W NBC News ukazał się artykuł, którego autorzy, powołując się na rozmowy z trzema osobami zbliżonymi do administracji Bidena (jeden urzędnik wysokiej rangi i dwie osoby znające kulisy prac w zakresie amerykańskiego planowania strategicznego), twierdzą, że Waszyngton na potrzeby przyszłotygodniowych rozmów z Rosją prowadzi analizy i przygotowuje się do scenariusza zakładającego ustępstwa wobec żądań Moskwy.
Chodzi w gruncie rzeczy o przyjęcie części z nich, co w efekcie miałoby oznaczać zmniejszenie amerykańskiego kontyngentu wojskowego w Polsce i Państwach Bałtyckich, zmniejszenie intensywności ćwiczeń w naszym regionie Europy i wcześniejsze informowanie się jeśli chodzi o planowane ruchy wojsk. Amerykańscy negocjatorzy będą chcieli uzyskać od Moskwy korektę jej stanowiska i mają domagać się „lustrzanego podejścia”, czyli takiej samej reakcji Rosji, o czym do tej pory strona rosyjska nie mówiła.
Przedstawiciele administracji Bidena rozmawiający z dziennikarzami deklarowali, że rozważane są różne scenariusze, zarówno twardej odpowiedzi (sankcje i wzmocnienie wschodniej flanki) jeśliby Rosja zaatakowała Ukrainę, jak również brane są pod uwagę inne opcje, jak choćby zmniejszenie obecności wojskowej NATO na Wschodzie. Sama rezygnacja Moskwy z ataku na Ukrainę nie wystarczy, miał powiedzieć dziennikarzom NBC News jeden z przedstawicieli obecnej administracji, potrzebne będzie, aby uruchomić ten scenariusz lustrzane podejście Rosji. Innymi słowy, jeśli Putin zdecyduje się na deeskalację i zmniejszenie swych kontyngentów wojskowych przy granicach z państwami Paktu Północnoatlantyckiego, to sprawa jest otwarta i Ameryka może zacząć na ten temat rozmawiać. Co jednak jeśli Władimir Władimirowicz nie jest zainteresowany tego rodzaju opcją, albo będzie twierdził, jak to robią do tej pory przedstawiciele rosyjskiej elity władzy, że Rosja ma swobodę w przeprowadzaniu dowolnej liczby manewrów wojskowych na własnym terytorium? Nie znajdziemy odpowiedzi na te pytania, tym bardziej, że Emily Horne, rzeczniczka Białego Domu ds. polityki bezpieczeństwa zaprzeczyła, nazywając rewelacje NBC News kłamstwami, aby w ogóle scenariusz zmniejszenia obecności wojskowej Stanów Zjednoczonych na wschodniej flance był analizowany. Z podobnym zresztą oświadczeniem wystąpił Ned Price, rzecznik Departamentu Stanu, deklarując, że wszystkie trzy punkty o których pisze NBC News (zmniejszenie obecności, zmniejszenie intensywności ćwiczeń, wcześniejsze powiadamianie się) są fałszywe.
Dwuznaczne wypowiedzi sekretarza stanu USA
Sprawę można byłoby uznać za zamkniętą, przynajmniej na razie, gdyby nie dość dwuznaczne wypowiedzi Antony Blinkena po jego rozmowach z Annaleną Baerbock, szefową niemieckiej dyplomacji. W Polsce zwrócono uwagę na ten fragment jego deklaracji na konferencji prasowej kiedy powiedział, że w razie agresji Rosji na Ukrainę, gaz nie popłynie gazociągiem Nord Stream 2. W ramach strategii „Polacy nic się nie stało”, która wydaje się być głównym elementem polityki informacyjnej polskich mediów liberalnych, przynajmniej jeśli chodzi o politykę Zachodu, nie zauważono trzech istotnych wątków w wystąpieniu Blinkena, które warto zasygnalizować. Po pierwsze mówił on nie tyle o zablokowaniu Nord Stream 2 w razie agresji Moskwy na Ukrainę, co raczej o tym, że nie popłynie nim gaz. Być może to językowy nawyk, a może chodzi o coś innego. W Niemczech, ale również w Rosji od dłuższego już czasu mówi się o wykorzystaniu gazociągu po to aby za jego pośrednictwem przesyłać z Rosji do Europy wodór, paliwo ekologiczne. Nie chodzi przy tym wyłącznie o debaty, już uruchamiane są konkretne projekt Rosja – Niemcy i inne państwa zachodniej Europy w tej materii. Być może słowa Blinkena to skrót myślowy i uproszczenie narracji, a może jest w tych sformułowaniach drugie dno. Warto to wyjaśnić, tym bardziej, że w kolejnym zdaniu amerykański Sekretarz Stanu powiedział, że Nord Stream 2 jest w takim samym stopniu narzędziem presji Rosji na Europę, co Europy na Rosję. Ten ekstrawagancki pogląd od lat już jest lansowany przez Berlin, któremu nie przeszkadzają w jego głoszeniu oczywiste fakty. Jeśli bowiem Europa za pośrednictwem zakupów gazu z Rosji wywierać może wpływ na politykę Moskwy, to czym się niepokoimy i dlaczego domagamy się deeskalacji na ukraińsko – rosyjskiej granicy? I wreszcie Blinken powiedział na co zresztą zwrócili uwagę dziennikarze CNN, medium przecież nie opozycyjnego wobec obecnej administracji, że „jeśli Rosja poważnie myśli o dyplomacji i deeskalacji, to są rzeczy, które każdy z nas może zrobić stosunkowo szybko, aby zbudować większe zaufanie i zmniejszyć niektóre z naszych obaw”. Co miał na myśli? Scenariusz o którym piszą dziennikarze NBC News, znakomicie wpisuje się w to co można „zrobić stosunkowo szybko” a przy tym w wyniku jednostronnej decyzji, bez konieczności mozolnego ucierania stanowisk w NATO. Być może obawy, które skłaniają mnie do pisania tych słów są na wyrost, a wola dawania odporu rosyjskim żądaniom po stronie naszych sojuszników twarda niczym spiż, ale co jeśli tak nie jest? Trzeba zadawać te pytania, tym bardziej, że w amerykańskich mediach nie brak głosów, iż sprawy są już właściwie przesądzone, a jedynym celem zabiegów amerykańskiej dyplomacji jest budowanie „zasłony dymnej”, bo otwarta zgoda na rosyjskie ultimatum byłaby ustępstwem zbyt kosztownym.
Taki pogląd formułuje choćby Loren Thompson, starszy komentator Forbes, który nie owija w bawełnę opisując w swym artykule zatytułowanym „Dlaczego prezydent Biden w końcu da Putinowi to, czego ten chce na Ukrainie”,jak w istocie wygląda polityka Waszyngtonu przed rozmowami z Rosją. Jej celem, jak pisze Thompson, jest budowanie pozorów, iż nie ustępuje się moskiewskim żądaniom, kiedy w istocie ma się zamiar większość z nich przyjąć. Nie jest to zresztą metoda polityczna wyłącznie Stanów Zjednoczonych, ale szersze zjawisko, bo, jak pisze „Waszyngton wie, że żaden z Europejczyków nie ma zamiaru walczyć o suwerenność Ukrainy, a Europejczycy wiedzą, że Waszyngton też tego nie zrobi”. To stawia Władimira Putina w sytuacji zwycięzcy, może on zwiększać presję, może wysoko licytować nie bojąc się, że ktokolwiek powie „sprawdzam”. W całej rozgrywce chodzi oczywiście, jak konstatuje Thompson o neutralizację Ukrainy, o to aby ani teraz ani w przyszłości państwo to nie mogło zostać wykorzystane w charakterze bazy dla NATO. I jak konstatuje komentator Forbesa „zespół Bidena, kierowany przez sekretarza stanu Antony’ego Blinkena, opowiada odważne historie o tym, dlaczego takie gwarancje nie wchodzą w grę, ale ostatecznie administracja da Putinowi większość tego, czego ten chce”. To, w opinii Thompsona, jest gra Bidena i spółki, którzy po prostu nie chcą przyznać publicznie i otwarcie co się dzieje. Ale ciekawszym niż utyskiwanie na politykę obecnej administracji wobec Moskwy jest poznanie źródeł takiego podejścia i amerykański publicysta w swym artykule je dokładnie opisuje.
Co wpływa na ustępliwość USA?
Na ustępliwość Stanów Zjednoczonych wobec żądań Moskwy, w jego opinii wpływ ma kilka czynników. Jest to brutalna prawda, ale warto ją poznać, aby móc pozbyć się złudzeń. I tak argumentuje Loren Thomson „nikt w NATO nie chce wstąpienia Ukrainy”. Dlaczego? „Chociaż wzmocnienie więzi z Zachodem jest centralnym punktem polityki zagranicznej prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, jego skorumpowany i zacofany kraj nie wniósłby nic wartościowego do Sojuszu Atlantyckiego. – pisze publicysta Forbesa - Jego wojsko jest strasznie niedofinansowane — Kijów wydał w zeszłym roku na broń mniej niż miliard dolarów — a warunki geopolityczne sprawiają, że kraj jest prawie nie do obrony”. Tym bardziej przyjęcie Ukrainy do NATO jest nieprawdopodobne, że doświadczenia państw starego Zachodu z członkami Paktu z Europy Środkowej nie są wcale, jak być może sądzi się u nas, pozytywne. Co bowiem Waszyngton, Londyn czy Paryż zyskali na rozszerzeniu Sojuszu na Wschód, na przyjęciu do NATO państw, które jak zauważa Thompson „nie mają niezbędnych środków na własną obronę”? Polityczne spory i różnice zdań, które osłabiły wewnętrzną spoistość Paktu Północnoatlantyckiego. Choćby z tego względu, dlatego, że doświadczenia członkostwa państw Europy Środkowej w NATO są zdaniem amerykańskiego publicysty mało zachęcające „ostatnią rzeczą której może chcieć Waszyngton, Paryż czy Londyn jest przyjęcie do aliansu kolejnego słabego „partnera”.”
Drugim czynnikiem, który wpływa w sposób istotny na kształt polityki Waszyngtonu wobec Moskwy jest to, że amerykańscy wyborcy mają już dość „ratowania świata”. Interwencje w Wietnamie, Libanie, Somalii, Iraku czy Afganistanie nie zakończyły się sukcesem Ameryki, bo nie mogły. Z tego prostego powodu, że niezależnie od skali zaangażowania Stanów Zjednoczonych miejscowe, skorumpowane elity były, w opinii Thompsona, w istocie niezainteresowane projektami odbudowy własnych państw przy pomocy Stanów Zjednoczonych. Taką samą sytuację, w jego opinii, mamy dziś na Ukrainie, a to oznacza, że ewentualne wysiłki Waszyngtonu i tak pójdą na marne, po co zatem ryzykować dużą wojnę z Rosją i próbować zrobić coś w istocie wbrew samym zainteresowanym?
Po trzecie, argumentuje Loren Thompson, Rosja jest mocarstwem nuklearnym, o czym warto pamiętać. Zachód przywykł mentalnie do istnienia arsenałów jądrowych, ale jednocześnie głęboko w świadomości społecznej zakorzeniła się myśl, że nie zostaną one nigdy użyte. Ale czy tak jest w istocie? Ryzykowanie kryzysu z Rosją po to aby coś zrobić dla Ukrainy w takich realiach, w sytuacji kiedy kryzys ten może eskalować, bo ludzie w sytuacji stresu i napięcia popełniają też błędy, jest działaniem mało rozsądnym.
Po czwarte wreszcie, Ukraina leży zbyt blisko Rosji, aby Moskwa mogła pogodzić się z jej wejściem do NATO. Wynika to w opinii Thompsona z prostego rachunku wojskowego nie zwracając nawet uwagi na sentymenty Władimira Putina. Jeśliby bowiem wyobrazić sobie sytuację, że pewnego dnia amerykańskie F-35 zdolne do przenoszenia ładunków jądrowych znalazłyby się na Ukrainie, to oznaczałoby to, jak argumentuje Thomson, że Moskwa „znalazła by się w ich zasięgu bojowym czego nie można byłoby namierzyć rosyjskim radarem”. I wreszcie na koniec swego artykułu, który jest ciekaw o tyle, że pokazuje odarty z sentymentalnych argumentów tok rozumowania części amerykańskich elit, Thompson formułuje ostatnie przesłanie. Otóż jeśli Zachodowi, który ustępuje wobec żądań Putina uda się to zrobić w taki sposób, że rosyjski prezydent na użytek rosyjskiej publiczności mógłby przedstawić to jako swój triumf, to wówczas, jak argumentuje amerykański publicysta „prawdopodobnie wystarczy to, aby był szczęśliwy (na razie).” Na czym miałoby polegać polityka uszczęśliwienia Putina? Jeśli chodzi o Ukrainę to „żadnego członkostwa w NATO, żadnych baz, minimalna pomoc wojskowa” i Biden mógłby zająć się sprawami wewnętrznymi w Stanach Zjednoczonych, bo to one a nie los dalekiej Ukrainy wpłynie na perspektywy jego reelekcji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/580964-przed-rozmowami-usa-rosja-trzeba-zadac-kilka-pytan