Truizmem jest twierdzenie, że obecny kryzys wokół Ukrainy, związany z koncentracją wojsk Federacji Rosyjskiej zmienia sytuację w zakresie bezpieczeństwa również na wschodniej flance NATO, zmienia nie chwilowo, ale w sposób, jak się wydaje, trwały. Ale co to w praktyce oznacza, jakiego rodzaju działania winniśmy podjąć, z jakimi wyzwaniami będziemy się w nadchodzących miesiącach i latach liczyć? Z pytaniami tymi zmierzył się generał Ben Hodges, były dowódca amerykańskich sił lądowych w Europie, który udzielił wywiadu brukselskiemu think tankowi Centre for Security, Diplomacy and Strategy.
W opinii Hodgesa to co dzieje się na granicy rosyjsko-ukraińskiej wiele mówi nam na temat charakteru przyszłych wojen a w związku z tym wyzwań wobec których staną w najbliższej przyszłości państwa NATO.
Najbardziej zmienia się charakter wojny pod względem szybkości, z jaką wszystko się dzieje
— argumentuje Hodges
Oczywiście częścią tego jest prędkość broni i platform bojowych, ale także prędkość, z jaką informacje, w tym dezinformacja, mogą się rozprzestrzeniać i wprowadzać nas w błąd. Docelowo wprowadzenie systemów bezzałogowych, dronów w powietrzu i na morzu – są one stosunkowo tanie i mają zdolność funkcjonowania w rojach – stworzy zupełnie nowy zestaw problemów. Czyli zmiana w zakresie szybkości broni, szybkości informacji i zdarzeń, a także rozwoju systemów bezzałogowych. W ciągu najbliższych 10 lat te zmiany eksplodują z powodu takich możliwości jak sztuczna inteligencja, obliczenia kwantowe, uczenie maszynowe, duże zbiory danych, które w sposób wykładniczy przyspieszą prędkość, o której mówię, i zaoferują nowe sposoby prowadzenia wojny.
Jak wygląda sytuacja?
Te rewolucyjne w swej istocie zmiany wymuszają zmianę podejścia państw NATO, w tym przede wszystkim europejskich członków Sojuszu. Przede wszystkim rośnie znaczenie świadomości, w jakiej sytuacji się znajdujemy, do czego dąży Rosja, jakiego rodzaju politykę i przy użyciu jakich środków Moskwa ma zamiar realizować. Jeśli wszystko będzie działo się szybciej, bardziej dynamicznie to rośnie znaczenie czynnika zaskoczenia i odpowiedniego, adekwatnego do sytuacji, tempa reakcji. Nie będzie czasu na długie zastanawianie się „co myślą na Kremlu” i do czego dążą, co więcej, nie można ograniczać się wyłącznie do kwestii wojskowych, bo dziś wojna toczy się w wielu domenach, a w związku z tym narażony jest cały system odpornościowy zaatakowanego państwa. Co więcej, dzisiaj, jak dowodzi Hodges, Rosja działa również poniżej progu konfliktu kinetycznego. Prowadzi operacje asymetryczne, przez amerykańskich specjalistów wojskowych określane mianem działań „w szarej strefie”. Tradycyjna reakcja na zagrożenie, przewidziana art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego, w jego opinii, już nie wystarczy, państwa NATO muszą wypracować, a nie mają tego dziś, wspólne procedury jak odpowiadać na agresję w nowych domenach, poniżej progu wojny. Hodges w swej ostatniej książce poświęconej charakterowi przyszłej wojny, którą napisał wraz z prof. Julianem Lindley – French i Johnem R. Allenem, sformułował teorię rosyjskich operacji poniżej progu otwartego konfliktu, którą określił mianem 5 D. Jest to zespół działań w zakresie dezinformacji, destabilizacji, inicjowania podziałów i oszustwa, co wzmacniane jest perspektywą zniszczenia (ang. disinformation, deception, disruption and destabilization, reinforced through implied threat of destruction), przeciwdziałanie którym wymaga pilnej modernizacji strategii sojuszniczej państw NATO, w przeciwnym razie istnieje ryzyko, iż słabsze państwa wchodzące w skład Sojuszu nie wytrzymają presji tego rodzaju. Wymaga to co najmniej budowy wspólnej przestrzeni informacyjno – wywiadowczej, co wydaje się oczywiste jeśli godzimy się z tezą, że tempo działania będzie zyskiwało na znaczeniu. Im szybciej będziemy mieli świadomość „co się dzieje”, tym większe są szanse na przeciwdziałanie agresji. Ale to nie wszystko co NATO winno niezwłocznie zmienić. Hodges zwraca uwagę na 5 obszarów, w których postęp jest niewystarczający. Pierwszym, o którym była już mowa, jest wymiana danych wywiadowczych, stworzenie jednej, zasilanej z wielu źródeł, przestrzeni informacyjnej Sojuszu. Bez tego istnieć będzie zawsze ryzyko spóźnionej reakcji, będącej wynikiem albo braku wiedzy, albo różnic w interpretacji dostępnych danych. Po drugie, i jest to absolutnie kluczowe zadanie, należy wzmocnić zdolności państw NATO w zakresie obrony przeciwrakietowej. Powód jest oczywisty. Rosjanie, jak mówi Hodges, wiedzą, że „nasza siła pochodzi ze wzmocnienia”, musi być do Europy przywieziona ze Stanów Zjednoczonych. A to zaś oznacza, że trzeba utrzymać porty, mosty, drogi i linie kolejowe, które będą przez Rosjan atakowane. I to nie pojedynczymi uderzeniami rakietowymi, ale zmasowanymi atakami zaporowymi, każdy sensor dostarczający informację NATO-wskim dowódcom będzie atakowany rojami dronów. Na tego rodzaju wojnę „zdecydowanie nie jesteśmy dziś przygotowani”, mówi Ben Hodges. Po trzecie, jak zauważa, kolejnym obszarem wrażliwym jest kwestia mobilności wojskowej. Dzisiaj Deutsche Bahn Cargo może jednorazowo przewozić nie więcej niźli półtorej brygady pancernej, co jest zdecydowanie poniżej potrzeb. Słabo chroniona jest przed atakami cyber infrastruktura komunikacyjna, co może spowodować w razie konfliktu blokady mające skutek podobny np. do ataku na port Bremerhaven, gdzie przybywać mają amerykańskie posiłki, przy użyciu rakiet Iskander. Mobilność wojskowa jest ważna nie tylko dlatego, jak uważa, że ma gwarantować przybycie posiłków na wschodnią flankę, ale przede wszystkim panowanie NATO nad łańcuchami zaopatrzeniowymi daje politykom więcej czasu, umożliwia im roztropniejsze, nie pod presją, działanie, co z kolei może przyczynić się do uniknięcia błędów i pomyłek strategicznych. Osobnym wreszcie problemem jest kwestia NATO-wskiej architektury dowodzenia w Europie, która jest nadmiernie rozbudowana, skomplikowana w której kompetencje i pola odpowiedzialności są niejasne i zatarte. Taka jest natura dowodzenia wojskami sojuszniczymi, ale jak argumentuje Hodges „musimy zająć się kilkoma ważnymi kwestiami dotyczącymi tego, kto co robi i kto ma jaką władzę”. I ostatni obszar wymagający pilnego naprawienia – należy zacząć myśleć nie tyle o wschodniej flance NATO, ale o wschodnim froncie, który składa się z dwóch komplementarnych obszarów – wschodnioeuropejskiego i bałkańskiego. Rosjanie to co można określić mianem podejścia asymetrycznego Sojuszu Pólnocnoatlantyckiego, bo faktem jest, że Państwa Bałtyckie i Polska są bronione dziś lepiej, co nie oznacza, że w sposób wystarczający, niż Rumunia i Bułgaria, będą starali się wykorzystać dla osłabienia spoistości NATO i rozbicia jego linii obrony.
Rozważania na podobny temat snuje w Atlantic Council Harlan Ullman, którego zdaniem kryzys wokół Ukrainy dowodzi, że uzgodniona w 2019, choć jeszcze oficjalnie nie zatwierdzona, nowa strategia powstrzymywania i obrony NATO, jest już dzisiaj nieaktualna. Jest tak co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze Rosja, która zmodernizowała zarówno swe siły konwencjonalne jak i jądrowe pokazała, iż jest gotowa ich użyć zarówno w celu zastraszenia jak i w odwecie.
NATO nie rozpoczęło poważnej modernizacji ani swoich sił konwencjonalnych, ani nuklearnych
— argumentuje Ullman.
Tylko modernizacja?
Na podstawie ujawnionych dokumentów strategicznych można mówić co najwyżej o retoryce modernizacyjnej Sojuszu Północnoatlantyckiego, za którą nie podążają żadne realne kroki. Po wtóre, „podczas gdy NATO stworzyło centra doskonałości (centers of excellence) zajmujące się określonymi aspektami wojny hybrydowej”, to trudno mówić aby miało dziś wspólną, uzgodnioną i wdrożoną strategię przeciwdziałania zagrożeniom „w szarej strefie”, poniżej progu konfliktu kinetycznego. Po trzecie, w związku ze zmianami technologicznymi, które generalnie zwiększają możliwości oddziaływania nowoczesnych rodzajów broni powstają też nowe „punkty wrażliwe” w zakresie systemów dowodzenia, które staje w coraz większym stopniu związane z działaniem w złożonych systemach oraz z logistyką. Zwiększanie budżetów na obronę, też warto o tym pamiętać, nie prowadzi do wykładniczego wzrostu zdolności, potrzebne są zmiany strukturalne.
Wszystko to razem wzięte powoduje, jak argumentuje ekspert Atlantic Council, że NATO „wymaga poważnego przeglądu strategicznego. Kryzys na Ukrainie potęguje tę pilną potrzebę. Pytanie brzmi, czy NATO się tego podejmie?”. Ullman proponuje zmianę myślenia na temat NATO-wskiej strategii powstrzymywania Moskwy, przez uwzględnienie czynników o charakterze geograficznym i dostrzeżenie gdzie znajdują się rosyjskie „słabe punkty” (strategiczne przewężenia). Patrząc od Północy, Szwecja i Finlandia mogą zagrozić rosyjskiej flance, podobnie postrzegać należy ewentualną rolę Ukrainy na Południu. W gruncie rzeczy należałoby zastanowić się czy na wschodniej flance nie jest najlepszym rozwiązaniem przyjęcie „strategii jeżozwierza” w zakresie obrony opracowanej przez siły zbrojne Tajwanu. Tym terminem określa się strategię „asymetrycznej odpowiedzi” polegającej na unikaniu starcia w domenach, gdzie przeciwnik jest silny, a podejmowanie działań, gdzie nierównowaga nie oznacza dominacji agresora, w tym wypadku Rosji. Ullman zastanawia się czy na wschodniej flance, zważywszy na rosyjskie zaawansowane systemy rakietowej obrony przeciwlotniczej, sprawdzą się nowoczesne F-35, z których każdy kosztuje 100 mln dolarów. Za te same pieniądze, jak argumentuje można myłoby kupić 100 rakiet manewrujących po milionie dolarów za sztukę lub 1000 dronów po 100 tys. Jeśli chce się kupić 10 F-35, to w zamian może lepiej mieć 1000 nowoczesnych rakiet, które są w stanie zarówno zadać więcej szkód atakującym Rosjanom jak i znacząco opóźnić szybkość ich przemieszczania się, nie mówiąc o logistyce.
Na polu bitwy tysiąc pocisków samosterujących i dziesięć tysięcy uzbrojonych dronów to potężna siła
— argumentuje Ullman. Podobne znaczenie maja zdolności w zakresie walki radioelektronicznej, zdolności do wykonywania uderzeń w sieci czy uniemożliwiania przeciwnikowi osiągnięcia dominacji w przestrzeni informacyjnej.
Zamiast liczb - dostrzeganie słabości
Co ciekawe, oceny, które formułują zachodni eksperci strategiczni w związku z sytuacją wokół Ukrainy, koncentracją na jej granicach rosyjskiego wojska, manewrami, które mają rozpocząć się na Białorusi 10 lutego, nie sprowadzają się, jak w Polsce, do stwierdzenia, że potrzebna jest większa armia, więcej czołgów i generalnie więcej sprzętu. Raczej przedmiotem zainteresowania i debat jest to, jak Rosjanie działają, jakie mają zdolności, gdzie są w ich siłach zbrojnych słabe punkty i jak te słabości wykorzystać, przy możliwie małym zaangażowaniu własnych sił i środków. Na Zachodzie oswojono się już z myślą, które w Polsce najwyraźniej trudno się przebija, że wydanie miliardów dolarów więcej na armię nie oznacza skokowego wzrostu jej zdolności, efekt może być nawet przeciwny. Przedmiotem refleksji stają się też NATO-wskie „słabości”, „wąskie gardła” i zapóźnienia o których mówi się nie po to aby prowadzić walkę partyjno – polityczną, ale z zupełnie innego względu, chcąc doprowadzić do realnych, nie medialnych zmian. Zmiany w naszych siłach zbrojnych powinniśmy zacząć, jak sądzę, od przyswojenia tych w sumie dość oczywistych, niemal rudymentarnych prawd.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/584015-nato-po-kryzysie-wokol-ukrainy-musi-sie-zmienic