Sergiej Riabkow, wiceminister spraw zagranicznych i szef rosyjskiej delegacji na rozmowy w Genewie powiedział w rozmowie z kanałem telewizyjnym RTVI, że jego zdaniem „Zachód nie ma zamiaru wyjść naprzeciw rosyjskim propozycjom w zakresie bezpieczeństwa”, a w związku z tym celowość kolejnych spotkań jest wątpliwa. Rzecznik Kremla Pieskow również wypowiedział się w tym duchu, argumentując, że pewien postęp odnotowano, ale w kwestiach drugorzędnych, zaś w sprawach najważniejszych „nie otrzymaliśmy konkretnych odpowiedzi na fundamentalne pytania które postawiliśmy”. Nie po to aby rozmawiać o sprawach mało istotnych odbywały się, w opinii Pieskowa, spotkania na tak wysokim szczeblu. Szef rosyjskiego MSZ-u dołączył się do tych narzekań, przypominając, że Rosja sformułowała swe oczekiwanie w formie pisemnych propozycji i oczekuje, że Stany Zjednoczone odpowiedzą na nie w tej samej formie. Dodał przy tym, że dopiero po uzyskaniu tego rodzaju odpowiedzi Władimir Putin podejmie decyzję czy kontynuować rozmowy, czy raczej dać sobie z nimi spokój. Jest rzeczą wątpliwą, aby przedstawiciele NATO i Waszyngtonu zasiedli teraz do odrobienia zadanej im przez Moskwę pracy domowej w postaci pisemnego wypracowania, co oznacza, że odpowiedzi „na piśmie” raczej trudno się spodziewać i chyba też kontynuowania rozmów. Ten chór rosyjskich narzekań na niewielkie efekty rozmów z Zachodem uzupełnić trzeba o wypowiedź Aleksandra Łukaszewicza, stałego przedstawiciela Federacji Rosyjskiej przy OBWE, który oceniając dzisiejsze rozmowy na tym forum wyraził swoje „rozczarowanie z pozycji zajmowanej przez Zachód”.
Scenariusz eskalacji jest bardziej prawdopodobny niźli na początku tygodnia
Wygląda na to, że Moskwa spodziewała się czegoś zupełnie innego, może pęknięcia w gronie państw NATO, a może większej ustępliwości ze strony Waszyngtonu. Jeśli chodzi o pęknięcia to jedyną nadzieją dla Rosji może być dwuznaczne stanowisko niemieckiego rządu, którego rzecznik Steffen Hebestreit niedługo po tym jak Jens Stoltenberg mówił, iż NATO nie rezygnuje z polityki otwartych drzwi, a Wendy Sherman odrzuciła wprost żądania Moskwy, domagając się na dodatek deeskalacji, uznał za celowe oświadczyć, że „kwestia członkostwa Ukrainy w NATO nie jest obecnie rozpatrywana”. Rząd Olafa Scholza otwarcie wezwał niedawno do normalizacji relacji z Moskwą a Kristine Lambrecht, niemiecka minister obrony dzień po szczycie Rosja–NATO zaapelowała aby „nie łączyć kwestii sytuacji wokół Ukrainy z ekonomicznym projektem, jakim jest Nord Stream 2”.
Rosyjskie giełdy zareagowały na słowa Sergieja Riabkowa ostrymi spadkami swych indeksów, rubel zaczął również tracić na wartości, wzrosły za to kwotowania instrumentów ubezpieczeniowych, gwarantujących spłatę rosyjskiego długu. Reakcja rynku jest oczywista, po deklaracjach rosyjskich polityków scenariusz eskalacji jest bardziej prawdopodobny niźli na początku tygodnia. Co prawda dziennik The New York Times donosił niedawno, że z powodu łagodnej zimy na wschodzie Ukrainy rosyjska inwazja jest jeszcze przez dwa tygodnie mało prawdopodobna, bo grunt nie zamarzł i czołgi po prostu mogą ugrzęznąć w błocie, jednak ten sam dziennik informował o przerzuceniu przez Moskwę w rejon granicy z Ukrainą śmigłowców szturmowych, co zwiększa prawdopodobieństwo rozpoczęcia konfliktu kinetycznego przez Rosję. Tym bardziej, że jak informują dziennikarze skupienie w Conflict Intelligence Team Moskwa zaczęła przerzucać wojska z najdalej położonego, Wschodniego Okręgu Wojskowego w pobliże granic Ukrainy. Wszystko to razem wzięte może oznaczać, że Rosja będzie chciała pokazać swą determinację i stanowczość i odwoła się do argumentu siły uderzając na Ukrainę. No właśnie, jeśli wojna jest bardziej prawdopodobna, to trzeba zadać pytanie z jakiego rodzaju konfliktem możemy mieć do czynienia? Jest to zagadnienie tym bardziej aktualne, że na początku grudnia niemiecki Bild opublikował mapkę przedstawiającą scenariusz rosyjskiego ataku, którego celem miałoby być „przecięcie Ukrainy” na dwie części, na wschód i zachód od Dniepru.
Z jakiego rodzaju konfliktem możemy mieć do czynienia?
Analitycy amerykańskiego Institute for the Study of War opublikowali raport w którym oceniają prawdopodobieństwo różnych scenariuszy, jakie Rosja może chcieć rozegrać wobec Ukrainy. Ich zdaniem mówienie o „wielkiej wojnie” nie znajduje podstaw co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze Rosja nie dysponuje odpowiednio dużymi siłami. Skoncentrowała na początku stycznia na granicy ok. 100 tys. żołnierzy, aby przeprowadzić skuteczne uderzenie musiałaby mieć ich co najmniej 175 tys. Przy czym operacja „przecięcia” Ukrainy wzdłuż linii Dniepru to nie jest, z wojskowego punktu widzenia, łatwe zadanie. Najtrudniejszą jej częścią byłoby zdobycie Kijowa w którym znajdują się główne instytucje i ośrodki podejmowania decyzji.
„Zajęcie Kijowa jest najważniejszym wyzwaniem militarnym tego planu – argumentują amerykańscy eksperci. - Większość miasta, w tym pałac prezydencki i parlament, znajduje się na prawym brzegu (po zachodniej stronie) rzeki Dniepr i na zachód od granicy Rosji z Białorusią. Okrążenie go wymagałoby przerzucenia przez rzekę dużej liczby sił zmechanizowanych i zaopatrywania ich pomimo prawdopodobnych ukraińskich prób zniszczenia niezbędnych mostów i innych zakłóceń rosyjskiej logistyki”.
Próba okrążenia ukraińskiej stolicy wymaga z kolei jej obejścia od południa, a najbliższy most jest prawie 100 km od Kijowa. Jest to oczywiście możliwe ale wymaga zaangażowania wielkich sił i ryzykowania, zwłaszcza w obliczu nieustępliwego oporu broniących swej stolicy ukraińskich sił zbrojnych, dużych strat w ludziach i w sprzęcie. Scenariusz ten nie jest również możliwy bez obejścia Kijowa od północy, a precyzyjnie od północnego zachodu. Tego rodzaju manewr jest ograniczony z powodu występowania na białorusko–ukraińskiej granicy na północ od stolicy bagien nad Prypecią, których przebycie przez ciężki sprzęt rosyjski nie byłoby łatwe, podobnie zresztą jak zorganizowanie sprawnej logistyki. Eksperci z Institute for the Study of War są zdania, że rosyjskie uderzenie od północy połączone z próbą obejścia Kijowa od zachodu jest bardziej prawdopodobne jeśli Rosjanie wejdą głębiej na Białoruś i wykonają uderzenie z rejonu położonego w połowie drogi między Homlem a Brześciem. Ale to znowu, wymaga przerzucenia dużej ilości sprzętu i znacznego rozciągnięcia linii komunikacji, budowy magazynów, składów amunicji, szpitali polowych, całej infrastruktury, której póki co nie ma. Tego rodzaju aktywność nie mogłaby pozostać niezauważoną, co oznacza, że Rosjanie nie osiągnęliby „efektu zaskoczenia”, siły ukraińskie mogłyby się przygotować, a to zwiększa perspektywę znacznych strat po stronie wojsk atakujących. Rosja wykorzystując swoją dominacje w powietrzu i w zakresie artylerii, zarówno rakietowej jak i tradycyjnej (lufowej) najprawdopodobniej przełamałaby ukraińską obronę i ostatecznie zajęła, gdyby realizowała tego rodzaju scenariusz, wschodnią część Ukrainy, ale nie byłoby to łatwe zwycięstwo, również należałoby się liczyć z dużymi stratami po obu stronach, nie mówiąc już o ludności cywilnej. Amerykańscy eksperci stawiają też pytania innego rodzaju, a mianowicie zastanawiają się, co Putin byłby w stanie osiągnąć zajmując tak dużą część Ukrainy? Kontyngent okupacyjny musiałby liczyć, wedle rachunków przez nich przeprowadzonych co najmniej 325 tys. żołnierzy, a takimi siłami Rosja dziś nie dysponuje. Musiałaby odsłonić inne swoje flanki lub przeprowadzić znaczącą mobilizację, do której nie jest przygotowana. Polityka stabilizowania Ukrainy byłaby, w takim wariancie również trudna, kosztowna i obarczona ryzykiem niepowodzenia. Nie chodzi tylko o ukraińska partyzantkę na zajętych terenach, a z tym, z wojskowego punktu widzenia Moskwa musiałaby się liczyć, ale również o koszty związane z odbudową Ukrainy po wojnie z Rosją, ustabilizowaniem jej sytuacji wewnętrznej i zainstalowaniem w Kijowie skłonnego do kooperacji z Moskwą rządu. Skala operacji, biorąc pod uwagę zaangażowane siły i środki, jest taka, że byłaby to wojna większa od inwazji na Irak w 2003 roku, z pewnością największa wojna konwencjonalna w Europie po II wojnie światowej, ale również wyzwania z jakimi musiałaby mierzyć się Rosja po osiągnięciu sukcesu militarnego skłania amerykańskich ekspertów do twierdzenia, że tego rodzaju scenariusz jest w wysoce nieprawdopodobny. Ryzyko, również i wojskowe, jego realizacji jest wielkie a perspektywy osiągnięcia celów politycznych, jakie Rosja stawia sobie wobec Ukrainy, bardzo mgliste. Po wojnie na taką skalę Moskwa miałaby do czynienia ze zjednoczonym i zdecydowanie wrogim wobec jej polityki Zachodem, nie mówiąc już o stanie nastrojów w zachodniej części Ukrainy, nie zajętej przez rosyjskie siły zbrojne. Eksperci z Institute for the Study of War są zdania, że Putin decydując się na tego rodzaju operacje musiałby zakwestionować całą swą dotychczasowa linię postępowania charakteryzującą się ostrożnością, chęcią uniknięcia dużego ryzyka, minimalizowania strat własnych i realizacji głównych celów politycznych przy minimalnych nakładach.
„Putin z pewnością potrafiłby znaleźć sposób na rządzenie podbitą Ukrainą – argumentują - i może też zdecydować się na zapłacenie ceny i podjęcie ryzyka. (…) Ale takie decyzje byłyby fundamentalnymi odchyleniami od schematów myślenia, zachowania i działania, którymi kierował się przez dwie ostatnie dekady”.
Rosja może zdecydować się na trwałą obecność wojskową na Białorusi
Jeśli frontalny atak Rosji nie jest prawdopodobny, to co jest realne? Amerykańscy eksperci są przekonani, że rosyjscy sztabowcy mogą chcieć podzielić całą operację przeciw Ukrainie na kilka faz, o różnej intensywności. Mogą być one realizowane jedna po drugiej, ale również po rozpoczęciu pierwszej z nich można wstrzymać działania, zaczekać, zadowolić się tym co już osiągnięto i przejść do kolejnego etapu za jakiś czas. Tego rodzaju podejście, ich zdaniem, odpowiada zarówno rosyjskim możliwościom, bo nie zakłada zaangażowania znaczących sił i środków jak i zmniejsza ryzyko polityczne. Rosja realizując „strategię salami”, niewielkich kroków zwiększa presje, kontrolując drabinę eskalacyjną, a jednocześnie oddala prawdopodobieństwo kontrakcji Zachodu. O jakich krokach Moskwy jest w tym wypadku mowa? Przede wszystkim Rosja może zdecydować się na trwałą obecność wojskową na Białorusi.
„Rozmieszczenie rosyjskich sił lądowych na Białorusi pozwoliłoby Putinowi na osiągnięcie kilku ważnych celów. Jasno i bez wątpienia ustanowiłaby rosyjską dominację i kontrolę nad Białorusią. (…) Prawdopodobnie scementowałoby białorusko-rosyjskie Państwo Związkowe kontrolowane przez Moskwę oraz pogłębiło integrację sił zbrojnych Rosji i Białorusi. To rozmieszczenie stworzyłoby również rosyjskim siłom lądowym możliwość oddziaływania z bezpiecznych baz na polskiej granicy”.
Ten ostatni element zmienia sytuację strategiczną, w zależności gdzie rozmieszczone zostałyby główne siły rosyjskie, na wschodniej flance NATO. Jeśli byłyby to okolice Grodna, to zagrożone zostałyby linie zaopatrzeniowe Państwa Bałtyckich, a tzw. Przesmyk Suwalski stałby się słabym punktem w i tak trudnej do obrony NATO-wskiej wschodniej flance. Gdyby Moskwa zdecydowała się na dyslokację swych wojsk w pobliże Brześcia, to mogłaby szachować z tej pozycji zarówno Ukrainę, jak i Warszawę, bo odległość do polskiej stolicy stałaby się niebezpiecznie niewielka. To zaś zmusiłoby NATO do przemyślenia swojej strategii obrony. Wreszcie zajęcie pozycji w okolicach Baranowicz umożliwiałoby Rosjanom trzymanie w szachu zarówno Państw Bałtyckich, jak i Ukrainy. Każdy z tych scenariuszy jest z perspektywy NATO niekorzystny, a nawet groźny, podobnie zresztą musi być on traktowany w Kijowie. I właśnie dlatego jego realizacja przez Rosję jest zdaniem amerykańskich ekspertów więcej niż prawdopodobna.
Oczywiście jego realizacja nie zamyka Moskwie innych możliwości. Najbardziej prawdopodobne jest wywołanie przez jej siły zbrojne lokalnego, ograniczonego konfliktu, w rejonie Donbasu. Rosja może wykorzystać w tym celu swe siły już znajdujące się na obszarze „republik ludowych” tamtejsze formacje, a także jednostki Południowego Okręgu Wojskowego i zdolne do szybkich ruchów wojska powietrzno–desantowe. Gdyby uderzenie rozwijało się dobrze, a reakcja Zachodu nie tak stanowcza jak spodziewa się Moskwa skala operacji mogłaby zostać rozszerzona w ten sposób, aby osiągnąć korytarz lądowy na Krym. Jednak wymagałoby to podjęcia znaczącego ryzyka związanego z atakiem na silnie umocniony przez stronę ukraińską Mariupol. Jeszcze mniej prawdopodobnym scenariuszem, bo wymagającym przeprowadzenia trudnej operacji wysadzenia desantu na plażach, jest zaatakowanie Odessy. Ta opcja mogłaby zresztą wywołać reakcję NATO w związku z zagrożeniem przed którym stanęłaby Rumunia.
Putin będzie jak zawsze ostrożny
Amerykańscy eksperci są zdania, że Putin, jeśli zdecyduje się na scenariusz wojenny to nie na wielką skalę. Będzie jak zawsze ostrożny dążąc do osiągnięcia swoistego mini – maksu, przy minimalnym zaangażowaniu maksymalnych celów politycznych. I to wydaje się w tej prognozie najbardziej z punktu widzenia Polski groźne. Eskalacja działań ze strony Rosji, jeśli przebiegnie według kreślonego przez ekspertów Institute for the Study of War scenariusza oznacza nie tylko zagrożenie dla Ukrainy, ale również znaczące pogorszenie sytuacji geostrategicznej Polski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/581641-moskwa-niezadowolona-z-wynikow-rozmow-z-zachodem