Europa jest dziś militarnie uzależniona od Stanów Zjednoczonych, energetycznie od Rosji, przemysłowo od Azji (zwłaszcza Chin), zaś ludnościowo zaczyna być zależna od krajów Trzeciego Świata, głównie muzułmańskich. Co robi zatem Unia Europejska, żeby zmniejszyć tę zależność? Jej władze wciąż powtarzają przecież, że muszą wziąć udział w globalnej rywalizacji…
Uzależnienie militarne
Spośród 27 państw Unii Europejskiej tylko osiem wywiązuje się ze swoich sojuszniczych zobowiązań w ramach NATO i wydaje minimum 2 proc. PKB na obronność. Pozostałe kraje, na czele z największymi Niemcami, przeznaczają na ten cel kwoty poniżej ustalonego progu. Innymi słowy, odmawiają inwestycji w bezpieczeństwo kontynentu.
Oznacza to, że Unii daleko jest do osiągnięcia strategicznej suwerenności i możliwości oddziaływania militarnego. Pozostaje więc nadal zależna od potencjału zbrojnego Stanów Zjednoczonych, które jednak w każdej chwili mogą się zostać wciągnięte w konflikt na Dalekim Wschodzie, a tym samym ograniczyć swoje zaangażowanie na Starym Kontynencie, zmniejszając bezpieczeństwo regionu. Pozostawiona sama sobie Unia Europejska nie jest w stanie obronić się przed rosyjskim zagrożeniem.
Mimo to znaczna część sił politycznych w Europie Zachodniej opowiada się za zmniejszeniem amerykańskiej obecności wojskowej w naszym regionie świata, a nawet za wycofaniem zeń broni nuklearnej. Najgłośniej takie głosy dochodzą z Niemiec, gdzie warunkiem realnego uczestnictwa w NATO-wskim programie Nuclear Sharing jest zakup nowych samolotów F-18 Super Hornet zdolnych do przenoszenia ładunków jądrowych. Tymczasem kupno tych maszyn nie jest wcale przesądzone przez tamtejszą koalicję rządową.
Tego typu postulaty cieszą się zresztą w Europie Zachodniej dużą popularnością. Zdecydowana większość obywateli Niemiec i Holandii opowiada się dziś za likwidacją arsenałów nuklearnych na terenie ich krajów. De facto oznacza to dążenie do zwinięcia amerykańskiego parasola nad Europą – jedynego systemu obronnego chroniącego nasz kontynent.
Uzależnienie energetyczne
Nowy Zielony Ład, forsowany przez władze Unii Europejskiej, zakłada bardzo szybkie odejście od węgla. Część państw na czele z Niemcami, Austrią, Hiszpanią i Danią opowiada się też za całkowitą rezygnacją UE z energii jądrowej. Berlin nie pozostaje zresztą gołosłowny i stopniowo wygasza kolejne elektrownie atomowe, naciskając na inne kraje, by robiły to samo. Wszystkie państwa naszego kontynentu mają natomiast inwestować w odnawialne źródła energii, głównie farmy wiatrakowe i panele fotowoltaiczne, które jednak – z powodu zmienności oddziaływania wiatru i słońca – nie są pewne ani przewidywalne.
Zielona transformacja energetyczna prowadzi więc de facto do jeszcze większego uzależnienia Starego Kontynentu od gazu z Rosji. W ten sposób Moskwa zyskuje dodatkowy instrument nacisku na europejskie stolice, mogąc dyktować ceny tego surowca oraz traktując go jako narzędzie szantażu ekonomicznego, np. poprzez wstrzymanie dostaw i wzięcie w gazowe kleszcze Ukrainy.
Na dodatek już dziś wiadomo, że globalne cele klimatyczne, jakie stawia przed sobą Unia Europejska, nie zostaną osiągnięte, ponieważ takie kraje, jak Chiny, Indie, Wietnam czy Japonia już ogłosiły, że będą budować kolejne elektrownie węglowe. Na przykład władze w Pekinie oświadczyły w zeszłym roku, że do 2025 roku wybudują nowe elektrownie węglowe o łącznej mocy 247 GW – czyli więcej niż cała moc energetyki w Niemczech.
Uzależnienie przemysłowe
Europa uzależniona jest od produktów i materiałów dostarczanych z Azji, głównie z Chin, ale także z Indii czy Japonii. Pokazał to dobitnie dwa lata temu wybuch pandemii, gdy zerwanych zostało wiele łańcuchów dostaw z tamtego kierunku. Tylko w dwóch sektorach, surowcowym i farmaceutycznym, kraje Unii Europejskiej są niemal całkowicie zależne od dostaw aż 34 kluczowych produktów, które sprowadzane są w większości z Chin. W zeszłym roku wystarczył jeden pożar fabryki mikroczipów w Japonii, by produkcja samochodów w Europie spadła prawie o jedną trzecią.
Żeby zagwarantować sobie bezpieczeństwo, np. logistyczne czy zdrowotne, Unia powinna więc zadbać o przenoszenie na nasz kontynent produkcji towarów o znaczeniu strategicznym. Tymczasem polityka klimatyczna UE zmierza w kierunku deindustrializacji Europy i wygaszania niektórych gałęzi przemysłu, np. ciężkiego czy chemicznego. Oznaczać to będzie przenoszenie produkcji głównie do Azji oraz pogłębianie uzależnienia od Chin i innych krajów tamtego regionu.
Uzależnienie ludnościowe
Według Petera Druckera, jednego z najważniejszych teoretyków zarządzania, kluczem do odniesienia sukcesu ekonomicznego w XXI stuleciu będzie nie tyle technologia, ile demografia. Bez stałego przyrostu naturalnego nie da się zbudować potęgi gospodarczej. Zjawisko „siwego przypływu”, czyli starzenia się społeczeństw, nie pozwala bowiem zaspokoić w pełni potrzeb odnowy i rozwoju technologicznego. Bez nowych roczników nie jest możliwe utrzymanie systemów socjalnych i świadczeń emerytalnych na obecnym poziomie.
Tymczasem w żadnym z krajów europejskich współczynnik dzietności nie przekracza poziomu 2,1, gwarantującego zastępowalność pokoleń. Bez reprodukcji kolejnych generacji narody kurczą się. Zaczyna brakować rąk do pracy, które mogłyby obsługiwać coraz bardziej starzejące się społeczeństwa. Te niedobory uzupełniane są przez imigrantów zarobkowych, głównie z państw muzułmańskich, którzy jednak w ostatnich czasach niechętnie integrują się, tworząc społeczeństwa równoległe i często stając się źródłem nowych problemów.
W tej sytuacji wydawać by się mogło, że władze unijne powinny uczynić swym priorytetem politykę pronatalistyczną, np. zwiększając zakres ochrony życia. Dzieje się jednak odwrotnie: aborcja uznawana jest wręcz za prawo człowieka, kolejne rezolucje parlamentu europejskiego potępiają ostatnie kraje w UE upierające się przy prawnej ochronie życia nienarodzonych, zaś w niektórych państwach karalne jest odwodzenie kobiet od aborcji lub nawet publiczne mówienie o jej rzeczywistych, negatywnych skutkach. W ten sposób napędzane jest zjawisko „demograficznej zimy”, skazującej Europę na obumieranie i ściąganie świeżej krwi z zewnątrz.
Strefa komfortu
Gdyby zarząd jakiejś spółki akcyjnej świadomie likwidował swoje przewagi konkurencyjne, zwiększał uzależnienie od bezpośrednich rywali rynkowych, marnotrawił własne zasoby i demontował systemy zabezpieczeń, zapewne zostałby przez akcjonariuszy odwołany i oskarżony o działalność na szkodę firmy.
Co byśmy jednak powiedzieli o stanie umysłu akcjonariuszy, którzy byliby zachwyceni takimi działaniami zarządu, przedłużali mu kontrakt, obdarzali wotum zaufania oraz dawali nagrody pieniężne za osiągnięte rezultaty.
A co powiemy o stanie umysłu współczesnych Europejczyków?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/581228-jaka-przyszlosc-ma-europa