Jeszcze nie skończył się pierwszy miesiąc 2022 roku, a już można mówić o tektonicznych zmianach wpływających na geostrategiczną sytuację Moskwy. Chodzi oczywiście o zmiany w relacjach na linii Rosja – Zachód, alarm wojskowy wokół Ukrainy i wielce realną perspektywę wojny, ale również to, co dzieje się w Azji Środkowej, w której po wydarzeniach w Kazachstanie nic już nie będzie takie samo jak wcześniej.
Szybko ewoluuje sytuacja na Białorusi i status tego państwa, co zostało zapisane w projekcie nowej konstytucji mającej w lutym stać się przedmiotem „referendum” a także stan nastrojów w Finlandii i w Szwecji. W świetle ostatnich badań opinii publicznej w tym pierwszym państwie liczba zwolenników wejścia do paktu Północnoatlantyckiego wynosi obecnie 37 % ankietowanych a przeciwników 35% (28% nie ma zdania). W podobnym badaniu przeprowadzonym w 2017 roku swój sprzeciw wobec wejścia do NATO deklarowało 43 % Szwedów, za było 32%. Nietrudno jest znaleźć odpowiedź na pytanie jakie są powody tej zmiany nastrojów skoro 59 % pytanych twierdzi, że boją się Rosji. Nawet w Finlandii mają miejsce tektoniczne zmiany. Dziennik Helsingin Sanomat od 2002 roku zleca coroczne badania opinii publicznej w tej kwestii. Zawsze grupa przeciwników wejścia Finlandii do Paktu Północnoatlantyckiego przekraczała 50 % i wahała się od 53 do 68% badanych, podczas gdy w tym roku grupa ta skurczyła się do 42 %, zaś liczba zwolenników członkostwa osiągnął najwyższy historycznie poziom 28 %, a nigdy wcześniej nie przekraczał 20 %.. Gdyby patrzeć na efekty wzrostu rosyjskiej aktywności w polityce zagranicznej z tej perspektywy, to moskiewskie alarmy wojskowe, koncentracja wojsk wokół Ukrainy, wysuwanie żądań o wyraźnie ultymatywnym charakterze, tak jak choćby ostatnie wobec Rumunii i Bułgarii aby kraje te opuściły wojska NATO, o „propozycjach” w zakresie bezpieczeństwa wysuniętych 17 grudnia nie zapominając, dały, póki co Kremlowi relatywnie niewiele. Obóz Zachodu trzeszczy, ujawniają się różnice zdań, mamy do czynienia z „problemem Niemiec” ale póki co nie obserwujemy otwartych frond, dążenia do zawarcia separatystycznych pokojów czy wręcz zmiany sojuszy. Za to ewoluują nastroje opinii publicznej, z pewnością w państwach leżących bliżej Rosji, ludzie tracą złudzenia, powoli kurs tego ociężałego okrętu jakim jest Zachód zaczyna się zmieniać.
Jak na obecną sytuację patrzą w Rosji? W ostatnim czasie kilku liczących się w rosyjskich debatach ekspertów, zajmujących się sprawami międzynarodowymi, sformułowało ocenę sytuacji. Zacznijmy od Sergieja Karaganowa, który udzielił wywiadu tygodnikowi Argumenty i Fakty. Zostawiając z boku dość irytującą retorykę Karaganowa, to, że nazywa NATO „rakiem” a mówiąc o nas i Bałtach jest zdania, iż „staliśmy się bezczelni”, całą tę wielkomocarstwową ornamentykę, warto zwrócić uwagę na zasadnicze tezy jego wystąpienia. Po pierwsze jest on zdania, że obecnie ma miejsce „twarda gra dyplomatyczna z dużym udziałem elementu siłowego”, co jednak nie oznacza, tak można rozumieć analizując tok jego rozumowania, że mamy do czynienia z zaplanowanymi przez Kreml przygotowaniami do wojny. Ta jest niewykluczona, ale nie jako „plan”, bardziej „wypadek przy pracy”. O co chodzi w tej twardej grze dyplomatycznej, którą rozpoczął Kreml? Przede wszystkim o naprawienie błędu, który przywódcy ZSRR popełnili podpisując w 1990 roku tzw. Porozumienie Paryskie. Zawarto w nim zapis o swobodzie decyzji każdego państwa w zakresie wstępowania do sojuszy i bloków wojskowych. W Moskwie najprawdopodobniej zwyciężył wówczas pogląd, że NATO albo zakończy swe istnienie w nowym świecie, w nowym porządku, albo wręcz, iż sytuacja będzie ewoluowała w kierunku wejścia Rosji do europejskiego, wspólnego systemu bezpieczeństwa. Tak się nie stało, a sama zasada, w opinii Karaganowa, jest wykorzystywana przez kolektywny Zachód w charakterze środka konserwującego jego przewagę na kontynencie. Mówi on, że „mamy nadzieję iż obejdzie się bez wojny” a ten optymizm buduje on na przekonaniu, że „Zachód zaczął ustępować”. Ma na myśli nie tyle zgodę na rosyjskie propozycje w zakresie nowej architektury bezpieczeństwa w Europie, a sprawy mniejszego kalibru, czyli np. kwestię rakiet średniego zasięgu na naszym kontynencie. Wcześniej Waszyngton nie widział potrzeby dyskusji na ten temat, teraz już dostrzega, a to zdaniem Karaganowa jest świadectwem uznania za zasadne części rosyjskich postulatów. Przy okazji powtarza on wielokrotnie już przez siebie formułowaną tezę w myśl której dzisiejsza Rosja jest w znacznie lepszej sytuacji geostrategicznej od ZSRR, co zwiększa jej szanse. Po pierwsze nie utrzymuje wielkiej grupy „państw satelitów”, co powoduje, że jej zasoby są obecnie większe. Po drugie jej siły zbrojne mające kompaktową wielkość, dostosowaną do interesów Moskwy nie są takim ciężarem jak to było w czasach ZSRR, kiedy po prostu zbudowano zbyt dużą jak na możliwości ekonomiczne, machinę wojenną, która ostatecznie przygniotła cały kraj. Po trzecie wreszcie stan ducha rosyjskiej elity jest obecnie o niebo lepszy niźli za czasów Gorbaczowa. Dziś, jak mówi Karaganow, wszyscy w Moskwie wiedzą i czują, że mają rację, przed upadkiem ZSRR wszyscy zaś mieli świadomość, iż przegrywają. Te trzy czynniki, odpowiednio wykorzystane mogą pozwolić Rosji na osiągnięcie korzystnych efektów. Ale co ciekawe Karaganow nie wspomina o wojnie, raczej traktuje mobilizację rosyjskiej armii w kategoriach narzędzia „twardej dyplomacji”.
Pytany przez dziennikarza o to jak Moskwa odpowie na ewentualne „piekielne sankcje” Zachodu godzi się z poglądem, że jest to de facto wypowiedzenie wojny Rosji, ale zaznacza, iż Moskwa i Pekin mogą w odpowiedzi odwołać się do narzędzi ze sfery cyber, paraliżując gospodarki „agresorów”, ale nie wspomina do tradycyjnej, odpowiedzi kinetycznej. Co więcej, mówi, mając na myśli Zachód że „Nie wykluczam, że jeśli spokojnie przejdziemy ten okres, to za 10 lat będziemy mieli przyzwoite stosunki z większością krajów zachodnich. A taka relacja byłaby dla nas bardzo korzystna. Bo mimo głębokiej przyjaźni z Chinami, nierównowaga między nami będzie się pogłębiać, a poleganie na innych przyjaciołach nam nie zaszkodzi. Przydałaby się nam spokojna, spokojna zachodnia flanka.” I w tym wypadku mamy do czynienia, jak się wydaje z istotą podejścia Moskwy. Chodzi o budowanie takiego napięcia, aby Europejczycy bojąc się wojny, nawet przypadkowej, ustąpili. Ale scenariusz wojny, jest nie mniej niekorzystny dla Rosji, bo jej skutkiem będzie przede wszystkim konsolidacja przerażonych sytuacją społeczeństw państw europejskich, co wykorzysta Ameryka i w rezultacie „zamrozi” sytuację na kontynencie. Rosja być może coś zyska (np. Ukrainę), ale strategicznie straci swobodę manewru, będzie „skazana” na sojusz z Chinami o to nie jest z jej punktu widzenia sytuacja optymalna. Tą ostatnią kwestią Moskwa, jak daje do zrozumienia Karaganow, też zamierza grać budując w oczach przywódców Stanów Zjednoczonych alternatywę. Jeśli nie zostaną uwzględnione europejskie oczekiwania Rosji to sytuacja stanie się coraz bardziej napięta, a to, obiektywnie rzecz biorąc będzie działało na rzecz wzmocnienia jej sojuszu z Chinami, co nie jest w interesie Waszyngtonu, który winien zacząć w związku z tym myśleć które rosyjskie propozycje zaakceptować. Karaganow formułuje inną równie ciekawą tezę. A mianowicie jest on zdania, że ostatnie wydarzenia w Kazachstanie pokazały, iż państwa postsowieckie, te które wyłoniły się z ZSRR w tym regionie świata szybko, w nowych realiach będą podlegały degradacji. Rosyjski ekspert obserwuje rysujące się trendy z niepokojem, bo uważał, że Moskwa ma 5 – 6 lat spokoju, zanim sytuacja w regionie zacznie się destabilizować, ale teraz mówi o przyspieszeniu historii. Co to w jego opinii oznacza? Rosja będzie musiała część swojej uwagi koncentrować na Azji Środkowej, a jeśli dodatkowo dojdzie do tego Ukraina, to zabraknie jej sił na grę z historycznego punktu widzenia najistotniejszą – grę o Syberię. To jej opanowanie, a nie przyłączenie Ukrainy, spowodowało, iż Rosja stała się Imperium, mocarstwem. Koncentrację rosyjskiej uwagi na Ukrainie Karaganow określa mianem „podstępu Brzezińskiego”, który zresztą w jego opinii był autorem polityki, skutecznej jak się okazało, mającej na celu skierowanie rosyjskiej uwagi na Afganistan, co doprowadziło do upadku ZSRR. Brzeziński, który w opinii Karaganowa „był wybitnie przebiegłym, genialnym umysłem”, na co wpłynęły jego „polskie geny” skierował energię Moskwy na cele drugorzędne, z historycznego punktu widzenia wręcz nieistotne. Chodziło o to aby najpierw ZSRR a potem Rosja traciła na próbie ich osiągnięcia swoje zasoby a zaniedbywała to co w dłuższej perspektywie jest dla niej rzeczywiście istotne. Najpierw był to Afganistan, teraz Ukraina. W tym co mówi Karaganow pobrzmiewa teza, obecna w rosyjskim dyskursie publiczny, w myśl której w gruncie rzeczy Ameryka jest zainteresowana tym aby Rosja uderzyła na Ukrainę. Uwikła się tam w niekończącą się wojnę, straci przyjaciół na Zachodzie, który zresztą się skonsoliduje przeciw Rosji. Znaczenie zyskają Polacy i Bałtowie, nie tylko, w jego opinii „bezczelni” ale też beznadziejnie rusofobiczni. „I jestem pewien, – konkluduje swe rozważania Karaganow - że zdobycie Ukrainy w naszych planach wojskowych nie jest uwzględniane. Choćby z tego powodu, że przejęcie kraju wykastrowanego ekonomicznie, moralnie i intelektualnie, kraju ze zniszczoną infrastrukturą i rozgoryczoną populacją jest najgorszym scenariuszem. Najgorsze, co Ameryka może dla nas zrobić, to dać nam Ukrainę w takiej formie, do jakiej ją doprowadzili.”
To, co mówi Karaganow, możemy oczywiście potraktować w kategoriach tradycyjnej rosyjskiej „maskirowki”, zaciemniania sytuacji, wpływania na to jak Zachód postrzega sytuację. Niewykluczone, że tak jest w istocie, zresztą wydarzenia to pokażą. Ale rosyjski ekspert opisuje też, dość trafnie, jak sądzę, dylematy strategiczne, nie opcje taktyczne, rosyjskiej polityki. Moskwa nie chce zrywać partnerskiego sojuszu z Chinami, ale też nie jest zainteresowana rolą „młodszego” sojusznika Pekinu, bo to w dłuższej, historycznej perspektywie, oznaczać może faktyczną utratę kontroli nad Syberią. Po to, aby równoważyć siłę Chin, musi mieć dobre relacje z Europejczykami. Wojna o Ukrainę i na Ukrainie raczej oddala tę perspektywę wpychając Rosję w objęcia Chin. Co więcej, wojna o Ukrainę a także rysujące się problemy dla Azji Środkowej, mogą zmusić Moskwę do wzrostu zainteresowania destabilizującymi się państwami położonymi na jej granicach. Nie chodzi tu o obserwowanie sytuacji, ale zaangażowanie się, zarówno wojskowe jak i przede wszystkim ekonomiczne. A to oznacza postawienie na pierwszym planie kwestii rosyjskich zasobów, możliwości w tym zakresie. Wojna na Ukrainie i zapowiedziane sankcje nie wpłyną na ich powiększenie. A zatem ze strategicznego punktu widzenia Moskwie nie jest potrzebny konflikt, bo może na nim więcej stracić niż zyskać. Oczywiście nie oznacza to, że nie zaatakuje Ukrainy, lokalny wzrost napięcia, eskalacji konfliktu jest scenariuszem bardzo prawdopodobnym. Jednak Moskwa musi kalibrować swoją politykę biorąc pod uwagę zarówno taktyczne zdobycze, jak i strategiczne ryzyka. Zapewne dlatego mówi o „neutralizacji Ukrainy”. Doświadczenia europejskie wskazują, że tego rodzaju status uzyskiwało się w trybie porozumień wielo- lub dwustronnych, nie w następstwie wojny. I to, jak można przypuszczać, jest „scenariusz marzenie” Moskwy w przypadku Ukrainy, bo jego realizacja nie blokuje a wręcz otwiera perspektywy współpracy z Niemcami i z Francją, państwami na które Rosja stawia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/582806-ukraina-to-zasadzka-rosyjskie-dylematy-geostrategiczne