomatyczną.
Ciesząc się z faktu, że amerykańscy marines lądują w Polsce nie możemy zapominać, iż uniknięcie wojny na Ukrainie jest dopiero początkiem batalii, której ceną będzie status bezpieczeństwa naszego kraju i całego regionu. Gra dopiero się zaczyna.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/585534-amerykanie-dyskutuja-co-zrobic-z-rosja