W swej klasycznej już pracy z 1996 roku „Clash of Civilization” Samuel Huntington pisał, że po zakończeniu zimnej wojny świat zdominują inne konflikty, mające podłożone cywilizacyjne. Kiedy pięć lat później doszło do zamachu na World Trade Center, większość komentatorów, powołujących się na wspomnianą książkę, twierdziła, że najbliższym takim starciem będzie konfrontacja między Zachodem a islamem.
W tej samej pracy autor stawiał tezę, że niemożliwe jest na dłuższą metę istnienie państw hybrydowych, czyli takich, które wewnętrznie rozdarte są między dwoma cywilizacjami. Uważał, że muszą one albo rozpaść się na dwie części, albo opowiedzieć po stronie jednej z cywilizacji. Jako przykłady podawał Ukrainę, podzieloną na proeuropejski zachód i prorosyjski wschód, oraz Turcję, rozdartą pomiędzy zsekularyzowanymi, zwesternizowanymi elitami wielkomiejskimi a religijną większością zamieszkującą prowincję.
Od tamtej pory minęło ćwierć wieku i w obu krajach dokonał się taki wybór. Państwo ukraińskie wybrało orientację zachodnią, choć doszło zarazem do aneksji jego wschodnich terytoriów i oderwania Krymu oraz Donbasu. Turcja z kolei pod przywództwem Recepa Erdogana porzuciła kemalistyczny model świeckiego państwa wzorowany na rozwiązaniach zachodnich i zwróciła się w stronę islamskiej tradycji politycznej.
Hybrydowa cywilizacja
Huntington nie przewidział jednak sytuacji, w której ów hybrydowy spór dotyczyć będzie nie konkretnych państw, lecz cywilizacji. Dziś bowiem „zderzenie cywilizacji” dokonuje się wewnątrz samej cywilizacji zachodniej, zaś jego przejawem są kolejne „wojny kulturowe”.
Wszystkie cywilizacje w dziejach świata, jak zauważali tacy badacze, jak Danilewski, Koneczny, Toynbee czy Huntington, zbudowane były na fundamencie określonej religii. Obecnie jednak w obrębie samego Zachodu po raz pierwszy w historii tworzona jest cywilizacja oparta nie na religii, lecz na jej przezwyciężeniu. Początki tego procesu sięgają okresu oświecenia, jednak dopiero w naszych czasach proces ten nabrał niebywałego rozmachu i przyspieszenia.
Nie jest to podział, który da się wytyczyć geograficznie, choć przewaga pewnych tendencji jest bardziej widoczna w określonych częściach Europy czy konkretnych stanach USA. To podział, który przebiega przez kraje, regiony, rodziny, a nawet wnętrza pojedynczych osób, które same czują się rozdarte między dwoma różnymi światami.
Dwie antropologie polityczne
Na czym polegają różnice między dwoma propozycjami cywilizacyjnymi wewnątrz świata zachodniego? Nie da się ich sprowadzić ani do podziałów czysto politycznych, ani do prostego rozgraniczenia między wierzącymi a niewierzącymi. Istnieje bowiem wiele osób niereligijnych, które kierują się w swym życiu wartościami wyrosłymi na gruncie tradycji chrześcijańskiej, a z drugiej strony są ludzie, deklarujący się jako chrześcijanie, którzy w praktyce opowiadają się za wartościami sprzecznymi z ich tradycją religijną.
Zasadnicza różnica wynika z przyjęcia odmiennej antropologii, a więc innej koncepcji człowieka. Niezwykle cenną diagnozę postawił w tym kontekście profesor Michał Gierycz, pisząc o różnicy między antropologią ograniczoną a nieograniczoną.
Antropologia ograniczona uznaje, że człowiek jest ze swojej natury ograniczony, np. prawdą obiektywną, wartościami uniwersalnymi czy prawem naturalnym, w związku z czym nie może przekroczyć swojej przyrodzonej „conditio humana”.
Antropologia nieograniczona nie uznaje natomiast żadnych barier: człowiek jawi się jako autokreator, który może dowolnie kształtować samego siebie. Wiąże się z tym ideologia emancypacji, która wzywa do wyzwalania człowieka z kolejnych ograniczeń: obyczajowych, kulturowych, religijnych, rodzinnych, a nawet płciowych, gdy może on dowolnie zmieniać i wybierać własną płeć. Ideałem takiej istoty wydaje się „Homo Deus”, by posłużyć się tytułem modnej dziś książki Yuvala Noaha Harariego.
Prawa moralne: odkrywane czy tworzone?
Różnice między tymi dwoma stanowiskami widać wyraźnie na przykładzie stosunku do prawd moralnych. Antropologia ograniczona mówi, że prawo moralne musi odwoływać się do powszechnie uznanych wartości uniwersalnych, które wynikają z natury ludzkiego bytu, a więc są wpisane w serce każdego człowieka. Jest to oczywiście zgodne z objawieniem chrześcijańskim, ale nie tylko. Do tej samej kategorii zaliczyć można filozofów starożytnej Grecji na czele z Sokratesem, Platonem czy Arystotelesem, jak też autorów Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 roku.
Z drugiej strony przedstawiciele antropologii nieograniczonej głoszą, że to człowiek jest ostatecznym prawodawcą, który nie tyle odkrywa wartości, ile sam je stwarza. One z kolei podlegają ewolucji wraz z rozwojem ludzkości i w związku z tym muszą być dostosowywane do dokonujących się zmian. Do tej właśnie tradycji, sięgającej czasów filozofów oświecenia na czele z Rousseau i Condorcetem, zaliczyć można również twórców Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej z 2000 roku.
Konsekwencje błędu antropologicznego
Czy przedstawiciele tych dwóch antropologii są w stanie współegzystować ze sobą pokojowo w ramach jednej cywilizacji? Teoretycznie można przyjąć takie założenie. Praktyka wygląda jednak inaczej – w przeciwnym wypadku nie byłoby wspomnianych już „wojen kulturowych”, które rozpętują zwolennicy nieustannej emancypacji. To oni, pełni misyjnego żaru, dążą do zmiany obowiązujących praw, norm i zasad oraz narzucania ich całym społeczeństwom, oczywiście w zgodzie z założeniami antropologii nieograniczonej.
Część krytyków porównuje ich do komunistów próbujących narzucić światu swoje porządki. Rodzi się jednak pytanie: jeśli komunistów, to z którego okresu? Czy żarliwych bolszewików z doby rewolucji, których Andriej Błok w swym poemacie „Dwunastu” porównywał do apostołów, ogarniętych nowym mesjanizmem, czy też skostniałych aparatczyków z breżniewowskich czasów zastoju, którzy nie wierzyli już w żadne zasady zrytualizowanej ideologii? Odpowiedź nasuwa się sama. Należy więc przygotować się na długą konfrontację.
Jan Paweł II w encyklice „Centessimus annus” pisał, że ustrój komunistyczny upadł, ponieważ opierał się na fałszywej antropologii, a więc z gruntu fałszywej koncepcji człowieka, która przeciwna była ludzkiej naturze. Ten system nosił więc w sobie wszczepiony od samego początku gen autodestrukcji. By się o to przekonać, potrzeba było jednak siedemdziesięciu lat i stu milionów ofiar.
Można przez cała lata mówić „tym gorzej dla faktów”, ale pewnego dnia życie upomni się o swoje prawa. Wtedy ujawni się całe bankructwo tej uzurpacji. Szkoda tylko ludzi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/580581-starcie-cywilizacji-wewnatrz-swiata-zachodniego