Europa i świat dyskutują o Ukrainie i tym, co może stać się po rosyjskim ataku. Pogląd, który dominuje, sprowadza się do twierdzenia, że Rosja uderzy, kwestią dyskusyjną jest jedynie skala agresji, jej miejsce i siła oporu Ukrainy.
Pytaniem, które w tej debacie często, a może nawet zawsze się pojawia, jest kwestia przyszłości porządku światowego i europejskiego po rosyjskim ataku. Bruno Maçães, były portugalski minister spraw zagranicznych napisał na łamach Time, że „Nie żyjemy już w starym liberalnym porządku, w którym zasady muszą być egzekwowane, a ich gwałciciele karani. Żyjemy w nowym porządku, w którym siłę musi równoważyć siła. USA muszą zastanowić się, czy stać je na ograniczenie swojej obecności w Europie, zanim w Brukseli zostanie stworzona odpowiednia przeciwwaga dla Rosji. Zwrot do Azji może wymagać poczekania na rozwiązanie europejskiego kryzysu. Europejczycy muszą szybko przygotować się do nowego świata, w którym zagrożona może być ich suwerenność i bezpieczeństwo”. Trudno nie zgodzić się z tą diagnozą, choć teza, iż Bruksela będzie w stanie utworzyć przeciwwagę dla Rosji wydaje się kontrowersyjna, szczególnie na wschodzie Europy. Innymi słowy – porządek liberalny się skończył, a to oznacza konieczność refleksji na temat tego przez jakiego rodzaju relacje może on zostać zastąpiony i w jaki sposób bezpieczeństwo Polski i regionu ma być gwarantowane. Jest to pytanie tym bardziej zasadne, że obecny kryzys oznacza nie tylko powrót agresywnej Rosji do europejskiej polityki, ale również mamy do czynienia z dramatyczną degradacją pozycji Niemiec, państwa którego elity nie dorosły najwyraźniej do roli, którą Berlin chciałby odgrywać, czyli przywódcy narodów europejskich. Nie chodzi tu oczywiście o kwestie związane z niemieckim potencjałem ekonomicznym, ten pozostaje dominującą siłą na kontynencie, ale o zdolność niemieckiej klasy politycznej do wyznaczenia Europie linii postępowania, którą inni uznają i podążą.
Lapidarnie obecną sytuacje opisał w wywiadzie dla niemieckiego Bilda Artis Pabriks, łotewski minister obrony, który porównał politykę Niemiec w trakcie obecnego kryzysu wokół Ukrainy do zachowania człowieka, który nie reaguje kiedy na ulicy biją słabszego. „Jeśli widzisz, że kogoś napadli i biją w ciemnej ulicy i mówisz: ‘Pomogę ci, dzwoniąc po karetkę po tym, jak zostaniesz pobity’, to nie wystarczy. Nawet jeśli zapłacisz za przyjazd karetki. Niemieccy politycy nie rozumieją już, co oznacza powstrzymywanie”. W swych diagnozach Pabriks poszedł jeszcze dalej. Na uwagę dziennikarza, przeprowadzającego z nim wywiad, że podobnie jak w Niemczech myślą we Francji, Hiszpanii i Włoszech, a opinie Łotwy są w Unii w mniejszości, powiedział – „Mam nadzieję, że bardzo szybko będziemy w większości. W przeciwnym razie Unia Europejska nie ma przyszłości”. Na Ukrainie trudno znaleźć obecnie kogoś, kto wygłaszałby pozytywne opinie na temat polityki Berlina. Witalij Kliczko mer Kijowa, miasta przygotowującego się na rosyjskie naloty i ataki rakietowe, na wieść o decyzji niemieckiej minister obrony o dostarczeniu Ukrainie 5 tys. hełmów powiedział, że „to chyba jakiś żart”. Problem w tym, iż najwyraźniej w Berlinie wierzą w to, że pomagają w ten sposób Ukrainie.
Nawet portal kontrolowany przez Sorosa krytykuje politykę Niemiec
Nawet Ukraińska Prawda, portal kontrolowany kapitałowo przez Sorosa, w którym na temat obecnego rządu w Polsce nie znajdzie się jednego dobrego słowa, za to Unia Europejska i Niemcy zawsze były obiektami czci i uwielbienia, opublikował artykuł redakcyjny, podpisany przez wszystkich pracujących tam dziennikarzy, mocno krytykujący politykę Berlina w obecnym kryzysie, którego główną tezą jest twierdzenie, iż Niemcy „niszczą swoją przyszłość na Ukrainie”. Nie to w tym momencie jest jednak najważniejsze, ale pytanie, które otwarcie stawia w swym artykule Maçães. Dotyczy ono strategicznego wyboru, przed którym stoi obecnie Waszyngton. W opinii portugalskiego eksperta i publicysty Biden ma dwie drogi którymi może podążać. Może zdecydować się na porozumienie z Rosją, które nie oznacza oczywiście przyjaźni ani nie zapowiada resetu, ale w zimnowojennym duchu prowadzi w gruncie rzeczy do uznania stref wpływów, w tym rosyjskiej w Europie. I na stole leży też druga opcja, czyli podjęcie przez Stany Zjednoczone próby budowy realnego wektora siły w Europie, bo nie ulega wątpliwości, że czynnikiem który w nadchodzących latach może powstrzymać Rosję jest siła wojskowa, a nie siła wartości i wyznawanych zasad. „Czy Biden powinien spędzić resztę swojej kadencji na bezowocnych szczytach z Putinem, czy też powinien zasiąść przy stole z Unią Europejską i Wielką Brytanią, aby dyskutować o tym, jak Europa może stać się suwerennym aktorem w polityce zagranicznej i bezpieczeństwie? – zastanawia się Maçães - Dla mnie wybór wydaje się oczywisty, ale frustrujące w obecnym kryzysie jest to, jak wciąż unikamy szerszych kwestii porządku politycznego. Wahając się, pozwalamy innym wcielić się w rolę reformatorów i innowatorów. Eurazja, superkontynent, zmienia się na naszych oczach”. Ta ostatnia teza wydaje się interesującą. Europejczycy zdają się nie zauważać, że mamy do czynienia z tektonicznymi zmianami istniejącego porządku i odruchowo, nawykowo, odwołują się do starych narzędzi, które w oczywisty sposób nie będą działać.
Wystąpienie niemieckiej minister spraw zagranicznych
Bardzo dobrze podejście to widać było we wczorajszym wystąpieniu w Bundestagu Annaleny Baerbock, niemieckiej minister spraw zagranicznych. Miast poważniejszej refleksji na temat obecnej sytuacji w Europie, otrzymaliśmy kilka zgrabnych bon motów, w rodzaju stwierdzenia, że „drużyna nie potrzebuje jedenastu środkowych napastników”, co w kwestiach polityki zagranicznej ma oznaczać, iż inną rolę do odegrania mają Niemcy, a inną Polska czy Litwa, zaś, jak zaznaczyła niemiecka minister, liczy się wspólny „plan gry”. Tylko, że problemem jest narastające przeświadczenie w wielu europejskich stolicach, że drużyna realizuje co najmniej kilka planów rozgrywki, a najroślejszy zawodnik w zespole, na którego wielu innych się orientowało, gra słabo, bez przekonania, a może nawet dla przeciwnika, który zaproponował mu lukratywny kontrakt. Baerbock zapowiedziała też kontynuowanie obecnej polityki Berlina, podkreślając, że Niemcy są największym obecnie darczyńcą na rzecz Ukrainy, a zmiana kursu o 180 stopni w przypadku tak wielkiego okrętu nie jest możliwa. Z pewnością nie są to słowa które nasz region Europy chciał usłyszeć. Mamy zatem, jak można przypuszczać, ważną, z punktu widzenia dylematu strategicznego, który z grubsza opisał Maçães, informację. Budowa europejskiego bieguna siły, dzięki czemu polityka powstrzymywania Rosji przejęta zostanie w większym stopniu przez Europę, raczej nie wzbudzi entuzjazmu w Berlinie, i wątpliwe, aby ożywiła wyobraźnię francuskich elit politycznych. Trzeba zatem nieco skorygować tezy Maçãesa, bo wydaje się, że realnym dylematem, przed którym stoi dziś Waszyngton, to wybór między opcją porozumienia z Moskwą, a próbą budowy europejskiego bieguna siły bez większego zaangażowania pieniądze ze strony Niemiec i bez entuzjazmu, a może nawet z obstrukcją Paryża.
Obecna linia Waszyngtonu, sformułowana zarówno w odpowiedzi Departamentu Stanu na rosyjskie ultimatum, jak i w bliźniaczym stanowisku NATO, jest przejrzysta. Możliwe są rozmowy i kompromisy na poziomie spraw w gruncie rzeczy drugorzędnych, nawet, jak informuje Wall Street Journal w grę wchodzą rosyjskie inspekcje w Redzikowie, o ile oczywiście będziemy mieli do czynienia z „lustrzanymi krokami” po stronie rosyjskiej. W stanowisku NATO znalazło się nawet żądanie, aby Rosja „wycofała swoje siły z Ukrainy, Gruzji i Mołdawii, gdzie są rozmieszczone bez zgody tych krajów”, co jest warunkiem postępu prac w ramach Formatu Normandzkiego. Warto przypomnieć w kontekście tego co się dzieje ubiegłoroczne słowa Jensa Stoltenberga, który pytany o relacje NATO, państwa Sojuszu będące w Unii Europejskiej przypomniał, że ponad połowę potencjału ekonomicznego i demograficznego, nie mówiąc już o wojskowym, stanowią ci członkowie Paktu Północnoatlantyckiego, którzy do Unii nie należą. Ma to znaczenie w kontekście coraz częściej pojawiającej się w amerykańskich mediach tezy o tym, że w najbliższej przyszłości to raczej „koalicje chętnych” w obrębie Paktu Północnoatlantyckiego, a nie całe NATO, będą podejmowały działania. O takiej faktycznej koalicji w odniesieniu do Ukrainy piszą dziennikarze Foreign Policy. Jeśli w wyniku jej działania uda się doprowadzić do deeskalacji konfliktu wokół Ukrainy, to w przyszłości w tego rodzaju formatach będzie realizowana, jak można przypuszczać, polityka odstraszania Rosji. Jeśli Moskwa zdecyduje się na pełnoskalowy atak, to zjednoczy w ten sposób blok Zachodu, czego Putin, jak się wydaje, pragnąłby uniknąć. To jeden z najpoważniejszych argumentów przemawiających za tezą, że wielka agresja Rosji jest mniej prawdopodobne niż eskalacja napięcia przy użyciu środków niekinetycznych (ataki w cybersferze, propaganda, dywersja etc.) czy wzmożenie konfliktów o charakterze lokalnym.
Nie będzie kolejnej wizerunkowej porażki Bidena?
Wydaje się, że Biden nie może sobie pozwolić na kolejną wizerunkową porażkę, a tak odczytane zostałoby zaprowadzenie przez Moskwę własnych porządków na Ukrainie wbrew Ameryce. Ten scenariusz może być dla niego zabójczy w związku z sytuacją wewnętrzną, a jeszcze bardziej, negatywnie wpływać na starania amerykańskiej dyplomacji dążącej do zbudowania antychińskiego bloku w Azji. Na początku swej kadencji obecna administracja postawiła na współpracę z dwoma krajami, mającymi stać się filarami regionalnego bezpieczeństwa – w Azji była to Japonia, która zwiększyła znacząco nakłady na obronę i miały to być Niemcy, które na tego rodzaju krok się nie zdecydowały i w szeregu sprawach (polityka handlowa wobec Chin, relacje z Rosją) wydają się prezentować odmienne podejście niż Waszyngton. Musi to doprowadzić do rewizji amerykańskiej linii politycznej, a w miejsce Niemiec, rolę filaru bezpieczeństwa na wschodniej flance będzie, jak można przypuszczać, odgrywała „koalicja chętnych” z Polską w ważnej roli. To dlatego prezydent Duda zaproszony został do udziału w rozmowach Bieden – przywódcy najważniejszych państw europejskich a intensywność kontaktów Departamentu Stanu z naszym MSZ-em w ostatnich dniach skokowo wzrosła. Jeśli ten trend będzie kontynuowany, to obok Unii Europejskiej dwóch prędkości może powstać NATO dwóch prędkości. Taki scenariusz wyrównywałby relacje sił na naszym kontynencie nie tylko wobec Rosji, ale również wobec „europejskiego jądra”, czyli francusko-niemieckiego tandemu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/583511-nato-dwoch-predkosci-czy-to-strategiczny-cel-polski