Dimitri K. Simes opublikował na łamach The National Intererest artykuł poświęcony obecnemu kryzysowi wokół Ukrainy. Autor jest znanym prorosyjskim amerykańskim komentatorem i wydawcą, a periodyk, który wydaje i redaguje uchodzi, słusznie zresztą, za coś w rodzaju „tuby Moskwy” w Stanach Zjednoczonych.
Dość przypomnieć, że to właśnie w The National Interest Władimir Putin opublikował swój artykuł poświęcony genezie II wojny światowej, który zresztą najpierw ukazał się po angielsku, a dopiero potem tłumaczony był na rosyjski.
Simes, który regularnie występuje w rosyjskich mediach, nie skrywa zresztą swych licznych powiązań z Kremlem, wprost powołując się na rozmowy, które prowadził z wysokiej rangi urzędnikami rosyjskimi, w tym sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Nikołajem Patruszewem w czasie swej niedawnej, bo grudniowej, wizyty w Moskwie. W tym sensie przesłanie jego tekstu może być uznane za rodzaj „komunikatu” w istocie sformułowanego na Kremlu, który Simes jedynie firmuje i przekazuje amerykańskiej dyplomacji. Takie założenie czyni jego wystąpienie jeszcze ciekawszym, tym bardziej, że propozycje zawarte w artykule koncentrują się wokół kwestii podstawowej, a mianowicie, jak wyjść z obecnego kryzysu bez wojny.
Rosja nie chce wojny na Ukrainie?
Wojny której Rosja, i taka jest główna teza tego wystąpienia, nie chce, ale którą jest gotowa toczyć jeśli uzna, że nie ma wyjścia, a nieprzejednana postawa Zachodu nie pozostawia jej innego wyjścia. W przeszłości, jak argumentuje Simes, Rosjanie decydowali się uderzać wojskowo reagując na działania, które na Kremlu odczytywane były jako agresywne i wrogie. Tak było w przypadku wojny w Czeczenii w 1999 roku, która wybuchła po tym, jak tamtejsi bojownicy zaatakowali Dagestan, podobnie, w opinii publicysty The National Interest, Rosjanie postępowali w związku z wojną z Gruzją, w czasie agresji wobec Ukrainy w 2014 i 2015 roku czy interweniując w Syrii. W jego opinii, która w Polsce może być uznana - słusznie zresztą - za jednostronną i wybielającą politykę Putina, Moskwa ostrożnie odwołuje się do argumentu siły, nawet jeśli pokazuje swą gotowość i determinację. Jak argumentuje Simes, „zagrożenie ze strony Rosji jest poważne i realne, ale daleko odbiega od tego, co zakłada konwencjonalna mądrość. Zamiast podejmować totalną inwazję na Ukrainę bez konkretnego powodu, Rosja jest bardziej skłonna zachować cierpliwość – i czekać na coś, co można będzie przedstawić jako ukraińską prowokację”.
Równolegle, jego zdaniem, Moskwa przygotowuje się do tego aby przeciwdziałać amerykańskim i szerzej zachodnim sankcjom, a nawet w ewentualnej „wojnie sankcyjnej” i móc liczyć na sukces. Z pewnością Rosja użyje swej broni energetycznej licząc zarówno na to, że ewentualne embargo Zachodu nie będzie zbyt szczelne i w Azji znajdą się odbiorcy na jej surowce, jak i front państw Zachodu nie będzie tak jednorodny i niewzruszony jak dziś może się to wydawać. Niektóre z państw, takie jak choćby Węgry, mogą chcieć zachować się niczym „pasażer na gapę” a w ostatecznym rachunku 600 mld dolarów rezerw jakie Rosja zgromadziła może pomóc jej przetrwać najgorszy czas. Jak pisze, „Moskwa postrzega nadchodzący kryzys jako kwestię zdecydowania, a jeśli stawka jest wystarczająco wysoka, wielu członków rosyjskiego rządu uważa, że ich kraj będzie miał większą siłę i wolę przetrwania niż ich przeciwnicy dowodzeni przez Amerykanów. Rzeczywiście, moskiewscy wtajemniczeni twierdzą, że zachodnia determinacja raczej nie przetrwa obrazów zniszczeń wyrządzonych przez rosyjskie rakiety i siły powietrzne na ukraińskich lotniskach, mostach i w budynkach rządowych w stylu amerykańskiego ataku na Irak”.
Groźby pod adresem państw bałtyckich
Dimitri Simes pisze następnie coś, co należy uznać za groźbę pod adresem Zachodu, jeśli ten nie zdecyduje się „dać pierwszeństwa” rozwiązaniom dyplomatycznym. Otóż jego zdaniem, Moskwa nie daje gwarancji powstrzymania się od ataku na Państwa Bałtyckie w sytuacji przekształcenia się kryzysu wokół Ukrainy w otwarty konflikt „tylko dlatego, że są one w NATO”. Wręcz przeciwnie, zapowiedzi administracji Bidena o wzmocnieniu wschodniej flanki, w tym wysłaniu dodatkowego kontyngentu wojskowego do Estonii, mogą skłonić Rosję do uderzenia wyprzedzającego.
Dimitri S. Simes, powołując się na swoje moskiewskie kontakty, pisze też, że Rosja raczej na pewno nie zaatakuje pierwsza, ale jeśli nastąpią ze strony Ukrainy posunięcia, które odczytane zostaną jako prowokacyjne, to odpowiedź nastąpi. Kwestią jest oczywiście jakiego rodzaju sytuacja może zostać w ten sposób odczytana w Moskwie? Może chodzić o działania przypominające postępowanie Michaiła Saakaszwili wobec Abchazji i Osetii Płd., ale nawet mniejsze incydenty, w rodzaju kryzysu na Morzu Azowskim, kiedy aresztowane zostały dwa ukraińskie kutry, które nie chciały się poddać rosyjskim procedurom, mogą zostać w podobny sposób zinterpretowane. To pokazuje, że wojna może wybuchnąć w sposób nieplanowany, w wyniku incydentu granicznego i aktywności sił, których wielcy gracze, w rodzaju Rosji czy Stanów Zjednoczonych nie są w stanie, w pełni, kontrolować. Taka perspektywa nakazuje konieczność poważnej refleksji na temat tego jakiego rodzaju posunięcia należy wykonać, aby deeskalacja była możliwa.
Propozycje Simesa
Jeśli zatem traktować artykuł Dmitri S. Simesa w kategoriach inspirowanej przez Moskwę propozycji w jaki sposób „wyjść z twarzą” z obecnego kryzysu, a wiele wskazuje, że tak może być w istocie, to warto poświęcić nieco uwagi formułowanym przezeń propozycjom.
Pytaniem zasadniczym postawionym przez Simesa jest kwestia – „Jak więc możemy próbować dojść do porozumienia z Rosją bez poświęcania wiarygodności USA i odrzucania aspiracji krajów Europy Wschodniej?”.
Nierealistyczne są formułowane przez niektórych ekspertów, również na Zachodzie, propozycje, aby wzorem powojennej Finlandii i Austrii NATO uznało neutralność państw takich jak Ukraina czy Gruzja i w ten sposób „zamknęło temat”. Kijów i Tbilisi są dziś, jak argumentuje Dimitri Simes, w zupełnie innym położeniu niźli po wojnie był Wiedeń i Helsinki. Obydwa państwa przegrały II wojnę światową, w następstwie czego wojska sowieckie znajdowały się na ich terytorium. Neutralizacja i wycofanie Rosjan było krokiem w celu uzyskania narodowej podmiotowości i dlatego tego rodzaju opcja polityczna była wówczas atrakcyjna w oczach zarówno Finów, jak i Austriaków, a nie jest i nie będzie pożądana na Ukrainie i w Gruzji. To zaś powoduje, iż tego rodzaju rozwiązanie, nawet jeśli uda się wymusić zgodę samych zainteresowanych, nie będzie trwałym. Z podobnych powodów NATO nie może i nie zgodzi się na tego rodzaju formułę. Czy oznacza to nieuchronność starcia? Nie o ile „wzmocnienie wschodniej flanki” NATO, co w opinii Simesa jest potrzebnym działaniem, nie będzie oznaczało dyslokacji wojsk do Państw Bałtyckich, szczególnie do Estonii.
Powiększenie NATO-wskiego kontyngentu w pobliżu Petersburga zostałoby odczytane przez Rosję w kategoriach przekroczenia kolejnej „czerwonej linii” podobnie jak dostarczenie śmiercionośnej broni do Donbasu. Jeśli chodzi o podstawowe żądanie Moskwy, czyli deklarację ze strony Waszyngtonu i państw NATO, iż Ukraina i Gruzja nigdy nie będą członkami Sojuszu Północnoatlantyckiego, to Simes jest zdania, iż tak daleko idące zapewnienie nie powinny być przez Zachód złożone. Czym innym jest jednak, w jego opinii, precyzyjne opisanie faktów, co zresztą Stany Zjednoczone już uczyniły. Ani Ukraina, ani Gruzja w dającej się przewidzieć przyszłości nie będą gotowe do członkostwa, a NATO nie podejmie tego rodzaju decyzji. Nie jest to deklaracja oczekiwana na Kremlu, i jak argumentuje „Pierwsza reakcja Moskwy byłaby bez wątpienia letnia. Putin, gdyby został jednak skonfrontowany z przejawami siły i jedności Zachodu, ale też z poważną propozycją, dającą Moskwie do zrozumienia, że musi wybierać między takim kompromisem albo niczym, to prawdopodobnie poważnie by się nad tym zastanowił”. W najgorszym wypadku Zachód zyskałby na czasie oddalając perspektywę wojny, a dyplomaci, uzyskali pole do działania.
Jeśli wystąpienie Dimitri S. Simesa potraktować jako propozycję warunków deeskalacji napięcia na granicach z Ukrainą, to sprowadza się ona do trzech ustępstw Zachodu wobec Rosji. Po pierwsze, do przyznania, że w najbliższych latach ani Ukraina, ani Gruzja nie zostaną do NATO przyjęte, po drugie, wzmocnienie wschodniej flanki miałoby nie obejmować Państw Bałtyckich, po trzecie, Waszyngton powinien zdyscyplinować Kijów, dbając szczególnie o to, aby żadne incydenty w Donbasie nie zostały wykorzystane przez Moskwę w charakterze pretekstu do rozpoczęcia wojny. W tej ostatniej kwestii sprawą otwartą, Simes o tym nie pisze, zapewne nie bez powodu, jest kwestia czy miałoby to się odbyć przez implementację Porozumień Mińskich, czego Ukraina nie chce, czy np. w wyniku wprowadzenia międzynarodowych sił rozjemczych, faktycznie konserwujących obecną sytuację na lata.
Niewątpliwie mamy do czynienia z ciekawa propozycją. Powiązania autora artykułu z przedstawicielami rosyjskiego obozu władzy pozwalają sądzić, że mamy do czynienia de facto z propozycją „zamrożenie sytuacji”, co wpisuje się w logikę rosyjskiego działania wobec innych konfliktów w przestrzeni postsowieckiej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/584547-jak-uniknac-wojny-na-ukrainie-korzenie-propozycji-usa